Rozdział 14, część 1
Ładna pamiątka na całe
życie
Z
Wiktorem układało mi się nadzwyczaj dobrze. Nie, nie byliśmy
razem, ale często u mnie bywał. Wpadał na noce i za dnia. Zawsze
gdy tylko miałam czas, to ściągałam go do mojego domu
najzwyklejszym SMS-em. Rzadko odmawiał, no chyba że naprawdę był
wtedy w pracy, zmęczony lub chory. Wiktoria się ze mnie śmiała,
ciągle wypominając mi moje słowa, że Nic z tego nie będzie.
– No
bo nie będzie! – krzyczałam wtedy. – To tylko dobre pieprzenie.
Choć momentami, to...
– To?
– dopytywała zaciekawiona, z rękoma na kubku herbaty, o który
chciała się choć troszkę ogrzać.
Westchnęłam,
opadłam pupą na starą, rozłożoną kanapę i przyznałam:
– Mogłoby
to pieprzenie być lepsze.
– Ale
co? Że prawie czterdziestolatek to nie daje rady?
Przewróciłam
oczami.
– Nie
o to chodzi. No, ale taki facet. Wielkie to jak dąb, a nawet
porządnie ścisnąć nie potrafi. Jest jakiś taki... udelikatniony.
– Nie byłam pewna czy udelikatniony, to dobre określenie
tego wszystkiego, ale na chwilę obecną nie miałam innego. Na
dodatek nie zdążyłam powiedzieć nic więcej, bo dzwonek do drzwi
mi przeszkodził.
Poczłapałam
otworzyć, leniwa bardziej niż siedmioro najprawdziwszych leniwców.
Klęłam przy tym jak szewc na to, że to pewnie listonosz, który
oczywiście nigdy nie może zadzwonić do kogoś innego, tylko zawsze
musi pod mój numerek. Tym razem jednak to nie był listonosz, a
Wiktor. To zabawne, że tak na niego reagowałam, niczym jakaś
gówniara, ale na jego widok od razu się rozpromieniłam.
Mężczyzna
pochylił się, by móc mnie pocałować, a przy tym napierał tak,
że weszliśmy oboje za próg. Na niemo, za plecami, zamknął drzwi.
– Co
paskuda dziś porabia? – zapytał, kiedy już się ode mnie
odkleił.
– Paskuda?
No wiesz co? – Zrobiłam oburzoną minę.
– Nie
krzyw się, bo ci jeszcze tak zostanie.
– Paskuda,
to teraz pije z koleżanką herbatkę, a zaraz idzie na rozmowę o
pracę.
– Zmieniasz
pracę? – zdziwił się, wchodząc za mną do pokoju. – Cześć –
powiedział do Wiktorii i podał jej rękę.
– Ty
pewnie jesteś Wiktor? – zgadywała.
– A
co, już się na mnie skarżyła? – dopytywał, jednocześnie
siadając i zabierając moją herbatę ze stoliczka. Napił się.
– Co
ty robisz? – Odebrałam od niego moją własność. – Chyba wiesz
gdzie powinna być kuchnia i gdzie stoi czajnik.
Czajnik
stał na podłodze, na betonie, w pomieszczeniu gdzie powinna
znajdować się pralka, lodówka, jakaś szafka i zlewozmywak.
Oczywiście tego nie było, bo stare moja matka wyjebutała nim się
wprowadziłam, a na kupno nowego się nie zanosiło, bo ani ona, ani
ja, nie miałyśmy na to pieniędzy. Choć już od miesiąca nosiłam
się z zamiarem wzięcia jakieś prywatnej pożyczki, bo przecież
nie mogłam ciągle prać w rękach, a gdy skończy się zima, to nie
będzie możliwe trzymanie jedzenia za oknem.
– Właśnie,
bo ja do kuchni. Twoja mama mnie prosiła o zmierzenie –
przypomniał sobie i wyjął ze sportowej, czarnej kamizelki jakąś
miarę. Potem ten bezrękawnik zdjął i pozostał w samym,
ciemnobrązowym, swetrowym golfie.
