Rozdział 3
Uczucia nadziei i
bezsilności
Babcia
Wiktorii była starszą, zmęczoną życiem kobietą. Nie było co
się temu dziwić. Całe życie pracowała fizycznie, za dzieciaka w
polu, a potem, gdy jej rodzice zmarli, a całą gospodarkę
odziedziczył jej brat, ona wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci,
z czego syn umarł po upadku z drzewa, a córka wyszła za nieroba i
alkoholika, sama się przy nim rozpijając. Życie więc tę kobietę
mocno skatowało, bo chyba nie dało się, tego co ją spotkało,
nazwać inaczej. Pomimo tego jednak była serdeczna, taka miła i
ciepła. Zawsze jak wpadałam do Wiki, to częstowała mnie wszystkim
co tylko miała. Czasami był to wypasiony bigos albo jakiś placek,
a innymi razy suche placki ziemniaczane, albo chleb ze smalcem, ale
czy to było ważne? Babcia Wiktorii była jedynym człowiekiem,
jakiego do tej pory poznałam, który byłby w stanie podzielić się
ostatnią kromką chleba, nawet z nieznajomym. Paradoksalnie, dała
mi więcej niż moje własne babcie, choć przecież byłam dla niej
zupełnie obcą osobą. Teraz też serdecznie mnie przywitała,
uściskiem i pocałunkami w oba policzki.
– Dałaś
sobie radę – rzekła, zauważając, że Kaśka jest cała i
właśnie otwiera swoje paczadełka, rozbudzając się z płytkiego,
dziecięcego snu.
– Jak
widać – rzuciłam z przyjaznym uśmiechem, puszczając do małej
oczko.
– Ja
wiedziałam, że sobie poradzisz. Ja nie wiem czemu ci ludzie tak w
ciebie nie wierzą. Przecież ty w gruncie rzeczy, to inteligenta
dziewucha jesteś – pochwaliła, a zaraz potem dorzuciła – tylko
kup bilet i nie jedź na gapę, by cię nie spisali i byś mi wstydu
nie narobiła. A jak nie masz pieniążków, to mi powiedz, to...
– Ja
mam nawet bilet – przerwałam, wyjmując z kieszeni żółty
bilecik, z tym błyszczącym paseczkiem, świadczącym o jego
oryginalności.
Babcia
Wiktorii wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem i już miałam jej
zaproponować, by sprawdziła prawdziwość biletu z każdej możliwej
strony, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie mam nic do
ukrycia, ale przyjechał autobus, więc nie miałyśmy czasu na takie
trele morele. Wniosłyśmy we dwie wózek, zajęłyśmy miejsca i ja
obserwując krajobraz za oknem, przyznałam w duchu rację starszej
kobiecie siedzącej obok mnie, bo miała nosa z tym biletem. Co
prawda, faktycznie był autentyczny, ale był kradziony, bo moi
znajomi okradli kiosk kilka tygodni temu, do teraz nie zostali
złapani i dzięki temu mieli możliwość nieco sobie zarobić na
handlu po znajomych fajkami, biletami i prezerwatywami. Gazet nie
brali, bo tam gdzie mieszkali prawie nikt nie czytał, więc nie
byłoby popytu na taki towar.
Po
drodze zabawiałam małą Kaśkę albo wymieniałam ze staruszką
poglądy na różne tematy, od cen sklepowych począwszy, na polityce
kończąc. W końcu za szybą dostrzegłam duży budynek ze starej
cegły, otoczony bramą niczym więzienie, z czerwoną tabliczką
przymocowaną do ogrodzenia. Na tabliczce widniał biały napis,
głoszący wszem i wobec, wszystkim mijającym, że ten oto budynek
jest niczym innym jak domem dziecka. Przystanek był kawałek dalej,
więc po tym jak wygramoliłyśmy się z autobusu, musiałyśmy się
cofnąć. Kaśka zaczęła płakać, bo już się znudziła tak długą
podróżą, więc wzięłam ją na ręce, a babci Wiktorii
zaproponowałam, by wstawiła torby do wózka i go popchała, gdyż
tak będzie jej o wiele wygodniej, niż nieść je w rękach.
