Rozdział 4
Życie kopie leżącego
Obudziłam
się z wyjątkowym kacem. Przewróciłam się na drugi bok, ale na
tym było jeszcze gorzej, bo suszyło jakby bardziej, a i głowa
jakoś tak wybitnie odczuwalnie pulsowała, nie tylko w skroniach,
ale także przy nasadzie nosa, tam gdzie rzekomo znajdowały się
zatoki. Chciałam zacholerować przez zęby, ale próba ta sięgnęła
swojego kresu nim naprawdę się zaczęła, bo poczułam jak
zawartość całego żołądka podchodzi do mojego gardła.
Otworzyłam oczy, nastawiona na to, że jak mi nie minie, to będę
zmuszona wystrzelić z łóżka niczym z procy i pognać do łazienki,
ale minęło. Przywitał mnie Filip, siedzący na jedynym krześle,
jakie było w jego mieszkaniu. Blondynek zajadał się kanapką i
oglądał telewizję.
– Czego
można się spodziewać od życia? – pytał głos reporterki, w
chwili, gdy ja położyłam się na wznak i dosłownie stworzyłam
jedność z miękką, puchową poduszką
Nie
słyszałam jakich odpowiedzi udzielił jeden z polskich celebrytów,
bo ja miałam własną odpowiedź na to pytanie i pomimo znajdowania
się pół we śnie, a pół na jawie, ona niezmiennie brzmiała:
– Od
życia, ogólnie, to nie wiem czego można się spodziewać, ale od
życia w Polsce, to tylko tego, że skopie każdego-jednego-leżącego.
Zawalczyłam
z wrednym Morfeuszem o jeszcze kilka minut w jego krainie. Pozwolił
mi do niej wejść, ale niestety Fifi postanowił mnie z niej
wyciągnąć, pytając się ile słodzę.
Czy
naprawdę taki banał, jak ilość łyżeczek cukru, była ważniejsze
od mojego wyspania się?
Jego
zdaniem tak, bo jak sam powiedział, chciałby już schować
cukierniczkę, bo nie cierpi jak jest brudno. Uznał, iż wystarczy
już, że mieszka jak meliniarz, na raptem ośmiu metrach
kwadratowych, z kuchnią i łazienką na spółkę z sąsiadami, by
jeszcze do tego ubóstwa, miał dojść syf.
– Okay,
wstaję, wstaję.
– Nie
każę ci wstawać! – krzyknął na mnie. – Tylko ile słodzisz
powiedz i możesz chrapić dalej.
– Wcale
nie chrapię! – odkrzyknęłam i rzuciłam w niego poduszką.
Było
to bardzo nieprzemyślane z mojej strony, bo chłopak miał tylko
jedną poduszkę, co znowuż nie było takie dziwne, bo miał tylko
jednoosobowe łóżko. No ale ja teraz nie miałam poduszki, a więc
też nie było na czym głowy wesprzeć.
– Słodzę
dwie – burknęłam niezadowolona i w nagrodę, ponownie, poduszka
zagościła w zasięgu moich cudownych rączek.
Poprawka!
One były cudowne, w mojej ocenie, zanim na nie spojrzałam. Teraz
wszędzie na paznokciach mój lakier był odrapany i w ogóle miałam
jakieś poranienia na każdej stronie obydwóch dłoni.
– Uchlałaś
się wczoraj – przypomniał Filip, stawiając herbatę na ziemi,
tuż przy łóżku. – Zaryłaś kilka razy o glebę, otarłaś i...
i co było powodem, bo chyba nie Oskar, prawda?
– Ja
pijam bez powodu – szepnęłam niewyraźnie, ciągle tocząc walkę
z samoistnie opadającymi powiekami. – Ot tak, dla czystej
rozrywuni – dodałam, blado się przy tym uśmiechając.
– Nie
wierzę. Powiesz co nie gra?
– Muszę
zrobić pranie, a matka wypieprzyła zepsutą pralkę, bo rzekomo nie
dało się jej naprawić. Wypieprzyła też meble, bo się sypały,
więc nawet ją rozumie, ale w efekcie tego, nawet jeśli jakimś
cudem będzie mnie stać na tę jebaną pralkę i ją kupię, to mogę
sobie ją do pizdy co najwyżej podłączyć.
– A
więc żółwik, bo tak jak ja będziesz prała ręcznie albo po
znajomych – stwierdził, wyciągając w moją stronę dłoń
zwiniętą w pięść.
– Nie
macie pralki?
– Wirnikowa
padła – odpowiedział. – Będzie za miesiąc, jak się po stówce
z sąsiadami zrzucimy.
– Ty
przynajmniej masz się z kim zrzucić – zamarudziłam, sięgając
po herbatkę.
– A
twoja matka?
– Zadłużona
po uszy. Zarabia nieco ponad tysiąc sześćset i to w dwóch
pracach. Pokrywa połową tego długi, cztery stówy czynszu...
zostaje jej czterysta złotych na prąd, doładowanie tela i życie.
