Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

poniedziałek, 25 lipca 2016

#14

Rozdział 11, Część 2
Natychmiastowe konsekwencje

Graziano Accardi przeciągnął się leniwie na białej pościeli, która zdawała się lśnić niczym śnieg, który dopiero co opadł na ziemie. Kolor satyny idealnie kontrastował się z jego ciemną karnacją i czernią nieco już przydługawych włosów. Grzywka nieustannie opadała mu na czoło w taki sposób, iż wpadała do oczu. Irytowało go to, ale jak dotychczas nie znalazł czasu, by odwiedzić fryzjera. Za dużo pracował i doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Nie umiał jednak zmienić swojego trybu życia. Było szybkie, było na czas, a w tym wszystkim za wolne i jakby bez czasu – ot, taki paradoks.
Usiadł na łóżku, które umiejscowione było we wnęce nowocześnie urządzonej kawalerki. W mieszkaniu zdawało się nie być żadnych mebli więcej, a w rzeczywistości była szafa, zajmowała całą ścianę. Jej drzwi nie były rozsuwane, działały na dotyk, albo raczej bez dotyku, bo wystarczyło zbliżyć dłoń, a białe szkło otwierało się zupełnie tak jak drzwi standardowych szafek.
Wybrał ubranie idealne na zimowy dzień – składało się z popielatego golfa, pikowanego, czarnego bezrękawnika i dresowych spodni, które jednak nie mogły uchodzić za czysto sportowe. Już prędzej dało się je nazwać codziennymi, idealnymi na spacer, zakupy, a nawet wyjście do pizzerii.
Mężczyzna przejrzał się w podłodze, gdyż płytki odbijały od siebie nie tylko jasne światło dnia, ale także wszystko inne. Były jasne, perłowe, szklane. Położone tak równo i blisko siebie, że łączeń nie dało się dostrzec gołym okiem. Kochał minimalizm, lubił przestrzeń i z tego też powodu blat, który miał za zadanie oddzielać część pokojową od kuchennej, ukryty był w ścianie, a jego długość była na tyle imponująca, że mogła pomieścić nawet sześć nakryć, choć on zazwyczaj rankiem jadał przy nim jajecznicę, a wieczorem pijał colę lub drinki – samotnie albo z kumplami.
Tego dnia nie miał czasu na śniadanie. Wpadł do łazienki, która zdawała się być sterylna dokładnie tak samo jak pokój i część kuchenna. Opryskał szyję markową wodą toaletową, a nuż sprężynowy, który leżał na komodzie, w której ukryta była pralka, schował do kieszeni. Spojrzał w lustrzane płytki ścienne, które zdobiły połowę niczym niezastawionej ściany i zaczesał włosy do tyłu, ale grzywka po chwili znów opadła na czoło i poczęła wpadać do oczu. Uśmiechnął się krzywo i w pewnym sensie wyglądał przy tym przerażająco.
Jego telefon zawibrował, odebrał go i usłyszał o wykonanym zadaniu. Puścił więc internetowo przelew, wcześniej rozłączając się i nawet nie odpowiadając rozmówcy słowem. Przypomniał sobie moment, gdy zawitał pod pałacyk ślubów. Wręczył Kati kwiaty, w które wplecione były kolorowe kredki do oczu, a Oskarowi dał stuletnią szkocką i odciągnął na moment na bok, tylko po to by powiedzieć, że jeśli ją skrzywdzi lub w jakikolwiek inny sposób nie uszanuje, to skończy z połamanymi nogami albo nawet w rzece, w zawiązanym worku, obciążonym kamieniami.
