Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

piątek, 8 stycznia 2016

#8

Rozdział 7
Wszyscy fałszywi!

Jeszcze tydzień temu myślałam, że zima dobiega końca, że chyli się ku ociepleniu, ale nic z tego! Ta suka, postanowiła rozpanoszyć się po moim regionie na krańcu lutego. Nie podobało mi się to z dwóch powodów. Po pierwsze – na wiosnę miałam zawsze więcej sił, a jesienią łapałam dołki, co skutkowało tym, iż szaro i zimno, i błotno skutecznie dokarmiało moją chandrę i podwajało depresję. Po drugie – opłaty za węgiel, bo nie miałam możliwości podjechać rowerem pod kopalnię i trochę buchnąć go na własny użytek. Byłam zmuszona kupować z matką węgiel na worki, co nie było opłacalne, ale nie miałyśmy takich środków finansowych, by od razu zamówić kilka ton, a nawet jakbyśmy miały, to gdzie ten węgiel byśmy upchały? W piwnicy, do której był spory kawałek, na dodatek, do której w każdej chwili, ktoś mógłby się włamać?
Zima mi się nie uśmiechała! – coś we mnie krzyczało takie zdanie i to na cały, zdarty gardziel.
Teraz stałam na przestanku i przestępując z nogi na nogę, odmrażałam sobie trzy czwarte mojego dupska, czekając na fałszywego ginekologa. Było to nie lada wyzwanie, bo nie dość, że musiałam się zmierzyć ze wstydem jakiemu mnie poddał, to jeszcze usiłowałam, do czasu jego przybycia, nie zamienić się w lodową rzeźbę. Pogwizdywałam sobie troszeńkę, troszku też tańcowałam, aż w końcu zatrzymał się na przystanku czarny, zabrudzony Jeep. Nawet się trochę wystraszyłam, bo nie poznawałam tego samochodu. Bałam się, że ktoś będzie zawracał mi kontrabandę, pytaniami o drogę, czyli o to jak dostać się do jakiegoś wydumanego miejsca, do którego dotarcie było skomplikowane i zahaczało o co najmniej sześć zakrętów, i osiem większych skrzyżowań.
Najpierw usłyszałam jak drzwi się otwierają, a potem zobaczyłam, że to te po stronie pasażera.
Nie wysiadaj, nie pytaj, nie mnie, błagam. Mnie zimno i ja nie mam czasu – klepałam modły do samej siebie w myślach.
Mężczyzna w tym czasie wychylił się i okazywał się być dziwnie znajomy, ale na pierwszy rzut oka, za cholerę, nie mogłam sobie skojarzyć, skąd bym miała go znać. Dopiero, gdy wysiliłam wzrok, to pomimo czapki, której ściągacz dotykał wyjątkowo prostych w kształcie, choć nierównych i takich bardzo męskich brwi, rozpoznałam w nim mojego fałszywego doktorka.
Ucieszona jak wszyscy diabli i archaniołowie razem wzięci, ruszyłam z uśmieszkiem na ustach w kierunku tego brudasa na czterech kołach.
Cześć fałszywko – przywitałam się, zajmując miejsce. – Z tej strony oryginał – dodałam, rozpinając mój różowy, taki babcinowy płaszczyk, do którego nawet miałam wełniany kołnierz i beret o fioletowej barwie.
Dzień dobry – przywitał się tak niezwykle oficjalnie i zanim odjechał z przestanku, to rzucił w moją stronę rozkazem dotyczącym zapięcia pasów.
Jego auto – jego zasady, zaakceptowałam to i po rozpięciu wszystkich guzików mojego płaszczyka, chwyciłam po pas bezpieczeństwa i zaciągnęłam go tak jak należało.
Gdybyśmy w ciągu przemierzenia tych pięciu metrów mieli wypadek, to rozumiem iż nieważnym byłoby dla ciebie kalectwo czy nawet śmierć, bo najważniejsze, to jest się rozpiąć, tak proszę pani?
Tak, psze panie – potwierdziłam szczęśliwa bez większego powodu. Nawet najmniejszego powodu nie miałam do radości. Ja po prostu nie chciałam dać mu satysfakcji, więc postanowiłam rozegrać to w takim kierunku, niż się tłumaczyć przed jakimś fałszywym osłem.
