Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

niedziela, 3 stycznia 2016

#6

Rozdział 5
Zdawanie relacji z pierwszego wrażenia

Zapukałam, intensywnie i kilkakrotnie, w stare, pokryte mocno zieloną farbą, drzwi. Nikt mi nie otworzył, więc walnęłam mocniej, a jedyny paznokieć, na którym lakier, jeszcze, jako tako wyglądał, właśnie doczekał się odpryśnięcia granatowego kolorku.
Pięknie – syknęłam i przeklęłam pod nosem.
Już miałam sobie darować i zejść na dół. Po prostu wrócić do domku i w końcu się przespać, ale gdy byłam na półpiętrze, to drzwi się otworzyły, a Wiktora, stojąca z Kaśką na rękach, krzyknęła za mną:
Niecierpliwcze! Jesteśmy!
Faktycznie były i to obydwie, tyle że jedna zupełnie nieubrana, a jedynie okryta żółtym ręcznikiem z kapturem, na którym ktoś doszył oczy i dziób kaczki.
Kąpałaś ją – wywnioskowałam.
Jak co dzień o dziewiętnastej – odparła i przewracając oczami, otworzyła drzwi szerzej butem, by zaprosić mnie tym krótkim, wymownym i nietypowym gestem do środka.
Już jest dziewiętnasta? – zdziwiłam się. – Nie uwierzysz, ale byłam u ginekologa – wypaliłam, siadając na drewnianej ławeczce, ala góralskiej i zdejmując przy tym moje zapinane na zamek, ale też sznurowane buciki. Sznurówki miały bardziej dla picu lub pociaśnienia, gdyby spadały z nogi, ale ja z nich nie korzystałam. Moje glaniaste kozaki, czarne z pobłyskiem granatu, nawykłam nosić luźno, tak że niemal czułam jak zsuwały się ze stóp.
Co dziwnego w tym, że byłaś u ginekologa? – zapytała, zamykając drzwi na wszystkie trzy zamki.
Małą Kasieńkę postawiła bosymi nóżkami na ziemi, a ta uradowana, z kapturem na głowie, poczyniła kilka kroczków w moim kierunku.
No, bo nie uwierzysz co mnie tam spotkało! – uniosłam się i wzięłam przyszłą chrześniaczkę na ręce. Podałam ją Wiktorii, by mogła ją ubrać, a sama po zdjęciu butów do końca, przeszłam do pokoju, nie małego, ale jedynego jaki był w całym mieszkaniu.
Klepnęłam sobie na kanapie, a w pomieszczeniu były takie dwie, nie identyczne, ale przykryte takim samym kocem w miodowej barwie, z wizerunkiem galopujących koni. Między kanapami stała ława, drewniana i nieco zniszczona, ale tego nie było widać, bo pokrywał ją brązowy obrus w białe stokrotki. Ładny był, bardzo mi się podobał, choć u mnie do niczego by nie pasował. Na podłodze, na której siedziała Kaśka i kucała Wiktoria, próbująca założyć małej pampersa podczas zabawy, a następnie zielony, polarowy pajac z zamkiem na przedzie, znajdował się puchowy, biały dywan i był on naprawdę biały. Od razu pomyślałam, że u mnie ten efekt utrzymałby się góra przez trzy dni i byłam pełna podziwu dla pań, że przy tak małym dziecku, ten przedmiot jeszcze bije po oczach, lśniąc niczym płatki śniegu. Oprócz wymienionych przeze mnie przedmiotów, w pokoju znajdowała się jeszcze starego typu meblościanka, ustawiona przy jednej ze ścian. Zachowywała nieco odstępu od prostopadłej ściany i to właśnie tam zostało wciśnięte łóżeczko. No i było też czarne biurko, upchnięte w rogu, takie typu narożnikowego. Nie zabierało dużo miejsca, ale zdaniem jakieś pani z OPR było konieczne, bo Patryk był nieletnim uczniem i powinien mieć miejsce do nauki.
Jakby przy stole w kuchni czy na ławie w pokoju, nie mógł lekcji odrabiać.
Dla mnie to było, po prostu, niepojęte, takie na siłę utrudnianie. Ciekawa byłam czy u tych wszystkich, patologicznych rodzin, do których chodzą rozdawać cudze podatki, zowiąc je zasiłkami, także są biurka dla dzieciaków i tak czysty dom oraz zawsze ciepły obiad. Bo tutaj tak było i byłam o tym święcie przekonana!