Gracjan należał do słownych mężczyzn. Zazwyczaj gdy rzucał słowa, to nie było to na wiatr, ale nigdy nie czuł się z tym źle, a tego dnia, mimo spełnienia swych obietnic, nie czuł się dobrze. Zrozumiał, że obietnice były groźbami, a Oskar wcześniej lub później, ale w końcu domyśli się kto wsadził go do szpitalnego łóżka na kilka dni oraz odebrał zdolność swobodnego chodzenia na wiele tygodni.
Mylił się. Oskar się nie domyślił, natomiast Kati posklejała wszystkie fakty, a pomógł jej w tym pewien interes, który miała do załatwienia na mieście. Spotkała się w samym centrum z jednym z gońców. Odebrała od niego Wampira, taki dopalacz i zamieniła kilka słów, niczym ze starym, dobrym kumplem. Goniec powiedział jej jakie plotki chodzą po mieście, że to niby jego szef załatwił tak jej męża, ale nie za długi, bo u niego akurat niewiele stał, ale na pewne zlecenie. Wystarczył opis chłopaka, który owe zlecenie złożył, a ona oczyma wyobraźni zobaczyła Gracjana, swojego przyjaciela.
Zabiję gnojka – syknęła do samej siebie. – Jutro ci podam kasę.
Łukasz nie odpowiedział. Jedynie przytaknął głową i uniósł dłoń do góry w geście pożegnania.
Michalska spotkała się z dzieciakami, które owe prochy potrzebowali załatwić na pewną imprezę, by w ten sposób uzyskać na nią wejście. Przyjrzała się dziewczynce, która niegdyś biegała po jej podwórku goła od pasa w górę i bawiła się w wojnę na wiaderka pełne wody. Teraz dziecię miało już naście lat... no z pewnością więcej niż dziesięć. Kolorową foliówkę z firmowym znaczkiem Nike jednak podała trzynastoletniemu chłopcu, który uczęszczał do gimnazjum znajdującego się nieopodal mieszkania jej matki. Znała go, bo dużo wagarował, a ten wolny czas przesiadywał z kolegami w przejściowej bramie, na schodach, z butelkami pełnymi piwa i papierosem za uchem. Czasami było jej ich szkoda, zwłaszcza, gdy na dworze temperatury sięgały minusowych, więc wpuszczała ich na klatkę schodową, jednocześnie nakazując być na tyle kulturalnymi, by nie zdenerwowali sąsiadów, a palić mieli przy otwartym oknie. Godzili się na taki układ, byli wdzięczni.
Czemu nie w opakowaniach?
Bo w opakowaniach byłoby drożej – odpowiedziała.
A tak jest taniej?
Tak jest w sam raz – syknęła. – Płacisz Misiek – dodała i wyciągnęła dłoń po dwie stówy, które były zebrane z takich drobnych, iż odniosła wrażenie, że dwie dychy w papierku są tam najwyższym nominałem. Na szczęście była tam jeszcze jedna pięćdziesiątka, zaś reszta to były same piątki. – Postrzelę się kiedyś i dajesz mi to teraz, gdy nie mam żadnej kieszeni ani portfela.
Masz torebkę – zauważył.
Faktycznie, miała niewielką torebkę założoną przez ramię. Lubiła tak nosić, bo wtedy torebka nie spadała, a tym samym też pozwalała o sobie zapomnieć. Tego dnia też o niej zapomniała. Wrzuciła tam wszystkie pieniądze, pożegnała się z dzieciakami, życząc im, by przeżyły ten eksperyment i nie przedawkowały, a potem udała się do Wiktorii.