Różowo nie?
– Tutaj
każdy tak żyje – przypomniał, siadając obok mnie, gdy ja
podmuchiwałam w moją herbatkę.
– Nie
każdy. Są ludzie co mają pieniądze – oznajmiłam, odkładając
moją wrzącą herbatkę ponownie na podłogę, by ta ostygła.
– Bo
większość z nich je odziedziczyła – warknął. – Dostali w
genach te lepsze korzenie. To nie twoja wina, że ojciec odszedł i
wszystko zabrał, a matka nie miała z czego żyć, więc brała
kredyty z parabanków ani nie moja, że matka nas natrzaskała
ósemkę. Twoja przynajmniej się starała, zadłużała się byś
miała co jeść i w co się ubrać, a nasza? Nasza miała nas w
dupie i zasiłki przepijała – wyjaśnił. – Ojciec, przynajmniej
mój, był bardziej spoko – mówiąc to wyraźnie się zamyślił.
– On przynajmniej jak wychodził z więzienia, to choć raz na
tydzień gotował – wspomniał, a ja trochę niegrzecznie, ale
wybuchnęłam śmiechem.
– To
wszystko jest jakieś pojebane – wyznałam, chowając twarz w
dłoniach. – Chcę żyć inaczej, rozumiesz? – zapytałam ze
łzami w oczach. – Mam dość martwienia się rachunkami,
niezapłaconym kredytem, wyczekiwaniem komornika jak na szpilkach i
teraz jeszcze w dodatku rozwodem. – Przyłożyłam dwa palce do
skroni i zaczęłam je masować.
– A
kto ci się kazał żenić? – zapytał bezczelnie.
– Wyjść
za mąż – poprawiłam warknięciem.
– Bez
znaczenia. – Machnął na to ręką i udał się do niewielkiego
cyganka, takiego pieca, umiejscowionego w rogu pokoju. Narzucił do
niego węgla, wcześniej zdejmując fajerkę, a potem ponownie ją
odłożył, oczywiście wszystko to czynił przy pomocy specjalnego
haczyka z drewnianym zakończeniem, by uniknąć poparzenia. –
Ludzie żyją z długami, sięgającymi kilkuset tysi, a nawet i
miliona. Kiedyś spłacisz, stopniowo.
– Chciałam,
ale komornik nie chce stopniowo. Przecież mu to telefonicznie
zaproponowałam. On chcę całość ode mnie albo od Oskara. Straszy
mnie, że może mi wszystko, nawet ubrania licytować ,jak mu się
zechce, a jak mam umowę zlecenie, to zabierze mi całą wypłatę.
– Więc
wybrałaś ją przepić, zanim ci ją buchnie? – zapytał z
bezczelnym, cynicznym uśmieszkiem. – Wiesz, ja się może mało
znam na ożenił i wyszedł za mąż, ale jako DDA,
wiem, że alkohol nie rozwiąże twojego problemu.
– DDA?
Nie operuj przy mnie takimi wyszukanymi symbolami. Ja tam w te
wszystkie psychologiczne zaburzenia nie daję wiary. – Spojrzałam
w niewielkie okno, za którym zaczynało już robić się szarawo. –
Wiem, że alkohol mi nie pomoże, ale po prostu mam dość. Niech mi
ten komornik da pracę, na przykład za dwa tysi, to ja mu będę
półtora oddawać, ale co ja mu poradzę, że takiej nie ma!
– Powiedziałaś
mu to?
– Nie,
powiedziałam mu, że nie jestem piratem i nie bawię się w
poszukiwanie skarbu, by mu wytrzasnąć czterdzieści tysięcy spode
ziemi, ale że jak znajdę mapę, to niech się nie martwi, wtedy
wyruszę na poszukiwania, i spłacę mu według jego oczekiwań,
całość od razu. – Zaśmiałam się żałośnie na samo
wspomnienie mojej rozmowy z tym wszystkowiedzącym gburem, który
zapewne nigdy nie zaznał głodu, chłodu ani sytuacji, że nie miał
ani złotówki w portfelu.
– Coś
wymyślisz – pocieszał.
– Co?
Kredyt wzięliśmy razem z Oskarem, by spłacić wesele. On nie ma
pracy i umowy, więc czepią się mnie, jak pijany płota, bo w
przeciwieństwie do mojego ex-męża ja jestem uczciwa, i nie robię
na czarno, by unikać zobowiązań. Fakt jest taki, że w Polsce ten
co kręci i oszukuje to ma życie jak w Madrycie, a uczciwemu,
biednemu, i pracującemu, to zawsze wiatr w oczy. Ty też wiążesz
koniec z końcem przez to, że pozwoliłeś na dragi, gdy jesteś na
szatni albo bramce, prawda?
