Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

niedziela, 3 stycznia 2016

#5

Rozdział 4
Życie kopie leżącego

Obudziłam się z wyjątkowym kacem. Przewróciłam się na drugi bok, ale na tym było jeszcze gorzej, bo suszyło jakby bardziej, a i głowa jakoś tak wybitnie odczuwalnie pulsowała, nie tylko w skroniach, ale także przy nasadzie nosa, tam gdzie rzekomo znajdowały się zatoki. Chciałam zacholerować przez zęby, ale próba ta sięgnęła swojego kresu nim naprawdę się zaczęła, bo poczułam jak zawartość całego żołądka podchodzi do mojego gardła. Otworzyłam oczy, nastawiona na to, że jak mi nie minie, to będę zmuszona wystrzelić z łóżka niczym z procy i pognać do łazienki, ale minęło. Przywitał mnie Filip, siedzący na jedynym krześle, jakie było w jego mieszkaniu. Blondynek zajadał się kanapką i oglądał telewizję.
Czego można się spodziewać od życia? – pytał głos reporterki, w chwili, gdy ja położyłam się na wznak i dosłownie stworzyłam jedność z miękką, puchową poduszką
Nie słyszałam jakich odpowiedzi udzielił jeden z polskich celebrytów, bo ja miałam własną odpowiedź na to pytanie i pomimo znajdowania się pół we śnie, a pół na jawie, ona niezmiennie brzmiała:
Od życia, ogólnie, to nie wiem czego można się spodziewać, ale od życia w Polsce, to tylko tego, że skopie każdego-jednego-leżącego.
Zawalczyłam z wrednym Morfeuszem o jeszcze kilka minut w jego krainie. Pozwolił mi do niej wejść, ale niestety Fifi postanowił mnie z niej wyciągnąć, pytając się ile słodzę.
Czy naprawdę taki banał, jak ilość łyżeczek cukru, była ważniejsze od mojego wyspania się?
Jego zdaniem tak, bo jak sam powiedział, chciałby już schować cukierniczkę, bo nie cierpi jak jest brudno. Uznał, iż wystarczy już, że mieszka jak meliniarz, na raptem ośmiu metrach kwadratowych, z kuchnią i łazienką na spółkę z sąsiadami, by jeszcze do tego ubóstwa, miał dojść syf.
Okay, wstaję, wstaję.
Nie każę ci wstawać! – krzyknął na mnie. – Tylko ile słodzisz powiedz i możesz chrapić dalej.
Wcale nie chrapię! – odkrzyknęłam i rzuciłam w niego poduszką.
Było to bardzo nieprzemyślane z mojej strony, bo chłopak miał tylko jedną poduszkę, co znowuż nie było takie dziwne, bo miał tylko jednoosobowe łóżko. No ale ja teraz nie miałam poduszki, a więc też nie było na czym głowy wesprzeć.
Słodzę dwie – burknęłam niezadowolona i w nagrodę, ponownie, poduszka zagościła w zasięgu moich cudownych rączek.
Poprawka! One były cudowne, w mojej ocenie, zanim na nie spojrzałam. Teraz wszędzie na paznokciach mój lakier był odrapany i w ogóle miałam jakieś poranienia na każdej stronie obydwóch dłoni.
Uchlałaś się wczoraj – przypomniał Filip, stawiając herbatę na ziemi, tuż przy łóżku. – Zaryłaś kilka razy o glebę, otarłaś i... i co było powodem, bo chyba nie Oskar, prawda?
Ja pijam bez powodu – szepnęłam niewyraźnie, ciągle tocząc walkę z samoistnie opadającymi powiekami. – Ot tak, dla czystej rozrywuni – dodałam, blado się przy tym uśmiechając.
Nie wierzę. Powiesz co nie gra?
Muszę zrobić pranie, a matka wypieprzyła zepsutą pralkę, bo rzekomo nie dało się jej naprawić. Wypieprzyła też meble, bo się sypały, więc nawet ją rozumie, ale w efekcie tego, nawet jeśli jakimś cudem będzie mnie stać na tę jebaną pralkę i ją kupię, to mogę sobie ją do pizdy co najwyżej podłączyć.
A więc żółwik, bo tak jak ja będziesz prała ręcznie albo po znajomych – stwierdził, wyciągając w moją stronę dłoń zwiniętą w pięść.
Nie macie pralki?
Wirnikowa padła – odpowiedział. – Będzie za miesiąc, jak się po stówce z sąsiadami zrzucimy.
Ty przynajmniej masz się z kim zrzucić – zamarudziłam, sięgając po herbatkę.
A twoja matka?
Zadłużona po uszy. Zarabia nieco ponad tysiąc sześćset i to w dwóch pracach. Pokrywa połową tego długi, cztery stówy czynszu... zostaje jej czterysta złotych na prąd, doładowanie tela i życie. Różowo nie?