***

Wiktor Gawryluk wstał tego dnia wyjątkowo zmęczony. Jego powieki nie chciały się podnieść, a on sam nie był w stanie zwlec się z łóżka. Nie był chory. Nic go nie bolało, nie miał kataru, ani nie kasłał. Odszukał swój telefon komórkowy, a zegarek umiejscowiony na wyświetlaczu powiadomił go o tym, że było już przedpołudnie. Zrozumiał, że jego złemu samopoczuciu winna jest tak późna godzina i stanowczo za długi sen. Na domiar wszystkiego miał kilka nieodebranych połączeń. W końcu zdecydował się oddzwonić pod nieznany numer.
Kamila Wyborna, słucham – usłyszał.
Po przetrawieniu tej krótkiej informacji, dotarło do niego, że rozmawia z wychowawczynią własnej córki.
Wiktor Gawryluk – odpowiedział po chwili ciszy, sam siebie bluzgając w myślach, że myśli tak wyjątkowo powoli, a przez to milczenie trwało stanowczo za długo. – Ojciec Julki – przypomniał.
Wiem – odwarknęła nauczycielka. – Proszę, by pan przyjechał do szkoły. Jest możliwe, by zjawił się pan tutaj teraz.
W tej chwili? – zdziwił się.
Możliwie jak najprędzej. Ja już kończę zajęcia i chciałabym już wrócić do domu, ale przed tym chciałabym jeszcze z panem zamienić kilka zdań.
Julia coś nabroiła? – zapytał. – Jeśli chodzi o jej nieobecność, to...
Tak, wiem, ma zwolnienie. Nie o tym chcę z panem mówić.
Zagryzł dolną wargę, zasępił się i zgłosił chęć szybkiego przybycia. Obiecał, że w ciągu pół godziny zjawi się w gimnazjum, do którego uczęszczała jego córka.
Rozłączył się. Zdjął kraciaste spodnie od piżamy, założył bieliznę, którą dopiero co ściągnął z suszarki i zaciągnął na siebie wczorajsze dżinsy, nie chcąc tracić czasu na poszukiwanie w szafie świeżych. Przeciągnął pasek przez klamrę, zapiął i ubrał wymiętą koszulkę. Zanim założył kurtkę, zdecydował się jeszcze ubrać bluzę z kapturem i wyszedł z domu. W piętnaście minut dojechał pod szkołę, a po rozmowie z nauczycielką, w jeszcze mniej znalazł się pod blokiem, w którym mieściło się mieszkanie Gośki.
Otwórz – warknął, gdy tylko ktoś podniósł domofon, na który od dłuższej chwili naciskał.
Dotarł na drugie piętro szybkim tempem, choć nie biegł po schodach. Małgorzata ledwie otworzyła mu drzwi, a już zdążyła się zorientować, że coś jest nie w porządku.
Gdzie ona jest? – zapytał, wchodząc do mieszkania.
Kto? – zdziwiła się. – Julka? W pokoju leży, choruje jesz...
Nie zdążyła dokończyć, bo mężczyzna delikatnie ją odepchnął, właściwie to przesunął na bok i wszedł głębiej. Wkroczył do pokoju córki, wyrwał jej telefon komórkowy z dłoni, odłożył go, właściwie upuszczając na zawalone książkami, zeszytami, szklankami i talerzykami biurko.
Tata? – zdziwiła się.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, a Gośka obserwowała ich zza progu. W końcu to mężczyzna wykonał pierwszy gest. Sięgnął dłońmi do skórzanego paska, który miał przy spodniach. Wyszarpnął go ze szlufek i szybko, niechlujnie złożył na pół.
Wiktor? – syknęła pytająco, ale nie przestąpiła nawet o krok.
Szatyn rzucił jej spojrzenie mówiące tylko się nie wtrącaj, a potem nachylił się do córki, chwycił lewą dłonią za materiał jej piżamy i opanował nerwy na tyle, by nie smagnąć pasem gdzie popadnie.
Odwróć się – polecił bez zbytecznego wrzasku, choć wyjątkowo miał ochotę się rozedrzeć.
Trzynastoletnia brunetka patrzyła na niego przestraszona, zaczęła szybciej oddychać, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Odwróć się, powiedziałem – przypomniał bez cienia współczucia i ani myślał zmieniać swoją decyzję.
Ale... – wyjąkała i zdawała się wycofać w tył, na tyle na ile pozwolił jej uścisk ojca, który teraz zaciskał się nie tylko na materiale jej bluzki, ale także na ramieniu.
Nie ma ale! – uniósł się i jednym brutalnym szarpnięciem zmusił nastolatkę, by położyła się na brzuchu. – Zamiast ze mną dyskutować, to zacznij się cieszyć, że ci nie każę pufy wystawiać na środek pokoju i spodni zdejmować, bo za to co zrobiłaś to powinienem ci na gołą dupę przy... – powstrzymał słowa, ale rękę wprawił w ruch, wcześniej zrzucając kołdrę na podłogę.