Poszedł
gdzie miał pójść, a ja szczęśliwa sięgnęłam po kubek
herbaty.
– Wziął
tylko łyka, a pół wychlał – poskarżyłam się Wiktorii.
– Słyszałem!
– krzyknął, wracając się ponownie do pokoju. – Daj no jakąś
kartkę.
– Co?
– zdziwiłam się. – A skąd ja ci, człowieku, wezmę kartkę? –
zapytałam, ale zaczęłam się rozglądać. W końcu poczęłam
wyjmować zeszyt z półki, który przygnieciony był stertą
książek. Oczywiście efektem tego nie mogło być nic innego, jak
zlecenie wszystkiego na podłogę. – Trzymaj – warknęłam do
Fałszywki.
– To
nie moja wina. Taki masz porządek. – Wzruszył ramionami niczym
niewiniątko i wyciągnął dłoń po długopis, który zapobiegawczo
Wiktoria zdecydowała się mu podać.
Nabazgrał
co miał nabazgrać, podpierając się łokciem o moją białą
komodę, która biała to była chyba tylko z nazwy, bo teraz na
całej jej powierzchni osadzał się kurz i sadza z pieca.
– Swoją
drogą, to powinnaś tu w końcu posprzątać – rzucił ot tak. –
Widzisz, dziewczyno, że ja u ciebie to w butach chodzę, bo się
boję, że jak je zdejmę, to skarpetek już nie dopiorę.
– Bardzo
zabawne – syknęłam, a on poszedł mierzyć pokój mojej matki.
– Milusi
– skomentowała szeptem moja przyjaciółka.
– Bardzo
– odparłam sarkastycznie. – I jak myśleć o takim kimś
poważnie? – zapytałam tak cichutko, że niemal niesłyszalnie.
Na
to wszystko oczywiście wróciła moja matka, która, na wstępie,
zamiast się ze mną i moją koleżanką przywitać, to poszła
pogadać z Wikiem. Dopytywała się go kiedy ma czas, by mógł
pojechać z nią po jakieś płytki i panele. Podawał jej konkretne
daty i godziny w jakich wtedy kończy pracę.
– Chcesz
kawę? Kati ci pewnie nie zrobiła.
– Nawet
nie zaproponowała – poskarżył się. – Herbaty bym się napił.
– Katrina,
zrób Wiktorowi herbaty.
– A
Wiktor to rączek nie ma? – Stanęłam w progu jej pokoju, w
miejscu gdzie powinny być drzwi i oparłam się o ten fragment
ściany, który powinien być przykryty futryną.
– On
jest gościem.
– Gościem?
– wydrwiłam. – On to już niemal jak domownik – odpowiedziałam
sama sobie, ale poszłam do tej przeklętej kuchni, której
nienawidziłam i wróciłam z kubkiem herbaty. Postawiłam niebieskie
naczynie na moim czerwonym stoliczku. – Fałszywka! Herbatka
gotowa!
Wiktoria
się zaśmiała. Szatyn, także reagował rozbawieniem na ksywkę
jaką mu nadałam. Nie przyszedł jednak od razu, kończył
mierzenie. Za to moja rodzicielka zjawiła się w pokoju, pochyliła
się do mnie i zaczęła szeptać.
– Co?
– zdziwiłam się na jej słowa.
Moja
przyjaciółka przyglądała się nam uważnie, a jej spojrzenie
wyznawało całkowitą niewiedzę i niezrozumienie.
– Alka
mówi, że Wiktor ma broń – wyjaśniłam, także nic z tego nie
rozumiejąc. – Jesteś pewna, że to nie tylko i wyłącznie taka
zapalniczka? – dopytywałam, bo także nie mogłam w to uwierzyć,
że ten facet chodzi uzbrojony.
– Może
policjant – podpowiedziała Wicia.
