Rozdział 11, Część 2
Natychmiastowe
konsekwencje
Graziano
Accardi przeciągnął się leniwie na białej pościeli, która
zdawała się lśnić niczym śnieg, który dopiero co opadł na
ziemie. Kolor satyny idealnie kontrastował się z jego ciemną
karnacją i czernią nieco już przydługawych włosów. Grzywka
nieustannie opadała mu na czoło w taki sposób, iż wpadała do
oczu. Irytowało go to, ale jak dotychczas nie znalazł czasu, by
odwiedzić fryzjera. Za dużo pracował i doskonale zdawał sobie z
tego sprawę. Nie umiał jednak zmienić swojego trybu życia. Było
szybkie, było na czas, a w tym wszystkim za wolne i jakby bez czasu
– ot, taki paradoks.
Usiadł
na łóżku, które umiejscowione było we wnęce nowocześnie
urządzonej kawalerki. W mieszkaniu zdawało się nie być żadnych
mebli więcej, a w rzeczywistości była szafa, zajmowała całą
ścianę. Jej drzwi nie były rozsuwane, działały na dotyk, albo
raczej bez dotyku, bo wystarczyło zbliżyć dłoń, a białe szkło
otwierało się zupełnie tak jak drzwi standardowych szafek.
Wybrał
ubranie idealne na zimowy dzień – składało się z popielatego
golfa, pikowanego, czarnego bezrękawnika i dresowych spodni, które
jednak nie mogły uchodzić za czysto sportowe. Już prędzej dało
się je nazwać codziennymi, idealnymi na spacer, zakupy, a nawet
wyjście do pizzerii.
Mężczyzna
przejrzał się w podłodze, gdyż płytki odbijały od siebie nie
tylko jasne światło dnia, ale także wszystko inne. Były jasne,
perłowe, szklane. Położone tak równo i blisko siebie, że łączeń
nie dało się dostrzec gołym okiem. Kochał minimalizm, lubił
przestrzeń i z tego też powodu blat, który miał za zadanie
oddzielać część pokojową od kuchennej, ukryty był w ścianie, a
jego długość była na tyle imponująca, że mogła pomieścić
nawet sześć nakryć, choć on zazwyczaj rankiem jadał przy nim
jajecznicę, a wieczorem pijał colę lub drinki – samotnie albo z
kumplami.
Tego
dnia nie miał czasu na śniadanie. Wpadł do łazienki, która
zdawała się być sterylna dokładnie tak samo jak pokój i część
kuchenna. Opryskał szyję markową wodą toaletową, a nuż
sprężynowy, który leżał na komodzie, w której ukryta była
pralka, schował do kieszeni. Spojrzał w lustrzane płytki ścienne,
które zdobiły połowę niczym niezastawionej ściany i zaczesał
włosy do tyłu, ale grzywka po chwili znów opadła na czoło i
poczęła wpadać do oczu. Uśmiechnął się krzywo i w pewnym
sensie wyglądał przy tym przerażająco.
Jego
telefon zawibrował, odebrał go i usłyszał o wykonanym zadaniu.
Puścił więc internetowo przelew, wcześniej rozłączając się i
nawet nie odpowiadając rozmówcy słowem. Przypomniał sobie moment,
gdy zawitał pod pałacyk ślubów. Wręczył Kati kwiaty, w które
wplecione były kolorowe kredki do oczu, a Oskarowi dał stuletnią
szkocką i odciągnął na moment na bok, tylko po to by powiedzieć,
że jeśli ją skrzywdzi lub w jakikolwiek inny sposób nie uszanuje,
to skończy z połamanymi nogami albo nawet w rzece, w zawiązanym
worku, obciążonym kamieniami.
Gracjan
należał do słownych mężczyzn. Zazwyczaj gdy rzucał słowa, to
nie było to na wiatr, ale nigdy nie czuł się z tym źle, a tego
dnia, mimo spełnienia swych obietnic, nie czuł się dobrze.