Donośny trzask jeszcze dobrze nie rozszedł się po całym pomieszczeniu, a już pojawił się drugi, później trzeci i nastąpiła chwila przerwy. Gawryluk głośno przełknął ślinę i spojrzał się w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała matka jego córki, ale kobiety już tam nie było. Zdecydowała się oprzeć plecami o ścianę i nie widzieć, a jedynie słyszeć co dzieję się w pokoju obok.
Wziął kolejny zamach i nie zważając na płacz oraz protesty córki, bił dalej, starając się celować w takie miejsca, by nie uczynić jej krzywdy. Pomimo tego jeden pas spadł na dłoń, którą usiłowała się zasłonić. W reakcji na to zapłakała głośniej i krzyknęła, ale jedyne czego się doczekała, to tego, że ojciec pochwycił jej oba nadgarstki i obezwładnił je dociskając do pleców.
Dla dziewczyny katorga zdawała się nie mieć końca, a w rzeczywistości nie trwała nawet pięciu minut. Była tak zajęta rozpaczaniem i łkaniem, że zorientowała się, iż ojciec ją nie przytrzymuje, dopiero w chwili, gdy ten się odezwał:
Wiesz za co?
Zapanowało wymowne milczenie, przerywane jedynie szlochami i pociąganiem nosem.
Nie wiesz? – dopytywał. – To radzę ci się do wieczora dowiedzieć, bo wrócę i zadam ci dokładnie to samo pytanie. I patrz na mnie jak do ciebie mówię – warknął, gdy dziewczynka odwróciła się do niego plecami i skuliła, wciąż leżąc na łóżku.
Wsunął pas do szlufek, powoli go zapiął i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Porządek tu jakiś zrób i nie udawaj chorej, bo skoro głupoty ci w głowie, to chora nie jesteś. – Wyszedł, pociągnął zamek swojej bluzy bardziej do góry. Kurtki nie miał na sobie bo pozostawił ją w samochodzie, gdyż po rozmowie z nauczycielką aż mu się gorąco zrobiło. Spojrzał na Gośkę i zamknął za sobą drzwi pokoju córki.
Co ona ci takiego zrobiła? – zapytała kobieta ze łzami w oczach.
Mnie? Nic. Nie licząc tego, że swoim zachowaniem, obojgu nam wstyd przynosi.
Wpadasz tu, bijesz moje dziecko, nic nie tłumaczysz...
A co tu jest do tłumaczenia? Ona nie ma pięciu lat, wie co jej wolno, a czego nie, co wypada, a co nie, a przynajmniej powinna! – uniósł się, a potem odetchnął mocniej, by powstrzymać napływający wybuch. – I nie jest tylko twoją córką – przypomniał. – Nigdy nie odwróciłem się do ciebie plecami, tak samo zarywałem noce, gdy była mała, więc nie mów, że jest tylko twoja...
Nie o to mi chodziło, ale...
Ale o co? – zapytał, gdy Małgośka się zapowietrzyła i nie wiedziała jak ubrać swoje myśli w proste słowa, a na tworzenie poematów nie miała teraz ochoty. – O to, że dostała zasłużone lanie?
Nie wiem czy zasłużone, bo...
Chyba znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że nie przyrżnąłbym dziecku z kaprysu albo przez to, że wstałem lewą nogą, choć uwierz, wstałem! – wrzasnął tym samym jej przerywając i nawet zagestykulował otwartą dłonią. Szybko się jednak uspokoił. – Ja w ogóle bym chciał, by ona sobie z tydzień lub dwa pomieszkała u mnie.
Wiktor, teraz? – zdziwiła się i wskazała ręką na drzwi pokoju. – Po tym?
A co, chcesz mieć możliwość pogłaskać ją po główce, poprzytulać i nagadać jaki to tatuś jest niedobry?
Nigdy tak nie robiłam! – wrzasnęła.
Zerknął na zegarek, wcześniej wyjmując komórkę z kieszeni dżinsów.
Muszę iść do pracy – powiedział spokojnie, całkiem normalnym tonem. – Przyjdę wieczorem, usiądziemy sobie w trójkę i porozmawiamy.
Powiesz mi chociaż o co chodziło? – zawołała za nim, jednocześnie odprowadzając go do drzwi.
Odwrócił się, spojrzał jej w twarz i położył dłoń na klamce.
Julia ci powie, sama, i albo zrobi to wcześniej, albo w mojej obecności. Ja nie będę się za nią tłumaczył.
Tu nie chodzi o tłumaczenie za nią, tylko...
Tylko o dyscyplinę – wysyczał ledwie otwierając przy tym usta. – Sama narozrabiała, to sama się przyzna. Do wieczora – pożegnał się i wyszedł.
Gośka zamknęła za nim drzwi, oparła się o nie i przetarła twarz dłońmi, zupełnie nie martwiąc się tym, że w ten sposób rozmaże swój makijaż.
Ja zwariuję – szepnęła do samej siebie. – Jak Boga kocham, tak oszaleję – dodała już znacznie głośniej. – Julia, co ty znowu zrobiłaś!? – wrzasnęła do córki, jednocześnie ruszając w stronę jej pokoju. Otworzyła z impetem drzwi i z hukiem je za sobą zatrzasnęła.

