Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

wtorek, 29 grudnia 2015

#4

Rozdział 3
Uczucia nadziei i bezsilności

Babcia Wiktorii była starszą, zmęczoną życiem kobietą. Nie było co się temu dziwić. Całe życie pracowała fizycznie, za dzieciaka w polu, a potem, gdy jej rodzice zmarli, a całą gospodarkę odziedziczył jej brat, ona wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci, z czego syn umarł po upadku z drzewa, a córka wyszła za nieroba i alkoholika, sama się przy nim rozpijając. Życie więc tę kobietę mocno skatowało, bo chyba nie dało się, tego co ją spotkało, nazwać inaczej. Pomimo tego jednak była serdeczna, taka miła i ciepła. Zawsze jak wpadałam do Wiki, to częstowała mnie wszystkim co tylko miała. Czasami był to wypasiony bigos albo jakiś placek, a innymi razy suche placki ziemniaczane, albo chleb ze smalcem, ale czy to było ważne? Babcia Wiktorii była jedynym człowiekiem, jakiego do tej pory poznałam, który byłby w stanie podzielić się ostatnią kromką chleba, nawet z nieznajomym. Paradoksalnie, dała mi więcej niż moje własne babcie, choć przecież byłam dla niej zupełnie obcą osobą. Teraz też serdecznie mnie przywitała, uściskiem i pocałunkami w oba policzki.
Dałaś sobie radę – rzekła, zauważając, że Kaśka jest cała i właśnie otwiera swoje paczadełka, rozbudzając się z płytkiego, dziecięcego snu.
Jak widać – rzuciłam z przyjaznym uśmiechem, puszczając do małej oczko.
Ja wiedziałam, że sobie poradzisz. Ja nie wiem czemu ci ludzie tak w ciebie nie wierzą. Przecież ty w gruncie rzeczy, to inteligenta dziewucha jesteś – pochwaliła, a zaraz potem dorzuciła – tylko kup bilet i nie jedź na gapę, by cię nie spisali i byś mi wstydu nie narobiła. A jak nie masz pieniążków, to mi powiedz, to...
Ja mam nawet bilet – przerwałam, wyjmując z kieszeni żółty bilecik, z tym błyszczącym paseczkiem, świadczącym o jego oryginalności.
Babcia Wiktorii wytrzeszczyła oczy z niedowierzaniem i już miałam jej zaproponować, by sprawdziła prawdziwość biletu z każdej możliwej strony, dając jej tym samym do zrozumienia, że nie mam nic do ukrycia, ale przyjechał autobus, więc nie miałyśmy czasu na takie trele morele. Wniosłyśmy we dwie wózek, zajęłyśmy miejsca i ja obserwując krajobraz za oknem, przyznałam w duchu rację starszej kobiecie siedzącej obok mnie, bo miała nosa z tym biletem. Co prawda, faktycznie był autentyczny, ale był kradziony, bo moi znajomi okradli kiosk kilka tygodni temu, do teraz nie zostali złapani i dzięki temu mieli możliwość nieco sobie zarobić na handlu po znajomych fajkami, biletami i prezerwatywami. Gazet nie brali, bo tam gdzie mieszkali prawie nikt nie czytał, więc nie byłoby popytu na taki towar.
Po drodze zabawiałam małą Kaśkę albo wymieniałam ze staruszką poglądy na różne tematy, od cen sklepowych począwszy, na polityce kończąc. W końcu za szybą dostrzegłam duży budynek ze starej cegły, otoczony bramą niczym więzienie, z czerwoną tabliczką przymocowaną do ogrodzenia. Na tabliczce widniał biały napis, głoszący wszem i wobec, wszystkim mijającym, że ten oto budynek jest niczym innym jak domem dziecka. Przystanek był kawałek dalej, więc po tym jak wygramoliłyśmy się z autobusu, musiałyśmy się cofnąć. Kaśka zaczęła płakać, bo już się znudziła tak długą podróżą, więc wzięłam ją na ręce, a babci Wiktorii zaproponowałam, by wstawiła torby do wózka i go popchała, gdyż tak będzie jej o wiele wygodniej, niż nieść je w rękach. Wykorzystała mój pomysł i w ten oto sposób, po dwóch i pół minuty szybkiego marszu, znalazłyśmy się przed bramą. Szczerze podziwiałam tę babunie, że ma taki power, by nawet kulejąc tak szybko sandałować. Ja w jej wieku, to pewno już, od co najmniej pięciu lat, będę leżała, przysypana pierzyną z piasku i robiła za obiadek dla czerwonych mrówek, i dla czarnych pewnie też. Chociaż kolor wolałam czerwony, więc też bym wolała, by mnie same czerwonki wcinały.