– No
tak, bo ja studiuję dziennie, a za stanie w weekendy, to mam sześć
stówek na miesiąc. Na opłaty z opałem, by mi nie starczyło –
wyznał, wyraźnie smutniejąc. – Nie jestem z tego dumny, ale nie
miałem innego wyjścia, bo inaczej bym z głodu przymierał.
– A
MOPS?
– MOPS?
Mam sześćset mi powie, powinno mi wystarczyć.
– A
twojemu bratu, to jakoś dają – warknęłam, oburzona tym faktem,
bo brat Filipa był niezwykle patologiczny, i moim skromnym zdaniem,
ni złamany pens mu się nie należał.
– Nie
jemu, a dzieciakom. To Ewka ma na nie alimenty, a że on nie płaci,
a ona jest bezrobotna, to płaci urząd, plus ona coś tam dostaje,
bo przecież przy dwójce dzieci nie może iść do pracy.
– Ale
ona z nim jest.
– Też
się dziwię, że wytrzymuje z Robertem.
– Jest
z nim, a bierze alimenty, to nieuczciwe.
– Też
byś tak robiła, gdybyś mogła – wytknął mi.
– Jasne,
ale po pierwsze, mnie nikt by nie dał, bo sama bym się starała
zarobić, bo tak mnie wychowano, a po drugie, nie siedziałabym z
takim nierobem jak ona i jak już bym jakiś cudem, dostawała
alimenty od państwa, to wydawałabym je na dzieciaki, a nie na kierę
z dopów.
– Co
fakt, to fakt, ale nic nie poradzisz. Ja to nawet zgłaszałem, tylko
jak coś, to nie mów. Zgłaszałem, że tam piją, że dzieci biją
albo że nie ma nic w lodówce, a oni dopalacze kupują, ale to nic
nie dało. Nikt się tym nie zainteresował, więc przestałem
zgłaszać.
– Aż
tak źle tam jest? – zapytałam, bo szczerze byłam w szoku. –
Przy mnie Ewka nigdy dzieci nie biła.
– Ona
nie, ale Robi jest nienormalny, coś mu nie przypasuje, mały upuści
chrupka czy pajdę chleba, a ten mu przez głowę da.
– Też
mi metoda wychowawcza – wydrwiłam. – Proszę powiedz, że z domu
tego nie wyniósł, i że z wami tak nie postępowano.
– Bo
ja wiem? – zapytał i wzruszył ramionami. – Nie pamiętam, a on
jest starszy, ale ze mną to chyba nie, bo ja jestem mądry, ale jego
to naprawdę musieli czymś okładać i to czymś ciężkim, że mu
mózg tylko na podstawowym trybie funkcjonuje.
– Faktycznie,
musieli – przytaknęłam z westchnięciem. – No nic, będę się
ubierała, przyjacielu i leciała już od ciebie. Poszperam w necie,
może znajdę jakiś przepis na to, by nawet na umowie zlecenie,
komornik nie zabrał mi całej wypłaty....
– I
takie myślenie mi się podoba – przerwał mi. – A pozew o
rozwód, to ci mój kumpel może napisać. Prawo studiuje. Mogę go
też zapytać o te długi.
– O
– zdziwiłam się. – Byłabym wdzięczna. Flaszkę mu za to
kupię.
– On
abstynent, jak i ja.
– I
on i ty? – zapytałam robiąc dziwne oczy i ruszając znacząco
brwiami.
– A
co cię to obchodzi?! – Wyraźnie się speszył.
– No,
bo ty wiesz kto był moim mężem...
– Nadal
jest – wtrącił.
– Nieważne!
Ty wiesz kto mnie posuwał, a ja nawet nie wiem, czy ty kogoś masz.
No heloł chłopie! Gadaj, gadaj. Przystojny?
Filip
patrzył na mnie, gdy wstawałam i na bieliznę wciągałam
wczorajsze ubranie, czyli legginsy w panterkę, i czarną tunikę.
Nie jarałam go. Zupełnie go nie jarałam, bo miał całkiem
odmienny gust. Póki miałam piersi i nie miałam fiuta, to mogłam z
nim sypiać w jednym łóżku, i nic mi z jego strony nie groziło,
nawet jeśli to łóżko było jednoosobowe, a my oboje naćpani w
trzy dupy i osiem pizdeczek. Co prawda, gdy dowiedziałam się, że
jest gejem, to zareagowałam dziwnie. Właściwie nic nie
powiedziałam, ale ta wiedza kłóciła się z moimi poglądami.
Byłam i nadal jestem homofobką, ale to był Filip, mój Fifi,
chłopak, który uczył mnie żonglować piłką do nogi, stać na
bramce i strzelać gole. Można by rzec, że pomimo iż był ode mnie
trzy lata starszy, to ja z nim się właściwie wychowałam, razem,
ramie w ramie, za pan brat. I co? Nagle miałam go skreśli,ć bo
dowiedziałam się, że zamiast wkładać w cipkę, to woli w dupkę?