***

Siedziałam u Wiktorii z Kaśką na kolanach i zajadałam domowej roboty serniczka. Co jakiś czas karmiłam dziewczynkę biszkoptem od niego, na co mała wesoło tańczyła ramionkami i uśmiechała się w taki sposób, że było widać jej zęby, te które zdążyła posiąść. Nie był to jeszcze cały komplet, ale jak na mój gust to i tak imponująca ilość.
Gracjan naprawdę kazał zbić Oskara? – Wika pytała o to samo już chyba po raz piąty, czym doprowadzała mnie do istnej cholery, jakby nie wystarczyło, że byłam wystarczająco zdenerwowana tą sprawą.
Tak.
To nawet słodkie z jego strony – oznajmiła, kładąc obok mnie ciepłą kawusie. – Zawsze uważałam, że on coś do ciebie, ten, ten...
Ten, ten to niedługo zniknie z powierzchni ziemi, bo mu nogi przy samej dupie oderwę! – uniosłam się, a niespełna roczna dziewczynka przyjrzała mi się uważnie i roześmiała prosto w moją twarz. – To nie jest śmieszne, mała. On wysłał mojego jeszcze męża na przymusowy wózek inwalidzki, a co za tym idzie, Oskar nie będzie mógł tyrać na nasze wspólne długi, więc wyświadczył mi tym iście niedźwiedzią przysługę.
A już myślałam, że się o niego martwisz.
O kogo? – zdziwiłam się. – O Michalskiego?
No – przyznała.
Wyśmiałam ją i zdobyłam się na:
Co ty wygadujesz? Po prostu Gracjan jak nie potrafi czegoś robić, to niech nie robi i też się nie wysługuje innymi. Ty wiesz co by było jakby Oskar go na policję podjebał?
Pewnie by płacił niezłe odszkodowanie.
Stać go na to, więc to by go akurat nie zabolało.
Ale wam by życie ułatwiło – rzuciła szybciej niż pomyślała, albo raczej pomyślała, ale nie ugryzła się w język na czas.
Wiktoria! – uniosłam się. – Graziano, by miał to w rubryce na długie lata, życie by mu to zniszczyło, widniałby jako karany.
Nie on jeden. Poza tym mógłby wam zapłacić za milczenie. Zawsze uważałam, że gdyby nie ten ślub i długi, to by ci się nawet z Oskim ułożyło. On nie był Kati zły chłopak, tylko potem, on też zaczął pić więcej, bo się stratą dziecka podłamał. Każdy to przeżywa na swój sposób...
Ja go wspierałam, on mnie nie. Nie stać mnie na jego długoletnią żałobę! – Puściłam Kaśkę na dywan, by sobie pomaszerowała do zabawek, a sama westchnęłam pod wpływem irytacji.
Ale nadal coś do niego czujesz – zauważyła. – Martwisz się nim, choć udajesz, że jest inaczej. Kochał cię. Na pewno jeszcze pamiętasz jacy byliście szczęśliwi. Do pewnego momentu nawet sobie radziliście. Może warto zaczekać, spróbować jeszcze raz. Za rok, dwa... wtedy oboje będziecie starsi i...
Zamilcz – syknęłam. – Lepiej już nic nie mów – dodałam i poczułam jak gula wyrasta w moim gardle, a do oczu napływają mi nieproszone łezki. – Ja nie wiem co mam robić – przyznałam. – Wszystko się tak nagle spierdoliło.
Już miałam się rozbeczeć, ale dotarł do mnie dźwięk mojego telefonu. Był to sygnał SMS-a, więc szybko starłam mokre miejsca pod oczami, starając się przy tym nie rozmazać mojego mocnego, perfekcyjnego makijażu i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.
Dokąd idziesz!? – krzyknęła za mną zdziwiona przyjaciółka.
Na dół, rozmówić się z tym idiotą. Nie martw się, wrócę! – Wyszłam i czym prędzej zbiegłam po schodach.
Gracjan stał tyłem i chyba bawił się komórką. W końcu zdał sobie sprawę z tego, że już jestem na dole, odwrócił się i zdawał się cieszyć na mój widok. Z szerokim uśmiechem pytał czemu chciałam go widzieć. Nie wytrzymałam i zdzieliłam go z otwartej dłoni w twarz, a potem dwa razy przez łeb.