– Nie
sądzę – stwierdziła od razu moja matka. – Znając szczęście
Katriny, to trafiła na jakiegoś gangstera, a nie na policjanta.
– Zaraz
gangstera. – Skrzywiłam się. – Chociaż, to znacznie lepiej niż
pan mundurowy. Taki gangster to przynajmniej ma jakieś uczucia, a
taka niebieska menda z pałką, to...
– Ja
tu nie chce kłopotów – przerwała mi. – Nie chcę tu żadnego
mafiozy.
– Ja
wychodzę do pracy – zakomunikowała Wiktora, wstała z pufa,
dopiła szybko swoją herbatę i ruszyła w stronę, gdzie powinny
znajdować się drzwi, ale ich nie było, bo jeszcze nikt ich nie
wstawił. Nawet jeszcze nikt ich nie kupił.
– Oczywiście,
zostaw mnie z tym samą.
– Poradzisz
sobie – stwierdziła, puszczając do mnie oczko.
Poszłam
za nią, by zamknąć drzwi na zamek, bo bez tego się non stopa
uchylały, a potem stanęłam za klękającym na betonie Wiktorze,
który ponownie coś notował w zeszyciku, który mu dałam.
Spojrzałam na te jego notatki i okazało się, że narysował tam
kształt pokoju mojej matki, a przy krawędziach tej figury
geometrycznej popisał jakieś liczby.
Spojrzałam
też na jego tyłek, swoją drogą, będący całkiem całkiem.
Faktycznie miał przez pasek przełożoną kaburę, a ta wyglądała
na pełną. Nawet rękojeść wystawała.
– Strzelasz?
– zapytałam prosto z mostu.
– Strzelam?
– zdziwił się, wstał z kolan i zaczął mi się uważnie
przyglądać. – Że co? – zmarszczył się cały na twarzy, a
taka skrzywiona mimika oznaczała, ze zupełnie nie wie o czym ja
mówię.
– Masz
pistolet – odpowiedziałam wprost, gdyż uznałam, że nie ma sensu
się czaić.
– Tak.
Nie będę się już wracał do domu, a potem jadę do pracy. Broń
strach zostawić w samochodzie.
– Broń
potrzebna ci w pracy? – dopytywałam.
– Czasami.
Dziś akurat po jadę na strzelnicę.
– Ale
fajnie! – wykrzyknęłam radośnie. – Nauczysz mnie strzelać?
Proszę, proszę. – Złożyłam ręce jak do modlitwy i stanęłam
na paluszkach, by dosięgnąć ustami choćby jego podbródka.
Momentami cholernie przeszkadzało mi to, że był taki wysoki.
– Dobrze.
Jeśli masz czas, to może być nawet dziś.
– Super.
Mam, mam! – Wyrzuciłam piąstki do góry i zaczęłam kręcić
nimi tak, jakbym wkręcała żaróweczki. – A po co ci w pracy tak
właściwie broń? – zapytałam, nagle poważniejąc i przyglądając
mu się uważnie. – Bo wiesz, nie w każdej pracy jest potrzebna. W
mojej na przykład nie jest. Czym ty się tak właściwie zajmujesz?
Gdzie pracujesz?
– W
wojsku.
Tą
odpowiedzią sprawił, że mnie wmurowało. Dosłownie nagle
zamieniłam się w słup soli. Przy okazji też doszłam do wniosku,
że mogłam się tego domyślić wcześniej. W końcu w któryś
dzień, gdy do mnie przyszedł to miał na sobie spodnie w moro, poza
tym od początku przejawiał apodyktyczność, despotyzm i surowość.
Dotarło do mnie, że rozkładałam uda przed panem wojskowym i wtedy
też sobie przypomniałam o tym, że tego dnia jeszcze nie wzięłam
kwasu foliowego. Zostawiłam więc Wiktora samego w pokoju i poszłam
do swojego. Alkę od razu poinformowałam, że to żaden gangster, a
tym bardziej nie policjant, tylko pan w moro mundurze i zaczęłam
odkręcać plastikowe opakowanie pełne tabletek. Popiłam jedną z
nich resztkami herbaty. Rodzicielka przyglądała mi się uważnie,
gdy to czyniłam.