Jego rzecz i uznałam, że póki nie farbuje włosów, nie nakłada
make upu i nie spaceruje pod boczek z innym kolesiem, to jest
spoko gejem, i takich jestem w stanie nawet zaakceptować.
Cały
ten gejowski temat, przypomniał mi o ginekologu, więc darowałam
sobie, na chwilę obecną, drążenie tematu jego chłopaka i
ruszyłam do domu. Moim marzeniem i w tej chwili także
koniecznością, był szybki prysznic, co było możliwe, pomimo
braku płytek na podłodze. Kiedy matka wynalazła to mieszkanie, to
nie było w nim nic, kompletna ruina. Robiła wszystko na odpierdol
się, bo na więcej nie było ją stać, a musiała na gwałt,
zapewnić mi choćby podstawowe warunki, by jakimś sposobem i przy
użyciu matczynej determinacji, wyciągnąć mnie z bidula. Udało
się jej to, ale nadal na podłodze w łazience była żółta folia
zamiast płytek bądź brodzika. Jakoś dało się przeżyć,
najważniejsze było, że słuchawka natryskowa działała, a w
kuchni ciągle wisiał, na jednej ze ścian bojler, który nagrzewał
wodę. W końcu jako dziecko mieszkałam w znacznie gorszych
warunkach, bez łazienki, toalety w domu, a nawet bez bieżącej
wody. Co prawda, niewiele z tego okresu pamiętam i całość znam
tylko z opowieści rodziców, a potem matki, która od czasu do
czasu, lubiła sobie powspominać. Ale co z tego, że tego nie
pamiętałam, skoro ja to przeżyłam!? To co za mną, ukryte
daleko w przeszłości i co jakiś czas przeze mnie rozkopywane, nie
przygnębiało mnie, a dawało siłę. Przeżyłam biedę, przeżyłam
brak prądu, gdy elektrownia odcięła licznik, zimę, gdy nie było
czym napalić w piecu, a temperatura w mieszkaniu sięgała
minusowych. Skoro przeżyłam tamto, to czym było dla mnie życie
z czterdziestoma tysiącami długów? Przecież, to raptem
czterdzieści miesięcy pracy za najniższą średnią krajową.
Nieco ponad trzy lata. Czyli nie było tak strasznie i niemożliwie,
jakby się mogło wydawać. Wystarczyło tylko znaleźć inną pracę
albo chwycić się jakieś dodatkowej. Stopniowo płacić, nieco
wyremontować to mieszkanie, by żyć jak człowiek i z dumą móc
spojrzeć w lustro i powiedzieć:
– Nikt
mi tego nie dał, sama się dorobiłam.
Innymi
razy, jednak, nachodził mnie depresyjny stan. Zazwyczaj było to
nocami i leżałam wtedy w łóżku cichutko popłakując. Z jednej
strony byłam wściekła na Boga, że zabrał mi i dużego, i małego
Sergiusza, ale z drugiej, za zabranie tego drugiego, momentami, byłam
mu wdzięczna. Nie! To nie było tak, że chciałam się pozbyć
własnego dziecka. Ja go kochałam i gdyby był, gdyby się urodził
cały, i zdrowy, i przede wszystkim żywy, to nikomu na świecie bym
go nie oddała. Pewnie nawet, by musieli ze mną toczyć boje
najbliżsi, by móc go wziąć na ręce. Z drugiej jednak strony,
zdawałam sobie sprawę od samego początku, że ja temu dziecku nic
poza miłością nie dam. Ja i Oskar nie byliśmy gotowi ani
emocjonalnie, ani finansowo. Ja finansowo zresztą, to pewnie nigdy
nie będę gotowa na dziecko, chyba, że wygram w lotto albo zbiorę
się na odwagę i wyjadę z tej przeklętej, upadłej, rozkradzionej
i wysprzedanej Polski. Wracając jednak do Sergiuszka, to byłby mały
świadek naszych awantur, być może odejść i powrotów, a nawet
spraw rozwodowych. Wychowywałby się w biedzie, ubóstwie i nędzy.
Nigdy nie zaznał wakacji z rodzicami nad morzem ani nie pojechał z
nami w góry. Nie nauczylibyśmy go jeździć na nartach ani
prowadzić samochód, bo pewnie nigdy byśmy się własnego grata, na
czterech kołach, nie dorobili. Grzęźliśmy w bagnie po samą
szyję, zapijaliśmy świadomość o tym alkoholem i ogłuszaliśmy
używkami. Sergiusz ugrzązłby w tym bagnie razem z nami i stąd też
wynikała, paradoksalnie, moja wdzięczność za jego tak szybką
śmierć, za to, że nie zaznał bólu tego świata, jego niepowodzeń
bo, moim skromnym zdaniem, w Polsce to się większość dzieci nie
powinna rodzić, bo nic ich tutaj dobrego nie czeka, no chyba, że
mają korzenie, jakieś podstawy, rodzinne interesy, i dziedziczone
majątki. Wtedy tak, w takich rodzinach niech się rodzą, ale w
takich jak moja, czy u Ewki, albo rodzeństwa Filipa – nie, my
powinniśmy się wieszać już w brzuchu matki i nasze dzieci tak
samo. Może po prostu Sergiusz był mądry i jako noworodek świadomie
podjął decyzję, sam owinął się tą pępowiną, by nie musieć
cierpieć za życia, bo cierpienie, to coś czego z pewnością, by
przy mnie i Oskarze zaznał.