Tutaj każdy tak żyje – przypomniał, siadając obok mnie, gdy ja podmuchiwałam w moją herbatkę.
Nie każdy. Są ludzie co mają pieniądze – oznajmiłam, odkładając moją wrzącą herbatkę ponownie na podłogę, by ta ostygła.
Bo większość z nich je odziedziczyła – warknął. – Dostali w genach te lepsze korzenie. To nie twoja wina, że ojciec odszedł i wszystko zabrał, a matka nie miała z czego żyć, więc brała kredyty z parabanków ani nie moja, że matka nas natrzaskała ósemkę. Twoja przynajmniej się starała, zadłużała się byś miała co jeść i w co się ubrać, a nasza? Nasza miała nas w dupie i zasiłki przepijała – wyjaśnił. – Ojciec, przynajmniej mój, był bardziej spoko – mówiąc to wyraźnie się zamyślił. – On przynajmniej jak wychodził z więzienia, to choć raz na tydzień gotował – wspomniał, a ja trochę niegrzecznie, ale wybuchnęłam śmiechem.
To wszystko jest jakieś pojebane – wyznałam, chowając twarz w dłoniach. – Chcę żyć inaczej, rozumiesz? – zapytałam ze łzami w oczach. – Mam dość martwienia się rachunkami, niezapłaconym kredytem, wyczekiwaniem komornika jak na szpilkach i teraz jeszcze w dodatku rozwodem. – Przyłożyłam dwa palce do skroni i zaczęłam je masować.
A kto ci się kazał żenić? – zapytał bezczelnie.
Wyjść za mąż – poprawiłam warknięciem.
Bez znaczenia. – Machnął na to ręką i udał się do niewielkiego cyganka, takiego pieca, umiejscowionego w rogu pokoju. Narzucił do niego węgla, wcześniej zdejmując fajerkę, a potem ponownie ją odłożył, oczywiście wszystko to czynił przy pomocy specjalnego haczyka z drewnianym zakończeniem, by uniknąć poparzenia. – Ludzie żyją z długami, sięgającymi kilkuset tysi, a nawet i miliona. Kiedyś spłacisz, stopniowo.
Chciałam, ale komornik nie chce stopniowo. Przecież mu to telefonicznie zaproponowałam. On chcę całość ode mnie albo od Oskara. Straszy mnie, że może mi wszystko, nawet ubrania licytować ,jak mu się zechce, a jak mam umowę zlecenie, to zabierze mi całą wypłatę.
Więc wybrałaś ją przepić, zanim ci ją buchnie? – zapytał z bezczelnym, cynicznym uśmieszkiem. – Wiesz, ja się może mało znam na ożenił i wyszedł za mąż, ale jako DDA, wiem, że alkohol nie rozwiąże twojego problemu.
DDA? Nie operuj przy mnie takimi wyszukanymi symbolami. Ja tam w te wszystkie psychologiczne zaburzenia nie daję wiary. – Spojrzałam w niewielkie okno, za którym zaczynało już robić się szarawo. – Wiem, że alkohol mi nie pomoże, ale po prostu mam dość. Niech mi ten komornik da pracę, na przykład za dwa tysi, to ja mu będę półtora oddawać, ale co ja mu poradzę, że takiej nie ma!
Powiedziałaś mu to?
Nie, powiedziałam mu, że nie jestem piratem i nie bawię się w poszukiwanie skarbu, by mu wytrzasnąć czterdzieści tysięcy spode ziemi, ale że jak znajdę mapę, to niech się nie martwi, wtedy wyruszę na poszukiwania, i spłacę mu według jego oczekiwań, całość od razu. – Zaśmiałam się żałośnie na samo wspomnienie mojej rozmowy z tym wszystkowiedzącym gburem, który zapewne nigdy nie zaznał głodu, chłodu ani sytuacji, że nie miał ani złotówki w portfelu.
Coś wymyślisz – pocieszał.
Co? Kredyt wzięliśmy razem z Oskarem, by spłacić wesele. On nie ma pracy i umowy, więc czepią się mnie, jak pijany płota, bo w przeciwieństwie do mojego ex-męża ja jestem uczciwa, i nie robię na czarno, by unikać zobowiązań. Fakt jest taki, że w Polsce ten co kręci i oszukuje to ma życie jak w Madrycie, a uczciwemu, biednemu, i pracującemu, to zawsze wiatr w oczy. Ty też wiążesz koniec z końcem przez to, że pozwoliłeś na dragi, gdy jesteś na szatni albo bramce, prawda?