Patryk musiał wypatrzyć nas z okna, bo wyszedł przed budynek domu dziecka i zaczął wolnym krokiem zbliżać się do bramy. Musiałam przyznać, że strasznie się zmienił. Pamiętałam go jako wątłego, chuderlawego chłopczyka w loczkach, a teraz? Teraz miał włosy modnie postawione na żel, co dodawało mu kilku centymetrów. Nie był też już taki chudy, a wciśnięty w całkiem trafione dżinsy i z szeroką bluzą na ramionach, luźno na nim wiszącą, wydawał się być nawet całkiem, całkiem zbudowany. Znaczy nie! On jeszcze nie był zbudowany. Na razie miał taką misiowatą masę, co po latach regularnego ruchu czy jakiegoś treningu, mogłoby go uczynić całkiem przystojnym facetem, takim z szerokimi barkami, wyrzeźbioną klatką piersiową i drabinką na brzuchu. Choć może nie powinnam go oceniać, bo przecież był ode mnie sporo młodszy, na dodatek to brat mojej przyjaciółki, ale jakoś nie mogłam się powstrzymać i nawet na głos, gdy podszedł bliżej, by nam otworzyć furtkę i pomóc, to rzuciłam z uśmiechem:
Wyprzystojniałeś.
Dzięki, Kati – odparł. – Tak w ogóle, część wam – dodał i zabójczo się wyszczerzył. Miał mega białe zęby, jak ludzie z reklam past do zębów. Co prawda nieco oszpecała, ten powalający efekt bieli, szpara między górnymi jedynkami, ale i tak uśmiechem sprawił, że kolana się pode mną chciały ugiąć.
Ile kończysz lat? – zapytałam z ciekawości, bo szczerze miałam ochotę się pieprzyć, bo z Oskarem nie robiliśmy tego od dawna, a rozprawiczenie takiego przystojnego gówniarza, mogłoby stać się moim trofeum, ale...
Czternaście – skutecznie ostudziło mój zapał, bo dało mi do myślenia, że ten gówniarz nie tylko jest nieletni, ale przede wszystkim jest nielegalny.
Za rok – wymsknęło mi się na głos.
Co za rok? – zapytała babcia tego dzieciaka.
Nic, nic. – Machnęłam ręką. – Za rok piętnaście – wyjaśniłam. – A stamtąd to już tylko trzy do osiemnastki i do domu – dorzuciłam ze smutnym uśmiechem.
Wiedziałam, że Patryk ponad wszystko pragnie zamieszkać z babcią, siostrą i siostrzenicą. Kochał ich, a oni jego. Ta mała to chyba jego ubóstwiała najbardziej. Nikomu nigdy nie dawała tyle całusów i ugryźnięć w policzek co jemu, a przynajmniej Wiktoria tak opowiadała, za każdym razem, gdy wróciła z odwiedzin brata w tym okropnym miejscu.
