Rozdział 11, Część 1
Natychmiastowe
konsekwencje
Stanęłam
przy jednym z quadów, tym z niebieskimi akcentami, choć to
właściwie nie miało większego znaczenia, bo obydwa były
identyczne, obydwa czarne, z tą różnicą, że jeden miał
turkusowe, a drugi zielone dodatki. Spojrzałam znacząco na Gracka,
a ten od razu dosiadł swojego rumaka i uruchomił silnik. Zaczął
szpanować, wyjęciem ciemnych szkieł z wewnętrznej kieszeni
płaszcza i założeniem ich na swój nos.
– Załóż
kask, dzidzia – rzucił, a ja nie skorzystałam z tej możliwości.
Strąciłam
czarną osłonę głowy, która uczepiona była tylnej kratki quadu i
wygodnie usiadłam, tylko po to, by zaraz po krzyknięciu Gotowi,
do startu, start! Ruszyć i wstać, dla utrzymania równowagi na
zakrętach oraz podczas wybojów, które wyrzucały nawet na metr w
górę. Były też górki, które zakończone były tak płasko, że
pojazdy z trudem po ich pokonaniu, osiadały na piaszczystym,
nierównym terenie. To była niezła frajda, choć niebezpieczeństwo
siedziało na ramieniu nieustannie, ale ja, podobnie zresztą jak
Gracjan, kochałam ryzyko, lubiłam patrzeć w oczy śmierci, czuć
powiew piekielnej adrenaliny. Godziłam się też ze smakiem porażki,
bo nie miałam żadnych szans na to, by pokonać tak doświadczonego
kierowce, który był znacznie mniej ostrożny, zupełnie tak, jakby
jemu zależało na życiu jeszcze słabiej, a przecież był tym na
wygranej pozycji, tym z pieniądzem w kieszeni, kawalerką zapewnioną
od rodziców na osiemnastkę, nowym samochodem, który tylko czekał
na jego pełnoletność, by opuścić garaż. W moim mniemaniu
Graziano nie miał aż takich zmartwień i problemów, by nie chcieć
dłużej egzystować wśród innych śmiertelników.
Poczekał
na mnie na mecie, odwrócony przodem do trasy. Zatrzymałam się po
jego lewej stronie i obserwowałam jak zdejmuje okulary. Przetarł
spoconą, zapewne bardziej ze strachu niż z wysiłku, twarz dłonią
odzianą w rękawiczki, rozmazując tym sposobem na niej odrobinę
piasku i błota, przez co jeszcze mocniej się ubrudził. Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że my znajdowaliśmy się niczym na pustyni,
a dookoła były drzewa i śnieg. Tylko ten kawałek naszej trasy
pokryty był grubym piachem. Zaczęłam zastanawiać się ile
ciężarówek go tutaj zniosło, ale nie ośmieliłam się zapytać.
– Zawsze
to lubiliśmy – przypomniał. – Miałaś urodziny, mam więc
nadzieję, że trafiłem z prezentem – dodał i niespodziewanie
zszedł z pojazdu po to, by uklęknąć na tyłach mojego.
Czarna,
miniaturowa deskorolka pojawiła się dokładnie przed moimi oczami.
Wisiała na srebrnym, grubym łańcuszku, który Gracjan zapinał za
mym karkiem. Kiedy skończył, chwyciłam za nią i obejrzałam
dokładnie. Kółka się kręciły, przyozdobione były cyrkoniami.
– Co
to za napis? – spytała, gdy dostrzegłam, że nie tylko krzyż,
ale także litery zdobią jej przód.
– To
po włosku – odpowiedział.
– No
dobrze, ale co to znaczy?
– To
modlitwa, pospolite Ojcze nasz, ale pomyślałem, że skoro nie masz
ojca, to niech chociaż ten na górze, ma cię w swojej opiece –
objaśnił, ściszając nieco głos, a potem przybliżył się, by
móc musnąć mnie w policzek. Uśmiechnął skromnie i wskazał
dłonią na niewielki, ale wysoki namiot. – Zapraszam panią na
ucztę.