Wyszłam
spod prysznica, wytarłam się, zmyłam rozmazany makijaż, nałożyłam
nowy i zerkając na telefon, poczułam ukucie w świadomości –
było to wynikiem tego, że już niemal byłam spóźniona. Wtedy
odezwał się Filip. Po prostu zadzwonił i powiedział mi, że skoro
się spieszę, to on ma samochód, ale ja bym musiała poprowadzić,
bo on nie ma prawka.
Czy
ja miałam prawko? Nie, ale Filip o tym nie wiedział, a
prowadzić potrafiłam, bo Sergiusz mnie uczył i nawet pierwsze
jazdy wyjeździłam, ale potem nie było na raty, by kontynuować tę
naukę. Instruktor ciągle czekał aż w końcu się pojawię i w
efekcie tego jeździć umiałam, ale prawo jazdy nie było wsunięte
dumnie w przegródkę mojego portfela.
Umówiłam
się z Filipem pod jedną z kancelarii adwokackich. Tam czekał na
nas Citroen z klasą, czarny i z przyciemnianymi szybami.
Trochę dużawy, bo w Combi i musiałam przyznać, że ten
jego tył mnie szczególnie przerażał, zwłaszcza podczas
wjeżdżania ze skrzyżowania na prostą ulicę, bo obawiałam się,
że się nie zmieścimy, i nie zdążymy przejechać, i ktoś z
pewnością przydzwoni nam w dupkę. Nic takiego jednak nie miało
miejsca i znaleźliśmy się pod przychodnią, w której mieścił
się także gabinet ginekologiczny. Wystarczyło tylko zaparkować.
Znalazłam już idealne miejsce i wtedy ktoś mi się w nie władował
z drugiej strony. Zatrąbiłam na niego. Bezczel jeden myślał, że
mnie wykiwa! Skurwiel nie ustępował.
– Kati,
odpuść, zaparkuj gdzie indziej – komentował, siedzący obok,
bawiący się telefonem, czyli najprawdopodobniej grający w jakąś
grę, Filip.
– Nie!
– krzyknęłam i zaczęłam rozsuwać szybę, podobnie jak ten
kretyn, co teraz już wychylał się, i lampił wprost na mnie. –
Zjedź pan stąd! To moje miejsce! – wrzasnęłam do niego.
– To
miejsce parkingowe, należące do tych dla personelu – starał mi
się spokojnie wytłumaczyć.
– Ja
jestem przeciwna takiej dyskryminacji! – odkrzyknęłam. – Poza
tym, jestem tu pierwszy raz i cholernie, kurewsko wręcz się
spieszę! – dokrzykiwałam, żywo przy tym gestykulując.
– Ale
po cóż tak kląć? Wystarczy poprosić. Mężczyzną jestem, to bym
kobiecie ustąpił. – Uśmiechnął się w taki sposób, iż aż
miałam ochotę mu wszystkie zęby powybijać.
– Mówiłam
już, że nie cierpię takiej dyskryminacji!
– Jeśli
jest pani feministką, to może mi pani ustąpić, ja się nie
pogniewam, bo może pani nie uwierzy, ale także się spieszę. –
Cały czas się do mnie szczerzył, niczym jakiś naćpany.
Zaczynałam
się zastanawiać, czy ta sytuacja cała go bawiła, czy może
naigrywał się ze mnie.
– Ja
się spieszyć bardziej, dlatego pan zjechać gdzieś na bok i dać
mi w spokoju parkować – wysylabizowałam.
– A
proszę? – zapytał, dając mi tym samym do zrozumienia, że
jedno proszę załatwiłoby sprawę.
– Poszło
się jebać! – krzyknęłam.
Filip
cały czas siedział i grał, i ani myślał przestać. Właściwie
to nic nie robił sobie z naszej dyskusji.
– Strasznie
pani wulgarna. Taka rozhisteryzowana czy rozemocjonowana. Spieszy się
pani do psychiatry? – zapytał bezczel jeden.
Nosz
kurwa, dosłownie myślałam, że wysiądę, wyciągnę go z tego
samochodu i wszystkie kiełki powyrywam, przy pomocy sekatora, który
jakimś cudem, za pomocą nieznanych mi dotąd czarów,
zmaterializuje się w mojej dłoni.
– Nie,
do ginekologa – odpowiedziałam szczerze, nie wiem na co licząc.
Może liczyłam na to, że się speszy albo zaczerwieni.