No tak, bo ja studiuję dziennie, a za stanie w weekendy, to mam sześć stówek na miesiąc. Na opłaty z opałem, by mi nie starczyło – wyznał, wyraźnie smutniejąc. – Nie jestem z tego dumny, ale nie miałem innego wyjścia, bo inaczej bym z głodu przymierał.
A MOPS?
MOPS? Mam sześćset mi powie, powinno mi wystarczyć.
A twojemu bratu, to jakoś dają – warknęłam, oburzona tym faktem, bo brat Filipa był niezwykle patologiczny, i moim skromnym zdaniem, ni złamany pens mu się nie należał.
Nie jemu, a dzieciakom. To Ewka ma na nie alimenty, a że on nie płaci, a ona jest bezrobotna, to płaci urząd, plus ona coś tam dostaje, bo przecież przy dwójce dzieci nie może iść do pracy.
Ale ona z nim jest.
Też się dziwię, że wytrzymuje z Robertem.
Jest z nim, a bierze alimenty, to nieuczciwe.
Też byś tak robiła, gdybyś mogła – wytknął mi.
Jasne, ale po pierwsze, mnie nikt by nie dał, bo sama bym się starała zarobić, bo tak mnie wychowano, a po drugie, nie siedziałabym z takim nierobem jak ona i jak już bym jakiś cudem, dostawała alimenty od państwa, to wydawałabym je na dzieciaki, a nie na kierę z dopów.
Co fakt, to fakt, ale nic nie poradzisz. Ja to nawet zgłaszałem, tylko jak coś, to nie mów. Zgłaszałem, że tam piją, że dzieci biją albo że nie ma nic w lodówce, a oni dopalacze kupują, ale to nic nie dało. Nikt się tym nie zainteresował, więc przestałem zgłaszać.
Aż tak źle tam jest? – zapytałam, bo szczerze byłam w szoku. – Przy mnie Ewka nigdy dzieci nie biła.
Ona nie, ale Robi jest nienormalny, coś mu nie przypasuje, mały upuści chrupka czy pajdę chleba, a ten mu przez głowę da.
Też mi metoda wychowawcza – wydrwiłam. – Proszę powiedz, że z domu tego nie wyniósł, i że z wami tak nie postępowano.
Bo ja wiem? – zapytał i wzruszył ramionami. – Nie pamiętam, a on jest starszy, ale ze mną to chyba nie, bo ja jestem mądry, ale jego to naprawdę musieli czymś okładać i to czymś ciężkim, że mu mózg tylko na podstawowym trybie funkcjonuje.
Faktycznie, musieli – przytaknęłam z westchnięciem. – No nic, będę się ubierała, przyjacielu i leciała już od ciebie. Poszperam w necie, może znajdę jakiś przepis na to, by nawet na umowie zlecenie, komornik nie zabrał mi całej wypłaty....
I takie myślenie mi się podoba – przerwał mi. – A pozew o rozwód, to ci mój kumpel może napisać. Prawo studiuje. Mogę go też zapytać o te długi.
O – zdziwiłam się. – Byłabym wdzięczna. Flaszkę mu za to kupię.
On abstynent, jak i ja.
I on i ty? – zapytałam robiąc dziwne oczy i ruszając znacząco brwiami.
A co cię to obchodzi?! – Wyraźnie się speszył.
No, bo ty wiesz kto był moim mężem...
Nadal jest – wtrącił.
Nieważne! Ty wiesz kto mnie posuwał, a ja nawet nie wiem, czy ty kogoś masz. No heloł chłopie! Gadaj, gadaj. Przystojny?
Filip patrzył na mnie, gdy wstawałam i na bieliznę wciągałam wczorajsze ubranie, czyli legginsy w panterkę, i czarną tunikę. Nie jarałam go. Zupełnie go nie jarałam, bo miał całkiem odmienny gust. Póki miałam piersi i nie miałam fiuta, to mogłam z nim sypiać w jednym łóżku, i nic mi z jego strony nie groziło, nawet jeśli to łóżko było jednoosobowe, a my oboje naćpani w trzy dupy i osiem pizdeczek. Co prawda, gdy dowiedziałam się, że jest gejem, to zareagowałam dziwnie. Właściwie nic nie powiedziałam, ale ta wiedza kłóciła się z moimi poglądami. Byłam i nadal jestem homofobką, ale to był Filip, mój Fifi, chłopak, który uczył mnie żonglować piłką do nogi, stać na bramce i strzelać gole. Można by rzec, że pomimo iż był ode mnie trzy lata starszy, to ja z nim się właściwie wychowałam, razem, ramie w ramie, za pan brat. I co? Nagle miałam go skreśli,ć bo dowiedziałam się, że zamiast wkładać w cipkę, to woli w dupkę? Jego rzecz i uznałam, że póki nie farbuje włosów, nie nakłada make upu i nie spaceruje pod boczek z innym kolesiem, to jest spoko gejem, i takich jestem w stanie nawet zaakceptować.