Miejsce okropne, ale wcale nie miało krat w oknach i białych ścian z licznymi pęknięciami. Tak naprawdę, to wewnątrz było całkiem kolorowo. W pokojach maluchów nawet były nalepki postaci bajkowych, ale to mimo wszystko nie był dom. Te dzieci, w większości, wolałyby mieszkać na piętrowym łóżku z piątką swojego licznego rodzeństwa i gnieździć się z rodzicami w kawalerce, ale być z rodzicami, nawet jeśli ci nadużywali alkoholu, i przemocy. Taka chora miłość. Dziwna zależność, którą ja – osoba o nikłych uczuciach do własnych rodzicieli, nie umiałam pojąć ani zrozumieć. Liczyłam, że poczuję tę zależność na własnej skórze, gdy sama zostanę matką, ale sen się nie ziścił, Sergiusz udusił się pępowiną, a ja teraz byłam tutaj, tą dziewczyną, odwiedzającą niemal dorosłego kajtka w sierocińcu, a nie kobietą, spacerującą z wózkiem po miejskim parku. Choć gdy wracałam wspomnieniami do mojego pobytu w pogotowiu opiekuńczym, potem u rodziny zastępczej, a następnie w domu dziecka, to zdawałam sobie sprawę z tego, że ja też wolałam być w domu, z matką, ale u mnie to była inna sytuacja. Moja rodzicielka nie piła, nie ćpała, nie puszczała się, ani mnie nie lała po głowie czym popadnie. U nas jedynym problemem, byśmy mogły być razem, był po prostu brak domu... brak mieszkania czy nawet pokoju. Po prostu miejsca, w którym mogłybyśmy egzystować, a potem gdy matka znalazła takie miejsce, to uznali, że nie ma w nim warunku do mojego poprawnego funkcjonowania i do tego bym się mogła rozwijać. Chore zasady, w tym zdychającym z roku na rok państwie!
Usiadłyśmy na świetlicy, wcześniej witając się z dwójką wychowawców mających dyżur. Oboje doskonale mnie znali. Baba za mną nie przepadała, a facet zdawał się mnie lubić, pomimo że nawet teraz mi wypomniał, jak ostro dawałam mu w kość. Wspominał jak miał nocny dyżur, a ja z Wiktorią i kilkoma innymi dziewczynami, dałyśmy nogę na imprezę. Uśmiechnęłam się do niego, bo pamiętałam, że wtedy nie wezwał policji, ani nikogo nie powiadomił o naszym zniknięciu. Zachował się iście niezawodowo, bo dowiedział się gdzie jesteśmy, nakazał starszym dziewczyną zająć się młodszymi dzieciakami, gdyby te się zbudziły i sam po nas ruszył.
Pan Paweł zostawił nas samych z kilkorgiem dzieci, które na weekend nie pojechały do domu. Babcia Patryka zaczęła wyjmować smakołyki z torby, w tym także tort waniliowy, na który mnie zaświeciły się oczy. Solenizantowi również. Myślę, że nawet się nie spodziewał aż tyle. Dla niego liczyła się obecność kogokolwiek, kilka drobiazgów, zwyczajna pamięć. Nawet szepnął babci, że nie musiała tyle szykować, że po co i czy nie szkoda jej na to pieniędzy. Nie było jej szkoda i nawet ja to wiedziała, to po prostu było widać, że wnuki i prawnuczkę kochała nad życie, i nigdy na nic nie żałowała. Poza tym było im lżej odkąd Wiktoria znalazła pracę na produkcji i miały coś więcej, niż tylko samą lichą emeryturę, i niepewne alimenty, bo z tatusia małej nie zawsze dało się coś ściągnąć. Czasami sam komornik był bezsilny i zwyczajnie rozkładał ręce. Wiktoria liczyła, że gdy znajdzie pracę, to sąd ponownie rozpatrzy wniosek o powrót Patryka do rodziny. Wcześniej babcia nie mogła stać się rodziną zastępczą dla wnuka, bo rzekomo była już w starszym wieku i sędzia zmierzył jej siły na zamiary. Uznał, że nie podoła. Teraz, gdy Wiktoria wystartowała z wnioskiem, by to ona zajęła się bratem, przedstawiła dokumenty, że ma pracę, że zaocznie się uczy oraz dodała, że ma dobrą opinię pośród sąsiadów, to była jeszcze nadzieja na to, że Pat wyjdzie z sierocińca przed osiemnastym rokiem życia. Nic mu jednak na razie nie mówiły, ani siostra, ani babcia, więc i ja milczałam w tym temacie. Życie nauczyło mnie, że czasami nadzieja jest najgorszym co można mieć, zwłaszcza, gdy potem zawodzi, gdy sen się nie spełnia, bo trzeba się podnieść, otrzepać kolana i iść dalej, mimo ran postrzałowych, które dziurawiły serce niczym ser szwajcarski.
