Rozdział 1
Życie różnie się
układa
Składałam
właśnie swój ulubiony sweter w rurkę. Nigdy nie lubiłam składać
ubrań i nigdy nie potrafiłam tego porządnie robić, być może
dlatego, że zawsze nieszczególnie się przykładałam do prac
domowych. Co prawda dbałam o porządek i starałam się, by w naszym
niewielkim, dwupokojowym, wynajmowanym mieszkanku było względnie
czysto, ale i tak nie było dnia, by jakaś zbłąkana szklanka,
pusta butelka, czy kolczyk lub rękawiczka bez pary, nie znajdowały
się na stole, komodzie czy parapecie. W mojej szafie też panował
rozpiździec. Wszystko było zmięte i wciśnięte na siłę. Dywan
nie był idealnie wyprany, a podłogi nigdy nie pastowałam. Teraz
myślałam o tym wszystkim, stojąc przed kanapą, gapiąc się w
okno, znajdujące się za nią i gniotąc ten biały sweter zrobiony
na szydełku, który miałam zaledwie dwa razy na sobie. Pomimo tak
rzadkiego użytkowania, to ubranie stało się moim ulubionym i
czułam, że tak pozostanie już na zawsze. W końcu nachyliłam się
do torby sportowej, leżącej na złożonej kanapie i wcisnęłam w
nią biały, wełniany sweter, potem dopakowałam jeszcze jakąś
szkatułkę z biżuterią i siatkę ze skarpetkami. Jakimś cudem
udało mi się zapiąć zamek, a później przekazać bagaż
szczupłemu brunetowi.
– To
wszystko? – zapytał Gracjan.
Chłopak
był rok ode mnie młodszy. Kiedy nie zdałam, a było to w jeszcze w
podstawówce, to spotkaliśmy się w tej samej klasie. Przez pewną,
zołzowatą nauczycielkę zostaliśmy zmuszeni, by dzielić z sobą
ławkę, na dodatek jedną z pierwszych, tę znajdującą się przed
samym biurkiem.
– Nie
wiem... – szepnęłam, czując ból gardła tak silny, że odbierał
mi przyjemność z mówienia.
Rozejrzałam
się po pomieszczeniu. Zabrałam kilka książek z witryny, za której
szkłem znajdowały się różnego rodzaju kieliszki, z czego każdy
był inny. Były tam też alkohole. Nic wielkiego, bo jakieś tanie,
ruskie szampany i wódka Barmańska. Chwyciłam za wódkę o
smaku wiśniowym i wcisnęłam ją do walizki stojącej na ziemi. To
samo uczyniłam z książkami.
– Teraz
to wszystko? – dopytywał brunet, mający ładny, śniady odcień
karnacji. Być może gdyby był pulchniejszy na twarzy i szerszy w
ramionach, to stałby się bożyszczem wśród tych wszystkich
nastoletnich idiotek. Niestety on był chudy jak szkapa, a w dodatku
bardzo nieśmiały.
Ponownie
rozejrzałam się po pomieszczeniu. Mój wzrok tym razem padł na
niewielką walizkę. Taką metalową, jakby kosmetyczną. Trzymałam
w niej maszynkę do robienia tatuaży.
– Z
tym już sobie poradzę sama – odpowiedziałam kumplowi i wskazałam
na rzecz, o którą mi chodzi.
– Dobra,
czyli ja biorę to, to i to. – Palcem wskazał na dwie duże walizy
i torbę sportową. – I jeszcze to – dodał, zakładając różowy
plecak na jedno ramie.
Nigdy
nie lubiłam różowego koloru, ale jak to mówią darowanemu
koniowi w zęby się nie zagląda. Więc nie zaglądałam.
Gracjan
wyszedł, pozostawiając otwarte drzwi, a ja ostatni raz usiadłam na
złożonej, zniszczonej kanapie, przykrytej popielatym kocem ze
wzorem rzymskiego, płonącego koloseum. Dziwne, ale moje serce nie
płonęło. Nie czułam jakby się rozrywało na pół, nawet w
momencie kiedy ściągałam złotą obrączkę z serdecznego palca i
wsuwałam ją do kieszeni kurtki. Być może ja już nie miałam
serca...
Wstałam
i chwyciłam za misia – czerwonego, małego Clifforda.
Prezent od matki, który ofiarowała mi w dniu kiedy znalazła w
mojej kosmetyczce pozytywny test ciążowy. Miałam siedemnaście
lat. Powinna się wkurzać, prawda? No, ale nie wkurzała. To mnie
nachodziły wątpliwości, myśli o aborcji, rodzinach zastępczych,
a ona się po prostu cieszyła. Chciała mieć wnuka, ale z ręką na
sercu przysięgała, że jeśli to będzie dziewczynka, to będzie ją
równie mocno kochać. Całą trójką – razem z Oskarem –
wybieraliśmy imiona. Wypisaliśmy sześć naszym zdaniem
najładniejszych, a potem ja rzucałam dwa razy kostką. Wypadło
trzy i cztery. Sergiusz albo Amanda. Śmiałam się z nich, bo padło
akurat na moje typy, a oni, wielce zbulwersowani, uznali, że
oszukuję. Decyzja jednak była nieodwołalna i już tydzień później
śmigałam ubrana w koszulkę ciążową z różowym odciskiem małej
dłoni i niebieskim niemowlęcej stopy, napis na ubraniu głosił:
Amanda albo Sergiusz.... zgadnij kim jestem?. Te wydarzenia
były tak dokładnie wymalowane w moich wspomnieniach, jakby miały
miejsce dzień lub dwa dni temu. Minęły jednak miesiące. Poczułam,
że się rozklejam i że ktoś kładzie swoje dłonie na moich
ramionach. Delikatnie masuje i szepce:
– Nie
myśl o tym.
Łatwo
mu było powiedzieć nie myśl o tym. Wszystkim kurwa było
łatwo, ale to ja miałam wyrzuty sumienia. To ja z początku nie
chciałam tego dziecka, a potem kiedy go zabrakło, to też ja
najbardziej za nim tęskniłam. Nie obwiniałam zmarłego potomka ani
o szybki ślub, ani o nieudane małżeństwo. Właściwie to nikogo
za to nie winiłam, może z wyjątkiem Oskara i samej siebie.
Obwiniałam też Boga, ale za coś zupełnie innego – za śmierć,
za zabieranie niewinnego, za odebranie mi szansy na normalne życie...
na bycie matką.
– Poczekaj
w samochodzie – szepnęłam do Gracjana, kładąc swoją dłoń na
jego dłoni, która wciąż spoczywała na moim ramieniu. –
Rozejrzę się tu jeszcze i zaraz przyjdę.
Gracjan
uśmiechnął się ciepło, odsłaniając przy tym swoje nierówne,
ale białe jak śnieg zęby, a może był to tylko mylący i złudny
efekt za sprawą odcienia jego karnacji? Sama nie wiem. Delikatnie
objął główkę Clifforda i wyszarpnął mi go z dłoni.
– Wezmę
to – powiedział.
Poczułam
nieśmiałe muśnięcie jego warg na mojej skroni.
Chłopak
wyszedł, a ja udałam się do zrujnowanej i wieki niemalowanej
łazienki. Przemyłam mokrą od łez twarz i wytarłam się
ręcznikiem papierowym. Ledwie otworzyłam białe, zacinające się
drzwi, a już ujrzałam charakterystyczne, mocno rażące, zielone
obuwie sportowe, należące do mojego męża. Jak nie trudno się
domyślić, buty były na nogach swojego właściciela.
– Cześć
Oskar – rzuciłam do mężczyzny z niedbałym, kilkudniowym
zarostem i mocno ciemnymi, niemal czarnymi oczami.
– No
cześć – odpowiedział takim tonem jakby mówił kupę lat
żeśmy się nie widzieli.
W
rzeczywistości minęły dwa, może cztery dni odkąd ostatni raz
patrzyliśmy sobie w oczy. Nigdy nie liczyłam ile dokładnie czasu
był nieobecny. On także nie wnikał, gdzie ja jestem, gdy nie ma
mnie w domu ani kiedy zamierzam wrócić.