– A
rodzi już pani?
– Nie!
– warknęłam, czując, że go rozszarpię, jak jeszcze kiedyś Bóg
postawi szmaciarza na mojej drodze.
– Dobrze,
dobrze, już odjeżdżam! – krzyknął uradowany. – Nie będę
się z kobietą w ciąży spierał, bo jeszcze mi myszy założy –
dodał, a ja przewróciłam oczami na samo brzmienie tego
idiotycznego, staropolskiego przesądu.
Westchnęłam
głośno, gdy zaczął patafian jeden wyjeżdżać, a potem sobie
warknęłam znacznie dla pozbycia się negatywnych emocji, choć
wiedziałam, że nie opuszczą mnie one przez, co najmniej, kilka
godzin, chyba, że będę miała okazję dać temu kretynowi w mordkę
z mojej zgrabnej, odrapanej piąsteczki.
Zapakowałam.
Filip zadeklarował się poczekać w samochodzie, a ja udałam się
do oszklonego wejścia, następnie windą na pierwsze piętro, gdzie
przy rejestracji, pokazałam dowód, z racji tego, że u tego pana
byłam pierwszy raz, bo byłemu ginekologowi, po śmierci Sergiuszka,
nie potrafiłam już w niczym zaufać.
– Może
pani wejść do gabinetu i poczekać. Lekarz powinien za moment się
pojawić.
– Bez
kolejek? – zdziwiłam się, bo u tego mojego zawsze były
gigantyczne kolejki.
– My
umawiamy na godzinę, droga pani, a dziś są tylko trzy osoby, bo
pan Kubisiak, dopiero wrócił z urlopu.
– No
dobrze – rzuciłam i poszłam we wskazanym kierunku.
Zasiadłam
sobie na jednym z krzeseł, porozglądałam się po błękitnym
wnętrzu, przyjrzałam kolorowemu parawanowi z nadrukiem jakiegoś
środka antykoncepcyjnego, a nawet zerknęłam za ten parawan na
fotel ginekologiczny. Kiedy tak stałam tyłem do wejścia,
usłyszałam, jak drzwi się otwierają.
– Już
jestem – padły słowa, a ja mogłabym przysiąc, że już gdzieś
ten głos słyszałam.
Odwróciłam
się bardzo powoli, czując się jak bohaterka jednego z
koszmarniejszych horrorów i co się ukazało moim oczom? Prawdziwy
potwór! Potwór ten był całkowicie antropomorficzny, co znaczy
mniej więcej tyle, że poruszał się na dwóch dolnych kończynach,
a gdy mnie zobaczył to zmierzył mnie od stóp do głów, złośliwie
się uśmiechnął i sięgnął przednimi kończynami po zawieszony
na metalowym, stojącym wieszaku, kitel lekarki, śnieżnobiały
oczywiście.
– To
który to miesiąc, droga pani? – zapytał, nawiązując do naszej
rozmowy z parkingu.
– Żaden
– uświadomiłam go i nagle poczułam się pod jego spojrzeniem
jakaś taka malućka.
Coś
ze mną było nie tak, przecież miałam mu dokopać przy kolejnym
spotkaniu, o ile tylko Bóg pozwoli nam ponownie na siebie wpaść, a
teraz, on okazał się być moim ginekologiem! Na dodatek z bliska
wydawał się znacznie starszy niż wcześniej, gdy tylko się
wychylał z samochodu, a ja głównie krzyczałam zza przedniej
szyby. Z pewnością, miał jakieś trzydzieści pięć lat albo
nawet rok, lub dwa, ponadto. Był wysoki, miał szerokie ramiona i
męski, modny zarościk, okalający nie tylko jego górną wargę i
brodę, ale także trochę policzki. Ni chuja, za cholerę, nie
pasował do mojego wyobrażenia ginekologa. Wcale nie wyglądał mi
na lekarza, a ja, jeśli coś potrafiłam w tym życiu, to znałam
się na ludziach!
– Niech
pani usiądzie – oznajmił i wykonał zapraszający gest na jedno z
krzesełek oraz na leżankę. – Gdzie pani wygodnie – dodał.
– A
nie, niech pani się rozbierze? – zapytałam nieco szybciej niż
pomyślałam.
– To
w swoim czasie – oznajmił, lekko się przy tym uśmiechając i
zajął miejsce na jedynym, obrotowym fotelu, jaki znajdował się w
tym pomieszczeniu. – Najpierw wywiad – zaznaczył. – Nazywa się
pani? – dopytywał biorąc trzy karty do rąk i oglądając je z
każdej strony, jakby się w tarociarza bawił.
A
zgaduj zgadula, w której ręce złota kula – przeszło mi
przez myśl, ale się powstrzymałam, klapnęłam na krzesło i
oznajmiłam:
– Michalska.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńTeż uważam, że pijąc Katrina niczego nie załatwi. Ale ile ludzi sięga po alkohol, bo nie może poradzić sobie z problemami? Na początku nie sądziłam, że bohaterka ma aż tak źle. Z każdym rozdziałem dowiaduję się, że jest coraz gorzej.