Zrozumiał, że obietnice były groźbami, a Oskar wcześniej lub
później, ale w końcu domyśli się kto wsadził go do szpitalnego
łóżka na kilka dni oraz odebrał zdolność swobodnego chodzenia
na wiele tygodni.
Mylił
się. Oskar się nie domyślił, natomiast Kati posklejała wszystkie
fakty, a pomógł jej w tym pewien interes, który miała do
załatwienia na mieście. Spotkała się w samym centrum z jednym z
gońców. Odebrała od niego Wampira, taki dopalacz i
zamieniła kilka słów, niczym ze starym, dobrym kumplem. Goniec
powiedział jej jakie plotki chodzą po mieście, że to niby jego
szef załatwił tak jej męża, ale nie za długi, bo u niego akurat
niewiele stał, ale na pewne zlecenie. Wystarczył opis chłopaka,
który owe zlecenie złożył, a ona oczyma wyobraźni zobaczyła
Gracjana, swojego przyjaciela.
– Zabiję
gnojka – syknęła do samej siebie. – Jutro ci podam kasę.
Łukasz
nie odpowiedział. Jedynie przytaknął głową i uniósł dłoń do
góry w geście pożegnania.
Michalska
spotkała się z dzieciakami, które owe prochy potrzebowali załatwić
na pewną imprezę, by w ten sposób uzyskać na nią wejście.
Przyjrzała się dziewczynce, która niegdyś biegała po jej
podwórku goła od pasa w górę i bawiła się w wojnę na wiaderka
pełne wody. Teraz dziecię miało już naście lat... no z pewnością
więcej niż dziesięć. Kolorową foliówkę z firmowym znaczkiem
Nike jednak podała trzynastoletniemu chłopcu, który
uczęszczał do gimnazjum znajdującego się nieopodal mieszkania jej
matki. Znała go, bo dużo wagarował, a ten wolny czas przesiadywał
z kolegami w przejściowej bramie, na schodach, z butelkami pełnymi
piwa i papierosem za uchem. Czasami było jej ich szkoda, zwłaszcza,
gdy na dworze temperatury sięgały minusowych, więc wpuszczała ich
na klatkę schodową, jednocześnie nakazując być na tyle
kulturalnymi, by nie zdenerwowali sąsiadów, a palić mieli przy
otwartym oknie. Godzili się na taki układ, byli wdzięczni.
– Czemu
nie w opakowaniach?
– Bo
w opakowaniach byłoby drożej – odpowiedziała.
– A
tak jest taniej?
– Tak
jest w sam raz – syknęła. – Płacisz Misiek – dodała i
wyciągnęła dłoń po dwie stówy, które były zebrane z takich
drobnych, iż odniosła wrażenie, że dwie dychy w papierku są tam
najwyższym nominałem. Na szczęście była tam jeszcze jedna
pięćdziesiątka, zaś reszta to były same piątki. – Postrzelę
się kiedyś i dajesz mi to teraz, gdy nie mam żadnej kieszeni ani
portfela.
– Masz
torebkę – zauważył.
Faktycznie,
miała niewielką torebkę założoną przez ramię. Lubiła tak
nosić, bo wtedy torebka nie spadała, a tym samym też pozwalała o
sobie zapomnieć. Tego dnia też o niej zapomniała. Wrzuciła tam
wszystkie pieniądze, pożegnała się z dzieciakami, życząc im, by
przeżyły ten eksperyment i nie przedawkowały, a potem udała się
do Wiktorii.
***
Wiktor
Gawryluk wstał tego dnia wyjątkowo zmęczony. Jego powieki nie
chciały się podnieść, a on sam nie był w stanie zwlec się z
łóżka. Nie był chory. Nic go nie bolało, nie miał kataru, ani
nie kasłał. Odszukał swój telefon komórkowy, a zegarek
umiejscowiony na wyświetlaczu powiadomił go o tym, że było już
przedpołudnie. Zrozumiał, że jego złemu samopoczuciu winna jest
tak późna godzina i stanowczo za długi sen. Na domiar wszystkiego
miał kilka nieodebranych połączeń. W końcu zdecydował się
oddzwonić pod nieznany numer.