– A
więc...? – nie dokończyła pytania, ale opakowanie kwasu
foliowego trzymała w dłoni, więc domyśliłam się o co może
chcieć zapytać.
– Nie,
jeszcze nie.
– Ale
chcesz...
– Chcę
mieć dla kogo żyć i dla kogo się starać, ale teraz cichaj, bo
nie chcę, by Wiktor wiedział.
– Jak
to nie chcesz, by Wiktor wiedział? – powiedziała odrobinę za
głośno, więc z przerażeniem spojrzałam w kierunku, z którego
mógł nadejść mężczyzna, ale nawet nie usłyszałam kroków,
więc nieco się uspokoiłam.
– Jeśli
zajdę w ciążę, to wychowam to dziecko sama. To znaczy z twoją
pomocą. Jeśli to będzie chłopiec, to przynajmniej po ojcu będzie
miał dobre geny.
– Chcesz
go wrobić w...
– Nie
chcę go w nic wrabiać. Gdy tylko zajdę w ciąże, to zerwę z nim
kontakt. On jest ode mnie dużo starszy, to by się nigdy nie udało,
a tak przynajmniej będę po nim miała ładną pamiątkę na całe
życie.
Mój
plan mógł się powieść, w końcu nie był taki zły, ale
oczywiście coś musiało doprowadzić do tego, że urwał mi się z
Wiktorem kontakt. To było na kilka dni po tym jak zatrudniłam się
dodatkowo, na umowę zlecenie, w kinie, mieszącym się na ostatnim
piętrze galerii handlowej. Nieopodal niej mieszkałam, poza tym już
pracowałam w Croppie piętro niżej, więc cieszyłam się, że nie
będę miała daleko do pracy. Potrzebowałam pieniędzy. Planowałam
samotne macierzyństwo i chciałam do czasu zaciążenia spłacić,
jeśli nie wszystkie, to chociaż większość zadłużeń. W planach
miałam też wyremontować mieszkanie, skromnie, niebogato, ale
stabilnie i wygodnie, tak by maleństwu już niczego nie brakowało,
gdy przyjdzie na świat.
Nie
wiedziałam czy moja decyzja była właściwa, ale poświęciłam na
jej przemyślenie kilka nieprzespanych z rzędu nocy. W życiu nie
udało mi się wiele. Właściwie to nie udało mi się nic. Nie
skończyłam szkoły, nie wyszłam dobrze za mąż, nie wzniosłam
domu, nie miałam satysfakcjonującej i dobrze płatnej pracy. Miałam
jednak okazję, możliwość, by być dobrą matką. Chciałam być
całe życie sama, bez męża, partnera, konkubenta, ale być w tym
szczęśliwa. Uznałam, że skoro moja matka, z tak niewychowawczym
podejściem jakie posiadała, dała radę mnie wychować, właściwie
w pojedynkę, i nie wyszło jej to znowu tak tragicznie, to ja tym
bardziej nie polegnę. Miałam więcej siły niż ona, poza tym
wiedziałam jakich błędów pragnę unikać, jakich nie chcę
popełniać.
Tamtego
dnia ruch w kinie był całkiem spory, ale cieszyłam się z tego, bo
gdy ciągle ktoś podchodził do kasy, by zakupić bilety, popcorn
lub jakiś napój, to przynajmniej czas szybciej mi leciał. Hit
łączący dwóch superbohaterów w jednym filmie, okazał się być
strzałem w dziesiątkę i w weekendy ściągać tłumy, całe
rodziny, oczywiście z dziećmi.
W
tym wszystkim nie spodziewałam się spotkać Wiktora. Nie sądziłam,
że Batman v Superman, to film, na który zwróciłby uwagę.
Poniekąd miałam rację, bo to nie on wybrał akurat tę produkcję.