Mówiłaś o ginekologu – przypomniała Wiki, napominając też o tym, że babcia jest u sąsiadki na ploteczkach, więc nie muszę się krępować.
Spojrzałam na moją przyjaciółkę, ubraną w wyciągnięte dresy i męską, najprawdopodobniej należącą do Filipa koszulkę, bo przecież tylko jego rzeczy, czasami, zdarzało nam się nosić. On, gdy były znoszone lub sprane, to chciał je wywalać, a ja sobie je brałam jako piżamę albo robiłam z nich ścierki do mycia okien, podłóg i ścierania kurzy. Poczułam taki zew szczerości, spowodowany tym, że nie licząc, niepowtarzającej jeszcze Kaśki, jesteśmy same w mieszkaniu i zaczęłam nawijać:
No, bo sobie tak pomyślałam, że skoro nie mam faceta, a Oskar to na ostatni czas wcale we mnie nie wkładał, to sobie pójdę do gina, bo on tam przynajmniej coś sztucznego ma...
Wziernik – podpowiedziała, nieco czerwieniejąc na twarzy.
Ale okropna nazwa – szepnęłam, zawiedziona takim faktem. Naprawdę myślałam, że to się wszystko jakoś ładniej nazywa, w końcu służy do cipki. Takie majtki na przykład, to tak ładnie się zwały, bo można było nawet do majtunie zdrobnić, a taki wziernik. Ni chuja, nie zdrobni się do przystępnej formy, choćby się chciało.
Kati! – krzyknęła na mnie. – Miałaś mówić o ginekologu.
No tak, bo mnie u niego straszna rzecz spotkała – przypomniałam, niemal natychmiast wyrywając się z chwili zamyśleń.
A co też mógł ci zrobić ginekolog? Wsadził ci nie do tej dziury.
Byłam w szoku, ze wysiliła się na taki komentarz, bo tak znaczna bezpośredniość pasowała do mnie, ale nie do niej. Ona chyba sama byłą tym faktem przerażona, bo nawet rzuciła krótkie i szczerze przepraszam.
Zupełnie się tym nie przejmuj! – Machnęłam na to ręką i kontynuowałam. – Gdyby mi wsadził nie do tej dziury, to by jeszcze nie było takie złe. Uznałabym to za nienaumyślność i zwaliła na jego zmęczenie, ale on naumyślnie, skurwiel jeden... – zaczęłam się rozkręcać i nagle przyhamowałam, rozumiejąc, że Wika nic, a nic, z mojej opowieści nie kmini. – To może ja zacznę od początku – zaproponowałam.
Tak byłoby najlepiej – przytaknęła i podniosła Kaśkę, by móc zanieść ją do łóżeczka.
Kiedy berbeć znalazł się w swoim posłaniu, zapaliła niewielką lampkę w kształcie kamienia solnego, spoczywającą na stole i zgasiła światło. – Tylko postaraj się mówić ciszej, a ona się pobawi jeszcze, powierci i sobie uśnie.
Okay – szepnęłam. – Bo ja podjechałam pod tę przechodnie i szukałam miejsca do parkowania, by wiesz.... no by zaparkować.
Chyba hulajnogę – przerwała mi, takim oto złośliwym komentarzem. – Przecież ty nawet samochodu nie masz.
No nie, ale kochanek Filipa ma.
Filip ma kochankę? – zapytała i przez chwilę się zamyśliła. – Nie, ty powiedziałaś inaczej. Co znaczy, że Filip ma kochanka? On jest...
Nikomu nie mów – warknęłam przez zęby, przychylając się do ławy, która znajdowała się między nami. – On mnie zabije – dodałam, odlatując w tył i opierając się o miękkie oparcie.
Też bym cię zabiła, gdybyś wygadała mój sekret. Ja naprawdę nie spodziewałam się, że on może być homoseksualistą.
Ale jest i koniec tematu! – uniosłam się, ale po chwili, gdy Wika spojrzała znacząco na łóżeczko, to zmieniłam ton na nieco lżejszy. – Ty, jak coś, to nic nie wiesz. No i wracamy do mojej ciekawej opowieści o panu ginekologu – ostatnie słowo powiedziałam z prawdziwą odrazą.
Co on ci zrobił?
Chciał mi się władować na moje miejsce parkingowe. Zaczął coś tam ściemniać, że jest tylko dla personelu.
Może mówił prawdę.
Prawda, a dobre maniery, co ważniejsze? Dobre maniery, a więc kobiecie i to w szczególności mnie, zawsze należy ustąpić.