Fałszywka poprosił o adres, by wiedzieć dokąd ma mnie dostarczyć, a potem zamilknął i prowadził samochód w bardzo konkretnym skupieniu, ale jednocześnie z naturalnym luzem, jakby był niezwykle doświadczonym kierowcą. Nie zwracał na mnie uwagi, więc ja miałam okazję się mu dokładniej przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka był całkiem zwyczajny, taki typowy, przeciętny facet o mocno zarysowanej szczęce, którą dodatkowo nakreślał delikatny, aczkolwiek widoczny zarost. Dodawał mu męskości, choć to nie do końca było tak. Wydawało mi się, że jemu nie trzeba było zarostu i takich dorosłych ubrań. Równie dobrze, mógłby być gładki jak pupa niemowlaka i wyskoczyć przede mną w jaskrawych dresach oraz różowej polóweczce, a ta męskość, zdecydowanie i stanowczość, i tak by od niego wręcz biła, uderzając w moje oczy, i chcicę. Zaczęłam szacować ile ten fałszywy ginekolog jest ode mnie starszy.
Ma pani czas na jakąś kawę, czy tak bardzo się spieszysz, że... – nie dokończył pytania. Zatrzymał się na światłach i spojrzał na mnie ze znaczącym westchnięciem. – Chciałbym panią przeprosić, a nie nawykłem do rozmowy z kobietą, na tak poważne tematy, w samochodzie, na dodatek podczas jazdy. Nie zachowujmy się jak niedorośli gówniarze i nie rozmawiajmy byle jak, na jakimś parkingu. Myślę, że kawiarnia jest do tego lepszym miejscem.
Jeśli mnie tam zawieziesz i też na mnie poczekasz, by mnie odwieźć z powrotem, to może... może... – gdybałam kręcąc nosem, czekając na jego potwierdzenie, że mnie odwiezie, ale nie załapał aluzji. Przewróciłam oczami, wzdychając nad tym jaki to tępak. – Możemy wypić wspólnie kawę, jeśli porobisz mi za szofera – postawiłam sprawę jasno.
W takim razie... Ratuszowa czy masz jakiś inny typ? Jaką kawiarnie lubisz? – dopytywał.
Wszystko mi jedno. Nie włóczę się na co dzień po kawiarniach, więc nie mam rozeznania.
To dziwne – stwierdził. – Młoda, ładna, nieco szalona i nikt do kawiarni nie zaprasza?
Nie odpowiedziałam mu na to pytanie. Nie byłam przyzwyczajona do takich komplementów, ale nie zaczerwieniłam się, bo już od dawna wyzbyłam się płonących policzków.
Fałszywka wjechał do samego centrum miasta, pokręcił się w poszukiwaniu miejsca parkingowego i wysiadł. Obszedł maskę, ale nie zdążył przede mną otworzyć drzwi. Nie lubiłam, gdy mnie tak obsługiwano, bo nie byłam księżniczką i miałam swoje ręce. Nie byłam też głupia i umiałam sama skorzystać z klamki na sprężynie. Mężczyzna zajął się więc parkomatem, a ja w tym czasie, o mało co, a nie zabrudziłabym się, opierając o tego jego grata. Całkiem zapomniałam, że samochód jest aż tak brudny, na szczęście w porę sobie o tym przypomniałam.
Ostatnio miałeś lepsze auto – skomentowałam, ale on sobie nic z tego nie zrobił.
Chodź – rzucił niczym do psa.
Już miałam zwrócić mu uwagę, że do mnie się nie mówi takim tonem, ale szybko naprawił błąd, dodając:
Proszę.
Wykonałam kilka kroków w jego kierunku, w moich czarnych bucikach na wysokim korku. Jeszcze przed wyjściem z domu, wplatałam w nie różowe sznurowadła, by kozaczki ładnie komponowały się z płaszczem. W myślach powtarzałam sobie, że najważniejsze to utrzymać pion, nie poślizgnąć się i nie glebnąć. Co prawda, śniegu nie było, ale za to były pozamarzane kałuże i wyjątkowo śliskie chodniki, pokryte nieładnym, krzywym kamieniem brukowym.