Wykorzystała mój pomysł i w ten oto sposób, po dwóch i pół
minuty szybkiego marszu, znalazłyśmy się przed bramą. Szczerze
podziwiałam tę babunie, że ma taki power, by nawet kulejąc tak
szybko sandałować. Ja w jej wieku, to pewno już, od co najmniej
pięciu lat, będę leżała, przysypana pierzyną z piasku i robiła
za obiadek dla czerwonych mrówek, i dla czarnych pewnie też.
Chociaż kolor wolałam czerwony, więc też bym wolała, by mnie
same czerwonki wcinały.
Patryk
musiał wypatrzyć nas z okna, bo wyszedł przed budynek domu dziecka
i zaczął wolnym krokiem zbliżać się do bramy. Musiałam
przyznać, że strasznie się zmienił. Pamiętałam go jako wątłego,
chuderlawego chłopczyka w loczkach, a teraz? Teraz miał włosy
modnie postawione na żel, co dodawało mu kilku centymetrów. Nie
był też już taki chudy, a wciśnięty w całkiem trafione dżinsy
i z szeroką bluzą na ramionach, luźno na nim wiszącą, wydawał
się być nawet całkiem, całkiem zbudowany. Znaczy nie! On
jeszcze nie był zbudowany. Na razie miał taką misiowatą masę, co
po latach regularnego ruchu czy jakiegoś treningu, mogłoby go
uczynić całkiem przystojnym facetem, takim z szerokimi barkami,
wyrzeźbioną klatką piersiową i drabinką na brzuchu. Choć może
nie powinnam go oceniać, bo przecież był ode mnie sporo młodszy,
na dodatek to brat mojej przyjaciółki, ale jakoś nie mogłam się
powstrzymać i nawet na głos, gdy podszedł bliżej, by nam otworzyć
furtkę i pomóc, to rzuciłam z uśmiechem:
– Wyprzystojniałeś.
– Dzięki,
Kati – odparł. – Tak w ogóle, część wam – dodał i
zabójczo się wyszczerzył. Miał mega białe zęby, jak ludzie z
reklam past do zębów. Co prawda nieco oszpecała, ten powalający
efekt bieli, szpara między górnymi jedynkami, ale i tak uśmiechem
sprawił, że kolana się pode mną chciały ugiąć.
– Ile
kończysz lat? – zapytałam z ciekawości, bo szczerze miałam
ochotę się pieprzyć, bo z Oskarem nie robiliśmy tego od dawna, a
rozprawiczenie takiego przystojnego gówniarza, mogłoby stać się
moim trofeum, ale...
– Czternaście
– skutecznie ostudziło mój zapał, bo dało mi do myślenia, że
ten gówniarz nie tylko jest nieletni, ale przede wszystkim jest
nielegalny.
– Za
rok – wymsknęło mi się na głos.
– Co
za rok? – zapytała babcia tego dzieciaka.
– Nic,
nic. – Machnęłam ręką. – Za rok piętnaście – wyjaśniłam.
– A stamtąd to już tylko trzy do osiemnastki i do domu –
dorzuciłam ze smutnym uśmiechem.
Wiedziałam,
że Patryk ponad wszystko pragnie zamieszkać z babcią, siostrą i
siostrzenicą. Kochał ich, a oni jego. Ta mała to chyba jego
ubóstwiała najbardziej. Nikomu nigdy nie dawała tyle całusów i
ugryźnięć w policzek co jemu, a przynajmniej Wiktoria tak
opowiadała, za każdym razem, gdy wróciła z odwiedzin brata w tym
okropnym miejscu.
Miejsce
okropne, ale wcale nie miało krat w oknach i białych ścian z
licznymi pęknięciami. Tak naprawdę, to wewnątrz było całkiem
kolorowo. W pokojach maluchów nawet były nalepki postaci bajkowych,
ale to mimo wszystko nie był dom. Te dzieci, w większości,
wolałyby mieszkać na piętrowym łóżku z piątką swojego
licznego rodzeństwa i gnieździć się z rodzicami w kawalerce, ale
być z rodzicami, nawet jeśli ci nadużywali alkoholu, i przemocy.