Cały ten gejowski temat, przypomniał mi o ginekologu, więc darowałam sobie, na chwilę obecną, drążenie tematu jego chłopaka i ruszyłam do domu. Moim marzeniem i w tej chwili także koniecznością, był szybki prysznic, co było możliwe, pomimo braku płytek na podłodze. Kiedy matka wynalazła to mieszkanie, to nie było w nim nic, kompletna ruina. Robiła wszystko na odpierdol się, bo na więcej nie było ją stać, a musiała na gwałt, zapewnić mi choćby podstawowe warunki, by jakimś sposobem i przy użyciu matczynej determinacji, wyciągnąć mnie z bidula. Udało się jej to, ale nadal na podłodze w łazience była żółta folia zamiast płytek bądź brodzika. Jakoś dało się przeżyć, najważniejsze było, że słuchawka natryskowa działała, a w kuchni ciągle wisiał, na jednej ze ścian bojler, który nagrzewał wodę. W końcu jako dziecko mieszkałam w znacznie gorszych warunkach, bez łazienki, toalety w domu, a nawet bez bieżącej wody. Co prawda, niewiele z tego okresu pamiętam i całość znam tylko z opowieści rodziców, a potem matki, która od czasu do czasu, lubiła sobie powspominać. Ale co z tego, że tego nie pamiętałam, skoro ja to przeżyłam!? To co za mną, ukryte daleko w przeszłości i co jakiś czas przeze mnie rozkopywane, nie przygnębiało mnie, a dawało siłę. Przeżyłam biedę, przeżyłam brak prądu, gdy elektrownia odcięła licznik, zimę, gdy nie było czym napalić w piecu, a temperatura w mieszkaniu sięgała minusowych. Skoro przeżyłam tamto, to czym było dla mnie życie z czterdziestoma tysiącami długów? Przecież, to raptem czterdzieści miesięcy pracy za najniższą średnią krajową. Nieco ponad trzy lata. Czyli nie było tak strasznie i niemożliwie, jakby się mogło wydawać. Wystarczyło tylko znaleźć inną pracę albo chwycić się jakieś dodatkowej. Stopniowo płacić, nieco wyremontować to mieszkanie, by żyć jak człowiek i z dumą móc spojrzeć w lustro i powiedzieć:
Nikt mi tego nie dał, sama się dorobiłam.
Innymi razy, jednak, nachodził mnie depresyjny stan. Zazwyczaj było to nocami i leżałam wtedy w łóżku cichutko popłakując. Z jednej strony byłam wściekła na Boga, że zabrał mi i dużego, i małego Sergiusza, ale z drugiej, za zabranie tego drugiego, momentami, byłam mu wdzięczna. Nie! To nie było tak, że chciałam się pozbyć własnego dziecka. Ja go kochałam i gdyby był, gdyby się urodził cały, i zdrowy, i przede wszystkim żywy, to nikomu na świecie bym go nie oddała. Pewnie nawet, by musieli ze mną toczyć boje najbliżsi, by móc go wziąć na ręce. Z drugiej jednak strony, zdawałam sobie sprawę od samego początku, że ja temu dziecku nic poza miłością nie dam. Ja i Oskar nie byliśmy gotowi ani emocjonalnie, ani finansowo. Ja finansowo zresztą, to pewnie nigdy nie będę gotowa na dziecko, chyba, że wygram w lotto albo zbiorę się na odwagę i wyjadę z tej przeklętej, upadłej, rozkradzionej i wysprzedanej Polski. Wracając jednak do Sergiuszka, to byłby mały świadek naszych awantur, być może odejść i powrotów, a nawet spraw rozwodowych. Wychowywałby się w biedzie, ubóstwie i nędzy. Nigdy nie zaznał wakacji z rodzicami nad morzem ani nie pojechał z nami w góry. Nie nauczylibyśmy go jeździć na nartach ani prowadzić samochód, bo pewnie nigdy byśmy się własnego grata, na czterech kołach, nie dorobili. Grzęźliśmy w bagnie po samą szyję, zapijaliśmy świadomość o tym alkoholem i ogłuszaliśmy używkami. Sergiusz ugrzązłby w tym bagnie razem z nami i stąd też wynikała, paradoksalnie, moja wdzięczność za jego tak szybką śmierć, za to, że nie zaznał bólu tego świata, jego niepowodzeń bo, moim skromnym zdaniem, w Polsce to się większość dzieci nie powinna rodzić, bo nic ich tutaj dobrego nie czeka, no chyba, że mają korzenie, jakieś podstawy, rodzinne interesy, i dziedziczone majątki. Wtedy tak, w takich rodzinach niech się rodzą, ale w takich jak moja, czy u Ewki, albo rodzeństwa Filipa – nie, my powinniśmy się wieszać już w brzuchu matki i nasze dzieci tak samo. Może po prostu Sergiusz był mądry i jako noworodek świadomie podjął decyzję, sam owinął się tą pępowiną, by nie musieć cierpieć za życia, bo cierpienie, to coś czego z pewnością, by przy mnie i Oskarze zaznał.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam się, zmyłam rozmazany makijaż, nałożyłam nowy i zerkając na telefon, poczułam ukucie w świadomości – było to wynikiem tego, że już niemal byłam spóźniona. Wtedy odezwał się Filip. Po prostu zadzwonił i powiedział mi, że skoro się spieszę, to on ma samochód, ale ja bym musiała poprowadzić, bo on nie ma prawka.