Wciąż współczuję jej z powodu Sergiusza. Szkoda, że umarł, ale przynajmniej, jak to powiedziała, nie będzie cierpiał.
Fajny jest ten Filip. Cieszę się, że mimo iż nie jest gejem, to Katrina nie odrzuciła go. Przyjaciel jak przyjaciel (:
Heheh. Scenka pod koniec najlepsza. Nigdy bym nie sądziła, że ginekologiem może być ten facet z samochodu xD
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Pewnie, że zapijanie problemów, nie rozwiąże ich, ale czasem zwyczajnie człowiekowi brak sił i picie to jedyne na co człowieka stać. Kaśka ma po prostu chwilę załamania, ale myślę, że to przejściowe, że ona da radę i wylezie z doła do którego wpadła głową na dół. Przykro mi ,że Sergiuszek umarł, bo dla każdej kobiety strata dziecka to trauma na całe życie, ale też bardzo smutno mi się zrobiło, jak Kati sama sobie starała się tłumaczyć, że może lepiej, że mały umarł, bo nic dobrego by na tym świecie go nie spotkało, przy takich rodzicach jak ona i Oskar, jedynie ból.
OdpowiedzUsuńFajnie, że ma takiego przyjaciela jak Filip i że nie odwróciła się od niego, kiedy dowiedziała się, że chłopak jest gejem.
W pierwszej chwili jak przeczytałam o tym jak Filip budził Kati, żeby mu powiedziała ile słodzi, bo on chce cukierniczkę schować, bo nie lubi jak jest brudno, to pomyślałam, ze to jakiś świr i pedancik, ale jak przeczytałam dalej, to już przestałam go tak oceniać. Życie go tak ukształtowało, po prostu chce mieć jakąś kontrolę, jakąś namiastkę normalnośći i uporządkowania, bo nie miał tego w dzieciństwie w rodzinnym domu.
A i cieszę się, że Kati próbuje wziąć sie w garść i sama siebie pociesza, że długi jakoś można spłacić, ze jakos da radę i będzie godnie żyć.
Swoją drogą niezła z niej awanturnica, uśmiałam się jak się wykłócała o miejsce parkingowe przed przychodnią. A już największy zaciesz miałam, jak czekała w gabinecie i usłyszała głos pana doktora i uświadomiła sobie, że już gdzieś ten głos słyszała, to przypomniałam sobie, jak ten facet na parkingu powiedział, że to miejsce jest dla personelu i już wiedziałam, ze los spłatał jej figla i pan ginekolog to nikt inny jak mężczyzna z parkingu. No cóż los bywa przewrotny.
Na święta miałam misję szukania nowych blogów do czytania i Twój blog znalazł się na mojej liście, bo gdzieś tam zauważyłam adres i mi się spodobał. Właściwie pasuje mocno do Kati, bo niezła z niej księżniczka, taka buntownicza princeska troszkę, co w życiu miała pod górkę bardziej i na złego księcia trafiła. Taką Bestię, co po pocałunku się w przystojniaka nie zmienił. Poza tym życie nieźle ją po tyłku kopało. Do dupy ojciec, dzieciństwo, brak kasy, zły chłopak, śmierć dziecka i nieudane małżeństwo. Takie trochę pasmo porażek, więc dobrze, że Michalska bierze się w garść i zaczyna nad tym wszystkim pracować. Ważne też, że ma przyjaciół fajnych. Taką Wikę czy Filipka, Fifi fajny, polubiłam go. Kati imprezowaniem wszystkiego nie zmieni, ale czasami wyluzować się trzeba. Tylko oby nie zaczęto. Ten wieczny kac może ją wykończyć. To chyba uzależnienie, ale ona nie za bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Podoba mi się jej awanturniczość i reakcja Filipa na kłótnię — totalna olewka :D.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ;)
Pozdrawiam, CM Pattzy
Ups, Kati chyba załapała doła. I oby nie uznała, że imprezowanie jest całkiem dobrym lekarstwem na to chwilowe podłamanie, bo raz na jakiś czas wyskoczyć jak najbardziej można, ale tak regularnie, to już dość niepokojące. Dlatego mam nadzieję, że Kati nie wpadnie w żaden imprezowo-pijacki trans ;)
OdpowiedzUsuńFifi wydaje się cudowny. Taki prawdziwy przyjaciel, ot co. Dobrze, że Kati przy nim została i nie pozwoliła, by ich przyjaźń rozwaliła się przez głupi fakt, że z Filipa gej. Aha, w ogóle to Filipek w tej scenie, w której Kati tak wykłóca się z tym facetem (jeszcze zupełnie nieświadoma, że to nie ich ostatnie spotkanie :D) przebił wszystko. Zupełne zignorowanie całego świata dookoła <3 Kati, jak chcesz, to się kłóć, ja sobie pogram, nie musisz się spieszyć :D
No to Katrina ma szczęście, taka niespodzianka ją w tym gabinecie czekała. Naprawdę przeciwko niej to się zawsze wszystko sprzysięga, ech…
Pozdrawiam!