Taka chora miłość. Dziwna zależność, którą ja – osoba o
nikłych uczuciach do własnych rodzicieli, nie umiałam pojąć ani
zrozumieć. Liczyłam, że poczuję tę zależność na własnej
skórze, gdy sama zostanę matką, ale sen się nie ziścił,
Sergiusz udusił się pępowiną, a ja teraz byłam tutaj, tą
dziewczyną, odwiedzającą niemal dorosłego kajtka w sierocińcu, a
nie kobietą, spacerującą z wózkiem po miejskim parku. Choć gdy
wracałam wspomnieniami do mojego pobytu w pogotowiu opiekuńczym,
potem u rodziny zastępczej, a następnie w domu dziecka, to zdawałam
sobie sprawę z tego, że ja też wolałam być w domu, z matką, ale
u mnie to była inna sytuacja. Moja rodzicielka nie piła, nie ćpała,
nie puszczała się, ani mnie nie lała po głowie czym popadnie. U
nas jedynym problemem, byśmy mogły być razem, był po prostu brak
domu... brak mieszkania czy nawet pokoju. Po prostu miejsca, w którym
mogłybyśmy egzystować, a potem gdy matka znalazła takie miejsce,
to uznali, że nie ma w nim warunku do mojego poprawnego
funkcjonowania i do tego bym się mogła rozwijać. Chore zasady, w
tym zdychającym z roku na rok państwie!
Usiadłyśmy
na świetlicy, wcześniej witając się z dwójką wychowawców
mających dyżur. Oboje doskonale mnie znali. Baba za mną nie
przepadała, a facet zdawał się mnie lubić, pomimo że nawet teraz
mi wypomniał, jak ostro dawałam mu w kość. Wspominał jak miał
nocny dyżur, a ja z Wiktorią i kilkoma innymi dziewczynami,
dałyśmy nogę na imprezę. Uśmiechnęłam się do niego, bo
pamiętałam, że wtedy nie wezwał policji, ani nikogo nie
powiadomił o naszym zniknięciu. Zachował się iście niezawodowo,
bo dowiedział się gdzie jesteśmy, nakazał starszym dziewczyną
zająć się młodszymi dzieciakami, gdyby te się zbudziły i sam po
nas ruszył.
Pan
Paweł zostawił nas samych z kilkorgiem dzieci, które na weekend
nie pojechały do domu. Babcia Patryka zaczęła wyjmować smakołyki
z torby, w tym także tort waniliowy, na który mnie zaświeciły się
oczy. Solenizantowi również. Myślę, że nawet się nie spodziewał
aż tyle. Dla niego liczyła się obecność kogokolwiek, kilka
drobiazgów, zwyczajna pamięć. Nawet szepnął babci, że nie
musiała tyle szykować, że po co i czy nie szkoda jej na to
pieniędzy. Nie było jej szkoda i nawet ja to wiedziała, to po
prostu było widać, że wnuki i prawnuczkę kochała nad życie, i
nigdy na nic nie żałowała. Poza tym było im lżej odkąd Wiktoria
znalazła pracę na produkcji i miały coś więcej, niż tylko samą
lichą emeryturę, i niepewne alimenty, bo z tatusia małej nie
zawsze dało się coś ściągnąć. Czasami sam komornik był
bezsilny i zwyczajnie rozkładał ręce. Wiktoria liczyła, że gdy
znajdzie pracę, to sąd ponownie rozpatrzy wniosek o powrót Patryka
do rodziny. Wcześniej babcia nie mogła stać się rodziną
zastępczą dla wnuka, bo rzekomo była już w starszym wieku i
sędzia zmierzył jej siły na zamiary. Uznał, że nie podoła.
Teraz, gdy Wiktoria wystartowała z wnioskiem, by to ona zajęła się
bratem, przedstawiła dokumenty, że ma pracę, że zaocznie się
uczy oraz dodała, że ma dobrą opinię pośród sąsiadów, to była
jeszcze nadzieja na to, że Pat wyjdzie z sierocińca przed
osiemnastym rokiem życia. Nic mu jednak na razie nie mówiły, ani
siostra, ani babcia, więc i ja milczałam w tym temacie. Życie
nauczyło mnie, że czasami nadzieja jest najgorszym co można mieć,
zwłaszcza, gdy potem zawodzi, gdy sen się nie spełnia, bo trzeba
się podnieść, otrzepać kolana i iść dalej, mimo ran
postrzałowych, które dziurawiły serce niczym ser szwajcarski.