Czy ja miałam prawko? Nie, ale Filip o tym nie wiedział, a prowadzić potrafiłam, bo Sergiusz mnie uczył i nawet pierwsze jazdy wyjeździłam, ale potem nie było na raty, by kontynuować tę naukę. Instruktor ciągle czekał aż w końcu się pojawię i w efekcie tego jeździć umiałam, ale prawo jazdy nie było wsunięte dumnie w przegródkę mojego portfela.
Umówiłam się z Filipem pod jedną z kancelarii adwokackich. Tam czekał na nas Citroen z klasą, czarny i z przyciemnianymi szybami. Trochę dużawy, bo w Combi i musiałam przyznać, że ten jego tył mnie szczególnie przerażał, zwłaszcza podczas wjeżdżania ze skrzyżowania na prostą ulicę, bo obawiałam się, że się nie zmieścimy, i nie zdążymy przejechać, i ktoś z pewnością przydzwoni nam w dupkę. Nic takiego jednak nie miało miejsca i znaleźliśmy się pod przychodnią, w której mieścił się także gabinet ginekologiczny. Wystarczyło tylko zaparkować. Znalazłam już idealne miejsce i wtedy ktoś mi się w nie władował z drugiej strony. Zatrąbiłam na niego. Bezczel jeden myślał, że mnie wykiwa! Skurwiel nie ustępował.
Kati, odpuść, zaparkuj gdzie indziej – komentował, siedzący obok, bawiący się telefonem, czyli najprawdopodobniej grający w jakąś grę, Filip.
Nie! – krzyknęłam i zaczęłam rozsuwać szybę, podobnie jak ten kretyn, co teraz już wychylał się, i lampił wprost na mnie. – Zjedź pan stąd! To moje miejsce! – wrzasnęłam do niego.
To miejsce parkingowe, należące do tych dla personelu – starał mi się spokojnie wytłumaczyć.
Ja jestem przeciwna takiej dyskryminacji! – odkrzyknęłam. – Poza tym, jestem tu pierwszy raz i cholernie, kurewsko wręcz się spieszę! – dokrzykiwałam, żywo przy tym gestykulując.
Ale po cóż tak kląć? Wystarczy poprosić. Mężczyzną jestem, to bym kobiecie ustąpił. – Uśmiechnął się w taki sposób, iż aż miałam ochotę mu wszystkie zęby powybijać.
Mówiłam już, że nie cierpię takiej dyskryminacji!
Jeśli jest pani feministką, to może mi pani ustąpić, ja się nie pogniewam, bo może pani nie uwierzy, ale także się spieszę. – Cały czas się do mnie szczerzył, niczym jakiś naćpany.
Zaczynałam się zastanawiać, czy ta sytuacja cała go bawiła, czy może naigrywał się ze mnie.
Ja się spieszyć bardziej, dlatego pan zjechać gdzieś na bok i dać mi w spokoju parkować – wysylabizowałam.
A proszę? – zapytał, dając mi tym samym do zrozumienia, że jedno proszę załatwiłoby sprawę.
Poszło się jebać! – krzyknęłam.
Filip cały czas siedział i grał, i ani myślał przestać. Właściwie to nic nie robił sobie z naszej dyskusji.
Strasznie pani wulgarna. Taka rozhisteryzowana czy rozemocjonowana. Spieszy się pani do psychiatry? – zapytał bezczel jeden.
Nosz kurwa, dosłownie myślałam, że wysiądę, wyciągnę go z tego samochodu i wszystkie kiełki powyrywam, przy pomocy sekatora, który jakimś cudem, za pomocą nieznanych mi dotąd czarów, zmaterializuje się w mojej dłoni.
Nie, do ginekologa – odpowiedziałam szczerze, nie wiem na co licząc. Może liczyłam na to, że się speszy albo zaczerwieni.
A rodzi już pani?
Nie! – warknęłam, czując, że go rozszarpię, jak jeszcze kiedyś Bóg postawi szmaciarza na mojej drodze.