Zaśmiałam
się, a zaraz potem zaniemówiłam, bo nie spodziewałam się, że
wewnątrz będzie stolik przykryty białym obrusem oraz przyozdobiony
płatkami róż i świecami, niczym w najlepszych, tych najdroższych
restauracjach. Na brzegu stał blaszany kubełek z lodem, a w nim
szampan w czarnej butelce z biało-czerwoną etykietą i złotą,
ozdobną nicią, która go oplatała, niczym taka sieć.
– Pani
siądzie – wydał polecenie zabawnym tonem mój przyjaciel i zabrał
się za odkorkowywanie butelki. Udało mu się to bez mocnego
wystrzelenia. – Wypijemy najpierw za mój sukces – objaśnił,
napełniając długie kieliszki na cienkiej i krótkiej nóżce
stojące.
Ledwie
umoczyłam usta, a on już pokonał zawartość swojego szkła do
dna. Poskarżył się iż sądził, że będzie lepsze, słodsze,
bardziej owocowe.
– Co
jemy? Homara? – dopytywałam, spoglądając na dwie blaszane
pokrywki, które przykrywały nasze talerze.
Graziano
mnie wyśmiał i chwycił najpierw za kryształową rączkę mojej
pokrywki. Okazało się, że w jej wnętrzu znajdowały się suche
bułki, przekrojone na cztery. Spojrzałam na mojego przyjaciela
zaskoczona, a wtedy on bez słowa uniósł drugą pokrywkę, a tam
znajdował się zestaw do fondue. W niewielkich, ale też niemałych,
porcelanowych miseczkach mieściły się jakieś mięska, szyneczki,
kabanoski, kiełbaski. Wszystko było uroczo pokrojone w takie
cieniutkie plastereczki, które umożliwiały wygodne nakłucie na
widełki. W tym największym, niby garnku, pod którym znajdowały
się trzy podgrzewacze, mieścił się serek. Brunet podłożył pod
to ogień i tylko troszeczkę byliśmy zmuszeni poczekać, a serek
się roztopił i już można było się zajadać.
– Będziesz
zajebistym chłopakiem. Dziewczyna naprawdę będzie zadowolona –
pochwaliłam z pełną buzią. Nie mogłam wyjść z uznania dla jego
pomysłowości.
– Ty
byś była? – dopytywał.
– A
nie widać, że jestem!? – wykrzyknęłam. – Kochany przyjacielu
ty mój, ja to teraz jestem w siódmym niebie.
– W
takim razie... ja też – odparł z dziwnym zawahaniem.
Zjedliśmy
i nie kłopocząc się sprzątaniem po sobie, udaliśmy jeszcze tylko
na stronę, na zrobienie siusiu, on na lewo, ja na prawo, między
drzewka i wsiedliśmy do samochodu, by móc powrócić do miasta, co
ani trochę mi się nie uśmiechało. Lubiłam przebywać z
Gracjanem, no i miałam tego dnia też wolne, ale niestety jego
wzywały jakieś obowiązki. Rzekomo znalazł sobie pracę, ale nie
chciał mi powiedzieć o niej ani słowa, nie zdradził nie tylko
nazwy firmy, ale nawet o stanowisku nie chciał ni odrobiny pary z
ust wypuścić. Odpuściłam. Ledwie wróciłam do domu, a okazało
się, że po tak ekscytujących wrażeniach głowa mnie rozbolała.
Zdecydowałam się na wzięcie proszka i położenie się do łóżka.
Po zamknięciu powiek, jednak ciągle miałam Accardiego przed
oczami, to w jaki sposób się ze mną żegnał, jak mnie objął,
niby po przyjacielsku uścisnął, ale jego usta błądziły przy
moim policzku i szyi, a nos zdawał się wciągać zapach moich
włosów, które swoją drogą najświeżej nie pachniały.
Wiedziałam, że muszę uciąć to w zarodku, sprowadzić Gracka na
ziemie, by nie posunął się za daleko, bo ja, no ja jako ta
spragniona seksu i ciekawa wszelkich nowości, na przykład włoskiego
kochanka, to mogłabym się nie powstrzymać na czas i tym sposobem
oboje moglibyśmy poczynić coś czego potem po równi byśmy
żałowali. Ja chyba żałowałabym bardziej, bo to ja byłam ta
starsza i po małżeństwie, po przejściach tych wszystkich, a on...
on to był jeszcze dziecioszek i zasługiwał na kogoś innego,
lepszego, świeższego. Chciałam po prostu, by mój przyjaciel
przeżył pierwszą, szaloną, niewinną, a przy tym też odrobinę
naiwną miłość. No i chyba zasługiwał też na kogoś ze swoich
sfer, tak byłoby lepiej, to by zadowalało jego rodziców. Lepiej,
by ktoś taki jak Accardi nie babrał się ze mną w tej mojej patoli
na kółkach, bujakach i w dodatku na podwójnych resorach.