– Bo
ja coś dla ciebie mam – przypomniałam sobie nagle i wyjęłam z
kieszeni bon podarunkowy do Croppa. – Ta dam! Bo tak
wiesz... nie wiedziałam w sumie czego ci trzeba, więc sobie sam
wykorzystasz, na to co ci potrzebne – dodałam targając jego
nażelowane włosy i niszcząc mu tym fryzurę. Miałam możliwość,
to uczynić, bo był ze mną niemal równy, a nawet i odrobinkę ode
mnie niższy. Zastanawiałam się czy jeszcze urośnie, czy już
pozostanie takim kurduplem.
– Dzięki
– rzucił, wyczekując jak babcia odpali świeczki.
Zapalniczka
ją zawiodła, więc pan Paweł przybył z odsieczą. Wysoki,
szczupły blondyn, przyprowadził na swojej dłoni pudełeczko pełne
zapałek.
– To
młodego – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a ja wtedy sobie
przypomniałam o pewnym fakcie.
– Właśnie,
bo ty masz karę za palenie! – wykrzyknęłam. – To dlatego
targałam tyle rzeczy z twoją babcią aż tutaj, bo gdybyś nie
palił, to przecież byłbyś w domu. I byłaby też szansa, że
byłbyś wyższy. Palenie skraca – dorzuciłam.
– Sama
pewnie palisz – wytknął.
– Nie
palę. Szkoda mi na to kasy i płuc. – Usiadłam obok niego i
poczułam jak się do mnie przybliża. Jego oddech na moim uchy był
wręcz namacalny.
– A
wątroby ci nie szkoda? – zapytał złośliwie, czym sprawił, że
z zacieszonej mnie, stałam się ja z wredną, urażoną miną.
Nie
było mu mnie szkoda, bo się uśmiechał, zamiast przepraszać.
Przestałam
skupiać uwagę na nieletnim bracie mojej przyjaciółki i
przeniosłam się na podziwianie pana Pawła. Ten też jakoś dziwnie
wyprzystojniał. Choć nie. Nadal był chudy i miał zakola, pomimo
że, przecież nie był jeszcze aż tak stary. Teraz się po prostu
lepiej ubierał, niż te kilka lat temu. Zastanawiałam się co go
tak odmieniło i ledwie zadałam sobie w myśli to pytanie, a facet
zaczął poprawiać, krzywo zapięte, guziki koszuli jednego malucha,
a moim oczom ukazała się obrączka na serdecznym palcu jego prawej
dłoni.
Żonaty
pan Paweł przyniósł talerzyki, widelczyki i inne takie rzeczy.
Dzieciaki opierały się łokciami o jakiś sześć stolików,
złączonych w jeden i kilkoro z nich się bujało jakby miało
chorobę sierocą. Wszystkie niczym wygłodniałe wilki wgapiały się
w tort i ja nie byłam tutaj żadnym wyjątkiem, bo babcia Patryka i
Wiktorii po prostu była zajebiszczą piekarką, więc niejeden
chciał skosztować choćby kawałeczek.
Moment
dmuchania świeczek, krojenia tortu i otwierania przez Pata jego
trzech, zapakowanych w kolorowe torby, prezentów, ja wykorzystałam
na to, by móc się wyrwać do ogrodu i zadzwonić do Wiktorii.