Dobrze, dobrze, już odjeżdżam! – krzyknął uradowany. – Nie będę się z kobietą w ciąży spierał, bo jeszcze mi myszy założy – dodał, a ja przewróciłam oczami na samo brzmienie tego idiotycznego, staropolskiego przesądu.
Westchnęłam głośno, gdy zaczął patafian jeden wyjeżdżać, a potem sobie warknęłam znacznie dla pozbycia się negatywnych emocji, choć wiedziałam, że nie opuszczą mnie one przez, co najmniej, kilka godzin, chyba, że będę miała okazję dać temu kretynowi w mordkę z mojej zgrabnej, odrapanej piąsteczki.
Zapakowałam. Filip zadeklarował się poczekać w samochodzie, a ja udałam się do oszklonego wejścia, następnie windą na pierwsze piętro, gdzie przy rejestracji, pokazałam dowód, z racji tego, że u tego pana byłam pierwszy raz, bo byłemu ginekologowi, po śmierci Sergiuszka, nie potrafiłam już w niczym zaufać.
Może pani wejść do gabinetu i poczekać. Lekarz powinien za moment się pojawić.
Bez kolejek? – zdziwiłam się, bo u tego mojego zawsze były gigantyczne kolejki.
My umawiamy na godzinę, droga pani, a dziś są tylko trzy osoby, bo pan Kubisiak, dopiero wrócił z urlopu.
No dobrze – rzuciłam i poszłam we wskazanym kierunku.
Zasiadłam sobie na jednym z krzeseł, porozglądałam się po błękitnym wnętrzu, przyjrzałam kolorowemu parawanowi z nadrukiem jakiegoś środka antykoncepcyjnego, a nawet zerknęłam za ten parawan na fotel ginekologiczny. Kiedy tak stałam tyłem do wejścia, usłyszałam, jak drzwi się otwierają.
Już jestem – padły słowa, a ja mogłabym przysiąc, że już gdzieś ten głos słyszałam.
Odwróciłam się bardzo powoli, czując się jak bohaterka jednego z koszmarniejszych horrorów i co się ukazało moim oczom? Prawdziwy potwór! Potwór ten był całkowicie antropomorficzny, co znaczy mniej więcej tyle, że poruszał się na dwóch dolnych kończynach, a gdy mnie zobaczył to zmierzył mnie od stóp do głów, złośliwie się uśmiechnął i sięgnął przednimi kończynami po zawieszony na metalowym, stojącym wieszaku, kitel lekarki, śnieżnobiały oczywiście.
To który to miesiąc, droga pani? – zapytał, nawiązując do naszej rozmowy z parkingu.
Żaden – uświadomiłam go i nagle poczułam się pod jego spojrzeniem jakaś taka malućka.
Coś ze mną było nie tak, przecież miałam mu dokopać przy kolejnym spotkaniu, o ile tylko Bóg pozwoli nam ponownie na siebie wpaść, a teraz, on okazał się być moim ginekologiem! Na dodatek z bliska wydawał się znacznie starszy niż wcześniej, gdy tylko się wychylał z samochodu, a ja głównie krzyczałam zza przedniej szyby. Z pewnością, miał jakieś trzydzieści pięć lat albo nawet rok, lub dwa, ponadto. Był wysoki, miał szerokie ramiona i męski, modny zarościk, okalający nie tylko jego górną wargę i brodę, ale także trochę policzki. Ni chuja, za cholerę, nie pasował do mojego wyobrażenia ginekologa. Wcale nie wyglądał mi na lekarza, a ja, jeśli coś potrafiłam w tym życiu, to znałam się na ludziach!
Niech pani usiądzie – oznajmił i wykonał zapraszający gest na jedno z krzesełek oraz na leżankę. – Gdzie pani wygodnie – dodał.
A nie, niech pani się rozbierze? – zapytałam nieco szybciej niż pomyślałam.
To w swoim czasie – oznajmił, lekko się przy tym uśmiechając i zajął miejsce na jedynym, obrotowym fotelu, jaki znajdował się w tym pomieszczeniu. – Najpierw wywiad – zaznaczył. – Nazywa się pani? – dopytywał biorąc trzy karty do rąk i oglądając je z każdej strony, jakby się w tarociarza bawił.
A zgaduj zgadula, w której ręce złota kula – przeszło mi przez myśl, ale się powstrzymałam, klapnęłam na krzesło i oznajmiłam:
Michalska.

10 komentarzy:

  1. Hejo! :3
    Też uważam, że pijąc Katrina niczego nie załatwi. Ale ile ludzi sięga po alkohol, bo nie może poradzić sobie z problemami? Na początku nie sądziłam, że bohaterka ma aż tak źle. Z każdym rozdziałem dowiaduję się, że jest coraz gorzej.