A no tak, zapomniałam o tym drobnym, oczywistym szczególe – zajechała cynizmem i dopiero wtedy zaproponowała mi herbatki.
Potem zrobisz – zadecydowałam. – Sobie też potem zrobisz – dodałam szybko, zanim podniosła swoje cztery litery z drugiej wersalki.
Wiktoria więc usiadła sztywno, niczym na kościelnym kazaniu i wpatrywała się w moje umalowane bordową szminką usta.
No i on się tam ze mną wykłóca, dobre pięć minut, na tym parkingu. Ja już mam ochotę wysiąść i mu wszystkie zęby powykrzywiać, tak aby się u dentysty na lata zadomowił, a ten nagle mi ustępuje, po, oczywiście, kilku żartach o tym, jak to pewnie już rodzę, skoro jestem taka niecierpliwa albo tak emocjonalna i nerwowa, bo pewnie w ciąży.
Nic złego ci nie zrobił – stwierdziła, z czym ja się ani trochę nie zgadzałam.
Wysłuchaj do końca – szepnęłam złowrogo. – Idę sobie do tego gina, jego oczywiście jeszcze nie ma...
Co się dziwisz? Jak mu jego miejsce parkingowe zajęłaś, to musiał znaleźć, biedaczek, inne.
Biedaczek – zironizowałam gniewnie. – Biedny to on z pewnością nie był, a przynajmniej, samochód na to nie wskazywał. Piękny, duży, taki wiesz męski, wysoki, jakby terenowy, ale jednak miejski. No i wypicowany tak, jakby dopiero co z myjni zjechał. Ja tam przy nim to wiesz... taki pikuś, bo siedziałam w brudnym, zakurzonym, rodzinnym Citroenie Combi.
Czy to naprawdę ważne, jakim jeździł samochodem?
Ważne! Wszystko o tym dupku jest ważne.
Dupku? Przewalił sobie bardziej w kilka minut, niż Oskar przez lata, bo określasz ich takimi samymi epitetami – zauważyła.
Weszłam do tego gabinetu – wspomniałam. – Czekałam na tego debila, rozglądając się, a gdy on wszedł i zobaczyłam, że to akurat on, to o mały włos, a bym zawału dostała, a ten jak gdyby nigdy nic. Założył biały kitelek, zasiadł na fotelu i karty zaczął oglądać. I mnie się pyta o moją godność.
No, jak on śmiał, pacjentkę o nazwisko wypytywać?
Nie ironizuj, ja cię proszę – wtrąciłam niezwykle poważnie. – Ja mu podaje, że Michalska, a ten tak zawiesił się na tych kartach, wszystkie trzy trzymał w dłoni, jakby to talia była, a on w Piotrusia albo Chuja grał, i się tak na mnie lampi znad tych kart. Tak wiesz... tymi paczadełkami, jasnymi jak skurwysyn. Ni to niebieskie, ni szare, takie lodowate to, że aż mnie zmroził. Zimno mi się zrobiło. Ja się tam bałam, że zaraz mi się od tego jego spojrzenia siku zachce, a tu przecież trzeba zaraz na ten fotelik cudaczny i docipny siadać.
Nie wiem dlaczego, ale Wiktoria przerwała mi śmiechem. Przeprosiła i wyznała, że nie mogła się powstrzymać. Zupełnie nie przejmowałam się jej reakcją i opowiadałam dalej, jednocześnie przy tym bardzo żywo gestykulując.
On mnie się zapytał, co mnie do niego sprowadza, no to powiedziałam, że badanie kontrolne. Wstałam i nie czekając na jego polecenie, rozpięłam moje dżinsy, zsunęłam je razem z majtusiami, usiadłam sobie na tej leżance, by ten dół zdjąć całkiem, a ten taki speszony, zesztywniały, oniemiały. Nagle się przełamał, uniósł rękę jedną do góry, jak policjant, co auta zatrzymuje, do kontroli alkomatem ich właścicieli i do mnie, że nie, że niech pani przestanie, niech pani tego nie robi. Ja tam nie wiem o co mu chodzi i nagle drzwi się otwierają. Wchodzi jakiś facet z tekstem: Przepraszam, że musiała pani na mnie tyle czekać, ale już jestem, i wtedy ten facet zauważył mnie, i tego fałszywego ginekologa.
Fałszywego ginekologa? – dopytywała Wiki.
Tak.
I co on na to? Uciekł? – zaciekawiła się i szeroko rozwarła gały.