Bo ja coś dla ciebie mam – przypomniałam sobie nagle i wyjęłam z kieszeni bon podarunkowy do Croppa. – Ta dam! Bo tak wiesz... nie wiedziałam w sumie czego ci trzeba, więc sobie sam wykorzystasz, na to co ci potrzebne – dodałam targając jego nażelowane włosy i niszcząc mu tym fryzurę. Miałam możliwość, to uczynić, bo był ze mną niemal równy, a nawet i odrobinkę ode mnie niższy. Zastanawiałam się czy jeszcze urośnie, czy już pozostanie takim kurduplem.
Dzięki – rzucił, wyczekując jak babcia odpali świeczki.
Zapalniczka ją zawiodła, więc pan Paweł przybył z odsieczą. Wysoki, szczupły blondyn, przyprowadził na swojej dłoni pudełeczko pełne zapałek.
To młodego – powiedział z łobuzerskim uśmiechem, a ja wtedy sobie przypomniałam o pewnym fakcie.
Właśnie, bo ty masz karę za palenie! – wykrzyknęłam. – To dlatego targałam tyle rzeczy z twoją babcią aż tutaj, bo gdybyś nie palił, to przecież byłbyś w domu. I byłaby też szansa, że byłbyś wyższy. Palenie skraca – dorzuciłam.
Sama pewnie palisz – wytknął.
Nie palę. Szkoda mi na to kasy i płuc. – Usiadłam obok niego i poczułam jak się do mnie przybliża. Jego oddech na moim uchy był wręcz namacalny.
A wątroby ci nie szkoda? – zapytał złośliwie, czym sprawił, że z zacieszonej mnie, stałam się ja z wredną, urażoną miną.
Nie było mu mnie szkoda, bo się uśmiechał, zamiast przepraszać.
Przestałam skupiać uwagę na nieletnim bracie mojej przyjaciółki i przeniosłam się na podziwianie pana Pawła. Ten też jakoś dziwnie wyprzystojniał. Choć nie. Nadal był chudy i miał zakola, pomimo że, przecież nie był jeszcze aż tak stary. Teraz się po prostu lepiej ubierał, niż te kilka lat temu. Zastanawiałam się co go tak odmieniło i ledwie zadałam sobie w myśli to pytanie, a facet zaczął poprawiać, krzywo zapięte, guziki koszuli jednego malucha, a moim oczom ukazała się obrączka na serdecznym palcu jego prawej dłoni.
Żonaty pan Paweł przyniósł talerzyki, widelczyki i inne takie rzeczy. Dzieciaki opierały się łokciami o jakiś sześć stolików, złączonych w jeden i kilkoro z nich się bujało jakby miało chorobę sierocą. Wszystkie niczym wygłodniałe wilki wgapiały się w tort i ja nie byłam tutaj żadnym wyjątkiem, bo babcia Patryka i Wiktorii po prostu była zajebiszczą piekarką, więc niejeden chciał skosztować choćby kawałeczek.
Moment dmuchania świeczek, krojenia tortu i otwierania przez Pata jego trzech, zapakowanych w kolorowe torby, prezentów, ja wykorzystałam na to, by móc się wyrwać do ogrodu i zadzwonić do Wiktorii. Wiedziałam, że dziewczyna o tej porze ma przerwę na kawę i kanapkę, bo napisała mi to we wcześniejszym SMS-ie. Chciałam ją powiadomić, że wszystko jest dobrze, że jesteśmy już z jej babcią i córką u młodego, i że ten wydaje się zadowolony, i nie smuci się brakiem jej obecności, że rozumie iż ma prace, i nie mogła przyjechać. Wika dopytywała jak gówniarz zareagował na prezenty. Odruchowo więc zerknęłam na duże, dwuskrzydłowe drzwi, jakby te miały być przezroczyste i dawały możliwość ujrzenia uśmiechu nastolatka po rozpakowaniu pakunków, ale przecież były drewniane. Skłamałam więc, że zadowolony. W końcu wiedziałam co dostał i ja też byłabym zadowolona z dotykowego Sony otrzymanego od babci, nawet jeśli ten byłby używany i zakupiony w lombardzie. Modne, firmowe adidaski też by mnie ucieszyły, zwłaszcza, iż pomimo że zakupione od takich panów trudniących się kradzieżami, to i tak nie były najtańsze, choć i tak o niemal połowę tańsze niż w sklepie, za co Wika była szczerze mi wdzięczna, bo to ja je pomogłam załatwić. No i przede wszystkim deskorolka. Patryk marzył o desce odkąd jego stara poszła się jebać, pękając w pół. Deska była od przyjaciół, tych jego, ale też tych Wiktorii. Zrobili po prostu zrzutkę i każdy dał ile miał, wszyscy się podpisali na jej tyle, my – ja i Wika również, a nawet babcia i oczywiście mała Kaśka zrobiła na niej różowy stempelek swojej dłoni.