Mężczyzna w którymś momencie zdjął czapkę, wsadził ją do swojej kieszeni i wstąpił na wąskie schody, które prowadziły do kawiarni, umiejscowionej w piwniczce ratusza. Zatrzymał się i podał mi rękę, jakby wątpił w moje umiejętności. Pewnie sądził, że nie dam sama rady pokonać tak śliskiej i stromej nawierzchni. Nie chciałam wyjść na szczególną zołzę, więc skorzystałam z jego pomocy, a ten mocniej przytrzymał moją dłoń, otworzył przede mną drzwi i naprowadził mnie w stronę wejścia, niemal wprowadzając za próg. Niebywałe było, iż uczynił to w tak płynny sposób, jakby to był obrót w tańcu. W końcu zamknął za nami drzwi i nakazał mi wybrać stolik. Podobał mi się środkowy, taki centralny, ale zanim do niego ruszyliśmy, to Fałszywka dotknął moich ramion, zacisnął na nich swoje palce, a potem sunął wyżej, aż chwycił płaszcz w taki sposób, iż mógł go ze mnie zdjąć. Byłam pod wrażeniem jego klasy, kultury i tak dobrych manier, co nie oszukujmy się, w naszych czasach było naprawdę rzadko spotykane, tym bardziej, że jego gesty nie były na pokaz, nie były sztywne i niepewne, nie na szybko wyuczone i przypomniane po łebkach naprędce, a po prostu wpojone, jakby żył z nimi od najmłodszych lat, w przeświadczeniu, że tak właśnie trzeba, bo tak należy i już. Dziwnie się przy nim czułam, tak nieswojo, ale gdy odstawił moje krzesło, to na nim po prostu usiadłam i wyczekiwałam aż zajmie miejsce naprzeciw mnie.
Wątpię, że do nas podejdą o tak wczesnej porze. Pewnie jest tylko jeden kelner – powiedział cicho, znajdując się wciąż za moimi plecami.
Nie zdążyłam na niego spojrzeć, a on już się musiał pochylić, bo wyczułam jak łapie za oparcie mojego krzesła, a potem jego oddech tuż przy uchu.
Ma pani jakieś specjalne wymagania, bo pójdę złożyć zamówienie?
Kawa, czarna, mocna, z dużą ilością cukru.
Uśmiechnął się, przejechał językiem po górnych jedynkach, zahaczając też odrobinkę o jedną, nieco krzywą dwójkę i szepnął:
Dobrze.
Oddalił się, a ja splotłam dłonie w koszyczek i rozpoczęłam rozglądanie się po ciemnawym pomieszczeniu. Utrzymane było w takim ciepłym klimacie, którego nawet spowity mrok nie był w stanie mu odebrać. Najbardziej podobały mi się latarnie. Większe, przypominające nieco miniaturki tych ulicznych, oświetlały wejście, będąc ustawionymi po trzy w dwóch rzędach. Takie same stały przy ladzie oraz co kawałek przy ścianach. Mniejsze natomiast zdobiły stoły. Najcudowniejsze w nich było to, że nie świeciły blaskiem żarówek, a płomieniem świec, najprawdziwszym, a nie sztucznym, elektrycznym, co teraz było niezwykle modne, nawet w kościołach. Żyrandole w tym miejscu także były na świece. Każdy miał inny kształt, ale każdy mieścił po równo osiemnaście białych, szerokich gromnic. Wiem to, bo miałam czas je policzyć.
Nagle przede mną, niczym spod stołu, wyrósł talerzyk z ciastkiem. Najprawdopodobniej była to kremówka.
Na osłodę – rzucił, zajmując miejsce naprzeciw mnie. Jego ruchy były specyficzne, ale jeszcze nie umiałam dokładnie ich określić. Zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że są takie zwinne, i drapieżne, jakby kocie. – Nie lubisz słodyczy? – zapytał, gdy kelner zaserwował nam po kawie, a potem odszedł.
Lubię, lubię – odpowiedziałam szybko i chwyciłam za widelczyk. – Zastanawiam się tylko skąd pan wiedział.
Tylko źli ludzie nie lubią cukierków, a ja wierzę, że kobieta, która nie pogniewała się śmiertelnie o mój, za daleko postępujący kawał, jest dobrą osobą.
Nie mów mi na pani, Witek.
Wiktor – poprawił.
Katrina – przypomniałam.
Oryginalne imię – zauważył. – Zagraniczne?
Nie mam pojęcia, kiedy mi je nadawano nie było mnie jeszcze na świecie, znaczy byłam, tylko w brzuchu, więc nie wiem co nimi kierowano, że mnie taką oryginalnością naznaczyli.