Przy jego boku stała jakaś małolata, właściwie to dziewczynka,
nie więcej niż czternastoletnia. Miała ciemne, kręcone włosy i
oczy, które choć były innego koloru niż te Wiktora, to kształtem,
ułożeniem, gęstością brwi były podobne do tych jego. Nie miałam
złudzeń i jeszcze nim usłyszałam Tato, chcę duży zestaw,
to wiedziałam, iż ona jest jego córką.
– Cześć
Fałszywko – przywitałam się niemal tak jak zawsze, ale coś już
nie było tak jak zawsze, nie było jak wcześniej.
Dotarło
do mnie, że ten facet ma dziecko, że zapewne ma rodzinę, żonę.
To nawet nie było takie dziwne, zważywszy na jego wiek, ale i tak
wprawiło mnie w spore zaskoczenie.
– Cześć,
Kati – odpowiedział. Oparł się łokciami o ladę i dał młodej
wybrać miejsca. Potem ona poszła do toalety, a on zaczął
regulować rachunek. – Nie wiedziałem, że tu pracujesz.
– Ostatnio
rzadko u mnie bywasz, ale nie martw się, teraz rozumiem dlaczego.
– Miałem
nadgodziny – odparł. – Poza tym gdybyś chciała bym przyszedł,
to byś chyba zadzwoniła albo napisała SMS-a. Z twoją mamą byłem
umówiony na za tydzień, by dokończyć...
– Daruj
sobie – warknęłam.
– O
co ci chodzi? – zapytał, czym dał mi do zrozumienia, że jednak
się dokapował, że coś jest nie tak.
Nasypałam
popcorn słony do tekturowego pudełka i zapytałam się czy córka
pije Coca-Colę, czy woli co innego.
– Sprite
– odpowiedział. – Mnie możesz nalać Colę.
– Kiedy
zamierzałeś mi powiedzieć? – niemal krzyknęłam, stawiając dwa
półlitrowe kubki przed nim.
– O
czym?
– O
tym, że masz dziecko! – uniosłam się.
– A...
– W zamyśleniu podrapał się po zaroście. – Nie sądziłem, że
cię to obchodzi. Sama mówiłaś, że to bez zobowiązań.
– Właśnie.
Bez zobowiązań.
– No
i jestem bez zobowiązań. Żony nie mam. – Pomachał mi przed
oczami prawą dłonią, a konkretniej to palcem serdecznym bez
obrączki.
– To
nie ma znaczenia, człowieku. Jeśli miałabym wybierać, to
wolałabym już byś miał żonę niż dziecko. Bo żona nie drzewo,
da się przestawić, a ojcem będziesz, kurwa, całe życie.
– I
przeszkadza ci to? – zdziwił się, nawet żałośnie się
uśmiechnął, w taki sposób, jakby się litował nad moim sposobem
rozumowania.
– Tak,
a żebyś wiedział, że tak. Możesz to zabrać i odejść, są inni
klienci. – Dałam mu do zrozumienia, że nie chcę z nim dłużej
rozmawiać, a on to uszanował.
Młoda
akurat wracała, więc wzięła jeden napój, a on popcorn i swoją
Colę. Udali się w stronę wejścia, gdzie moja koleżanka z pracy
już przedzierała bilety i wpuszczała na salę.
Kati mnie rozwala, pieprzenie mogłoby być lepsze, bo chłop jak dąb, a porządnie ścisnąć nie potrafi, haha.Coś mi się zdaje, że jakby Wiktor chciał tak mocno ścisnąć jak potrafi to by Katrinkę zmiażdżył. Facet stara się być delikatny, żeby panny nie uszkodzić a ta narzeka, no cóż najwidoczniej Kati potrzebuje mocnych wrażeń.
OdpowiedzUsuńAlusia jest niezła, potrafi się kobieta ustawić jak trzeba, Wiktor całkiem niedawno pojawił się w życiu jej córki, a ta już go wykorzystuje do pomocy przy remoncie. Chociaż może to wcale nie jest wykorzystywanie, Wik chyba chce im zwyczajnie pomóc.