Zmęczona
tymi wszystkimi, niepotrzebnymi mi zupełnie, myślami, zasnęłam, a
obudziłam się niecałe trzy godziny później, gdy mój telefon się
rozwył. Z początku sądziłam, że to budzik, więc kogoś
nieświadomie zignorowałam, potem pomyślałam, że zamiast wyłączyć
budzik, to kliknęłam w drzemkę i w ten sposób ponownie dałam
komuś do zrozumienia, że nie mam ochoty go słyszeć. Za trzecim
razem jednak odebrałam, numer był nieznany. Spodziewałam się co
najwyżej komornika, więc warknęłam niesympatycznie:
– Czego?!
– Kochanie?
– usłyszałam po drugiej stronie głos mojego jeszcze męża.
Już
się miałam rozłączyć, ale uznałam, że nie mam niczego do
stracenia i mogę go w ostateczności wysłuchać. Być może, jeśli
będziemy mieli dobre relacje i oboje będziemy zgodni co do naszego
rozstania, to wszystko odbędzie się na jednej sprawie sądowej i w
ten sposób oboje unikniemy dodatkowych kosztów.
– Co
chcesz? – spytałam niemiło.
– Bo
w szpitalu jestem – zakomunikował jako pierwsze, a mówił tak
bardzo niewyraźnie, jakby ktoś pozbawił go wszystkich zębów.
Szybko
okazało się, że moje przypuszczenia nie są wcale tak dalekie od
rzeczywistości.
– Bo
mnie pobili i ja mam tylko twój numer w pamięci, wklepany pod
kopułką na amen. Przyjedź jak możesz – skomlał błagalnym
głosikiem, bo doskonale wiedział, że obok takiego proszenia,
niemal na kolanach, nie potrafię przecisnąć się obojętnie.
– Przywiozę
ci jakąś piżamę i szczoteczkę, a potem poinformuję twoją mamę.
– Nie czekałam już na żadne z jego słów, bo były zbędne.
Wiedziałam w jakim jest szpitalu, gdyż w mieście były tylko dwa,
ale ten drugi był porodówką i dziecięcym, tak więc Oskar musiał
trafić do tego pierwszego.
Z
trudem zwlekłam się z łóżka, włożyłam wcześniejsze ubrania,
a z włosów utworzyłam niechlujną palemkę, by zamiast czapki móc
wcisnąć na głowę jedynie opaskę polarową, która chroniłaby
moje uszy przed zimnem. Na szczęście miałam trochę męskich ubrań
w mieszkaniu matki. Oskar kiedyś od czasu do czasu tutaj nocował,
podobnie jak moi koledzy, poza tym wszystkie sprane ubrania Filipa
otrzymywałam ja albo Wiktoria, używałyśmy ich do spania, po domu
albo jako ścierki do ścierania kurzy z mebli lub mycia okien.
Spakowałam
Oskara w plecak, który właściwie należał do niego, więc była
to dobra okazja, by mu go oddać. Szczoteczkę kupiłam w drogerii,
jakąś zwykłą, najtańszą, oby się na niego za mocno nie
wytracić. W sumie to mogłam nie robić nic, zostać w domu, w
ciepłej, miękkiej pościeli i jedynie poinformować jego
rodzicielkę o tym, gdzie jej syneczek się znajduje, ale... ale w
głębi duszy wiedziałam, że jestem Oskarowi coś winna. Byłam
winna zrobić dla niego tyle ile on sam zrobiłby dla mnie, gdyby
sytuacja była odwrotna. Nieważne co mówiłam i jak dobrze grałam
przed światem, to w głębi duszy nigdy nie potrafiłam być bierna,
egocentryczna, nastawiona jedynie na siebie. Ja widziałam innych i z
tego powodu czasami uważałam, że wygodniej byłoby stać się
głuchym ślepcem.