– Kamila
Wyborna, słucham – usłyszał.
Po
przetrawieniu tej krótkiej informacji, dotarło do niego, że
rozmawia z wychowawczynią własnej córki.
– Wiktor
Gawryluk – odpowiedział po chwili ciszy, sam siebie bluzgając w
myślach, że myśli tak wyjątkowo powoli, a przez to milczenie
trwało stanowczo za długo. – Ojciec Julki – przypomniał.
– Wiem
– odwarknęła nauczycielka. – Proszę, by pan przyjechał do
szkoły. Jest możliwe, by zjawił się pan tutaj teraz.
– W
tej chwili? – zdziwił się.
– Możliwie
jak najprędzej. Ja już kończę zajęcia i chciałabym już wrócić
do domu, ale przed tym chciałabym jeszcze z panem zamienić kilka
zdań.
– Julia
coś nabroiła? – zapytał. – Jeśli chodzi o jej nieobecność,
to...
– Tak,
wiem, ma zwolnienie. Nie o tym chcę z panem mówić.
Zagryzł
dolną wargę, zasępił się i zgłosił chęć szybkiego przybycia.
Obiecał, że w ciągu pół godziny zjawi się w gimnazjum, do
którego uczęszczała jego córka.
Rozłączył
się. Zdjął kraciaste spodnie od piżamy, założył bieliznę,
którą dopiero co ściągnął z suszarki i zaciągnął na siebie
wczorajsze dżinsy, nie chcąc tracić czasu na poszukiwanie w szafie
świeżych. Przeciągnął pasek przez klamrę, zapiął i ubrał
wymiętą koszulkę. Zanim założył kurtkę, zdecydował się
jeszcze ubrać bluzę z kapturem i wyszedł z domu. W piętnaście
minut dojechał pod szkołę, a po rozmowie z nauczycielką, w
jeszcze mniej znalazł się pod blokiem, w którym mieściło się
mieszkanie Gośki.
– Otwórz
– warknął, gdy tylko ktoś podniósł domofon, na który od
dłuższej chwili naciskał.
Dotarł
na drugie piętro szybkim tempem, choć nie biegł po schodach.
Małgorzata ledwie otworzyła mu drzwi, a już zdążyła się
zorientować, że coś jest nie w porządku.
– Gdzie
ona jest? – zapytał, wchodząc do mieszkania.
– Kto?
– zdziwiła się. – Julka? W pokoju leży, choruje jesz...
Nie
zdążyła dokończyć, bo mężczyzna delikatnie ją odepchnął,
właściwie to przesunął na bok i wszedł głębiej. Wkroczył do
pokoju córki, wyrwał jej telefon komórkowy z dłoni, odłożył
go, właściwie upuszczając na zawalone książkami, zeszytami,
szklankami i talerzykami biurko.
– Tata?
– zdziwiła się.
Przez
chwilę mierzyli się spojrzeniami, a Gośka obserwowała ich zza
progu. W końcu to mężczyzna wykonał pierwszy gest. Sięgnął
dłońmi do skórzanego paska, który miał przy spodniach.
Wyszarpnął go ze szlufek i szybko, niechlujnie złożył na pół.
– Wiktor?
– syknęła pytająco, ale nie przestąpiła nawet o krok.
Szatyn
rzucił jej spojrzenie mówiące tylko się nie wtrącaj, a
potem nachylił się do córki, chwycił lewą dłonią za materiał
jej piżamy i opanował nerwy na tyle, by nie smagnąć pasem gdzie
popadnie.
– Odwróć
się – polecił bez zbytecznego wrzasku, choć wyjątkowo miał
ochotę się rozedrzeć.