Zmarzniesz – usłyszałam nagle za swoimi plecami, gdy przymierzałam się do tego, by usiąść na jednej z metalowych, starych huśtawek.
Na tej samej, na której niegdyś siadywałam niemal codziennie.
Kocyk – dodał znajomy głos, kładąc na moje kolana wełniany w kratkę.
Dzięki – rzuciłam w kierunku pana Pawła i pożegnawszy się z Wiką, wsunęłam komórkę do kieszeni. – Znaczy, dziękuję panu – poprawiłam się szybko.
Blondyn się uśmiechnął i puścił do mnie znaczące oczko.
Daj spokój z tym panem. Jesteś już dorosła. Słyszałem, że wyszłaś za mąż.
Zdarzyło się – syknęłam szybko, dając mu do zrozumienia, że nie cierpię tego tematu. Byłam jednak pewna, że pan wychowawca, jak to facet, nie zrozumie aluzji, więc byłam zmuszona dodać coś jeszcze. – A teraz zdarzy się rozwód, za niedługo.
Zaśmiał się lekko, jakbym opowiedziała jakiś średniej klasy żart, a on, z racji dobrego wychowania, był zmuszony okazać temu dowcipowi należyte zainteresowanie, ale po chwili znacznie spoważniał.
Przykro mi z powodu dziecka. Byłabyś świetną matką, choć większość w to wątpi.
Spojrzałam w ziemie i na krótki moment się zamyśliłam, jakby do mnie zupełnie nie docierały jego słowa. Faktycznie, jak zaszłam w ciążę, to chyba każdy mnie skreślał w nowej, przyszłej roli. Tak naprawdę, niewiele osób we mnie wierzyło, ale ja miałam to głęboko w piździe. W końcu to byli obcy ludzie, jeśli nie chodzili w moich butach i w życiu nie pomogli mi nawet zawiązać pół sznurowadła, to nie mieli prawa mówić mi, jak mam żyć ani oceniać. Do gadania to zawsze każdy jest pierwszy, ale wyciągnąć pomocną dłoń potrafi naprawdę niewiele osób i to, że zdawałam sobie z tego sprawę, chyba najbardziej przerażało mnie w życiu, i dorosłości. Myślę, że to jaką byłabym matką, miałoby prawo ocenić tylko i wyłącznie moje dziecko, a nie nieproszeni obserwatorzy.
Przepraszam – szepnął pośpiesznie. – Nie powinienem był...
Przerwałam krótkim:
Spoko. Potraktuję twoje... pana słowa, jako komplement.
Może być twoje – zapewnił, mrużąc oczy i usiadł na huśtawce obok. – Jak sobie radzisz? Jak mama twoja?
Pracuje, ona, ja też. Znów mieszkamy razem.
Wyremontowała się?
Zdemolowała – odpowiedziałam – kuchnie – dodałam szybko. – To dziwny temat, trudny do ogarnięcia, bo nawet ja jej nie ogarniam, choć to moja matula, więc ty tym bardziej nie próbuj.
Nie zamierzam. Choć pamiętam, że to była bardzo ładna kobieta. – Zaśmiał się uroczo pod nosem, a do moich wspomnień powrócił moment, gdy pewnego dnia, podczas jakieś rozmowy, siedzieli z moją matką obok siebie i on chwycił ją za kolano, potrząsł, i zapewniał, że będzie dobrze, i że jakoś się wszystko ułoży.