Oczywiście
po dotarciu do szpitala, okazało się, że tak jak zwykle się
pogubiłam. Dla odmiany jednak tym razem nie pomyliłam kierunków, a
tylko i wyłącznie piętra. Jednak po cofnięciu się na to
odpowiednie już zgubiłam kierunek i koniecznym było zapytanie się
kogoś o drogę. Niemiła, otyła, karzełkowata pielęgniarka z
wielką łaską powiedziała mi, że na parterze znajduje się
tablica informacyjna. Wyśmiałam ją w jej własną twarz, pokazałam
faka i poszłam sobie dalej na poszukiwania i sama się odnalazłam,
bez pomocy tej zołzy.
Oskar
leżał na sali z czterema innymi mężczyznami. Dwóch było takich
w jego wieku i jeden starszy, taki dziadziuś, ale sympatyczny. Miło
mnie powitali, takim uśmiechniętym dzień dobry.
– Jak
się czujesz? – spytałam, dostawiając sobie krzesło bliżej
łóżka. Dobrze pamiętałam, że w szpitalach nie wolno było
siadać na łóżkach, a jedynie na taborecikach, które znajdowały
się w sali.
– Jak
ktoś pobity – odpowiedział niewyraźnie.
Głowę
miał zabandażowaną, w buzi trzymał jakąś watę, ale poprzez nią
i tak dostrzegłam braki w uzębieniu.
– Kto
cię pobił? – dopytywałam. – Może na imprezie nie wyrobiłeś
i ze schodów poleciałeś? – zgadywałam, bo w sumie po Oskarze
mogłabym się tego, a nawet i gorszych rzeczy spodziewać.
– To
jakaś włoska mafia była! – uniósł się i niespodziewanie
pochwycił mnie za rękę. – Oni wysiedli z takiej bryki dużej,
lśniącej i takie pały mieli...
– Czyli
policja?
– Mówię
przecież, że mafia! – zirytował się.
– Ta,
mafia – zakpiłam. – Ciebie to mógłby co najwyżej gang
handlujący dopalaczami ścignąć, a nie mafia w super drive.
– Katrina,
to nie jest śmieszne. Czy ty widzisz jak ja wyglądam?
Przyjrzałam
mu się uważniej i to z każdej strony. Nawet wstałam, by mieć
lepszy widok na jego stan.
– No,
widzę – odpowiedziałam spokojnie. – A ile będziesz tu leżał?
Bo wiesz... tak jakby mamy wspólne długi, a ty w szpitalu, to ty
bez pracy, ty bez pracy, to i bez pieniędzy, a na to nasz komornik
niczym pijawka się przyssa do mojego konta.
– Leżę
w szpitalu. Jestem pobity – przypomniał. – I mam połamane nogi
– dodał. – A ty ciągle o pieniądzach.
– Czas
to pieniądz, nic na to nie poradzę – odparłam. – Serio
połamali ci nogi?
– Nie
na żarty, a ty jesteś w ukrytej kamerze – teraz już czuć było
od niego wkurwienie.
– Nie
wyżywaj się na mnie i ciesz się, że cię odwiedziłam. Poza tym
musimy omówić nasz rozwód.
– Skaczę
pod sufit – skomentował. – A co do wcześniejszego pytania, to
nie wiem ile będę tu leżał.
– Ja
zapytam! – zgłosiłam się szybko, jakby było więcej chętnych i
dostrzegłam przez otwarte drzwi lekarza, którego znałam. – Mój
cipogrzebek – powiedziałam na głos.
– Kto?
– Oskar wykrzywił twarz i chyba mocno go to zabolało, bo potem
skrzywił się jeszcze bardziej, a łzy stanęły w jego oczach.
Wstałam
z krzesła i wyszłam na korytarz. Stanęłam dokładnie przed
cipogrzebkiem i zapytałam:
– A
ten pan z trójki to długo będzie musiał tutaj być i kiedy będzie
mógł zacząć pracować? – Palcami wskazującymi obu dłoni
pokazałam na Oskara, który był zresztą na tyle daleko, że nie
miał możliwości mnie słyszeć.
Pan
ginekolog podniósł na mnie wzrok i w końcu przestał się lampić
w jakieś papierzyska. Przyglądał mi się dłuższy czas, jakoś
tak szczególnie uważnie, aż w końcu na jego ustach pojawił się
delikatny uśmieszek, który wiadomo, że był spowodowany
poprzednimi wydarzeniami, kiedy to jego kumpel zabawił się moim
kosztem.