Nie. Co ty? – Wzruszyłam ramionami i otrząsnęłam się odrazą. – Stał dalej, taki pewny siebie, choć nieco speszony, chyba moją otwartością i powiedział: Właśnie dlatego chciałem panią powstrzymać przed rozbieraniem się. Wtedy się do mnie, takiej wiesz, z opuszczonymi spodniami i majtkami, siedzącej na tej leżance zbliżył, i się przedstawił: Wiktor jestem. Nawet mi rękę chujoza jeden podał!
Zbrodnia, bo ty przecież chciałaś, by w ciebie tę rękę włożył.
Całość, to może nie, bo duża była, jak ją uścisnęłam.
Uścisnęłaś?
A co miałam zrobić?! – wybuchnęłam, a Kaśka w łóżeczku głośno się zaśmiała, jakby rozumiała, o czym sobie z jej matką opowiadamy. – Powiedziałam mu: Ja Katrina. Frajer się zaśmiał.
Zaśmiał? – powtórzyła po mnie.
Niemożliwe, powiedział. Znaczy, nie wierzę, dodał, ale zaraz potem dopowiedział: Jednak dla ciebie, to ja mogę być nawet piorunem.
I co?
Krzyknęłam na niego, by go ten piorun trafił i żywota na wieczne amen pozbawił. Ten cały Kubisiak wyprosił go z gabinetu i bardzo przepraszał. Powiedział, że Wiktor ma specyficzne poczucie humoru i pewnie chciał się zemścić, tak trochę mnie zażyć za to spięcie ma parkingu.
A o parkingu skąd wiedział?
Właśnie?! – zapytałam, zdając sobie sprawę, że przecież ani ja, ani ten cały Wiktor, mu o tym nie wspomnieliśmy ani słowa. Ja milczałam, a ten po prostu zdjął kitel i oddał go przyjacielowi, czy kimkolwiek oni dla siebie byli. – Oboje ze mnie pokpili! – wrzasnęłam zbulwersowana i aż poczułam, że się czerwona robię na twarzy z nagle, wszechogarniającej każdy minimetr mojego organizmu złości!

***

W jednej z kamienic, znajdujących się przy najbardziej ruchliwej, a jednocześnie też najdłuższej ulicy, przecinającej niemal całe miasto w pół, mieściło się skromne, niewielkie, dwupokojowe mieszkanie. Składało się z salonu i sypialni oraz standardowo, kuchni i łazienki. W pomieszczeniach dominowały kolory brązu i beżu, choć żółta farba, dumnie stała na środku, ofoliowanej kuchni.
Mężczyzna siedzący na narożnikowej kanapie, bez koszulki, kończył właśnie pierwsze piwo i wybierał się do lodówki po drugie. Sięgając do rączki niewysokiego sprzętu AGD, rzucił nieprzyjemne spojrzenie pudełku z żółtą cieczą. Pozbył się z butelki kapsla za pomocą otwieracza. Od razu wywalił go do kosza na śmieci, umiejscowionego, standardowo, w szafce pod zlewem. Meble nie były najnowsze, ale były niemal niezniszczone i idealnie pasowały do średniej wielkości kuchni, do której można było się dostać z obydwóch pokoi, zarówno z sypialni, jak i z salonu. Różnica jednak polegała na tym, że salon był otwarty i od kuchni nie oddzielały go drzwi, ani żadna ściana, natomiast sypialnia była zamykana i to nawet na zamek.
Szatyn odłożył piwo na blat, poprawił spodnie nieco je podciągając i wywijając tak, by gumka go nie uwierała w biodra oraz brzuch. W mieszkaniu pobrzmiewały odgłosy wiadomości, płynące wprost z niedużego, plazmowego telewizora. Dołożył węgla do kaflowego pieca i powrócił po swój trunek. Ponownie rozsiadł się na narożniku w salonie, poczynił kilka łyków i ogarnął wzrokiem pustą przestrzeń, bo gdyby nie liczyć ciemnej komody z szufladami, na której stał telewizor oraz nieco wyższej i znacznie dłuższej, ale w identycznym wzorze, to w salonie nie znajdowało się nic ponad. Nawet okna nie miały firanek, ani zasłonek, choć te leżały w opakowaniu na parapecie. Wystarczyło je tylko założyć i postanowił to zrobić zaraz po odmalowaniu.
Dzwonek do drzwi przerwał mu, raczenie się posmakiem chmielu. Podniósł się z wygodnej, niemal półleżącej pozycji i poszedł otworzyć. Widząc Bartosza Kubisiaka, przymknął oczy i wypuścił powietrze nosem.