– Spakowałam
większość swoich rzeczy, zostały tylko jakieś duperele, których
nie używam. Możesz sobie zostawić je na pamiątkę, wywalić albo
spalić. Co tam uważasz za słuszne, to z tym zrobisz. Rozmawiałam
już z właścicielem, więc jeśli uregulujesz zaległy czynsz za
dwa miesiące, to możesz dalej tutaj mieszkać. Ja już się
wymeldowałam – mówiłam jak maszyna, jak osoba całkowicie
wyprana z emocji. – To chyba byłoby na tyle – dodałam uderzając
wierzchem prawej dłoni o wewnętrzną stronę lewej.
Wyminęłam
Oskara bez żadnego trudu. Co prawda usiłował mnie złapać za
rękę, ale zachwiał się i w efekcie wylądował na ścianie.
Właściwie to gdyby nie ta ściana, to padłby jak długi. Nie umiał
się utrzymać na chwiejnych nogach.
– Ale
jak to się wyprowadzasz? – zapytał, kiedy ja nachylałam się po
walizkę z akcesoriami do robienia tatuaży.
To
właściwie przez ten przedmiot się bliżej poznaliśmy, a miejsce
to miało jakieś dwa lata temu. Zabawne, ale nigdy nie miałam
pamięci do dat, urodzin, rocznic i tych wszystkich dupereli.
Skierowałam
swoje kroki w stronę drzwi. Nagle przystanęłam. Dokonałam w
głowie po raz setny rachunku zysków i strat. Zawróciłam.
Podeszłam do wysokiego, śmierdzącego kacem mężczyzny. Wspięłam
się na palcach, by sięgnąć jego policzka. Złożyłam najbardziej
delikatny pocałunek, jaki tylko potrafiłam dać i szepnęłam:
– Żegnam
Oskar.
– Katrina!
– zawołał za mną, gdy byłam już na klatce schodowej. – Ale
tak właściwie to dlaczego ty się wyprowadzasz?
Przystanęłam
na moment. Nawet się nie odwróciłam. Po prostu prychnęłam pod
nosem i ruszyłam przed siebie. Uznałam, że tłumaczenie powodów
jest zbędne. W końcu mówiłam mu tyle razy czego oczekuję. Zawsze
kończyło się na obietnicach, a potem robił to samo, czyli nie
robił właściwie nic, by cokolwiek zmienić.
Pół
godziny po tym wydarzeniu byłam już w mieszkaniu mojej rodzicielki.
Niewiele się tutaj zmieniło od mojego ostatniego pobytu, czyli od
jakiś dwóch tygodni. W jednym pokoju podłoga nadal nie była
pokryta niczym, nawet gumolitem, na jego środku stał okrągły
stół. Trzy ściany i sufit pomalowane były na beżowo, a jedna
okalana brązową tapetą we wzór konturów róż z kolcami.
– Połóż
gdziekolwiek – rzuciłam do Gracjana, który wciąż robił za
mojego tragarza.
Odwiesiłam
kurtkę na wiszący, mosiężny wieszak, a klucze, które trzymałam
w dłoni wrzuciłam do specjalnej, drewnianej skrzyneczki,
zawieszonej na wewnętrznej stronie drzwi. Gracjan przyniósł
kolejne moje bagaże, a ja zapaliłam światło w drugim pokoju. Ten
miał ułożenie w kształcie litery L, a większość ścian miała
krwistoczerwony kolor. Na jasnych panelach walały się ciężkie
tomy książek, różnego rodzaju albumy i pirackie płyty DVD. Wiele
razy chciałam to wszystko gdzieś upchnąć, ale zawsze brakowało
mi czasu, pomysłu i energii. Omiotłam wzrokiem cały ten bałagan i
z ulgą przyznałam, że w końcu czuję się jak u siebie. Już
miałam opaść tyłkiem na kanapę, gdy przypomniało mi się o
Gracjanie i o tym, że nawet nie zaproponowałam mu niczego do picia.
Chłopak zażyczył sobie jedynie czegoś zimnego, bo na dole, w
samochodzie, czekał na niego kierowca. Weszłam więc do kuchni w
celu zajrzenia do lodówki i doznałam szoku. Zamrugałam chyba z
osiemset razy na minute, potem otworzyłam oczy najszerzej jak się
tylko dało. W kuchni nie było nic! Dosłownie nic! Puste ściany,
wiszący bojler, brak podłogi i ledwo trzymający się kupy
żyrandol. Na szczęście była woda – gazowana, butelkowa, stała
sobie w zgrzewkach ułożonych na podłodze. Czyli zwyczaje mojej
matki się nic nie zmieniły. Nadal pijała wodę hektolitrami.
Wcisnęłam Gracjanowi w dłonie całą butelkę i oznajmiłam, że
może sobie ją zabrać, bo ja nawet gdybym chciała nalać mu jej do
szklanki, to nie mam pojęcia, gdzie jest jakiekolwiek szkło w tym
domu.
– Okay.
– Uśmiechnął się łobuzersko, z jedną brwią nachodzącą na
oko, to była taka jego specyficzna mimika twarzy, a przynajmniej ja
nie znałam nikogo innego, kto by tak czynił.
Gracjan
skierował swoje kroki do wyjścia i w tym właśnie momencie, do
domu wróciła moja matka. Niska i szczupła kobietka, o farbowanych
blond włosach i w sportowym odzieniu.
– Cześć
chłopaku – rzuciła do mojego kolegi.
– Mamo
to jest Gracjan. – Chciałam być miła i ich sobie przedstawić.
– Przecież
widzę, że nie pan Jezus – odpowiedziała, a potem wzruszyła
ramionami.
Spojrzałam
zdziwiona na bruneta, a potem na moją rodzicielka i w końcu,
wszystko dla mnie stało się jasne. Oni się znali! Ale jak i skąd?
– Siedziałam
z jego ojcem na wywiadówkach, gdy jeszcze chodziłaś do szkoły.
Nadal
nie wiedziałam, co ojciec Gracjana ma wspólnego z nim samym i z
moją matką jednocześnie, ale już wkrótce doznałam oświecenia,
za sprawą jednej z obecnych przed moimi oczyma osób.
– Mamy
się na fejsie w znajomych – wyjaśnił Gracek, a potem
grzecznie się pożegnał i zbiegł schodami w dół po starej,
zaniedbanej, i śmierdzącej dymem tytoniowym klatce.
Zamykając
drzwi, zastanawiałam się, co oni wszyscy widzą w tych portalach
społecznościowych. Ja tam nigdy nie miałam potrzeby, by
obwieszczać swoje zdjęcia i swoje dane całemu światu. Mało tego,
jak bywałam u mojej przyjaciółki – Wiktorii, i zerkałam jej
przez ramie, podczytując co niektórzy wrzucają na tablice, to nie
wiedziałam czy mam się śmiać z ich głupoty, czy płacząc nad
nią ubolewać. To nie tak, że byłam zacofana, w końcu z GG,
Hangouty i SMS-ów, korzystałam. Dobrodziejstwa płynące z
internetu, także nie były mi obce, ale zwyczajnie miałam w dupie
życie innych i nie chciałam, by obcy ludzie włazili swoimi
oczyskami, przez ekran monitora, w moje własne. W końcu co, kogo,
to interesuje ile kto ma dzieci, czy się ożenił, czy wyszła za
mąż, jak mieszka i gdzie byli na wakacjach? Coraz częściej miałam
wrażenie, że te wszystkie portale społecznościowe, zostały
wymyślone tylko po to, żeby rodzić zazdrość, niezgodę i ploty,
a z tego wszystkiego plotkowania i obgadywania nie lubiłam
najbardziej. Być może dlatego nie miałam nigdy potrzeby, by się
na takim portalu logować. Bo niby co ja miałabym tam robić, skoro
miałam swoje realne życie i głęboko miałam życia innych, i ich
rodzin?
– Wprowadzasz
się? – zapytała moja matka, siedząc na białym krześle i
zdejmując sportowe, zimowe buty.
Skąd
wiedziała? – zanim zdążyłam zadać to pytanie na głos, ona
już wskazała dłonią na walizki.