– Dzień
dobry, pani Katrino – przywitał się statecznie, tak bardzo na
chłodno.
– Zapamiętałeś!?
– zdziwiłam się tak bardzo i tak głośno, że wszyscy, który
przechodzili obok i znajdowali się w pobliżu, nie omieszkali wbić
w nas ciekawskich spojrzeń.
Kurwa,
za mało jest Edypów na tym świecie! Co drugiemu powinno się oczy
łyżeczką...
– Znaczy...
pan zapamiętał – poprawiłam się szybko.
– Masz...
ma pani tak oryginalne imię, że trudno byłoby nie zapamiętać.
Poza tym tak oryginalna kobieta... to samo przez się wpada do głowy.
– Temu
idiocie co leży pod trójką nieustannie wypadało, a teraz mnie
ciekawi kiedy on będzie mógł wypaść z tego szpitala. –
Nieustannie próbowałam się dowiedzieć czegoś o Oskarze, a ten
ginekolog, niby lekarz, niby taki mądry, a jednak sprawiał
wrażenie, jakby mnie zupełnie nie rozumiał.
– To
nie jest mój oddział – wyjaśnił. – Ale chwileczkę. –
Otwartą dłonią dał mi do zrozumienia, że mam zaczekać w tym
samym miejscu, a sam krzyknął do kogoś po imieniu.
Kolejny
mężczyzna w białym kitlu znalazł się dokładnie przed moimi
oczami. Ten miał ładną, błękitną koszulkę, która pasowała do
jego jasnych włosków i nieco bladej karnacji. Był wysoki, choć
szczupły, ale wydaje mi się, że większość kobiet i tak uznałaby
go za przystojnego.
– Marcin
Gawryluk – przedstawił się i podał mi dłoń.
Uścisnęłam
ją i także podałam swoje dane. Nie wiedzieć czemu, ale doktorek
się zaśmiał lekko i krótko, a potem starał się trzymać fason,
ale i tak było widać, że ledwie mu to wychodzi. W takich momentach
żałowałam, że nie miałam przy sobie lusterka, bo ci wszyscy
ludzie sprawiali wrażenie, jakbym miała coś przyklejone do twarzy.
Czułam, że się ze mnie nabijają i zupełnie nie rozumiałam
dlaczego.
– Pani
pyta o jakiegoś pobitego pana spod trójki – objaśnił
cipogrzebek.
– A
to pani brat? – Ten drugi widoczniej był bardziej bystry, bo
przynajmniej nazwiska skojarzył.
– Mąż,
jeszcze mąż – odpowiedziałam.
– Nie
jest dobrze, ale nie jest też tragicznie. Niedobrze, bo teraz się
będę bał dzieci same na metr z domu wypuścić, a nie jest
tragicznie, bo to tylko złamanie obydwóch kończyn, które za pięć,
może osiem tygodni się zrośnie. Rekonstrukcja szczęki nie będzie
konieczna, to tylko wybite zęby, wystarczy wprawić.
– Tylko
wybite zęby? – zdziwiłam się. – Jakby ktoś mi wybił moje, to
bym się chyba zapłakała. Za bardzo je lubię.
– Jakby
ktoś mi wybił moje, to skorzystałbym z okazji i wprawił sobie
równiejsze. – Uśmiechnął się tak, że było widać szparę
między jedynkami.
– Moje
nie są aż tak krzywe – szepnęłam i spuściłam główkę w dół.
– To rozumiem, on będzie teraz tak tutaj leżał i się lenił jak
zawsze, tylko że tym razem, dla odmiany, będzie miał na to dobre
usprawiedliwienie, tak, a potem w domu tak samo, tak?
– Tak
– odpowiedział szybko – i dobrze by było, gdyby miał kogoś do
pomocy, bo...
– Oj
nie, nie ma mowy – przerwałam i nie czekając na dalsze
instrukcje, pożegnałam się z doktorkiem i ponownie udałam się do
sali, w której leżał Oskar. W jego obecności napisałam SMS-a do
jego matuli, a jego poinformowałam, że to ona będzie musiała się
nim zająć, bo ja już nie mam zamiaru po raz kolejny w życiu
marnować swoich cennych minut na jego osobę. Rzuciłam jeszcze
oburzonym tonem, że jakby nie był wszystkim w około winny forsy i
nie szlajał się Bóg wie gdzie i Bóg wie z kim, to byłby teraz
cały, zdrowy i przede wszystkim pracujący.