Trzynastoletnia
brunetka patrzyła na niego przestraszona, zaczęła szybciej
oddychać, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– Odwróć
się, powiedziałem – przypomniał bez cienia współczucia i ani
myślał zmieniać swoją decyzję.
– Ale...
– wyjąkała i zdawała się wycofać w tył, na tyle na ile
pozwolił jej uścisk ojca, który teraz zaciskał się nie tylko na
materiale jej bluzki, ale także na ramieniu.
– Nie
ma ale! – uniósł się i jednym brutalnym szarpnięciem
zmusił nastolatkę, by położyła się na brzuchu. – Zamiast ze
mną dyskutować, to zacznij się cieszyć, że ci nie każę pufy
wystawiać na środek pokoju i spodni zdejmować, bo za to co
zrobiłaś to powinienem ci na gołą dupę przy... – powstrzymał
słowa, ale rękę wprawił w ruch, wcześniej zrzucając kołdrę na
podłogę.
Donośny
trzask jeszcze dobrze nie rozszedł się po całym pomieszczeniu, a
już pojawił się drugi, później trzeci i nastąpiła chwila
przerwy. Gawryluk głośno przełknął ślinę i spojrzał się w
miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała matka jego córki, ale
kobiety już tam nie było. Zdecydowała się oprzeć plecami o
ścianę i nie widzieć, a jedynie słyszeć co dzieję się w pokoju
obok.
Wziął
kolejny zamach i nie zważając na płacz oraz protesty córki, bił
dalej, starając się celować w takie miejsca, by nie uczynić jej
krzywdy. Pomimo tego jeden pas spadł na dłoń, którą usiłowała
się zasłonić. W reakcji na to zapłakała głośniej i krzyknęła,
ale jedyne czego się doczekała, to tego, że ojciec pochwycił jej
oba nadgarstki i obezwładnił je dociskając do pleców.
Dla
dziewczyny katorga zdawała się nie mieć końca, a w rzeczywistości
nie trwała nawet pięciu minut. Była tak zajęta rozpaczaniem i
łkaniem, że zorientowała się, iż ojciec ją nie przytrzymuje,
dopiero w chwili, gdy ten się odezwał:
– Wiesz
za co?
Zapanowało
wymowne milczenie, przerywane jedynie szlochami i pociąganiem nosem.
– Nie
wiesz? – dopytywał. – To radzę ci się do wieczora dowiedzieć,
bo wrócę i zadam ci dokładnie to samo pytanie. I patrz na mnie jak
do ciebie mówię – warknął, gdy dziewczynka odwróciła się do
niego plecami i skuliła, wciąż leżąc na łóżku.
Wsunął
pas do szlufek, powoli go zapiął i rozejrzał się po
pomieszczeniu.
– Porządek
tu jakiś zrób i nie udawaj chorej, bo skoro głupoty ci w głowie,
to chora nie jesteś. – Wyszedł, pociągnął zamek swojej bluzy
bardziej do góry. Kurtki nie miał na sobie bo pozostawił ją w
samochodzie, gdyż po rozmowie z nauczycielką aż mu się gorąco
zrobiło. Spojrzał na Gośkę i zamknął za sobą drzwi pokoju
córki.
– Co
ona ci takiego zrobiła? – zapytała kobieta ze łzami w oczach.
– Mnie?
Nic. Nie licząc tego, że swoim zachowaniem, obojgu nam wstyd
przynosi.
– Wpadasz
tu, bijesz moje dziecko, nic nie tłumaczysz...
– A
co tu jest do tłumaczenia? Ona nie ma pięciu lat, wie co jej wolno,
a czego nie, co wypada, a co nie, a przynajmniej powinna! – uniósł
się, a potem odetchnął mocniej, by powstrzymać napływający
wybuch. – I nie jest tylko twoją córką – przypomniał. –
Nigdy nie odwróciłem się do ciebie plecami, tak samo zarywałem
noce, gdy była mała, więc nie mów, że jest tylko twoja...