– A
Oskar? – dopytywała.
– Co
Oskar?
– No
czy też się wprowadza?
– A
broń Boże. – Zrobiłam minę jakbym się przestraszyła, bo
naprawdę taka wizja nie napawała mnie optymistycznie. – Nadal nie
położyłaś paneli u siebie w pokoju – rzuciłam dla zmiany
tematu, bo o czym jak o czym, ale o moim mężu, to z pewnością nie
miałam ochoty rozmawiać.
– Wiesz
jak to jest, jak jest czas to nie ma pieniędzy, a jak są pieniądze
to nie ma czasu i zanim się znajdzie czas, to te pieniądze już się
wyda.
Zdjęła
kurtkę, bluzkę, a nawet stanik. Tak po prostu, na moich oczach.
Dała mi do zrozumienia, że mam się przesunąć, bo zagradzam jej
dojście do szafy. Wyjęła z niej ekskluzywną, satynową bieliznę.
– Masz
kogoś? – Wiem, że może nie powinnam o to pytać tak od razu,
niemal w progu, ale nie potrafiłam się powstrzymać.
– Nie,
z Dorotką się umówiłam na piwo.
– Aha
– dałam do zrozumienia, że przyjęłam do wiadomości, choć tak
naprawdę, nie widziałam sensu w zmienianiu bielizny, skoro szło
się tylko na piwo z koleżanką. No bo chyba koleżanki nie oglądają
swoich staników i majtek nawzajem, siedząc w barze, przy wysokiej
szklance piwa, prawda?
Zanim
moja matka zdjęła spodnie ja już ją wyminęłam, by tego nie
widzieć. Przykucnęłam przy jeden walizce, rozpięłam ją i
zaczęłam się rozpakowywać upychając wszystko w materiałowej
szafie z drzwiami na zamek.
– Co
się stało z kuchnią?! – krzyknęłam.
– Zmęczyła
mnie. Poza tym pralka się zepsuła. Wywaliłam wszystko!
– A
za co kupisz nowe?! – dopytywałam ciągle krzycząc.
– No
właśnie, o tym pomyślałam tydzień po wywaleniu starego, ale nie
martw się, coś się wymyśli. Póki co to jakbyś miała czas, to
możesz tam pomalować.
– Nie,
dzięki – syknęłam pod nosem. – Przyszłam tu, by odpocząć od
męża i uporać się z rozwodem, a nie użerać się z farbą –
dodałam szeptem, tak że nie mogła tego słyszeć. – Pomogę ci
wyremontować mieszkanie, zabawię tu dłużej!
– Dobra.
Bądź ile chcesz. Nigdy cię nie wymeldowałam! – Tak moja matka
okazywała uczucia, poprzez takie gesty jak meldunek stały, coś do
ubrania albo zegar, który do dzisiaj zdobił moją ścianę.
Natomiast nigdy nie mówiła kocham cię, zależy mi na
tobie ani też nie pytała co cię trapi czy, jak ci
pomóc?.
Tak
właściwie, to ona sama była osobą, która nijak była
przystosowana do życia i nieustannie potrzebowała czyjeś pomocy.
Była jak takie dziecko we mgle, które dopiero co raczkuje.
Wiedziałam, że jeszcze miną, co najmniej, dwie dekady zanim nauczy
się chodzić.
A
ja? Ja umiałam już latać. Ponad chmurami. Z tej wysokości,
dostrzegałam każdy problem znajdujący się u dołu. Problem w tym,
że nadal latałam za nisko, by poznać rozwiązania na te frasunki.
Nagle w moje oczy rzuciła się wódka, którą zabrałam Oskarowi
podczas pakowania się. Wysłałam SMS-a do Wiktorii czy wpadnie na
jednego drinka i odrzuciłam telefon na kanapę, znajdującą się
nieopodal. Powróciłam do rozpakowywania, jednocześnie czyniąc dwa
duże łyki prosto z gwinta.
– Pijesz
i się nie podzielisz? – zapytała moja rodzicielka, stojąc za
moimi plecami.
Odwróciłam
się w jej kierunku. Wyglądała jak seksbomba w tych lateksowych
legginsach i popielatej tunice z dużym dekoltem. Do tego na nogi
wcisnęła moje kozaczki na wysokiej szpilce. Już miałam jej
zwrócić uwagę, ale odpuściłam. I tak w nich nie chodziłam, nie
lubiłam ich. Były takie cholernie niewygodne.
– Nie
dzielę się, bo ty nie lubisz pić. – Wyjęłam z walizki kartonik
z lakierami do paznokci i dużą kosmetyczkę.
– Wystarcza,
że ty lubisz na tyle, że pijesz za nas dwie.
– Ja
to piję za pięciu. Wpadnie Wiktoria, chyba zostanie na noc.
– Jasne,
tylko zamknij za mną drzwi i nie szlajaj się nigdzie, bo nie biorę
kluczy. Nie mieszczą mi się do torebki.
W
tym momencie zastanawiałam się jak klucze mogą się nie mieścić
do torebki?, ale nie zapytałam o to. Poczłapałam posłusznie
za moją mamuśką, zatrzasnęłam za nią drzwi i podeszłam do
dużego lustra, wiszącego w przedpokoju. Miałam bladą cerę,
podkrążone oczy i potargane włosy – to na pewno nie był
najlepszy z momentów mojego życia. Pytanie tylko, czy mogło być
gorzej? Pewnie mogło, ale teraz jakoś nie chciałam o tym myśleć.
Chwyciłam za pilot i włączyłam starą wieże Techniksa. Z
głośników rozniosło się po całym mieszkaniu:
Ja
wiem, nie będzie łatwo poczuć, że się żyje.
Może
jednak warto, nie poddawać się.
Masz
siłę, masz wiarę, raz jeszcze pozbieraj się.
Nie
żyjesz za karę, nie...
Poszłam
zajrzeć w swój telefon komórkowy czy Wiktoria odpisała.
Oczywiście jak zawsze mnie nie zawiodła. Miała być za dziesięć
minut. Po pięciu uświadomiłam sobie, że muszę ją powiadomić o
tym, by przyszła do mieszkania mojej matki, a nie do tego, które
wynajmowałam z Oskarem.
– Rychło
w czas. Właśnie twój men otworzył mi drzwi domofonem.
– To
olej mojego mena i zawróć! – wrzasnęłam, kucając w
pokoju mojej matki i przeglądając jakieś siatki. Poszukiwałam
szklanek. – Albo wiesz co? Weź od niego jakieś szkło. Może być
nawet słoik po musztardzie. Ta idiotka chyba wszystko wywaliła.
– Katrina,
zwolnij – wypowiedziała lekko zirytowanym tonem. – Mówisz za
szybko i nic nie rozumiem.
– Weź
od Oskara dwie szklanki – niemal wysylabizowałam.
– Teraz
rozumiem. Kupię kubeczki plastikowe po drodze. A teraz uciekam,
zanim zejdzie po mnie na dół. Nie zamierzam się mu tłumaczyć za
ciebie. To ty od niego odeszłaś, więc ty mu to wyjaśniaj.
– To
przez ciebie się z nim związałam – warknęłam, ale po drugiej
stronie już nie było Wiktorii, a tylko to charakterystyczne pi
pi.
Odłożyłam
telefon na stół, wróciłam się do przedpokoju i przed moimi
oczami stanęła wysoka komoda w połowie oszklona. Dosłownie
mogłabym przysiąc, że jeszcze przed pięcioma minutami jej tu nie
było. Cóż, najwidoczniej z moją spostrzegawczością jest jeszcze
gorzej, niż z orientacją w terenie. Za szkłem stały kieliszki, do
wina białego, czerwonego, martini, szampana, likieru a nawet
margarity.
Mój
Boże, chyba umarłam i trafiłam do nieba! – Uśmiechnęłam
się tak szeroko, że to aż dziwne, iż ten uśmiech nie rozpuścił
mnie jak cukier na deszczu.
Szybko
otworzyłam oszklone drzwiczki komody, chwyciłam za kieliszek do
szampana i szepnęłam z czułością:
– Chodź
malutki do mamusi.