Podobnie zrobił mojej matce ksiądz, gdy mieli mnie nie dopuścić do bierzmowania i matka poszła go wybłagać, by dał mi szanse, i każdą moją nieobecność na mszach świętych, i spotkaniach, tłumaczyła trudną sytuacją rodzinną.
Jasne, tylko zupełnie nie jestem do niej podobna, więc tego już nie potraktuję jako komplement, panie Pawle. Zwłaszcza, że ma pan obrączkę na palcu. Właśnie, jak to do tego doszło w ogóle?
Zdarzyło się – odpowiedział, powtarzając moje wcześniejsze słowa.
Oboje żeśmy się zaśmiali, a potem on zmienił temat, zaczął tłumaczyć, że gdyby to od niego zależało, to puściłby Patryka do domu, bo to przecież było tylko palenie, a tu niemal każdy pali i są w końcu jego urodziny, ale dyrektorka się uparła.
Ta jędza zawsze coś wymyśli głupiego – warknęłam przez zaciśnięte zęby. – Gdy tu przebywałam, to prawie wcale nie puszczała mnie do domu – wspominałam. – Na dwór też nie.
Ty ciągle miałaś kary.
Dlatego tak źle wspominam tutejszy pobyt.
Bo to z założenia nie miały być wczasy.
Spojrzałam na niego z wątpliwą kpiną, wymalowaną w mimice mej twarzy.
Nigdy tego tak nie traktowałam – powiedziałam z ostrym zapewnieniem. – Byłam za duża, gdy tu trafiłam, by wierzyć w bajki, jak te maluchy, że to tylko takie kolonie bez rodziców – dodałam z wyraźnie słyszalnym smutkiem w głosie, więc postanowiłam zmienić temat, bo nie lubiłam ludzi, którzy się zbytnio nad sobą użalają, więc i ja nie zamierzałam tego robić. – Słyszałam, że macie tu całkiem, całkiem liceum dla dorosłych – rzuciłam na zachętę, by trochę mi opowiedział o tej szkole.
Nie przeliczyłam się, bo bardzo ciekawie opowiadał, zarówno o licealnej, jak i o kursach policealnych, darmowych dla absolwentów, jeśli w ciągu roku, od zdobycia średniego wykształcenia, się zdecydują na kontynuowanie nauki.
A chciałoby ci się taki kawał dojeżdżać? – spytał w końcu, nieco zaskoczony moją twierdzącą odpowiedzią.
Bo ja wie pan, panie Pawle, mam plan na przyszłość. Doskonały plan – odpowiedziałam.
Aż się boję zapytać jaki – zażartował z szerokim zacieszem, wstał i podał mi rękę bym uczyniła to samo.
Zrobiłam tak, ale nie skorzystałam z jego pomocy. Sama wstałam, a kocyk się zsunął z moich ud i upadł na ziemie, tuż obok moich stóp. Wychowawca się po niego schylił. Przykładnie złożył na cztery i wskazał drogę. Konkretnie, to dłonią pokazał na drzwi. Ruszyłam więc w ich kierunku, bo to przecież były urodziny Pata, więc byliśmy zobowiązani znajdować się przy nim, a nie w ogródku, na starym placu zabaw, plotkujący w najlepsze.
Kiedy dotarliśmy do wejścia, Paweł otworzył przede mną drzwi, ale ja demonstracyjnie tupnęłam nogą i warknęłam:
Niechże mój feminizm coś znaczy.
Czyli uczynię ci przyjemność wchodząc pierwszy? – zapytał zdezorientowany, nieco zdziwiony, bo miał taką kanciastą minę.
Tak! – krzyknęłam radośnie.
Super. – Wzruszył ramionami, pokonał próg i odwrócił się w moją stronę. – Łatwo było cię uszczęśliwić i cieszę się, że mogłem to zrobić – zadrwił, a potem skierował się w stronę salki, na której znajdowali się pozostali.