Pasuje do ciebie – skomentował, wrzucając dwie kostki cukru do tak mocno brązowej, że aż niemal czarnej cieczy. – A wracając do tematu, przez który się tak właściwie spotkaliśmy, to naprawdę cię przepraszam. Nie chciałem cię ani obrazić, ani z ciebie zadrwić, ani cię upokorzyć. Miałem tylko wejść, zapytać o nazwisko, przywitać się i powiedzieć, że nie warto się wykłócać, i czasami należy ugryźć się w język, bo nigdy nie wiadomo czy skrzyczanej osoby nie spotkamy ponownie na swojej drodze, i to właśnie w takim wydaniu. Miałem też sprostować wtedy, że nie jestem lekarzem, a z medycyną mam tyle wspólnego, że wiem jedynie, iż serce mam po lewej stronie.
Nooo, ja wiem troszkę więcej – przyznałam.
Ja nawet zawaliłem rok przez biologię, w podstawówce – wspomniał bez cienia dumy w oczach.
Jakaś wredna baba cię nie przepuściła? – zapytałam dla podtrzymania tematu.
Nie mów tak, bo to jednak nauczycielka. Zasłużyłem. Nie uczyłem się, chodziłem nieprzygotowany, unikałem jej lekcji jak diabeł święconej wody, licząc na to, że dyrektor załatwi mi promocje za zdobycie pucharu na zawodach sportowych i strzeleckich, ale jednak nic z tego. Przeliczyłem się i choć wtedy byłem wściekły, to z biegiem lat, myślę, że sobie zasłużyłem i wyszło mi to na dobre.
Nie sądzę – mruknęłam.
Co proszę? Głośniej – zachęcił.
Mówię tylko, że skoro z anatomii nie wiesz więcej, niż tyle gdzie masz serce, to jednak nie było warto kiblować, bo i tak nie wyniosłeś z tych lekcji nic więcej.
Biologia to nie tylko anatomia. Nauka anatomii była o wiele później.
W praktyce? – podpytywałam, a on zmrużył oczy i zdawałoby się, że ledwie powstrzymał rumieniec. Przyłożył palce do miejsca, w którym zazwyczaj dają o sobie znak zatoki i wsparł się na łokciu, jakby się naprawdę zawstydzi. – Jedz – polecił.
Czyli jedz i nie gadaj?
Tak, znaczy nie... znaczy – przerwał, westchnął, odchylił się do tyłu, wygodnie opierając, a obie rozłożone dłonie, ułożył równo na białym obrusie, po brzegach talerzyka. – Możesz mówić, oczywiście, że możesz.
Dziękuję za pozwolenie.
Myślałam, że się zmiesza i przeprosi za to, że to tak zabrzmiało, ale nic takiego nie miało miejsca.
Proszę bardzo – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic i skosztował swojego ciacha.
Gdzie masz tę wypasioną furę z wczoraj?
Wróciła do właściciela – odpowiedział bez cienia żalu w głosie, że już nie poprowadzi takiego cacuszka. – To samochód twojego lekarza. Ja mu tylko go wiązłem na przegląd i na zmianę opon na zimowe.
Rychło w czas się obudził.
Wcześniej nie było ślisko – pozwolił sobie na głos zauważyć, nacisnął widelczykiem na ciastko, by odłamać jego mniejszy kawałek. Oczywiście tym sposobem nakruszył na całym talerzyku i jeszcze mu krem wyciekł.
Ja tam miałam swój sposób na szamanie napoleonki i tym podobnych. Wsunęłam widelczyk pod to ciasto położone na kremie, zsunęłam je na bok i dopiero brzegiem sztućca podzieliłam na mniejsze kawałki. Potem nabierałam kolejno kremu i pokruszonego ciasta. Smakowało wybornie, mega słodko i tak... swojsko. Kremówka bowiem była smakiem mojego dzieciństwa.
Naprawdę nie jesteś zła o to, co miało miejsce w gabinecie? – dopytywał, chyba licząc na to, że spłonę rumieńcem, ale wyszło na to, że z nas dwoje to on się zaczerwienił i spuścił wzrok w dół, niemal na rant stołu, do którego był przysunięty.
Wyglądał słodko, tak nieporadnie, a ja nie wiedziałam co mam odpowiedzieć. W końcu to on przerwał ciszę, wgapiając się w moje oczy, swoimi stalowoniebieskimi tęczówkami.
Nie sądziłem, że kobiety u swoich lekarzy się tak szybko obnażają i... broń Boże, nie chciałem cię do tego skłaniać ani zachęcać. To miała być delikatna nauczka, taka lekcja pokory, byś uważała na język, bo możesz na tę obrażaną osobę drugi raz trafić.