– Nie
o to mi chodziło, ale...
– Ale
o co? – zapytał, gdy Małgośka się zapowietrzyła i nie
wiedziała jak ubrać swoje myśli w proste słowa, a na tworzenie
poematów nie miała teraz ochoty. – O to, że dostała zasłużone
lanie?
– Nie
wiem czy zasłużone, bo...
– Chyba
znasz mnie na tyle, by wiedzieć, że nie przyrżnąłbym dziecku z
kaprysu albo przez to, że wstałem lewą nogą, choć uwierz,
wstałem! – wrzasnął tym samym jej przerywając i nawet
zagestykulował otwartą dłonią. Szybko się jednak uspokoił. –
Ja w ogóle bym chciał, by ona sobie z tydzień lub dwa pomieszkała
u mnie.
– Wiktor,
teraz? – zdziwiła się i wskazała ręką na drzwi pokoju. – Po
tym?
– A
co, chcesz mieć możliwość pogłaskać ją po główce,
poprzytulać i nagadać jaki to tatuś jest niedobry?
– Nigdy
tak nie robiłam! – wrzasnęła.
Zerknął
na zegarek, wcześniej wyjmując komórkę z kieszeni dżinsów.
– Muszę
iść do pracy – powiedział spokojnie, całkiem normalnym tonem. –
Przyjdę wieczorem, usiądziemy sobie w trójkę i porozmawiamy.
– Powiesz
mi chociaż o co chodziło? – zawołała za nim, jednocześnie
odprowadzając go do drzwi.
Odwrócił
się, spojrzał jej w twarz i położył dłoń na klamce.
– Julia
ci powie, sama, i albo zrobi to wcześniej, albo w mojej obecności.
Ja nie będę się za nią tłumaczył.
– Tu
nie chodzi o tłumaczenie za nią, tylko...
– Tylko
o dyscyplinę – wysyczał ledwie otwierając przy tym usta. –
Sama narozrabiała, to sama się przyzna. Do wieczora – pożegnał
się i wyszedł.
Gośka
zamknęła za nim drzwi, oparła się o nie i przetarła twarz
dłońmi, zupełnie nie martwiąc się tym, że w ten sposób rozmaże
swój makijaż.
– Ja
zwariuję – szepnęła do samej siebie. – Jak Boga kocham, tak
oszaleję – dodała już znacznie głośniej. – Julia, co ty
znowu zrobiłaś!? – wrzasnęła do córki, jednocześnie ruszając
w stronę jej pokoju. Otworzyła z impetem drzwi i z hukiem je za
sobą zatrzasnęła.
***
Siedziałam
u Wiktorii z Kaśką na kolanach i zajadałam domowej roboty
serniczka. Co jakiś czas karmiłam dziewczynkę biszkoptem od niego,
na co mała wesoło tańczyła ramionkami i uśmiechała się w taki
sposób, że było widać jej zęby, te które zdążyła posiąść.
Nie był to jeszcze cały komplet, ale jak na mój gust to i tak
imponująca ilość.
– Gracjan
naprawdę kazał zbić Oskara? – Wika pytała o to samo już chyba
po raz piąty, czym doprowadzała mnie do istnej cholery, jakby nie
wystarczyło, że byłam wystarczająco zdenerwowana tą sprawą.
– Tak.
– To
nawet słodkie z jego strony – oznajmiła, kładąc obok mnie
ciepłą kawusie. – Zawsze uważałam, że on coś do ciebie, ten,
ten...
– Ten,
ten to niedługo zniknie z powierzchni ziemi, bo mu nogi przy samej
dupie oderwę! – uniosłam się, a niespełna roczna dziewczynka
przyjrzała mi się uważnie i roześmiała prosto w moją twarz. –
To nie jest śmieszne, mała. On wysłał mojego jeszcze męża na
przymusowy wózek inwalidzki, a co za tym idzie, Oskar nie będzie
mógł tyrać na nasze wspólne długi, więc wyświadczył mi tym
iście niedźwiedzią przysługę.