– Daj
mi to jeszcze naprawić! – krzyknął za mną, ale ja już nawet
się nie odwróciłam. – Kati, mnie też było trudno! –
dokrzyknął, pomimo że mnie już nawet nie było w jego polu
widzenia, ale zrobił to na tyle doniośle, że nawet na drugim końcu
korytarza go usłyszałam.
– Aby
cię kujali gdzie popadnie i to co najmniej dziesięciocentymetrowymi
igłami – szepnęłam do siebie i uśmiechnęłam się radośnie. –
I to koniecznie bez znieczulenia – dodałam, by jeszcze na trochę
utrzymać ten uśmiech na swojej twarzy.
No proszę, proszę, to tak wygląda sado maso według Gracjana,haha. Sama nie wiem czego się po nim spodziewałam, ale przyznam, że nie można mu odmówić oryginalności, postarał się. Ja myślę, że ta szalona , niebezpieczna jazda na quadach sprawiła Kati wiele radości, mogła się wyżyć, zapomnieć na moment o codzienności, nie myśleć o braku kasy, o Oskarze, tylko poddać się szaleństwu.
OdpowiedzUsuńGracek nieźle się spisał, porwanie, szalona jazda na quadach, romantyczny obiad w środku lasu. No i muszę przyznać, że rozczulił mnie prezentem, tą zawieszką z wygrawerowaną modlitwą. Coś mi się zdaje, że Grazziano bardzo chętnie zostałby chłopakiem Katriny, jakby tylko czekał na jakiś gest z jej strony, myślę, że przyjaźń przestała mu wystarczać.
Tak mi teraz przyszło do głowy, że przy Gracku, Wiktor wypada jakoś blado, nudno. Pomyślałam, że to Gracek by bardziej pasował do Kati, szalony, nieprzewidywalny, na pewno nie nudziłaby się przy nim. A za moment przyszło mi do głowy, że może właśnie szalonej Kati bardziej potrzebny jest poukładany Wiktor, bo gdyby związała się z Grackiem to mogliby się w swoich szaleństwach za daleko posunąć, a Wiktor będzie trochę Kati hamował.
Nie sądziłam, że Kati może mieć takie opory przed związaniem się z Gracjanem, odniosłam wrażenie, że ona czuje się gorsza od niego, poza tym chyba nie chce zepsuć przyjaźni.
Przyznam, że nie mogę się zdecydować, czy Kati ma dobre serce i dlatego poszła do Oskara do szpitala, czy to brak zaufania do "jeszcze męża" ją do tego skłoniły.
Oskar musiał już wiele razy ją okłamać i zawieść jej zaufanie, bo ona mu na początku nie uwierzyła. "Cipogrzebek" mnie rozwalił doszczętnie, niezłe określenie, haha. Muszę powiedzieć, że mi nie przyszłoby do głowy pytać swojego przypadkowo spotkanego ginekologa jak czuje się mój mąż, który leży na chirurgii, ale Katrina to Katrina, jedyna w swoim rodzaju, nie do podrobienia. Czy mi się wydaje, że ten ładniutki doktorek, którego zawołał Bartek to brat Wiktora, panowie musieli mieć niezły ubaw z kawału jaki zrobił Wik Katrinie, widać to po reakcji Marcina, jak dowiedział się z kim rozmawia.
Swoja drogą to współczuję teraz Kati, bo myślę, że Oskar nie będzie jej chciał dać spokoju, pewnie będzie chciał wykorzystać swoją sytuację i wziąć ja na litość. Mam nadzieję, że Kati nie da się podejść Oskarowi, no i mam wielką nadzieję, że ci którzy pobili Oskara nie przyjdą odzyskać długu do Katriny.