Wiedziałam, że dziewczyna o tej porze ma przerwę na kawę i
kanapkę, bo napisała mi to we wcześniejszym SMS-ie. Chciałam ją
powiadomić, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy już z jej
babcią i córką u młodego, i że ten wydaje się zadowolony, i nie
smuci się brakiem jej obecności, że rozumie iż ma prace, i nie
mogła przyjechać. Wika dopytywała jak gówniarz zareagował na
prezenty. Odruchowo więc zerknęłam na duże, dwuskrzydłowe drzwi,
jakby te miały być przezroczyste i dawały możliwość ujrzenia
uśmiechu nastolatka po rozpakowaniu pakunków, ale przecież były
drewniane. Skłamałam więc, że zadowolony. W końcu wiedziałam co
dostał i ja też byłabym zadowolona z dotykowego Sony
otrzymanego od babci, nawet jeśli ten byłby używany i zakupiony w
lombardzie. Modne, firmowe adidaski też by mnie ucieszyły,
zwłaszcza, iż pomimo że zakupione od takich panów trudniących
się kradzieżami, to i tak nie były najtańsze, choć i tak o
niemal połowę tańsze niż w sklepie, za co Wika była szczerze mi
wdzięczna, bo to ja je pomogłam załatwić. No i przede wszystkim
deskorolka. Patryk marzył o desce odkąd jego stara poszła się
jebać, pękając w pół. Deska była od przyjaciół, tych jego,
ale też tych Wiktorii. Zrobili po prostu zrzutkę i każdy dał ile
miał, wszyscy się podpisali na jej tyle, my – ja i Wika również,
a nawet babcia i oczywiście mała Kaśka zrobiła na niej różowy
stempelek swojej dłoni.
– Zmarzniesz
– usłyszałam nagle za swoimi plecami, gdy przymierzałam się do
tego, by usiąść na jednej z metalowych, starych huśtawek.
Na
tej samej, na której niegdyś siadywałam niemal codziennie.
– Kocyk
– dodał znajomy głos, kładąc na moje kolana wełniany w kratkę.
– Dzięki
– rzuciłam w kierunku pana Pawła i pożegnawszy się z Wiką,
wsunęłam komórkę do kieszeni. – Znaczy, dziękuję panu –
poprawiłam się szybko.
Blondyn
się uśmiechnął i puścił do mnie znaczące oczko.
– Daj
spokój z tym panem. Jesteś już dorosła. Słyszałem, że wyszłaś
za mąż.
– Zdarzyło
się – syknęłam szybko, dając mu do zrozumienia, że nie cierpię
tego tematu. Byłam jednak pewna, że pan wychowawca, jak to facet,
nie zrozumie aluzji, więc byłam zmuszona dodać coś jeszcze. – A
teraz zdarzy się rozwód, za niedługo.
Zaśmiał
się lekko, jakbym opowiedziała jakiś średniej klasy żart, a on,
z racji dobrego wychowania, był zmuszony okazać temu dowcipowi
należyte zainteresowanie, ale po chwili znacznie spoważniał.
– Przykro
mi z powodu dziecka. Byłabyś świetną matką, choć większość w
to wątpi.
Spojrzałam
w ziemie i na krótki moment się zamyśliłam, jakby do mnie
zupełnie nie docierały jego słowa. Faktycznie, jak zaszłam w
ciążę, to chyba każdy mnie skreślał w nowej, przyszłej roli.
Tak naprawdę, niewiele osób we mnie wierzyło, ale ja miałam to
głęboko w piździe. W końcu to byli obcy ludzie, jeśli nie
chodzili w moich butach i w życiu nie pomogli mi nawet zawiązać
pół sznurowadła, to nie mieli prawa mówić mi, jak mam żyć ani
oceniać. Do gadania to zawsze każdy jest pierwszy, ale wyciągnąć
pomocną dłoń potrafi naprawdę niewiele osób i to, że zdawałam
sobie z tego sprawę, chyba najbardziej przerażało mnie w życiu, i
dorosłości. Myślę, że to jaką byłabym matką, miałoby prawo
ocenić tylko i wyłącznie moje dziecko, a nie nieproszeni
obserwatorzy.
– Przepraszam
– szepnął pośpiesznie. – Nie powinienem był...
Przerwałam
krótkim:
– Spoko.
Potraktuję twoje... pana słowa, jako komplement.
– Może
być twoje – zapewnił, mrużąc oczy i usiadł na huśtawce obok.
– Jak sobie radzisz? Jak mama twoja?
– Pracuje,
ona, ja też. Znów mieszkamy razem.
– Wyremontowała
się?
– Zdemolowała
– odpowiedziałam – kuchnie – dodałam szybko. – To dziwny
temat, trudny do ogarnięcia, bo nawet ja jej nie ogarniam, choć to
moja matula, więc ty tym bardziej nie próbuj.