– A
już myślałam, że się o niego martwisz.
– O
kogo? – zdziwiłam się. – O Michalskiego?
– No
– przyznała.
Wyśmiałam
ją i zdobyłam się na:
– Co
ty wygadujesz? Po prostu Gracjan jak nie potrafi czegoś robić, to
niech nie robi i też się nie wysługuje innymi. Ty wiesz co by było
jakby Oskar go na policję podjebał?
– Pewnie
by płacił niezłe odszkodowanie.
– Stać
go na to, więc to by go akurat nie zabolało.
– Ale
wam by życie ułatwiło – rzuciła szybciej niż pomyślała, albo
raczej pomyślała, ale nie ugryzła się w język na czas.
– Wiktoria!
– uniosłam się. – Graziano, by miał to w rubryce na długie
lata, życie by mu to zniszczyło, widniałby jako karany.
– Nie
on jeden. Poza tym mógłby wam zapłacić za milczenie. Zawsze
uważałam, że gdyby nie ten ślub i długi, to by ci się nawet z
Oskim ułożyło. On nie był Kati zły chłopak, tylko potem, on też
zaczął pić więcej, bo się stratą dziecka podłamał. Każdy to
przeżywa na swój sposób...
– Ja
go wspierałam, on mnie nie. Nie stać mnie na jego długoletnią
żałobę! – Puściłam Kaśkę na dywan, by sobie pomaszerowała
do zabawek, a sama westchnęłam pod wpływem irytacji.
– Ale
nadal coś do niego czujesz – zauważyła. – Martwisz się nim,
choć udajesz, że jest inaczej. Kochał cię. Na pewno jeszcze
pamiętasz jacy byliście szczęśliwi. Do pewnego momentu nawet
sobie radziliście. Może warto zaczekać, spróbować jeszcze raz.
Za rok, dwa... wtedy oboje będziecie starsi i...
– Zamilcz
– syknęłam. – Lepiej już nic nie mów – dodałam i poczułam
jak gula wyrasta w moim gardle, a do oczu napływają mi nieproszone
łezki. – Ja nie wiem co mam robić – przyznałam. – Wszystko
się tak nagle spierdoliło.
Już
miałam się rozbeczeć, ale dotarł do mnie dźwięk mojego
telefonu. Był to sygnał SMS-a, więc szybko starłam mokre miejsca
pod oczami, starając się przy tym nie rozmazać mojego mocnego,
perfekcyjnego makijażu i ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych.
– Dokąd
idziesz!? – krzyknęła za mną zdziwiona przyjaciółka.
– Na
dół, rozmówić się z tym idiotą. Nie martw się, wrócę! –
Wyszłam i czym prędzej zbiegłam po schodach.
Gracjan
stał tyłem i chyba bawił się komórką. W końcu zdał sobie
sprawę z tego, że już jestem na dole, odwrócił się i zdawał
się cieszyć na mój widok. Z szerokim uśmiechem pytał czemu
chciałam go widzieć. Nie wytrzymałam i zdzieliłam go z otwartej
dłoni w twarz, a potem dwa razy przez łeb.
– Nigdy
więcej mi nie pomagaj! – wrzasnęłam do osłaniającego głowę
mężczyzny, albo raczej chłopca, bo prawdziwy facet, jakby już
kogoś bił, to własnymi rękoma, a nie cudzymi, wynajętymi,
opłaconymi.
– O
co ci...
Zamierzyłam
się po raz kolejny, ale on pochwycił mnie za nadgarstek, potem za
drugi i taranem przycisnął do drzwi klatki schodowej. Te nie
utrzymały naszego ciężaru, otworzyły się i sprawiły, że
polecieliśmy na podłogę. Konkretnie, to on na mnie.