Położyłam
go na podłodze z braku innej opcji i zajrzałam do dolnego wnętrza
komody, licząc na to, że skoro w górnej jej części znalazłam
kieliszki, to w dolnej będzie jakiś dobry alkohol. Nie było go
tam. Zamiast niego moim oczom ukazały się mąki, cukry, makarony,
chyba każdy z rodzajów Pomysłu na obiad i inne tego typu,
zbędne moim zdaniem, produkty. Jednak gdzieś w tej namiastce mini
marketu, uchowały się też chipsy – paprykowe – moje ulubione.
Szybko za nie chwyciłam, wzięłam też z sobą kieliszek i poszłam
do pokoju. Tam w spokoju mogłam poddać się relaksowi, czyli
rozłożyć na kanapie z nogami wyciągniętymi przed siebie i napić
się wiśniówki zmieszanej z colą, chrupiąc przy tym chipsy.
W
mieszkaniu rozbrzmiała melodia znana z filmu Noce i dnie.
Film ten znałam aż za dobrze. Oglądałam go kiedyś niemal
codziennie, przez dwa tygodnie, naprzemiennie z filmem Nigdy w
życiu. Ktoś powie, że to dziwne upodobania, by oglądać
kilkakrotnie jedno i to samo. Cóż... ja się z tym kimś zgodzę.
Wtedy jednak byłam dwunastoletnim dzieckiem, chorym na anginę i
zmuszonym do tego, by pozostać w domu, w łóżku. Wtedy też
powinna być przy mnie matka albo ojciec, nieprawdaż? No ewentualnie
jakaś babka powinna przy mnie być, czyż nie? Nie było jednak
nikogo. Nikt nie gotował dla mnie rosołków i nie podgrzewał
,wcześniej niezjedzonego do końca, obiadu. Radziłam sobie sama,
będąc więźniem małego pokoju, na rozłożonej wersalce, która
zajmowała jego większą część. Obok stała czarna ława z
niebieską serwetą. Właściwie to bieżnikiem. Na tej ławie stał
różowy termos z herbatą Rooibos – moją ulubioną, na
termosie była naklejka z Timonem z Króla lwa, a obok
termosu znajdowała się położona treścią do dołu książka –
szkolna lektura – Opowieść wigilijna. Ja byłam jednak
wpatrzona w telewizor, obok którego stało nowiusieńkie DVD i
odtwarzało, naprzemiennie, dwie płyty, dołączone do miesięcznika
Viva. Tymi płytami były właśnie filmy – ekranizacja
powieści Marii Dąbrowskiej, pod tytułem Noce i dnie, i
ekranizacja książki Katarzyny Grocholi, o tytule Nigdy w życiu.
Obrazek ten byłby zapewne pięknie leniwy, gdyby nie fakt, że ja,
wtedy miałam na sobie dwie pary spodni dresowych, koszulkę, grubą
bluzę, byłam nakryta po samą szyje puchową pierzyną, a na
dodatek miałam na głowę zimową czapkę. Powód mojego nietypowego
stroju był prosty do odgadnięcia. W mieszkaniu temperatura sięgała
kilku stopni Celsiusza poniżej zera, dokładnie tak samo jak
na dworze.
Odłożyłam
kieliszek na ziemie, zgramoliłam się z kanapy i ruszyłam w
kierunku drzwi. Tym razem melodia słynnego walca, nie wybrzmiewała
ze starego, małego telewizora, a z dzwonka, zwiastującego przybycie
gościa. Pokombinowałam więc przy zamkach, z czego jeden
nieustannie się zacinał i otworzyłam drzwi na oścież,
wyśpiewując pod nosem:
Już
zielenieje sad po burzy,
nim
roztopimy się w podróży.
Ty
kochaj mnie od nocy, do nocy,
aż
po noc.
Wiktoria,
dziewczyna o ciemnych blond włosach i piwnych oczach, przekroczyła
właśnie próg. Stanęła w korytarzu i nawet nie zwracając uwagi
na moje fałszujące śpiewy, zaczęła rozpinanie kurtki, i
zdejmowanie szalika. Z czapką sama jej pomogłam. Szybko zakosiłam
ją z jej głowy i założyłam na swoją. Stanęłam przed lustrem i
z żalem przyznałam, że styl reggae do mnie nie pasuje. Oddałam
więc mojej przyjaciółce trójkolorową czapkę z dużym pomponem,
sięgającym niemal do samych pośladków.
Wika
przewróciła oczami, włożyła czapę do rękawa i zawiesiła
odzienie na wieszaku, który ja jakiś rok temu własnoręcznie
przykręcałam do ściany, za pomocą śrubek przeznaczonych do
karton-gipsu, i śrubokręta, który miał w sobie taki fajny
magnesik. Już miałam się pochwalić moim dziełem, gdy Wiktoria
mnie uprzedziła i pierwsza rzekła:
– Cześć.
Nie powinnaś być czasem załamana?
– Ależ
jestem – odpowiedziałam, otwierając szeroko moją parę oczu,
jedyną jaką na chwilę obecną posiadałam, bo okulary jakiś czas
temu gdzieś posiałam i do dziś nie odnalazłam. – Nie widać? –
zapytałam.
Wiktora
przyjrzała się uważnie moim błyszczącym paczadełkom, uśmiechowi
od ucha do ucha i rumianym policzkom.
– Nie,
właśnie nie widać – stwierdziła z całą powagą i skierowała
swoje kroki do mojego pokoju. Rozsiadła się na kanapie, na której
jeszcze nie tak dawno ja leżałam.
– Bawimy
się! – krzyknęłam podkręcając muzykę na tyle głośno, by
zdenerwować sąsiadów, ale na tyle cicho, by słyszeć podniesiony
głos Wiki.
W
dłoń chwytłam butelkę i napełniłam nią połowę kieliszka.
Nalałabym jej więcej, ale ta idiotka protestowała, że tyle jej w
zupełności wystarczy.
– Nie
mogę dziś dużo wypić. Jutro idę do pracy na rano.
– Biedna
ty – ubolewałam nad jej losem naprawdę krótką chwilę, a zaraz
potem stwierdziłam – ale ja nie, ja mam wolne. – Wykonałam
kilka łyków wódki owocowej, niskoprocentowej, wprost z butelki.
– Zanim
się rozkręcisz, to babcia ma badania na dziewiątą rano. Ktoś
musi zająć się Kaśką. Wyjątkowo padło na ciebie.
Zaraz,
zaraz, że co ona właśnie powiedziała? Ja miałam zajmować się
jej dzieckiem?
Co
prawda, ja nie miałam nic przeciwko, by zabrać małą na jakiś
spacerek, ale raczej w godzinach wieczornych. W końcu, kto normalny
funkcjonuje jak należy, o tak rychłej godzinie, jak dziewiąta
rano? A przy tak małym dziecku, to chyba wypadało funkcjonować jak
należy, prawda?
– Tak,
wiem, nie jesteś z tego zadowolona, ale pomyśl, że ja mam gorzej.
To ja będę zapierdalała na produkcji, stojąc jak na szpilkach i
zamartwiając się, czy ty sobie radzisz.
– Nie,
no czemu? Spoko, poradzę sobie. W końcu to nie takie małe dziecko,
nie? Ile ona ma?
– Pożal
się Boże nad tobą. I ty jesteś chrzestną?
Stanęłam
w lekkim rozkroku i wsparłam dłonie na moich seksownie
zaokrąglonych biodrach.
– Jeszcze
jej nie ochrzciłaś – warknęłam, jakby to miało być jakimś
usprawiedliwieniem na fakt, iż nie znałam wieku swojej przyszłej
chrześnicy.
– Jedenaście
miesięcy.
Przewracając
oczami, zaczynałam kalkulować, ile to jest tak naprawdę to
jedenaście miesięcy. Starałam się sobie wyobrazić jakie
może być dziecko w takim wieku.
Czy
to już mówi? Chyba jeszcze nie. Ale być może już chodzi... –
Miałam nawet o to zapytać, ale uznałam, że najgorzej jest się
wygłupić. W końcu kogo nie rzucą na głęboką wodę, ten nigdy
nie naumie się pływać.