Nie obrażałam cię – powiedziałam szybko.
Mam na ten temat inne zdanie.
Ale...
Niezmienne zdanie – przerwał mi jakoś tak nietypowo, tak ostrzej niż dotychczas, gdy się do mnie zwracał. – Wydaje mi się, że na osobę starszą, a bez wątpienia, jestem od ciebie starszy, nie wyklina się tylko dlatego, że zaparkowała tam gdzie mu wolno, a ty się chciałaś wcisnąć.
Czy on mi teraz jeszcze będzie dawał lekcje zasad obowiązujących na parkingu, czy jak? Co on sobie, do jasnej cholery, wyobrażał!?
Już miałam pozbyć się rozwarcia moich oczu na wielkość spodków pod filiżankę i go zganić, ale Fałszywka ponownie zabrał głos.
Nie wracajmy do tego. Było minęło. Po prostu na przyszłość zważaj na słowa.
A ty na czyny! – rzuciłam ostro. – Bo cię ktoś o podszywanie się i molestowanie oskarży.
Nie molestowałem cię. – Uśmiechnął się tak głupkowato, jakby był niedoinformowany. – Wcale cię nie dotykałem. Jedynie podałem dłoń, ale...
Zjadłam! – oznajmiłam szybko i wstałam. Chwyciłam za moją kawę i przechyliłam filiżankę. – Wypiłam już też, więc już chodźmy stąd – zadecydowałam i nawet zaczęłam się ubierać.
Poczekaj – oznajmił delikatnie. – Siądź i zaczekaj aż skończę.
Nie mam ochoty i...
Bo powiedziałem coś, co nie było po twojej myśli, więc najlepiej obrazić się jak dzieciak? – wywnioskował.
Po prostu się spieszę – warknęłam, opierając się dłońmi o stół. Miałam ochotę chwycić go za ten durny łeb i uderzyć nim o blat stolika.
Wiktor, jak gdyby nigdy nic, napił się kawki, skubnął ciasteczko, ponownie uczynił maluteńki łyczek, aż w końcu spokojnie oznajmił:
Szybciej znajdziesz się na miejscu, czekając na mnie i korzystając z mojej podwózki, niż teraz wychodząc i idąc tam na piechotę.
Dobrotliwy, do wyrzygania mdlący uśmiech, zagościł na jego twarzy, ale na szczęście trwało to krótką chwilę i tak szybko, jak ten banan utworzony z ust zaświecił, tak szybko zgasł.
Zazgrzytałam zębami. Nie miałam zamiaru zdejmować założonej przed chwilą czapki. Usiadłam, oparłam się o wygodne oparcie, skrzyżowałam ręce na piersi i niczym rzeźba istnej, ledwie powstrzymywanej furii i tajfun wkurwienia, który też jakimś cudem był jeszcze na łańcuchu, siedziałam i wyczekiwałam aż pan Wiktor Fałszywka skończy kawusie i ciasteczko.
W końcu znaleźliśmy się ponownie w samochodzie. Milczeliśmy, wsłuchani w jedną z popularniejszych stacji radiowych i w końcu, w tym wymownym zaszyciu ust, udało nam się dojechać na miejsce, bez żadnej katastrofy w postaci dzikiej awantury.
Zaczekaj tu! – rzuciłam jak do psa, wysiadając i z całej siły trzaskając za sobą drzwiami jego samochodu.
Wiedziałam, że za mną wysiadł. Wiedziałam też, że był wkurwiony, ale musiał się powstrzymać. Przyjrzałam się jego osobie w lusterku od moich cieni do oczu, które wcześniej spokojnie spoczywało sobie w mojej kieszeni, jakby tylko czekało na te chwilę wykorzystania. Wiktor stał tam taki, przeklinający moją osobę w myślach, wsparty dłońmi na przedniej masce swojego pojazdu i zaciskający do granic możliwości szczęki.
Weszłam za stare ogrodzenie, przez otwartą na oścież furtkę. Murek od ogrodzenia był nieładnie pomarańczowy, taki... zupełnie w nietrafionym kolorze, a przynajmniej nie pomalowany na jeden z tych, które były moimi ulubionymi. Budynek szkolny, który za dnia robił za technikum i zawodówkę, także był w podobnym odcieniu. Cóż. Mnie miał robić tylko, wieczorami lub w weekendy, za miejsce edukacyjne, czyli, w sumie, podobna była jego rola jak za dnia i w tygodniu, ale... no... liczyłam na to, że jakoś nawyknę do tego koloru i miałam nadzieję, że chociaż wewnątrz będzie przytulniej. Nie było.