– O
co ci chodzi? – zapytał warkliwie, zamiast się martwić czy mi
się nic nie stało, bo łokieć to sobie na pewno obdarłam, bo
bolał mnie niemiłosiernie i tak specyficznie szczypał. Pupa
zresztą też mnie pobolewała, a nawet plecy.
– O
Oskara – uświadomiłam go. – I zejdź ze mnie, zanim się
naprawdę wkurwię. Albo wiesz co? Albo uderz, pokaż, że masz jaja!
Nie
czekając na jego reakcje, korzystając z tego, że zaniemówił,
odpuścił i stał się taki niemal nieobecny, odepchnęłam go na
bok, wstałam z brudnego betonu i ponownie ruszyłam na górę.
Szybko jednak zawróciłam i to tylko, jedynie po to, by wymierzyć
mu mocnego kopniaka w same żebra. Osłonił się okręceniem, więc
dostał z kozaka traperowego w brzuch.
– Nie
chcę cię więcej widzieć w moim życiu! – wywrzeszczałam, a łzy
ciekły mi ciurkiem po twarzy. – Myślałam, że jesteś inny –
dodałam i w końcu na dobre się od niego oddaliłam.
Wpadłam
do mieszkania Wiki i oparłam się o drzwi, osunęłam po nich i już
miałam się rozryczeć, gdy uznałam, że tak właściwie nie mam ku
temu powodów. Właśnie się pozbywałam dwóch zaawansowanych
trepów z mojego życia, jeden z nich był moim byłym mężem, a
drugi moim byłym przyjacielem. Jeden jak i drugi był cienką pizdą,
a ja potrzebowałam faceta, albo przynajmniej męskiego towarzystwa,
a jeśli nie tego, to chociaż mocnego, męskiego trunku.
– Jakby
ktoś mnie szukał i był akurat przy forsie, to piję w PRL-u
– powiedziałam, wstając na równe nogi.
Wiktoria
patrzyła się na mnie jakoś tak dziwnie, a ja postanowiłam jeszcze
skorzystać z jej małego lustereczka i kosmetyków, by poprawić
swój makijaż i nieco ogarnąć włosy, a że ogarnąć ich się nie
dało, to zdecydowała się na to, by jeszcze mocniej je
rozpierdolić, w taki sposób, by to wyglądało na zamierzony efekt.
– Mogę
ci nawet kieckę pożyczyć. Zapinaną, koszulową, w kratę. Chcesz?
– Chcę!
– krzyknęłam zadowolona i spojrzałam na moją przyszłą
chrześniaczkę, która ponownie zatańczyła ramionkami i nawet pupą
poruszyła, podpierając się dłońmi o złożoną kanapę. –
Jeszcze z dwanaście lat i ciebie na tany tany zabiorę –
zapowiedziałam, a potem złapałam sukienkę, nim ta uderzyła mnie
w twarz, bo Wiktoria jakoś tak szczególnie brutalnie mi ją podała.
– Tylko
nie zapomnij potem napisać jak się bawiłaś. Jestem pierwsza,
której masz zdać relację – powiedziała, a ja zaczęłam się
rozbierać, jawnie, przy niej, bez skrępowania, bo dla mnie była
jak rodzona siostra.
Albo mi się wydaje, albo jest was coraz mniej!
Ostatni rozdział, albo raczej pierwszą część tego rozdziału, przeczytały tylko 3-4 osoby,
dlatego zastanawiam się czy publikować dalej to opowiadanie,
czy sobie odpuścić?
Z drugiej strony wiem, że są nowi czytelnicy...
Więc może rzucę apelem do nich:
Nie musicie być na aktualnym rozdziale, by wyrazić swoją opinię!
Nie bójcie się wypowiadać!
Od razu wyjaśniam, że dla mnie czytelnikami są ci, których widzę,
czyli ci, którzy skomentowali,
a nie ci co wkleili gwiazdkę na wattpadzie,
czy napisali coś typu "jestem i czekam na więcej".