– Nie
zamierzam. Choć pamiętam, że to była bardzo ładna kobieta. –
Zaśmiał się uroczo pod nosem, a do moich wspomnień powrócił
moment, gdy pewnego dnia, podczas jakieś rozmowy, siedzieli z moją
matką obok siebie i on chwycił ją za kolano, potrząsł, i
zapewniał, że będzie dobrze, i że jakoś się wszystko ułoży.
Podobnie
zrobił mojej matce ksiądz, gdy mieli mnie nie dopuścić do
bierzmowania i matka poszła go wybłagać, by dał mi szanse, i
każdą moją nieobecność na mszach świętych, i spotkaniach,
tłumaczyła trudną sytuacją rodzinną.
– Jasne,
tylko zupełnie nie jestem do niej podobna, więc tego już nie
potraktuję jako komplement, panie Pawle. Zwłaszcza, że ma pan
obrączkę na palcu. Właśnie, jak to do tego doszło w ogóle?
– Zdarzyło
się – odpowiedział, powtarzając moje wcześniejsze słowa.
Oboje
żeśmy się zaśmiali, a potem on zmienił temat, zaczął
tłumaczyć, że gdyby to od niego zależało, to puściłby Patryka
do domu, bo to przecież było tylko palenie, a tu niemal każdy pali
i są w końcu jego urodziny, ale dyrektorka się uparła.
– Ta
jędza zawsze coś wymyśli głupiego – warknęłam przez
zaciśnięte zęby. – Gdy tu przebywałam, to prawie wcale nie
puszczała mnie do domu – wspominałam. – Na dwór też nie.
– Ty
ciągle miałaś kary.
– Dlatego
tak źle wspominam tutejszy pobyt.
– Bo
to z założenia nie miały być wczasy.
Spojrzałam
na niego z wątpliwą kpiną, wymalowaną w mimice mej twarzy.
– Nigdy
tego tak nie traktowałam – powiedziałam z ostrym zapewnieniem. –
Byłam za duża, gdy tu trafiłam, by wierzyć w bajki, jak te
maluchy, że to tylko takie kolonie bez rodziców – dodałam z
wyraźnie słyszalnym smutkiem w głosie, więc postanowiłam zmienić
temat, bo nie lubiłam ludzi, którzy się zbytnio nad sobą użalają,
więc i ja nie zamierzałam tego robić. – Słyszałam, że macie
tu całkiem, całkiem liceum dla dorosłych – rzuciłam na zachętę,
by trochę mi opowiedział o tej szkole.
Nie
przeliczyłam się, bo bardzo ciekawie opowiadał, zarówno o
licealnej, jak i o kursach policealnych, darmowych dla absolwentów,
jeśli w ciągu roku, od zdobycia średniego wykształcenia, się
zdecydują na kontynuowanie nauki.
– A
chciałoby ci się taki kawał dojeżdżać? – spytał w końcu,
nieco zaskoczony moją twierdzącą odpowiedzią.
– Bo
ja wie pan, panie Pawle, mam plan na przyszłość. Doskonały plan –
odpowiedziałam.
– Aż
się boję zapytać jaki – zażartował z szerokim zacieszem, wstał
i podał mi rękę bym uczyniła to samo.
Zrobiłam
tak, ale nie skorzystałam z jego pomocy. Sama wstałam, a kocyk się
zsunął z moich ud i upadł na ziemie, tuż obok moich stóp.
Wychowawca się po niego schylił. Przykładnie złożył na cztery i
wskazał drogę. Konkretnie, to dłonią pokazał na drzwi. Ruszyłam
więc w ich kierunku, bo to przecież były urodziny Pata, więc
byliśmy zobowiązani znajdować się przy nim, a nie w ogródku, na
starym placu zabaw, plotkujący w najlepsze.
Kiedy
dotarliśmy do wejścia, Paweł otworzył przede mną drzwi, ale ja
demonstracyjnie tupnęłam nogą i warknęłam:
– Niechże
mój feminizm coś znaczy.
– Czyli
uczynię ci przyjemność wchodząc pierwszy? – zapytał
zdezorientowany, nieco zdziwiony, bo miał taką kanciastą minę.
– Tak!
– krzyknęłam radośnie.
– Super.
– Wzruszył ramionami, pokonał próg i odwrócił się w moją
stronę. – Łatwo było cię uszczęśliwić i cieszę się, że
mogłem to zrobić – zadrwił, a potem skierował się w stronę
salki, na której znajdowali się pozostali.