Ledwie wlazłam za drzwi, a już wpadłam na jakiegoś wyrostka. Chłopak, z wyglądu, został przeze mnie oszacowany na jakieś dwadzieścia trzy lata. W jednej dłoni trzymał duży i gruby zeszyt, a w drugiej kubek z herbatą, i to tą herbatą się opryskał.
Niezdara – rzuciłam do niego, podczas wymijania i ruszyłam do sekretariatu.
To twoja wina! – warknął na mnie i wyszedł, wkurwiony bardziej niż wszyscy święci na grzeszników i niewiernych.
Olałam go i poszłam dalej, w końcu nawet nie był szczególny. Ot, taki blondasek, lekko opalony, ale widać było, że taki jest naturalny odcień jego karnacji. Nawet ubrany był niespecjalnie – dżinsy i bluza. Trochę dziwiło mnie, że wyszedł na taki ziąb bez kurtki, ale... może zachoruje i więcej go tutaj nie spotkam, bo mu się zemrze na zapalenie płuc?
Weszłam do sekretariatu i wyjęłam z torebki przygotowane wcześniej dokumenty, wypełniłam kilka formalności, złożyłam parę podpisów i już miałam wychodzić, już stałam przy drzwiach, gdy te otworzyły się, i omal nie uderzyły mnie w nos! To był ten sam chłopak.
Uważałbyś na mniejszych i ładniejszych! – wrzasnęłam na niego i ponownie chciałam go wyminąć, ale skutecznie mi to utrudniał, ciągle stojąc w progu.
Zadarłam głowę nieco do góry, gdyż nie był ode mnie o wiele wyższy, choć wyższym ode mnie nie było być trudno, bo ja z natury kurdupel byłam. Przyjrzałam się gładkiej brodzie, bez cienia zarostu, malinowym w kolorze ustom, małemu, zgrabnemu nosowi i ciemnym oczom, osadzonym płytko pod wyregulowanymi za pomocą pęsety brwiami. Nie było możliwe, by się urodził z takimi równymi brwiskami! Musiał je skubany sobie idealizować mechanicznie!
Pani Katrino, to pan Kamil, opiekun pani grupy – wyznała sekretarka. Taka szczuplejsza, z burzą niesfornych loczków na całej głowie. Włosy te sięgały jej aż do ramion, co dawało fajny efekt.
Dopiero po chwili przestałam się w nią wgapiać i przeniosłam z powrotem wzrok na mężczyznę, stojącego przede mną. Nadal nie uważałam, by miał więcej niż dwadzieścia trzy lata.
Niemożliwe – szepnęłam i nauczona poprzednim doświadczeniem, nie chciałam dać za wygraną, i zawierzyć tak szybko w cudze słowa. W końcu już raz dałam się wpuścić w maliny.
Mężczyźni to z natury podłymi istotami byli, takimi mściwymi i wydawało mi się, że być może, kolejny zechciał mi dać nauczkę i lekcję pokory.
Opiekun? Że najstarszy w grupie? – zapytałam z nadzieją.
Nie – odparł mocnym, nieco znudzonym barytonem, który ani trochę nie pasował do jego szczupłej sylwetki i niewysokiej wielkości całej osoby.
Nauczyciel – wyjaśniła jednym słowem sekretarka.
Taki prawdziwy? – dopytywałam i spojrzałam na nią z wymownym spojrzeniem, mówiącym zaprzecz!.
Przytaknęła ruchem głowy.
Na pewno niefałszywy? – rzuciłam piskliwym, pełnym nadziei głosem.
Jaki? – zapytał, nieco rozbawiony ten cały Kamil i stanął wsparty o futrynę, z dłońmi wciśniętymi do kieszeni dżinsów.
No, fałszywy – wyjaśniłam mu.
Dlaczegóż miałbym być fałszywy? – Niczego nie rozumiał i nie było mu się co dziwić. Ja także bym teraz nie rozumiała samej siebie, gdybym była na jego miejscu.
A, bo ja wiem?! – znowu się na niego uniosłam i w myślach pożałowałam, że nie ugryzłam się w porę w język. – Pan wybaczy, ale wy wszyscy jesteście tacy... no bywacie sfałszowani po prostu – plątałam się w zeznaniach.