– Spoko,
damy radę – zapewniłam.
– A
potem jak już oddasz małą mojej babci, to pojedziesz z nią do
Patryka. Sama sobie nie poradzi z wózkiem, poza tym Patryk ma
urodziny, a ja mam akurat nadgodzinny i będzie mu miło jak chociaż
ty go w tym dniu odwiedzisz. Ostatnio o tobie wspominał.
– Twój
brat? O mnie? – dziwiłam się. – On mnie w ogóle pamięta?
– Byliście
w tej samej rodzinie zastępczej.
– Nie
zaaklimatyzowaliśmy się – wspomniałam.
– Potem
w tym samym domu dziecka – dodała.
– Wiem,
wiem, pamiętam przecież tego szczyla. – Znowu zrobiłam dwa łyki
wprost z butelki i odstawiłam pozostałość na białą komodę.
– A
tak właściwie, to czemu wyście się w tej rodzinie nie uchowali?
Uśmiechnęłam
się i przyłożyłam palec do dolnej wargi. Starałam się sobie
przypomnieć wszystkie powody. Zapewne było ich więcej niż jeden.
Jednak, z powodu krótkiej i szwankującej pamięci, rzuciłam tylko:
– Tryk
tęsknił za babcią i siostrzyczką, i ciągle płakał, a ja
pokłóciłam się z tym frajerem.
– Znaczy
się tym niby ojcem?
– No.
– Uśmiechnęłam się i w zabawny sposób poruszyłam kilkakrotnie
brwiami. – Debile kazali mi do kościoła chodzić. Jak ja w Boga
nie wierzę. To co ja tam miałabym robić?
– Jak
to w Boga nie wierzysz? Chrzestną masz być?
– No
nie wierzę, ale chrzest i bierzmowanie mam, to matką chrzestną
mogę być. Poza tym nie wtryniaj mi się, bo opowiadam teraz moją
historię. Na czym ja skończyłam? A no tak, na tym, że debil mi
kazał chodzić do kościoła, no i ja nie chciałam, on mnie
szarpnął, ja mu dałam w twarz, jego poniosło, i mi oddał, i
zagroziłam, że albo mnie odeśle, albo powiem wszystko babie co tam
do nas przyłaziła, albo podetnę sobie żyły. Uznał, że nie
będzie się męczył z gówniarą, w sensie mną, no i mnie odesłać
postanowili, a Patryk poszedł w moje ślady, bo był przy tym
obecny, i też rzucił szantażem. No to potem nas dali do tego
bidula, nie co wcześniej, a tego co ty w nim byłaś. A tym
ludziom... tej rodzinie zastępczej, przyznali jakieś małe
bachorki, takie biedne kajtki, szkoda mi ich tam, bo dom jak muzeum.
Sama porcelana, antyki i obrazy. Istna beznadzieja. Oto koniec
historii.
– Dziękuje
za streszczenie. – Sięgnęła po kieliszek, przybliżyła go i
dolała sobie soku wprost z kartonika.
– Też
tak chce – szepnęłam niczym małe, obrażone przez pominięcie
dziecko i uklęknęłam przy niej z butelką. Na owej butelce
złożyłam ręce niczym do modlitwy.
Wiktoria
już nawet się nie śmiała z moich poczynań. Była do nich po
prostu przyzwyczajona. Nie trudziła się napełnianiem mojego
kieliszka. Dolała mi soczku po prostu wprost do butelki. Ja tę
buteleczkę zakręciłam, porządnie to wszystko wymieszałam i
spróbowałam.
– Pychoszka
– stwierdziłam z promiennym uśmiechem od ucha do ucha i zmieniłam
repertuar płynący z głośników firmy Logi Tech, będących
podłączonymi wprost do mojego telefonu komórkowego marki LG.
Uwielbiałam tę markę, choć za dzieciaka byłam raczej fanką
Noki.
Teraz
cały pokój nie rozbrzmiewał rapem ani balladami rockowymi, a
gorącymi rytmami erotycznego discopolo, nie mówiącego o niczym
innym, jak o imprezowaniu, chlaniu i pierdoleniu. Tego właśnie
dzisiaj było mi potrzeba. Wytańczyłam kawałek, przepiłam moją
nieczułość na melodie i te kanciaste ruchy, by wreszcie krzyknąć:
– Chcę
się bawić! Chodźmy na disco! – Chwyciłam Wiktorie za dłoń i
pociągnęłam.
– Dopiero
zerwałaś z Oskarem i...
– I
coś mi się od tego życia należy, prawda? W końcu jestem
rozwódką.
– Nie,
nie jesteś.
– Jestem.
– Tupnęłam prawą nogą. – Separacja w naszym przypadku to jak
rozwód. – Odgarnęłam nieposłuszne włosy w tył, chwyciłam za
fluid z Revlon, miętową kredkę do oczu i mocno czarny tusz.
Wszystkie te przybory znajdowały się w małej, drewnianej
skrzyneczce, której zamykanie odpadło lata temu. – Idę się
przemalować, ty też popraw co nieco i ruszamy w tany –
postanowiłam.
– Katrina,
ja wstaje rano do pracy! – krzyknęła za mną, gdy już byłam w
drodze do łazienki.
Zanim
zasunęłam za sobą, stare, ledwie trzymające się kupy,
harmonijkowe drzwi, odkrzyknęłam:
– Wiem,
wiem, będziemy tylko do pierwszej! Jesteś mi coś winna! W końcu
to z twojej winy go ponownie spotkałam!
Odkręcając
tusz do rzęs, wejrzałam jeszcze raz na te nieszczęsne drzwi.
Doszłam do wniosku, że w najbliższym czasie, będzie trzeba je
wymienić na jakieś masywniejsze. Właściwie to się dziwiłam, że
moja matka jeszcze nie wypierdzieliła ich na śmietnik. Ona miała w
zwyczaju pozbywać się wszystkiego co się zepsuło. Tylko przy moim
ojcu jakoś tak wyjątkowo długo trwała, pomimo że ten model
faceta, zużył się już jakieś osiem lat po ślubie. W końcu to
on puścił ją kantem z piętnaście lat młodszą zdzirą, która
zaszła w ciąże. Tan machnięty na tylnym siedzeniu Skody Fabii
bachor, rozpierdolił moją rodzinę. Czy miałam mu to za złe?
Nie, bo w końcu dziecko jest nic nie winne, ale z drugiej strony,
nikt nie zadbał o to, bym z tym młodszym ode mnie, o dwanaście
lat, szczeniakiem, miała jakieś więzi, dlatego nie musiałam mówić
o nim mój braciszek, ani udawać jak bardzo mi na nim zależy.
To nawet i lepiej. W końcu na co było mi go znać? Ja tam, sama o
sobie, wolałam mówić, że jestem jedynaczką. Jednak nią nie
byłam i kiedy to do mnie docierało, to na krótki moment miałam
wrażenie, jakby cały świat wokół mnie się burzył. Teraz też
tak było.
Usiadłam
na zamkniętej desce klozetowej, oparłam się łokciem o kosz na
pranie, a dłoń przyłożyłam do czoła. Miałam dwoje braci,
miałam ojca, miałam macochę, babcie, ciotki, wujków i kuzynów, a
od lat nie czułam przy moim boku, ni cienia, ich obecności. Tak
zwyczajnie odwrócili się od nas plecami, kiedy my najbardziej ich
potrzebowałyśmy. Zapomnieli. Skreślili. Nagle z dnia na dzień
przestałam być częścią ich drzewa genealogicznego i moja matka
tak samo, nagle, przestała być ich rodziną. Nie zamierzałam się
jednak użalać nad sobą i swym losem, bo jak w piosence Alicji
Janosz Jest jak jest, nie zawsze dobrze, tak trudno żyć, a ktoś
ma gorzej niż ty. Po co więc lać łzy nad rozlanym mlekiem i
zmuszać się do zmiany tego, czego zmienić się nie da? Lepiej iść
naprzód i świetnie się bawić, nie rozpamiętywać, nie czuć,
udawać, że się nie cierpi.