Przewróciłam
oczami i podążyłam za nim. Kaśka siedząc Patrykowi na kolanach,
zajadała biszkopty, on sam, jak i inne dzieciaki wcinał tort, a
babcia miała łzy w oczach. Podeszłam do niej i położyłam dłonie
na jej ramionach.
– Będzie
dobrze – szepnęłam wprost do jej ucha.
– Nie
chcę by tu był – wyznała, nakrywając moją rękę swoją
własną, taką pomarszczoną i nieprzyjemną, chropowatą w dotyku.
– Wiem
– przyznałam. – Ja też tego nie chcę – dodałam bezgłośnym
szeptem i poczułam się jakoś tak dziwnie. Po chwili jednak zdałam
sobie sprawę, że uczucie, które mnie ogarnęło nie ma nic
wspólnego z cudami i dziwami, bo była to po prostu zwyczajna,
najprostsza i najgorsza ze wszystkich możliwych odczuć bezsilność.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńTeż się dziwię, że wszyscy są zdania, że Katrina nie poradziłaby sobie z dzieckiem. No może nie powinno być to dziwne. Sama nie wiem :/ Ale nie powinni tak mówić, skoro nie wiedzą, jaka Katrina jest naprawdę. Z Kasią sobie poradziła ;) No i też jestem zdania, że byłaby dobrą matką :D
Polubiłam Patryka. I pana Pawła też. Szczególnie tego ostatniego. Wydaje się być naprawdę miłym człowiekiem ;)
Szkoda, że Patryk jest w domu dziecka :/
Czekam na nn. Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Szkoda, że Patryk jest w domu dziecka. Dobrze że ma rodzinę, która może go tam odwiedzać.
OdpowiedzUsuńPan Paweł wydaje się być miłym człowiekiem. Widać że teraz Katrina ma z nim dobry kontakt. Może w przeszłości też taki był.
Czekam na kolejny rozdział.
Szkoda Patryka. Fakt, może ten pobyt w domu dziecka nie sprawia, że jest on wybitnie nieszczęśliwy i pokrzywdzony, ale mimo wszystko to zupełnie coś innego, gdyby mógł zamieszkać z babcią czy siostrą. No ale przynajmniej tyle dobrego, że one mogą go odwiedzać albo on ich. A kto wie, może rzeczywiście uda się załatwić, by jeszcze przed swoją osiemnastką chłopak wrócił do domu :)
OdpowiedzUsuńPan Paweł strasznie fajowy, taki człowiek, który idealnie nadaje się na opiekuna!
Katrina jest niesamowita. Taka bezpośrednia i po części beztroska. Pomimo, że raczej z niej typ lekkoducha, to myślę, że ci, którzy uważali, że nie będzie z niej dobrej matki, się mylili. Bo kiedy sprawa tego wymaga, Katrina naprawdę potrafi się spiąć i zachować bardzo odpowiedzialnie. Poza tym widać, że mocno przeżyła śmierć Sergiusza, więc to oczywiste, że traktowała ewentualne macierzyństwo dość poważnie. Biedna Kati, tyle nietajnych rzeczy ją spotkało :(
Pozdrawiam!
Bardzo podoba mi się babcia Wiktorii i Patryka, pomimo ciężkiego i trudnego życia i podeszłego wieku, nie załamuje się i robi wszystko by pomóc wnukom. Ale nie tylko wnukom, ona Kati też trochę traktuje jak wnuczkę, takie proste, wiedziałam, że sobie poradzisz, albo jak nie masz pieniędzy na bilet, to powiedz, przecież nie ma obowiązku przejmowa się jakby nie było obcą i dorosłą dziewczyną, a jednak to robi. Bardzo szkoda, że Patryk nie może mieszkać z babcią i siostrą w domu, tam na pewno byłoby mu lepiej niż w domu dziecka. Wkurza mnie, że sąd uznał, że babcia i siostra nie mogą się nim zajmować, bo nie mają wystarczających dochodów, a przecież gdyby otrzymały pomoc od państwa, nawet połowę tej kwoty, jaką dostaje ośrodek na utrzymanie wychowanka, to napewno by sobie jakoś poradzili. Mam nadzieję, że Patryk nie będzie musiał do pełnoletności przebywać w domu dziecka, że Wice uda się uzyskać opiekę nad bratem.