My wszyscy? Jacy wszyscy?
No mężczyźni, lekarze na przykład, a już na pewno ginekolodzy – wyjawiłam.
Kamil się uśmiechnął i widać było, że ledwie powstrzymuje śmiech. Podrapał się kciukiem po policzku, zgiętym palcem wskazującym dotykając swego podbródka.
Pani się na pewno dobrze czuje?
Tak, tak, panie Kamilu. Już mnie nie ma. – Przecisnęłam się między drzwiami a nim i czym prędzej wybyłam na zewnątrz budynku.
Tam, na tym ziąbie, mrozie i wietrze, wyjęłam swoją komóreczkę i połączyłam się z internetem. Weszłam na stronę mojej nowej szkoły i poszukałam informacji o grupach, ich liczbie, wolnych miejscach, i rzecz jasna, o opiekunach.
W myślach krzyczałam:
Dzięki ci Panie za to, że żyjemy w dobie internetu.
Szybko odnalazłam imię Kamil, jak się okazało jedyne, choć liczyłam, że będzie jeszcze jeden, zwłaszcza, gdy zobaczyłam nazwisko tego osobnika. Przeczytałam ponownie jego personalia i szepnęłam po cichu:
A więc to ty.
Nabrałam mocno powietrza i spojrzałam przed siebie, w miejsce gdzie powinien stać samochód Wiktora, i on sam. Nikogo tam nie było, pusta przestrzeń, a przede mną pole.
W końcu, czego ja się innego spodziewałam na tej wiosce?! A już, tak, już wiem czego się spodziewałam – Wiktora i jego Jeepa! Niemożliwe by mnie tak zostawił! Nie no, to po prostu niemożliwe. Ja sobie na to nie zasłużyłam! Ja tylko trzasnęłam drzwiami!
Gorączkowo wybiegłam za furtkę i zaczęłam się rozglądać we wszystkich kierunkach, i na wszystkie sto świata stron, i co? I dupa! Nigdzie Fałszchujaszczyka nie było! Uświadomiłam sobie, że do domu mam, jakieś czterdzieści kilometrów, a żaden autobus teraz nie jechał, bo wcześniej wszystko dokładnie sprawdzałam. Na dworze było już szaro, a ja miałam tak sama cisnąć z buta, w ten mróz i po tym śniegu. Cudownie, po prostu szykowała się chujowa noc, bardzo chujowa noc.

7 komentarzy:

  1. Jestem. Przeczytałam. Strasznie mi się podoba, ale jestem wyprana i nie mam czasu skomentować. Nadrobię to jutro, obiecuję! Wrócę tutaj :).
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dzięki, ale naprawdę nie ma konieczności byś tutaj wracała, pod ten post. Niedługo pojawi się kolejny i komentując go możesz liznąć w wypowiedzi o poprzedni (czyli o ten) i też będzie okay, ale oczywiście zrobisz tak jak wolisz ;-)

      Usuń
  2. Fałszywka i oryginał, haha. Ta Katrina jest nie do podrobienia. Świetna część, taka zabawna, ciągle się śmiałam jak czytałam. Najpierw z modłów Kati,gdy myślała, że ktoś chce ją zapytać o drogę, później ta cała sytuacja w kawiarni. Wiktor jest taki, no sama nie wiem jak go określić, niby przeprosił, zaprosił na kawę i ciacho, zaimponował przy wchodzeniu po schodach i zdejmowaniu płaszczyka, a z drugiej strony pouczył Katrinę, można by rzec, że udzielił jej lekcji dobrego zachowania. Jeżeli ktoś oczekiwałby, że będzie się kajał i płaszczył to nic z tego, wydaje mi się, że Kati w pewnym stopniu tego oczekiwała, troszku po nosku dostała.
    Uśmiałam się, jak Katrina wysiadając z auta pod szkołą, rzuciła do Wiktora "zaczekaj tu!" jak do psa, a sama wcześniej oburzyła się na niego za to samo, jednak Wiktor powiedział proszę, jak to różnie oceniamy samych siebie i innych za takie samo zachowanie.
    Swoją drogą, to ona chyba jest trochę nadpobudliwa, jakby szukała ciągle zaczepki, najpierw wojowała z Wikiem, teraz zaczęła z Kamilem-nauczycielem. Poplułam się z radości herbatką jak czytałam o tym jak pani sekretarka uświadomiła ją, że właśnie pyskuje swojemu nauczycielowi. Wyobraziłam sobie minę Kati, a za chwilę minę sekretarki i Kamila, gdy dziewczyna zaczęła wygadywać, czy napewno ten nauczyciel to aby nie fałszywy, pewnie pomyśleli, ze jej zdrowo odbiło.