Umalowane
i ubrane staliśmy już przy drzwiach. Ja właśnie wkładałam do
niewielkiej kieszonki, umiejscowionej na lewej piersi, banknot
dwudziestozłotowy i rozglądałam się za kluczami.
– Trzy
dychy nam starczy? Ja nie mam więcej niż dyszkę. – Wika jak
zwykle widziała wokół same problemy i przeszkody.
– Nie
mam więcej. Poza tym na imprezę nie wolno brać za dużo pieniędzy,
by za dużo nie wydać. Wyrwiemy jakiś dwóch lamusów, to na pewno
coś postawią. Najważniejsze to mieć na szatnie i na wlotkę.
– Idziemy
do Blue?
– Alcatraz
chyba zamknięte nie?
– Alcatraz
to zamknęli, gdy ty jeszcze do gimnazjum chodziłaś.
Faktycznie,
z tym akurat miała rację, ale u nas w mieście, nazewnictwo klubów
i barów, zmieniało się w ekspresowym tempie.
– No,
ale wiesz o co mi chodzi? O to co było w tym samym miejscu.
– Piramida,
a potem Koka, wszystko albo zbankrutowało, albo prokuratura
zamknęła właścicieli za prochy.
– Jest
jeszcze Graciarnia – przypomniałam sobie, chwytając za
klucze.
– Nie
masz z tym miejscem złych wspomnień? – dopytywała, kiedy ja
męczyłam się z tym felernym, zepsutym zamkiem.
– Nie,
dlaczego? – W końcu uporałam się z zamknięciem drzwi i mogłam
śmiało zbiegać w wysokich szpilkach po krętych, i nierównych
schodach. Zawsze pod koniec traciłam równowagę i wpadałam na
ścianę dłońmi. To było już takim moim rytuałem.
– Katrina,
Katrina, bo głowę rozbijesz. – To był głos mojej matki. – W
ogóle, dokąd ty się wybierasz? – zapytała jakoś tak niezwykle
surowo, przynajmniej jak na nią.
Wiktoria
rzuciła grzecznościowe: dzień dobry pani.
– Na
imprezę – odpowiedziałam wyprostowana. Nawet zasalutowałam i
dodałam – pani sierżant.
– Mówiłam
ci przecież, że nie biorę kluczy, gdy wychodziłam. Jakbym weszła
do domu?
– Nie
wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i wzruszyłam ramionami.
Nie mogłam już dłużej wytrzymać tej powagi i buchnęłam
niezwykle szczerym śmiechem.
Moja
matka też się zaśmiała, ale ona znacznie krócej i bardziej
przyzwoicie.
– Idziesz
świętować zerwanie z tym nieudacznikiem? – zgadywała.
Przytaknęłam
ruchem głowy.
Matka
przyłożyła dłoń do mojego policzka, potarła go pieszczotliwie
opuszkiem kciuka i uśmiechnęła się przyjaźnie, ale zarazem
smutno.
– W
takim razie, baw się dobrze, nie przyprowadzaj nikogo na noc i jak
już będziesz kogoś wyrywać, to niech ten facet będzie chociaż
trzeźwy więcej razy niż dwa dni w tygodniu. A najlepiej to niech
będzie żonaty i dzieciaty.
– Dlaczego?
– zdziwiła się Wiktoria.
– Bo
wtedy, to będzie tylko przygoda bez zobowiązań, a moja córka nie
słynie z sumiennego wypełniania obowiązków. Jest za młoda na
kolejne małżeństwo. Niech się lepiej wybawi, wyszaleje, zajmie
sobą, a nie praniem skarpet i gaci jakiemuś frajerowi. Poza tym
taki żonaty, to ma kobiecie coś do zaoferowania, a taki szczeniak,
mieszkający z rodzicami, bez stałej pracy i porządnego samochodu.
Na co jej taki?
– Mam
myśleć jak ty? – Skrzywiłam się.
– Gdybym
chciała mieć kulę przy nodze, to bym kupiła rewolwer i palnęła
sobie w kolano, a nie przyprowadzała faceta do domu, by żył na
moim garnuszku, a ty popełniłaś moja droga ten błąd, pomimo że
cię ostrzegałam. – Wyminęła nas i ruszyła w kierunku drzwi.
– Klucze!
– krzyknęłam za nią i rzuciłam przedmiotem.
Złapała
go, gdy ten był jeszcze w locie i oczywiście wcale się przy tym
nie natrudziła. To znaczyło tylko tyle, że refleks mogłam
odziedziczyć po niej.
– Masz
zajebistą matkę – powtórzyła to, już chyba setny raz w życiu,
Wiktoria. – Uwielbiam tę kobietę.
– Tak,
naprawdę? – dopytywałam, marszcząc nos.
– A
ty jej nie lubisz?
– Sama
nie wiem. Wiele nas różni – przyznałam, idąc w kierunku
ciemnego parku, przy którym znajdował się nasz cel, czyli klub o
nazwie Graciarnia. – Alka lubi porządek, mieć czysto,
wszystko mieć poukładane w życiu i w papierach, a u mnie
rozpierdol taki jak na biurku, za czasów, gdy jeszcze mieszkaliśmy
w bidulu, w jednym pokoju, pamiętasz chyba?
– Tak,
zagracałaś swoją i moją przestrzeń – wytknęła niemiłym
tonem.
– Fakt.
Jednak wracając do mojej matki. Alka jest słaba, szybko się
poddaje, załamuje, marudzi, zrzędzi. Ja tak nie mam. Ja biorę
życie w garść i idę do przodu. Ja nie rozpaczam i nie mam
pretensji do całego świata za swoje niepowodzenia. –
Przystanęłam, bo właśnie znajdowałyśmy się przed wejściem do
klubu, umiejscowionym w piwnicy jednej ze starych kamienic.
– Na
pewno chcesz tu wejść? – zapytała, krzywiąc przy tym twarz.
Wiedziałam
o co jej chodzi. To w tym klubie doszło do pierwszego zbliżenia,
między mną i Oskarem, to też w tym klubie, tak naprawdę, bliżej
go poznałam, i to również w tym klubie, spędziliśmy większość
swojego czasu, tego spędzonego razem.
Uśmiechnęłam
się zwycięsko w stronę, o głowę ode mnie wyższej, Wiktorii i z
pewnym głosem, lekko zdartym od wciąż trwającego przeziębienia,
zapewniłam:
– Ani
mnie to ziębi, ani grzeje. Idę w tany.
Ruszyłam
naprzód, wąskimi schodami, na sam dół. Otworzyłam drzwi i od
razu do mnie dotarło, że błędem była, tak długa moja
nieobecność w tym miejscu. W końcu to był mój świat, ten
podziemny świat, ukochany, jedyny tak dobrze mi znany.
– Cześć
Filip – rzuciłam do szatniarza, zdejmując z siebie odzież
wierzchnią. – Macie? – zapytałam i ukradkiem trąciłam się w
nos kciukiem, delikatnie przy tym też nosem pociągnęłam.
– Za
barem. Tylko nie syp po przekątnej. Jakoś... tak wiesz... by nikt
nie widział.
– Spoko.
– Puściłam do niego oczko, a ten zamiast być dla mnie miły i
jakoś pochwalić mój wygląd, to uraczył mnie informacją:
– Oskar
nagrał, naprawdę, dobry kawałek. Powinnaś być z niego dumna.
Nic
już na to nie odpowiedziałam. Przewróciłam tylko oczami i
zabrałam numerek. Wrzuciłam tę niewielką blaszkę do jedynej
kieszeni jaką miałam w czarnej, obcisłej sukience i ruszyłam na
parkiet, chwytając po drodze Wiktorię za rękę i ciągnąc ją za
sobą.
Wykorzystane
utwory:
IRA
– Mocny
Walc
Barbary z filmu Noce i dnie
Alicja
Janosz – Jest jak jest
Katrina odeszła od swojego męża, ale wygląda tak jakby w ogóle się tym nie przejmowała. Coś musiało się u nich stać że postanowiła się wyprowadzić albo od początku go nie kochała. Albo może śmierć dziecka na to miała jakiś wpływ.