Przewróciłam oczami i podążyłam za nim. Kaśka siedząc Patrykowi na kolanach, zajadała biszkopty, on sam, jak i inne dzieciaki wcinał tort, a babcia miała łzy w oczach. Podeszłam do niej i położyłam dłonie na jej ramionach.
Będzie dobrze – szepnęłam wprost do jej ucha.
Nie chcę by tu był – wyznała, nakrywając moją rękę swoją własną, taką pomarszczoną i nieprzyjemną, chropowatą w dotyku.
Wiem – przyznałam. – Ja też tego nie chcę – dodałam bezgłośnym szeptem i poczułam się jakoś tak dziwnie. Po chwili jednak zdałam sobie sprawę, że uczucie, które mnie ogarnęło nie ma nic wspólnego z cudami i dziwami, bo była to po prostu zwyczajna, najprostsza i najgorsza ze wszystkich możliwych odczuć bezsilność.

7 komentarzy:

  1. Hejo! :3
    Też się dziwię, że wszyscy są zdania, że Katrina nie poradziłaby sobie z dzieckiem. No może nie powinno być to dziwne. Sama nie wiem :/ Ale nie powinni tak mówić, skoro nie wiedzą, jaka Katrina jest naprawdę. Z Kasią sobie poradziła ;) No i też jestem zdania, że byłaby dobrą matką :D
    Polubiłam Patryka. I pana Pawła też. Szczególnie tego ostatniego. Wydaje się być naprawdę miłym człowiekiem ;)
    Szkoda, że Patryk jest w domu dziecka :/
    Czekam na nn. Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że Patryk jest w domu dziecka. Dobrze że ma rodzinę, która może go tam odwiedzać.
    Pan Paweł wydaje się być miłym człowiekiem. Widać że teraz Katrina ma z nim dobry kontakt. Może w przeszłości też taki był.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda Patryka. Fakt, może ten pobyt w domu dziecka nie sprawia, że jest on wybitnie nieszczęśliwy i pokrzywdzony, ale mimo wszystko to zupełnie coś innego, gdyby mógł zamieszkać z babcią czy siostrą. No ale przynajmniej tyle dobrego, że one mogą go odwiedzać albo on ich. A kto wie, może rzeczywiście uda się załatwić, by jeszcze przed swoją osiemnastką chłopak wrócił do domu :)
    Pan Paweł strasznie fajowy, taki człowiek, który idealnie nadaje się na opiekuna!
    Katrina jest niesamowita. Taka bezpośrednia i po części beztroska. Pomimo, że raczej z niej typ lekkoducha, to myślę, że ci, którzy uważali, że nie będzie z niej dobrej matki, się mylili. Bo kiedy sprawa tego wymaga, Katrina naprawdę potrafi się spiąć i zachować bardzo odpowiedzialnie. Poza tym widać, że mocno przeżyła śmierć Sergiusza, więc to oczywiste, że traktowała ewentualne macierzyństwo dość poważnie. Biedna Kati, tyle nietajnych rzeczy ją spotkało :(
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo podoba mi się babcia Wiktorii i Patryka, pomimo ciężkiego i trudnego życia i podeszłego wieku, nie załamuje się i robi wszystko by pomóc wnukom. Ale nie tylko wnukom, ona Kati też trochę traktuje jak wnuczkę, takie proste, wiedziałam, że sobie poradzisz, albo jak nie masz pieniędzy na bilet, to powiedz, przecież nie ma obowiązku przejmowa się jakby nie było obcą i dorosłą dziewczyną, a jednak to robi. Bardzo szkoda, że Patryk nie może mieszkać z babcią i siostrą w domu, tam na pewno byłoby mu lepiej niż w domu dziecka. Wkurza mnie, że sąd uznał, że babcia i siostra nie mogą się nim zajmować, bo nie mają wystarczających dochodów, a przecież gdyby otrzymały pomoc od państwa, nawet połowę tej kwoty, jaką dostaje ośrodek na utrzymanie wychowanka, to napewno by sobie jakoś poradzili. Mam nadzieję, że Patryk nie będzie musiał do pełnoletności przebywać w domu dziecka, że Wice uda się uzyskać opiekę nad bratem.