Hihi, Kati jaka mściwa na końcu :D Jak najbardziej ją rozumiem, jasne, że wolałaby, żeby Oskar jak najszybciej wydobrzał, bo to jej zdecydowanie wiele spraw komplikuje. Swoją drogą dobra z niej kobietka, że do niego przyszła, zawsze mogła go zupełnie zignorować. Ale mimo wszystko nadal są w pewien sposób sobie bliscy, więc głupio by było gdyby w żaden sposób nie zareagowała na jego telefon. Żeby tylko ona nie miała jakichś dodatkowch kłopotów przez Oskara, bo jednak skoro ktoś go pobił, to musiał komuś mocno naszkodzić xd
OdpowiedzUsuńCo do Gracka…. Wow. Postarał się, oj, postarał. Naprawdę to co wymyślił było niezwykle oryginalne i bardzo odpowiednie dla Kati. Widać, że naprawdę dobrze ją zna i przede wszystkim, że zależy mu na tym, by trafić z prezentem w jej upodobania. Taka jazda wyścigowa to coś idealnego dla niej, trochę adrenaliny, ryzyka, idealnie :) A potem na dodatek taka niespodziewana wyżerka, yummy. A na sam deser ładny łańcuszek z zawieszką, którego wybór bardzo ciekawie uzasadnił. Naprawdę, Gracek tutaj zapunktował, ba, pokazał, że mu na Kati zalezy. I teraz właśnie pojawia się pytanie czy Kati i jej przemyślenia dotyczące Gracka nie są słuszne. Chyba tak, bo jednak rozumiem przyjaźń i w ogóle, ale czy on by wtedy aż tak się starał? Zresztą ewidentnie to wszystko, co przygotował świadczy o tym, że bardzo, ale to bardzo zalezy mu na Kati, a to by oznaczało, że w jego przypadku zniknęła granica między przyjaźnią a czymś więcej. Ciekawe, czy w najbliższym czasie podejmie jakieś konkretne działania czy na razie sprowadzać się to będzie choćby własnie do takich niespodzianek.
Pozdrawiam! :)
Gracjan naprawdę postarał się z tym prezentem dla Katriny. Po czymś takim widać, że mu na niej zależy. Ale może lepiej, żeby oni tylko przyjaciółmi zostali.
OdpowiedzUsuńOskar niech się cieszy, że Katrina przyjechała do niego do tego szpitala. Mogła tego w ogóle nie zrobić. Pewnie ten pobyt w szpitalu opóźni jej załatwianie spraw związanych z rozwodem. Tylko żeby Oskar tego nie wykorzystał i nie próbował jej jakimiś sposobami zatrzymać. Pewnie by mu to nie wyszło, bo Katrina nie da się tak łatwo.
Niespodzianka jaką przygotował Gracjan dla Kati by mnie powaliła, serio. Strasznie fajnie, zgadzam się z Kati, że dziewczyna będzie miała z nim fajnie. No chyba że mu się znudzi szybko takie zaskakiwanie. Dalej go jednak z Kati nie widzę, mimo, że takie ciepło, jakie od niego bije, by się jej przydało.
OdpowiedzUsuńBrat Wiktora wydaje się być tysiąc razy bardziej sympatyczny od Wiktora, i nawet go polubiłam, chociaż jego rozmowa z Kati była króciutka.
Co do samej Kati, to dobrze, że poszła do Oskara, nie była obojętna. Ale z drugiej strony ciesze się, że nie miała zamiaru się nim opiekować po tym wszystkim, bo moim zdaniem, to naprawdę sobie nie zasłużył na to od niej.
O, Gracjan się naprawdę postarał! To kochane! (Choć nie rozumiem, dlaczego to wymagało wstawania o 6 rano xD) Polubiłam go, bo mimo że ma pieniądze i tyle innych rzeczy, na które nie stać Kati, nie wywyższa się i widać, że nie robi tego, żeby przed nią zaszpanować tylko szczerze zrobić jej przyjemność. No, może i ma w tym ukryte intencje, ale nie będę za to chłopaka winić. Do tego chce pracować, mimo że nie musi. Ciekawi mnie, co to za praca, skoro nie chciał o niej powiedzieć Kati.
OdpowiedzUsuńOj, no to Kati dostała kolejny problem do kolekcji! Pobity Oskar. Całkowicie popieram ją w tym, że nie chce mieć z nim nic wspólnego – na pewno nie jest mu winna opiekę –ale coś czuję, że całkowite odcięcie się od niego nie będzie takie łatwe. Ta włoska mafia mnie zaciekawiła… No bo, Gracek jest Włochem, nie? Zbieg okoliczności?