    Wciąż współczuję jej z powodu Sergiusza. Szkoda, że umarł, ale przynajmniej, jak to powiedziała, nie będzie cierpiał.
    Fajny jest ten Filip. Cieszę się, że mimo iż nie jest gejem, to Katrina nie odrzuciła go. Przyjaciel jak przyjaciel (:
    Heheh. Scenka pod koniec najlepsza. Nigdy bym nie sądziła, że ginekologiem może być ten facet z samochodu xD
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że zapijanie problemów, nie rozwiąże ich, ale czasem zwyczajnie człowiekowi brak sił i picie to jedyne na co człowieka stać. Kaśka ma po prostu chwilę załamania, ale myślę, że to przejściowe, że ona da radę i wylezie z doła do którego wpadła głową na dół. Przykro mi ,że Sergiuszek umarł, bo dla każdej kobiety strata dziecka to trauma na całe życie, ale też bardzo smutno mi się zrobiło, jak Kati sama sobie starała się tłumaczyć, że może lepiej, że mały umarł, bo nic dobrego by na tym świecie go nie spotkało, przy takich rodzicach jak ona i Oskar, jedynie ból.
    Fajnie, że ma takiego przyjaciela jak Filip i że nie odwróciła się od niego, kiedy dowiedziała się, że chłopak jest gejem.
    W pierwszej chwili jak przeczytałam o tym jak Filip budził Kati, żeby mu powiedziała ile słodzi, bo on chce cukierniczkę schować, bo nie lubi jak jest brudno, to pomyślałam, ze to jakiś świr i pedancik, ale jak przeczytałam dalej, to już przestałam go tak oceniać. Życie go tak ukształtowało, po prostu chce mieć jakąś kontrolę, jakąś namiastkę normalnośći i uporządkowania, bo nie miał tego w dzieciństwie w rodzinnym domu.
    A i cieszę się, że Kati próbuje wziąć sie w garść i sama siebie pociesza, że długi jakoś można spłacić, ze jakos da radę i będzie godnie żyć.
    Swoją drogą niezła z niej awanturnica, uśmiałam się jak się wykłócała o miejsce parkingowe przed przychodnią. A już największy zaciesz miałam, jak czekała w gabinecie i usłyszała głos pana doktora i uświadomiła sobie, że już gdzieś ten głos słyszała, to przypomniałam sobie, jak ten facet na parkingu powiedział, że to miejsce jest dla personelu i już wiedziałam, ze los spłatał jej figla i pan ginekolog to nikt inny jak mężczyzna z parkingu. No cóż los bywa przewrotny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na święta miałam misję szukania nowych blogów do czytania i Twój blog znalazł się na mojej liście, bo gdzieś tam zauważyłam adres i mi się spodobał. Właściwie pasuje mocno do Kati, bo niezła z niej księżniczka, taka buntownicza princeska troszkę, co w życiu miała pod górkę bardziej i na złego księcia trafiła. Taką Bestię, co po pocałunku się w przystojniaka nie zmienił. Poza tym życie nieźle ją po tyłku kopało. Do dupy ojciec, dzieciństwo, brak kasy, zły chłopak, śmierć dziecka i nieudane małżeństwo. Takie trochę pasmo porażek, więc dobrze, że Michalska bierze się w garść i zaczyna nad tym wszystkim pracować. Ważne też, że ma przyjaciół fajnych. Taką Wikę czy Filipka, Fifi fajny, polubiłam go. Kati imprezowaniem wszystkiego nie zmieni, ale czasami wyluzować się trzeba. Tylko oby nie zaczęto. Ten wieczny kac może ją wykończyć. To chyba uzależnienie, ale ona nie za bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Podoba mi się jej awanturniczość i reakcja Filipa na kłótnię — totalna olewka :D.
    Czekam na następny ;)
    Pozdrawiam, CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
  4. Ups, Kati chyba załapała doła. I oby nie uznała, że imprezowanie jest całkiem dobrym lekarstwem na to chwilowe podłamanie, bo raz na jakiś czas wyskoczyć jak najbardziej można, ale tak regularnie, to już dość niepokojące. Dlatego mam nadzieję, że Kati nie wpadnie w żaden imprezowo-pijacki trans ;)
    Fifi wydaje się cudowny. Taki prawdziwy przyjaciel, ot co. Dobrze, że Kati przy nim została i nie pozwoliła, by ich przyjaźń rozwaliła się przez głupi fakt, że z Filipa gej. Aha, w ogóle to Filipek w tej scenie, w której Kati tak wykłóca się z tym facetem (jeszcze zupełnie nieświadoma, że to nie ich ostatnie spotkanie :D) przebił wszystko. Zupełne zignorowanie całego świata dookoła <3 Kati, jak chcesz, to się kłóć, ja sobie pogram, nie musisz się spieszyć :D
    No to Katrina ma szczęście, taka niespodzianka ją w tym gabinecie czekała. Naprawdę przeciwko niej to się zawsze wszystko sprzysięga, ech…
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Katrina naprawdę ma problemy w życiu. Może nie powinna ich zapijać tylko jakoś radzić sobie z nimi. Mogłaby na przykład znaleźć jakąś pracę, żeby te wszystkie długi pospłacać.