OdpowiedzUsuńI się okazuje, że już wcześniej Katrinie nie najlepiej się w życiu układało. Wygląda na taką osobę która stara się nie załamywać i iść dalej. Dobrze jej to wychodzi.
Czekam na kolejny rozdział.
Katrina to silna kobieta. Mimo rozstania z mężem nie załamała się, ani nawet po śmierci dziecka. Zastanawiam się czemu odeszła od Oskara, bo zapewne nie miał na to wpływu tylko jego nałóg związany z alkoholem. Jej matka jest fajna jednak nie spodobało mi się to że doradziła córce że lepszy facet żonaty, bo gdyby wzięła żonatego i dzieciatego faceta raczej zafundowałaby tym dzieciom taki sam los jaki niestety ona miała.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny twórczej i zapraszam na mojego bloga. Doszło kilka nowych rozdziałów. Pozdrawiam Buntowniczka.
http://buntowniczkazezlamanymsercem.blogspot.com/
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńJuż sama nie wiem, co mam myśleć. Katrina chyba jakoś powinna inaczej się zachowywać, bo odeszła od męża, ale z drugiej strony... Skoro już jest pewna, że nie chce z nim być, to okej ;)
Współczuję jej, że straciła dziecko. To jedna z najgorszych rzeczy, jaka może przytrafić się kobiecie.
Lubię mamę Katriny. Na początku nie za bardzo mi podpasowała, ale pod koniec rozdziału zmieniłam o niej zdanie. Hehe. Trochę głupio postąpiła, jeżeli chodzi o tą kuchnię xD
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCzytając pierwszy akapit rozdziału miałam przed oczami swoją szafę z ciuchami. Wszystko pomięte, powrzucane byle jak, byle szybko zniknęło z podłogi i nieposkładane w kostkę ubrania hahaha no identyko jak u mnie. Tylko, że ja mam porządek wszędzie dookoła :D
OdpowiedzUsuńKaterina nie miała łatwego życia, oj nie. Matka strasznie ją zaniedbywała, nawet przy anginie, a teraz kiedy życie prywatne córki się rozpadło, nawet ją to nie obeszło. To straszne, że dziewczyna ma taką matkę… (niektórzy nie powinni mieć dzieci…) Śmierdzi mi tu patologią… brak ogrzewania, matka na wiecznej balandze, a dziecko zdane na siebie. Wstydź się matko, wstydź! Poza tym o ile dobrze wyczytałam, kobieta była w ciąży… i dziecko zmarło. Matko Bosko… :/ Potem Katerinie trochę świat się zawalił, doszło do rozstania z mężem, wyprowadzka, więc w sumie nic dziwnego, że chce odreagować.
Piszesz baaaaardzo szczegółowo, ale to jest właśnie fajne. To znaczy, że zwracasz bardzo dużą uwagę na nawet najdrobniejsze szczególiki i bardzo mi się to podoba!
Ja co do Alicji mam inne zdanie. To nie jest tak, że ona balowała, a nie kupowała potrzebnych rzeczy, typu opału. Ala po prostu nie miała kasy, mąż odszedł, nie płacił alimentów, potem utrudniał życie. Alka ma wady, fakt, ale nie była do końca złą matką. Myślę też, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, nie każdy ma możliwość siedzieć przy chorym dziecku, bo szef nie zawsze da wolne, a na umowę zlecenie nawet nie przysługuje. Pozostaje więc taki wybór - iść do pracy i zostawić samo dziecko, czy nie iść do pracy, siedzieć przy dziecku, ale nie mieć na chleb. Życie kopie czasami po dupie zbyt mocno i o tym właśnie między innymi jest to opowiadanie.
UsuńWitam, witam
OdpowiedzUsuń>Siedemnastolatka w ciąży? Są dwa typy: osoby, które dopingują takim oraz ci co po prostu tego nie trawią. Należę jednak do tej drugiej grupy ludzi. Po prostu nie wyobrażam siebie, czy kogoś ze znajomych, aby zakładali rodzinę (chociażby prze tę "wpadkę") w młodym wieku. Co prawda można w dziewięć miesięcy wydorośleć, zmienić. Ciekawi mnie, jak będzie z Katrin.
>Czyli jednak nie jest w ciąży (komentuję czytając, więc bez zdziwień za "odkrycie ameryki xD) Ale jednocześnie wychodzi tu nieudane małżeństwo. Posunięcie dobre, jeśli to dziecko by się narodziło. Mimo tego iż rozwody... kosztują, nie ma co ukrywać, to warto było zaryzykować, chociażby dla tego dziecka. W sumie teraz nie dziwię się parą, które obecnie nie chcą się pobierać. Kto wie czy wyjdzie, a potem zabawa z sądami i innymi duperelami zabiera czas i pieniądze.
>Nie mogę nazwać tego nadużyciem, ale często powtarza się tu słowo "duperele". To tak na marginesie.
>Nie jest to twój pierwszy blog, prawda? Piszesz świetnie. Dużo opisów, dialogi wtedy kiedy trzeba. Miło się to czyta.
>Bardzo, ale to bardzo, podoba mi się podoba zdjęcie, które masz w tle. Pokazuje taką kobietę, ale nie zwykłą. Taką panującą nad wszystkim, trzymającą nawet czasami za jaja. Takie mam odczucia.
>A teraz ja nadganiam :p Wiem, zaniedbałam to, ale naprawię to! Daj mi weekend. Wszelkie bale i inne studniówki teraz zawalają terminarz x)
See you! :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńA! Nie dodałam jednej, bardzo istotnej rzeczy! Podziwiam Cię z nadrobieniem wszystkiego u mnie. Było to nie lata wyzwanie, bo było tego sporo i jeszcze było to moje (nie do końca) pierwsze opowiadanie czyli fatalne. Mimo to cieszę się, że wytrwałaś, przeżyłaś tyle błędów i jesteś na bieżąco :D Szacun
UsuńZa co szacun? Ja czasami tak mam, że czytam opowiadania zakończone. Mam zasadę, że każdego co odwiedzi mnie odwiedzam, jeśli coś mi się podoba to zostaje na dłużej i mogę przybywać raz na dwa miesiące, a potem, pół roku po zakończeniu nadrobić. Gorzej jak coś mi się nie podoba i czasami choć napisane jest świetnie, to tematyka nie moja i muszę się pożegnać i napisać szczerze, że świetne, niemal doskonałe, ale nie dla mnie. Po prostu wolę opowiadania z błędami, ale o ludziach, a nie np o zwierzętach. Nie każdą fantastykę przeczytam i z niektórych romansów też uciekam. Gdzieś mnie najmocniej kotwiczy do dramatów i kryminałów, albo obyczajówek. Twoje opowiadanie uważam poniekąd za obyczajowe.
UsuńJa też nie popieram zakładania rodziny bo jest się w ciąży, ale to ciągle popularny zwyczaj, głównie na wsiach, gdzie dziewczyny wolą iść do ołtarza z brzuchem, niż urodzić bez nazwiska męża. Kati jednak z Oskarem miała jakąś więź i dziecko ślub przyspieszyło, zmusiło do legalizacji, ale ich też łączyła wspólna droga. Jednak ja osobiście i tak nie popieram jej decyzji, ona sama też siebie nie popiera xD
Czy ja wiem czy rozwody kosztują. Ich by zwolnili z kosztów procesowych, bo nie mają kasy, ewentualnie jakieś 30 zł za znaczki by dostali i koniec, przecież żadne z nich nie bawiłoby się w branie adwokata ;-)
Nie, blog nie jest pierwszym, ale ciągle jest sporo błędów, zwłaszcza literówek i interpunkcyjnych. W sumie to drugi blog, na równi z Prawdziwą Legendą, a obydwa założone po napisaniu Się nie zdarza taka miłość (pierwsze moje opowiadanie, więc mam do niego taki sentyment i każdemu się nim chwale, choć szczerze to nie ma czym).