    Nie dziwię się, że tak szybko zwiała, też bym na jej miejscu, chciała jak najszybciej zniknąć stamtąd. No i Wiktor miał rację, że trzeba zważać na słowa i na to z kim się wdaje w sprzeczkę, bo później mogą wyjść takie kwiatki jak ta sytuacja z nim, ateraz ta w szkole z Kamilem.
    Zapomniałabym, co znaczą słowa Kati "a więc to ty", jak przeczytała nazwisko Kamila?
    Czy to możliwe, żeby Wiktor zostawił Katrinę i sobie odjechał w kierunku cywilizacji? Czyżby chciał jej dać nauczkę i sie gdzieś schował. Jakoś mi nie pasuje do niego, żeby tak całkiem odjechał i ją zostawił daleko od domu, jeszcze w taki ziąb.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo! Jestem i ja! :D
    Rozdział jak zawsze bardzo mi się spodobał. Szczerze powiedziawszy to fajne było to spotkanie Katriny z Wiktorem. Spodobało mi się, jak zaczęła nazywać go ,,fałszywką’’ :D Mam nadzieję, że bohaterowie jeszcze nie raz się spotkają, bo myślę, że może coś z tego będzie :D
    Heheheheh. Akcja z Kamilem (ładne imię, choć wolę Dominik ♥) również była mega. Serio!
    Hm... A może Wiktor tak naprawdę nigdzie nie pojechał? Może schował się gdzieś na zakręcie, czy coś?
    Nwm czemu, ale wyobrażam sobie Katrinę z twarzy podobnej do Alex Hepburn, ale ładniejszej i o fryzurze takiej: http://www.womenfitness.net/img2013/artimg/aug/Carly-Rae-Jepsen2.jpg xD
    Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiktor chyba zrobił na Katrinie dobre wrażenie. Przynajmniej na początku. Później to trochę inaczej mogło wyglądać, bo Katrinie się mogło nie spodobać jak Wiktor jej zwracał uwagę. No i ciekawe czy naprawdę ją zostawił pod tą szkołą czy może się tylko schował.
    Katrina zapisała się do szkoły. Dobrze że postanowiła coś ze sobą zrobić. No i ciekawe skąd mogła wcześniej znać tego Kamila.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiktor wzbudza respekt, ale chyba nie w Kati jednak. On chyba nigdy nie będzie w niej respektu wzbudzał, co? Był miły wcześniej i nawet dobre to wrażenie zrobiło, że pojechał, przeprosił, kupił kawę, ciastko, zawiózł gdzie chciała. Jednak Kati jest zbyt wybuchowa, żeby słuchać jakiegoś rodzaju reprymend czy pouczeń, więc im to godzenie się wcale nie wyszło. Jeszcze trzasnęła drzwiami od autka, co Wiktor pewnie uznał za brak szacunku i się wkurwił jeszcze gorzej, niż po jej zachowaniu w kawiarni. Cud, że jej za włosy z wejścia nie wytargał.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie jestem pewna, co myśleć o tym rozdziale. Po przednim miałam o Wiktorze nawet dobre zdanie, uważałam go za osobę interesującą o fajnej mieszance cech. Rozbawiły mnie rozmyślania Katriny na przystanku. Rozmowę z Wiktorem w samochodzie i w kawiarni też się fajnie czytało. Nawet przyklasnęłam mu, kiedy z takim rozsądkiem mówił o biologii i o tym, dlaczego nie zdał. Ale potem, kiedy rozmowa zeszła na tematy spotkania u lekarza, jakoś tak… Niby Wiktor nic takiego nie zrobił, zresztą miał rację z tym, co powiedział – Katrina nie potrzebnie tak się wkurzyła na tym parkingu, bo miejsce jej się nie należało itd., ale jednak pozostał mi jakiś taki nie smak. Coś z nim jest nie tak.
    Cieszę się, że Katrina zapisała się do szkoły. Rozbawiła mnie rozmowa z nauczycielem na temat „fałszywek”, nie dziwię się, że dziewczynie został taki uraz! Hah.
    Oj, no to ją Wiktorek urządził…

    OdpowiedzUsuń