OdpowiedzUsuńRozbawiła mnie reakcja Kati na wygląd Patryka, spodobał się jej, tylko ma pecha bidulka, bo on nie dość, że nieletni, to jeszcze nielegalny, nie mogłam sie przestać śmiać z tego jej "za rok", nie traci dziewczyna rezonu, poczeka rok i tyle, haha.
A tak w ogóle to uważam, ze z Kati dobra przyjaciółka, pomaga Wiktorii, zajmuje się małą Kasią, pojechała na urodziny Patryka, a przecież nie musiała.
Ten wychowawca Paweł, nie jest chyba taki najgorszy, Kati miło go wspomina i myślę, że ta próba rozmowy z jego strony, to nie było wścibstwo, tylko autentycznie chciał wiedzieć, tak po ludzku, jak wiedzie się Katrinie.
Czy mi sie zdaje, czy kati chce kontynuować naukę?
>Babcia Wiki jest zarąbista! Co prawda w życiu nie miała łatwo, ale teraz jest taką... no babcią no. I nieco wyrocznią. Starszy człowiek, wie więcej (choć nie zawsze). Podoba mi się ta motywacja, że ona w nią wierzyła. Takie słowa dodają otuchy.
OdpowiedzUsuń>"paczadełka" - i jak tu się nie śmiać z takich słówek? xD Nie no mi się te określenia strasznie podobają ;)
>Napalenie Kait mnie trochę rozbawiło. Laska w końcu też ma ochotę, ale żeby z gówniarzem, jak to określiła.
>"Miejsce okropne, ale wcale nie miało krat w oknach i białych ścian z licznymi pęknięciami." - to nie ośrodek dla wariatów, a dom dziecka. Takie miejsca nie są ponure jak to nam mówią.
>Lubię pana Pawła, w ogolę lubię facetów o tym imieniu x) Jakiś taki miły jest. Jednak Patryka zrobiło mi się nieco żal. Dom dziecka nie zastąpi tego prawdziwego, ale no cóż... nie da się czasami nic zrobić i zostają najgorsze opcje.
Babcia Wiktorii mnie urzekła, kupiła całkowicie, od razu. Patrysia mi szkoda, on się w ogóle taki kochany wydaje, choć taki grzeczniutki to on na pewno nie jest. Reakcja Kati na niego mnie zaskoczyła i nawet trochę na nią zdębiałam, bo Tryś to przecież dzieciaczek, ale zwalam na to że Kati się w głowie chrzani i dlatego. Ale myślę, że on, to i dojrzalszy jest jak na swój wiek.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą Kati jest inteligentna. Chociaż wypowiada się wulgarnie i bezpośrednio w każdej sytuacji, to ona naprawdę jest mądra. Życie skopało jej dupe, to i ćwierkać nie będzie na każdym kroku, wiadomo, ale to nawet lepiej, bo by mnie denerwowała jak większość postaci w większości opowiadań, a tak, to ją lubię i mnie nie męczy.
Lubię też pana Pawła, bo wydaje się być naprawdę sympatyczny, ludzki. Pierwszy facet, do którego na razie nie mam jakiegoś ale.
Babcia Wiktori wydaje się bardzo fajną kobietą, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest taka fajna i kochana nie tylko wobec wnucząt, ale także wobec Katriny. W dodatku naprawdę w nią wierzy i dobrze jej życzy – choćby ta sytuacja z tym biletem, taka typowa babcia.
OdpowiedzUsuńSzkoda trochę Patryka, mam nadzieję, że wszystko się uda i że Wiktorii zostaną przyznane prawa do opieki nad nim. Nawet jeśli w domu dziecka będzie miał zastąpioną najlepszą opiekę, to i tak to nie zastąpi siostry i babci, które go kochają i chcą z nim być.
Pan Paweł jest fajnym opiekunem, miło z jego strony, że nie zakablował wtedy na Katrinę i myślę, że to dobrze, że dzieciaki mają kogoś takiego w domu dziecka. Poza tym mam nadzieję, że Kati jakoś tak się nim zainspiruje i pójdzie na te kursy policealne.