Katrina i panująca nad wszystkim... Nie jestem pewna czy ona panuje w życiu nad czymkolwiek. Z pewnością się stara, ma silną osobowość, mimo iż czasami się załamuje. Zdjęcie jednak miało nakierowywać na erotyzm, taką seksualną otwartość, brak zobowiązań. Na zdjęciu jest hiszpańska aktorka Ana de Armas.
Spokojnie, czytaj gdy masz czas. Ja u ciebie tez długo tkwiłam na 3 rozdziale, potem utknęłam na 7... to normalne, że się nie jest na bieżąco, bo każdy ma swoje sprawy.
Fajnie, że tak czytasz. Sama pewnie wiesz, że komentarze motywują, a to co robisz, mimo iż w opowiadaniach zakończonych, jest miłe i ktoś widzi, że ma czytelnika. Podziwiam Cię też za komentarze. Krótkie czy długie - nieważne, liczy się, że są. U mnie były niemalże wszędzie więc czapki z głów.
UsuńZgodzę się - czasami trudno jakieś przełknąć. Nie wszystko w końcu musimy lubić. Również preferuję opowiadania z ludźmi. Ulubionego gatunku nie mam, ponieważ nie czytam dużo książek. Dopiero zaczynam wdrążać się w te tematy. Preferuję historyczne, akcji i obyczajówki.
Ciekawe i fajnie. Temat ciąży nastolatki mimo iż tego nie popierasz. Ciekawi mnie jak to się potoczy i wiem, że muszę to nadrobić. Zrobię to chętnie, bo robi się ciekawie.
Koszty głównie schodzą się do adwokata. Dobra fuch, dobra kasa. Dlatego teraz ludzie zaczynają preferować związki bez przysięgi w kościele.
To fajne czytać jak jesteś dumna ze swojego wcześniejszego bloga :) Również podziwiam Cię, że prowadzisz kilka. To w jakiś sposób odpowiedzialność.
Aktorka jest bardzo ładna. Ta nutka erotyzmu tutaj jest doskonale zachowana. Wcześniej też miałaś jakieś tło i też mi się strasznie podobało, chyba właśnie dlatego, że ta kobieta, jak i ta, miała to coś. Ten seksapil, opanowanie. Ach! Ekstra. Zachwycam się takimi prostymi rzeczami xD
Bo to zawsze była ta sama aktorka i na teledysku też ona jest :-) Tylko raz zastosowałam zamiennik, bo akurat z tym aktorem grała, ale w historycznym serialu, to stroje nie pasowały.
UsuńWiem że późno ale lepiej późno nóż wcale. Zacznę od tego że trochę się pogubiłem, dziewczyna ma matkę i to nie jakąś bardzo patologiczną więc czemu była e domu dziecka.?
OdpowiedzUsuńChociaż tego pewnie dowiemy się w trakcje
Fajne jest to że nie pokazujesz wszystkiego od razu, nie wiadomo co stało się z Oskarem. Co jej zrobił i dlaczego jest jej tak obojętny. Bo nie wydaje mi się żeby butelka wódki mogła ją aż tak znieczulić. Może tez nigdy go nie kochała, była z nim z obowiązku, przyzwyczajenia.
Bardzo mi się podoba i jest to jedno z niewielu opowiadań ktore czytań gdzie główna bohaterka nie jest bogata. A wręcz biedna, zawsze to jakaś odmiana. Chociaż powiem szczerze za co możesz mnie skrytykować jakoś lepiej mi się czyta opowiadania czy książki o ludziach może nie tyle bogatych(chociaż o tych tez) ale o takich w którym pieniądze nie są problemem. Może jestem uprzedzony.
Ale rozdział mi się podoba i na pewno przeczytam następny.
A ja właśnie wolę się trzymać realnego świata, a nie Nibylandii, gdzie wszyscy są młodzi, ładni, bogaci. Wolę poruszać tematy trudne, trudniejsze, niż tylko i wyłącznie niespełniona miłość. Poza tym opowiadań o bogatych osobach bez normalnych problemów jest aż za dużo. Cały wattpad się od tego roi. Ja nie chciałam powielać tak dobrze znanego schematu, aczkolwiek i tu będzie jeden facet nadziany, ale nigdzie nie jest powiedziane, że Katrina właśnie z nim skończy.
UsuńJa akurat uważam że nie zawsze w świecie bogatych nie ma problemów. Za tymi pięknie zdobionymi bramami z kutej stali znajdują się ludzie mający ambicje, marzenia i wiele problemów. O tym jest właśnie niegasnące uczucie. Ale tak tylko a propo. Mi się opowieści o ludziach biednych wszystkie kojarzą tak samo (i tu duży plus dla ciebie po twoje jest zupełnie inne) biedna rodzina, jedno z rodziców ma ambicje by iść dalej, drugie zdaje sobie sprawę z niedoli, w tym wszystkim dziecko które chce wyciągnąć ich ma prostą i jakieś drugie mające talent który się marnuje.
UsuńNietrudno się domyślić, że Oskar nie przypadł mi do gustu. Bardzo szkoda mi Kati, taka młodziutka, a tyle już przeszła. Dobrze chociaż, że jej mama ma takie podejście. Gdybym ja mojej dziś oznajmiła, że odchodzę od męża i się wprowadzam, to by mnie śmiechem zabiła, a mama Kati przyjęła ją do siebie i nawet wcisnęła tam te małe „nigdy cię nie wymeldowałam”. Co prawda kobieta kiepsko okazuje uczucia, ale Kati też, więc chociaż wiemy już, po kim to ma.
OdpowiedzUsuńKatrina przeżywa wszystko na swój sposób. Teraz załączyła pewnego rodzaju znieczulice i ucieka w inny świat. Zastanawiam się czy ona w ogóle do wszystkiego ma takie lekceważące podejście, jest taka luźna, obojętna, ma taki charakter, czy to przejściowe, bo ma też na to wpływ wiek.
Trudna jest, ale lubię ją, może przez to że jej reakcje mnie zaskakują, bo ja myślę, że zrobi inaczej, a ona robi inaczej.
Jestem lekko podirytowana, bo poprzedni komentarz nie chciał się dodać, a tam się troch rozpisałam. Generalnie to mama Katheriny i Gracek rozbroili mnie wspólną scenką. Ogólnie jej mama przypadła mi do gustu. Mam znajomego o imieniu Gracek, cały czas wyobrażałam go sobie podczas czytania.
OdpowiedzUsuńOgólnie to przebrnięcie przez cały rozdział zajęło mi 3 dni. Dlatego nie lubię takich długich rozdziałów na blogach. Nie umiem za jednym zamachem pochłonąć tyle treści. Książki papierowe to tak, ale wszystko z ekranu krzyczy do mnie "zostaw to już" :P
z tego, co pamiętam:
* ... nie czułam przy moim boku(bez przecinka)ni cienia(bez przecinka) ich obecności.
Reszty nie pamiętam, nie chce mi się szukać tak szczerze mówiąc. Pamiętam tylko, że jeden fragment starałam się dobrze wytłumaczyć i się rozpisałam.
Przy innej okazji u wrócę.
Pozdrawiam, Winter.
Podoba mi się w Katrinie to, że jest silna, nie poddaje się i nie załamuje - mimo że wyraźnie ma ku temu powody. Strata dziecka to z pewnością była dla niej tragedia. Do tego dochodzi jeszcze rozstanie z mężem. I w tym wypadku akurat nie ma za czym płakać, jeśli Oskar był takim nierobem i alkoholikiem, jak go sobie wyobrażam po tym rozdziale. Jednak według mnie Katrina wcale nie ma tego wszystkiego w dupie, to jak bardzo chcę wyjść na imprezę i się upić – na pewno trudna sytuacja jakoś się tu odbija.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się relacja Katriny z jej mamą – nie jest typowa, ale Alicji mimo wszystko zależy na Katrinie i to widać.
Pryz okazji, na początku rozdziału miałam takie wtf, zwłaszcza jak Kati wspomniała o imieniu i pomyślałam, że Sergiusz to z prologu był jej synem i tak mi się to nie zgadzało, bo przecież tamten miał pięćdziesiąt parę lat. No ale potem już trochę mi się przejaśniło xD
Pozdrawiam :)