Poplułam się ze śmiechu, jak przeczytałam o tym, jak Alusia wypatrzyła u Wiktora broń i strasznie się przejęła, że on może być jakimś mafiozem, bo ze szczęściem Kati to na pewno nie jest policjantem. Biedna Alka, musi się borykać z pechową córką, haha. Ja na miejscu Wika to bym się tak szybko nie zgodziła, żeby nauczyć Katrinę strzelać, z nią to nic nigdy nie wiadomo, daj takiej broń w łapki, a jeszcze ci niechcący z uśmiechem na ustach odstrzeli coś.
Nie wytrzymam, Kati to ma pomysły, co jej przychodzi do głowy, postanowiła wykorzystać Wiktora i zajść z nim w ciążę i nic mu o tym nie powiedzieć, to byłaby faktycznie "ładna pamiątka na całe życie". Ja rozumiem, że ona chce mieć dziecko, chce być matką, ale nie podoba mi się jej pomysł, skrzywdziłaby czymś takim i dziecko i Wiktora. On nie jest z tych, co wyparliby się własnego dziecka, Julką się zajmuje. Obawiam się, że Wiktor okropnie by się wściekł, gdyby Kati udało się doprowadzić swój plan do skutku, więc może dobrze, że wszystko samo się jakoś rozwiązało.
Świat jest mały, tak jak Katy pewnie nie udałoby się ukryć przed Wikiem, że zaszła w ciążę, tak samo dowiedziała się, że Gawryluk ma córkę. Staram się zrozumieć ich oboje, Kati, no bo niefajnie dowiedzieć się przypadkiem, że facet z którym od jakiegoś czasu sypiasz ma dziecko i nic na ten temat nie powiedział. A z drugiej strony Wiktor chyba nie czuł się w obowiązku ją o tym informować, bo przecież nie są razem, spotykają się tylko na seks. Dla Wika to jest tak, że on uważa że nie skrzywdził Katriny tym, że nie powiedział jej o Julce, bo przecież żony nie ma, to nie zdradza, jest "bez zobowiązań".
Ciekawa jestem, które się pierwsze odezwie i jak długo będą się unikać.
Nie jestem za tym, aby Katrina zrobiła sobie dziecko bez wiedzy Wiktora. Ale po tym jak sie dowiedziała, że ma córkę może zrezygnuje :D
OdpowiedzUsuńNie jestem za planem Katriny. Rozumiem że chce być matką, ale nie powinna w ten sposób wykorzystywać Wiktora.
OdpowiedzUsuńKatrina dowiedziała się, że Wiktor ma córkę. Z jednej strony jej reakcję rozumiem, bo pewnie wolałaby się dowiedzieć od niego samego a nie przypadkiem. Z drugiej strony Wiktor nie miał obowiązku jej o tym mówić.
Ciekawe jak będzie wyglądać ich kolejne spotkanie.
Czekam na kolejny rozdział.
Witam :)
OdpowiedzUsuńUważam, że to niefair ze strony Katriny, że bez wiedzy Wiktora chce mieć z nim dziecko. W ogóle mam wrażenie, że to taka trochę jej zachcianka. Tak nagle jej się tego dziecka niby zachciało? Nie ma własnego mieszkania, kuchnię dopiero będą mieć, a planuje samotne macierzyństwo bo tak. To nieuczciwe i lekkomyślne. Mogła się przynajmniej z Alką skonsultować, skoro planuje dziecko w jej domu wychowywać.
Ale może rzeczywiście zrezygnuje po tym, czego się dowiedziała. Chociaż jak dla mnie zareagowała zbyt gwałtownie na zwykłe takie "bez zobowiązań". I tak nie chciała wychowywać tego dziecka z Wiktorem, więc... Może jednak chodzi jej o coś więcej.
Pozdrawiam