    Tego Katrina na pewno się nie spodziewała, że mężczyzna z którym się pokłóciła na parkingu okazał się ginekologiem.
    Ciekawe jak ta wizyta teraz jej przebiegnie.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. >Zawiodłam się na Katrin. Alkohol to nie jest rozwiązanie >.< Wódka czy innego rodzaju napój alkoholowy, nie powie jej, jak ma żyć!
    >Sergiusz... rozumiem ją (nie żebym była w ciąży tylko... no rozumiem kobietę) To bardzo bolesne, zwłaszcza, gdy orientujesz się, że w swoim łonie nosisz martwe dziecko... to jest nieprzyjemne. Może to zabrzmi niefajnie, ale to dobrze, że go nie ma. Na gwałt musiałaby układać sobie życie na nowo, a teraz może to zaplanować. Kto wie, czy nie z innym?
    >Kocham Filipa <3 Kij z tym, że gej. Nie mam z tym porblemu i cieszy mnie, że Kat też go za to nie odrzuciła. To jednak coś o niej świadczy dobrego (w moich oczach)
    >Kobieta ma trudną sytuację, ale nie musi być tak ciągle. Podoba mi się jej motywacja do działania, to że będzie dobrze, że nie załamała się doszczętne, tylko ma jeszcze promyk nadziei.
    Idę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubię podejście Filipa. Trochę mi się tutaj też przełamała ta wizja zimnej Kati, bo ona jednak do niektórych okazuje słabości, może nie wszystkie, bo nikt tego nie robi, ale tak.
    Wiktor na parkingu mnie rozbrajał tym, jak z Kati kpił i jej docinał. W tym rozdziale mogę naprawdę śmiało powiedzieć, że go lubię, bo taki był luźny, fajny. I chociaż sama bym z siebie wyszła, na parkingu zaczynając, w gabinecie kończąc, to i tak patrząc z boku, padłam. On później pieprzy moją sympatię, ale to już swoją drogą. Na razie jest na tak, i później jest momentami na tak.

    OdpowiedzUsuń
  9. Filip jest fajny – ma takie luźne podejście do Katriny i chyba już przyzwyczaił się do jej wybuchowego charakterku ;) No i cieszę się, że ona nie odtrąciła go, kiedy przyznał się do bycia gejem. To przecież nic nie zmienia, prawda? Oczywiście szkoda, że on też dostał od życia tak bardzo po dupie, no ale właśnie takie one jest, heh. W ogóle Kati ma niezłe problemy z tymi długami i to trochę smutne, że wszystko przez ślub, który i tak skończył się fiaskiem. No ale jakoś z Oskarem powinni się tym podzielić, przynajmniej jakoś tak między sobą. Chociaż nie wiem, czy duma pozwoliłaby Kati na taki krok. Rozumiem, dlaczego nie chce nikomu niczego zawdzięcza.
    A już w ogóle smutno mi się zrobiło, jak Katirina mówiła o swoim Sergiuszku i o tym, że to może dobrze, że umarł. Myślę, że to takie no… naturalne myślenie w jej sytuacji, ale na pewno gdyby to skończyło się inaczej, mały byłby szczęśliwy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć. Nie spodziewałam się, że do mnie wpadniesz, ale bardzo przyjemnie czytało mi się twoje komentarze. Ja lubię jak ludzie wyrażają szczerze swoje zdanie, nie tylko o twórczości, ale także piszą o swoich poglądach. Zawsze można dzięki temu podyskutować.
      Ja chciałam by opowiadanie było życiowe, dlatego tutaj każdy na swój krzyż, że tak to nazwę.
      Kati oczywiście bardzo by chciała, by Oskar spłacał zobowiązania, tylko że on tego nie robi, a komornik nie ma z czego mu zabierać, więc bierze od żony - naturalna kolej rzeczy niestety, bo jak mój mąż kiedyś czegoś nie spłacił i zapomniał o tym na ponad rok (zmieniliśmy adres więc nie przychodziły upomnienia), to też skapnęliśmy się, gdy mi zajęto konto i pobrano trzy moje pensje, ot tak.
      Mówisz, że mały byłby szczęśliwy? Być może Kati będzie jeszcze miała dzieci, a wtedy zobaczymy czy będą szczęśliwe.

      Usuń