    Rozbawiła mnie reakcja Kati na wygląd Patryka, spodobał się jej, tylko ma pecha bidulka, bo on nie dość, że nieletni, to jeszcze nielegalny, nie mogłam sie przestać śmiać z tego jej "za rok", nie traci dziewczyna rezonu, poczeka rok i tyle, haha.
    A tak w ogóle to uważam, ze z Kati dobra przyjaciółka, pomaga Wiktorii, zajmuje się małą Kasią, pojechała na urodziny Patryka, a przecież nie musiała.
    Ten wychowawca Paweł, nie jest chyba taki najgorszy, Kati miło go wspomina i myślę, że ta próba rozmowy z jego strony, to nie było wścibstwo, tylko autentycznie chciał wiedzieć, tak po ludzku, jak wiedzie się Katrinie.
    Czy mi sie zdaje, czy kati chce kontynuować naukę?

    OdpowiedzUsuń
  5. >Babcia Wiki jest zarąbista! Co prawda w życiu nie miała łatwo, ale teraz jest taką... no babcią no. I nieco wyrocznią. Starszy człowiek, wie więcej (choć nie zawsze). Podoba mi się ta motywacja, że ona w nią wierzyła. Takie słowa dodają otuchy.
    >"paczadełka" - i jak tu się nie śmiać z takich słówek? xD Nie no mi się te określenia strasznie podobają ;)
    >Napalenie Kait mnie trochę rozbawiło. Laska w końcu też ma ochotę, ale żeby z gówniarzem, jak to określiła.
    >"Miejsce okropne, ale wcale nie miało krat w oknach i białych ścian z licznymi pęknięciami." - to nie ośrodek dla wariatów, a dom dziecka. Takie miejsca nie są ponure jak to nam mówią.
    >Lubię pana Pawła, w ogolę lubię facetów o tym imieniu x) Jakiś taki miły jest. Jednak Patryka zrobiło mi się nieco żal. Dom dziecka nie zastąpi tego prawdziwego, ale no cóż... nie da się czasami nic zrobić i zostają najgorsze opcje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Babcia Wiktorii mnie urzekła, kupiła całkowicie, od razu. Patrysia mi szkoda, on się w ogóle taki kochany wydaje, choć taki grzeczniutki to on na pewno nie jest. Reakcja Kati na niego mnie zaskoczyła i nawet trochę na nią zdębiałam, bo Tryś to przecież dzieciaczek, ale zwalam na to że Kati się w głowie chrzani i dlatego. Ale myślę, że on, to i dojrzalszy jest jak na swój wiek.
    Swoją drogą Kati jest inteligentna. Chociaż wypowiada się wulgarnie i bezpośrednio w każdej sytuacji, to ona naprawdę jest mądra. Życie skopało jej dupe, to i ćwierkać nie będzie na każdym kroku, wiadomo, ale to nawet lepiej, bo by mnie denerwowała jak większość postaci w większości opowiadań, a tak, to ją lubię i mnie nie męczy.
    Lubię też pana Pawła, bo wydaje się być naprawdę sympatyczny, ludzki. Pierwszy facet, do którego na razie nie mam jakiegoś ale.

    OdpowiedzUsuń
  7. Babcia Wiktori wydaje się bardzo fajną kobietą, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest taka fajna i kochana nie tylko wobec wnucząt, ale także wobec Katriny. W dodatku naprawdę w nią wierzy i dobrze jej życzy – choćby ta sytuacja z tym biletem, taka typowa babcia.
    Szkoda trochę Patryka, mam nadzieję, że wszystko się uda i że Wiktorii zostaną przyznane prawa do opieki nad nim. Nawet jeśli w domu dziecka będzie miał zastąpioną najlepszą opiekę, to i tak to nie zastąpi siostry i babci, które go kochają i chcą z nim być.
    Pan Paweł jest fajnym opiekunem, miło z jego strony, że nie zakablował wtedy na Katrinę i myślę, że to dobrze, że dzieciaki mają kogoś takiego w domu dziecka. Poza tym mam nadzieję, że Kati jakoś tak się nim zainspiruje i pójdzie na te kursy policealne.

    OdpowiedzUsuń