Nigdy więcej mi nie pomagaj! – wrzasnęłam do osłaniającego głowę mężczyzny, albo raczej chłopca, bo prawdziwy facet, jakby już kogoś bił, to własnymi rękoma, a nie cudzymi, wynajętymi, opłaconymi.
O co ci...
Zamierzyłam się po raz kolejny, ale on pochwycił mnie za nadgarstek, potem za drugi i taranem przycisnął do drzwi klatki schodowej. Te nie utrzymały naszego ciężaru, otworzyły się i sprawiły, że polecieliśmy na podłogę. Konkretnie, to on na mnie.
O co ci chodzi? – zapytał warkliwie, zamiast się martwić czy mi się nic nie stało, bo łokieć to sobie na pewno obdarłam, bo bolał mnie niemiłosiernie i tak specyficznie szczypał. Pupa zresztą też mnie pobolewała, a nawet plecy.
O Oskara – uświadomiłam go. – I zejdź ze mnie, zanim się naprawdę wkurwię. Albo wiesz co? Albo uderz, pokaż, że masz jaja!
Nie czekając na jego reakcje, korzystając z tego, że zaniemówił, odpuścił i stał się taki niemal nieobecny, odepchnęłam go na bok, wstałam z brudnego betonu i ponownie ruszyłam na górę. Szybko jednak zawróciłam i to tylko, jedynie po to, by wymierzyć mu mocnego kopniaka w same żebra. Osłonił się okręceniem, więc dostał z kozaka traperowego w brzuch.
Nie chcę cię więcej widzieć w moim życiu! – wywrzeszczałam, a łzy ciekły mi ciurkiem po twarzy. – Myślałam, że jesteś inny – dodałam i w końcu na dobre się od niego oddaliłam.
Wpadłam do mieszkania Wiki i oparłam się o drzwi, osunęłam po nich i już miałam się rozryczeć, gdy uznałam, że tak właściwie nie mam ku temu powodów. Właśnie się pozbywałam dwóch zaawansowanych trepów z mojego życia, jeden z nich był moim byłym mężem, a drugi moim byłym przyjacielem. Jeden jak i drugi był cienką pizdą, a ja potrzebowałam faceta, albo przynajmniej męskiego towarzystwa, a jeśli nie tego, to chociaż mocnego, męskiego trunku.
Jakby ktoś mnie szukał i był akurat przy forsie, to piję w PRL-u – powiedziałam, wstając na równe nogi.
Wiktoria patrzyła się na mnie jakoś tak dziwnie, a ja postanowiłam jeszcze skorzystać z jej małego lustereczka i kosmetyków, by poprawić swój makijaż i nieco ogarnąć włosy, a że ogarnąć ich się nie dało, to zdecydowała się na to, by jeszcze mocniej je rozpierdolić, w taki sposób, by to wyglądało na zamierzony efekt.
Mogę ci nawet kieckę pożyczyć. Zapinaną, koszulową, w kratę. Chcesz?
Chcę! – krzyknęłam zadowolona i spojrzałam na moją przyszłą chrześniaczkę, która ponownie zatańczyła ramionkami i nawet pupą poruszyła, podpierając się dłońmi o złożoną kanapę. – Jeszcze z dwanaście lat i ciebie na tany tany zabiorę – zapowiedziałam, a potem złapałam sukienkę, nim ta uderzyła mnie w twarz, bo Wiktoria jakoś tak szczególnie brutalnie mi ją podała.
Tylko nie zapomnij potem napisać jak się bawiłaś. Jestem pierwsza, której masz zdać relację – powiedziała, a ja zaczęłam się rozbierać, jawnie, przy niej, bez skrępowania, bo dla mnie była jak rodzona siostra.


Albo mi się wydaje, albo jest was coraz mniej!
Ostatni rozdział, albo raczej pierwszą część tego rozdziału, przeczytały tylko 3-4 osoby,
dlatego zastanawiam się czy publikować dalej to opowiadanie,
czy sobie odpuścić?

Z drugiej strony wiem, że są nowi czytelnicy...
Więc może rzucę apelem do nich:
Nie musicie być na aktualnym rozdziale, by wyrazić swoją opinię!
Nie bójcie się wypowiadać!

Od razu wyjaśniam, że dla mnie czytelnikami są ci, których widzę,
czyli ci, którzy skomentowali
a nie ci co wkleili gwiazdkę na wattpadzie, 
czy napisali coś typu "jestem i czekam na więcej".