Katrina naprawdę ma problemy w życiu. Może nie powinna ich zapijać tylko jakoś radzić sobie z nimi. Mogłaby na przykład znaleźć jakąś pracę, żeby te wszystkie długi pospłacać.
OdpowiedzUsuńTego Katrina na pewno się nie spodziewała, że mężczyzna z którym się pokłóciła na parkingu okazał się ginekologiem.
Ciekawe jak ta wizyta teraz jej przebiegnie.
Będę czytać dalej.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń>Zawiodłam się na Katrin. Alkohol to nie jest rozwiązanie >.< Wódka czy innego rodzaju napój alkoholowy, nie powie jej, jak ma żyć!
OdpowiedzUsuń>Sergiusz... rozumiem ją (nie żebym była w ciąży tylko... no rozumiem kobietę) To bardzo bolesne, zwłaszcza, gdy orientujesz się, że w swoim łonie nosisz martwe dziecko... to jest nieprzyjemne. Może to zabrzmi niefajnie, ale to dobrze, że go nie ma. Na gwałt musiałaby układać sobie życie na nowo, a teraz może to zaplanować. Kto wie, czy nie z innym?
>Kocham Filipa <3 Kij z tym, że gej. Nie mam z tym porblemu i cieszy mnie, że Kat też go za to nie odrzuciła. To jednak coś o niej świadczy dobrego (w moich oczach)
>Kobieta ma trudną sytuację, ale nie musi być tak ciągle. Podoba mi się jej motywacja do działania, to że będzie dobrze, że nie załamała się doszczętne, tylko ma jeszcze promyk nadziei.
Idę dalej ;)
Lubię podejście Filipa. Trochę mi się tutaj też przełamała ta wizja zimnej Kati, bo ona jednak do niektórych okazuje słabości, może nie wszystkie, bo nikt tego nie robi, ale tak.
OdpowiedzUsuńWiktor na parkingu mnie rozbrajał tym, jak z Kati kpił i jej docinał. W tym rozdziale mogę naprawdę śmiało powiedzieć, że go lubię, bo taki był luźny, fajny. I chociaż sama bym z siebie wyszła, na parkingu zaczynając, w gabinecie kończąc, to i tak patrząc z boku, padłam. On później pieprzy moją sympatię, ale to już swoją drogą. Na razie jest na tak, i później jest momentami na tak.
Filip jest fajny – ma takie luźne podejście do Katriny i chyba już przyzwyczaił się do jej wybuchowego charakterku ;) No i cieszę się, że ona nie odtrąciła go, kiedy przyznał się do bycia gejem. To przecież nic nie zmienia, prawda? Oczywiście szkoda, że on też dostał od życia tak bardzo po dupie, no ale właśnie takie one jest, heh. W ogóle Kati ma niezłe problemy z tymi długami i to trochę smutne, że wszystko przez ślub, który i tak skończył się fiaskiem. No ale jakoś z Oskarem powinni się tym podzielić, przynajmniej jakoś tak między sobą. Chociaż nie wiem, czy duma pozwoliłaby Kati na taki krok. Rozumiem, dlaczego nie chce nikomu niczego zawdzięcza.
OdpowiedzUsuńA już w ogóle smutno mi się zrobiło, jak Katirina mówiła o swoim Sergiuszku i o tym, że to może dobrze, że umarł. Myślę, że to takie no… naturalne myślenie w jej sytuacji, ale na pewno gdyby to skończyło się inaczej, mały byłby szczęśliwy.
Cześć. Nie spodziewałam się, że do mnie wpadniesz, ale bardzo przyjemnie czytało mi się twoje komentarze. Ja lubię jak ludzie wyrażają szczerze swoje zdanie, nie tylko o twórczości, ale także piszą o swoich poglądach. Zawsze można dzięki temu podyskutować.
UsuńJa chciałam by opowiadanie było życiowe, dlatego tutaj każdy na swój krzyż, że tak to nazwę.
Kati oczywiście bardzo by chciała, by Oskar spłacał zobowiązania, tylko że on tego nie robi, a komornik nie ma z czego mu zabierać, więc bierze od żony - naturalna kolej rzeczy niestety, bo jak mój mąż kiedyś czegoś nie spłacił i zapomniał o tym na ponad rok (zmieniliśmy adres więc nie przychodziły upomnienia), to też skapnęliśmy się, gdy mi zajęto konto i pobrano trzy moje pensje, ot tak.
Mówisz, że mały byłby szczęśliwy? Być może Kati będzie jeszcze miała dzieci, a wtedy zobaczymy czy będą szczęśliwe.