Przepraszam – powiedział jako pierwszy i zrobił gościowi miejsce, by mógł wejść do środka.
Bartek zdjął buty, bo pogoda się rozpadała i choć przyjechał autem, to jednak kawałek przeszedł w asyście kałuż, i błota. Nie chciał przyjacielowi nabrudzić, zwłaszcza, że ten nawykł do chodzenia po domu na bosaka.
Za co? Za to, że mogłem przez ciebie stracić pracę!? – uniósł się. – Co w ciebie wstąpiło?! Nigdy się tak nie zachowywałeś – wytknął i zagościł się na tyle, by sięgnąć do szklanej, niewysokiej ławy po pilot i wyłączyć telewizor przyjaciela.
To za daleko zaszło – przyznał Wiktor, drapiąc się po głowie i tym sposobem rozczochrując, jeszcze bardziej, swoje, lekko wilgotne po deszczówce, włosy. Nie miał czasu jeszcze zmyć z siebie brudu dzisiejszego dnia. Zdążył jedynie zmienić ubranie na dresowe spodnie i miał siły tylko na to, by usiąść i, raczyć się piwkiem. – Chciałem jej tylko dać lekką nauczkę i...
I co? Wiem, że moja żona cię tam wpuściła, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że stawianie jej na recepcji było błędem. Niedługo moja recepcjonistka urodzi, a Malwina...
Nie wściekaj się na nią – przerwał Gawryluk i spojrzał na opaloną tureckim słońcem, twarz przyjaciela. Zatrzymał się na jego ciemnych, niemal czarnych tęczówkach. – To moja wina. Przekonałem ją, miałem tam tylko wejść, zobaczyć jej minę, poprosić, by usiadła i zaczekać na ciebie.
Była półnaga gdy wszedłem – zaznaczył.
Sama się rozebrała. Ja jej do tego nie zachęcałem. – Sięgnął po swoje piwo, oplótł ustami kraniec szyjki i przechylił zielonkawą butelkę. – Ale z chęcią bym ją przeprosił – dodał, potem pytając przyjaciela o to, czy chce może piwa.
Dzięki, ale prowadzę. – Klepnął na narożnik, poprawił poduszkę tak, by móc się o nią podpierać łokciem i wyznał, że napiłby się czegoś zimnego.
Powinna tu być jeszcze jakaś Cola Julki. – Szatyn udał się do kuchni i zaczął szperać po szafkach. Nie znalazł ani jednej butelki plastikowej, ale za to w lodówce, były trzy puszki Sprita. Pokazał jedną z nich przyjacielowi, a ten przytaknął ruchem głowy. – Szklankę ci do tego dać?
Nie, daj spokój. – Bartosz wyciągnął dłoń po napój, otworzył go, lekko się przy tym polewając kilkoma kropelkami i upił gazującą ciecz, by czasami nie rozlać jej więcej.
Wiktor podsunął mu podstawkę. Nie znosił jak ktoś kładł na stole, ławie lub nawet blacie, kubki, szklanki i talerze bez wcześniejszego podłożenia podstawki albo choćby maty sylikonowej, bądź bambusowej.
A jak z Julką? – dopytywał Kubisiak.
Jutro wpadnie. Powinienem do tego czasu nałożyć tej żółtej farby, ale tak mi się nie chcę – wywarczał przez zęby.
Po co odmalowujesz, przecież jest czysto?
Julia uznała, że jest za ponuro. Wymyśliła, że żółty świetnie się komponuje z kuchennym brązem, a czerwień pasuje do salonu. Oczywiście nie wszystkie ściany, tylko jedna. Problem w tym, że nie powiedziała która.
To do niej zadzwoń – zaproponował.
Po nocy?
Nie no, jutro rano możesz.
Jutro rano, to ja chcę te przeklęte zasłonki powiesić, by jej nie było przykro, skoro już mi je zakupiła.
Wcześniej miałeś rolety, nie?
Echeś – rzucił, jakby z utęsknieniem za tamtymi czasami, Wiktor.
To zadzwoń do niej teraz. Pomogę ci odmalować. O ile masz dwa wałki.
Mam nawet z cztery w piwnicy, ale ktoś by musiał po nie zejść i je przynieś, i...
Rozleniwiłeś się na starość.
Ona mnie wykańcza – poskarżył się przyjacielowi Gawryluk i zgiął nogę w kolanie w taki sposób, iż stopę wsunął pod udo drugiej nogi. – Każdy weekend chce tu spędzać. Zabiera mi całe moje prywatne życie i oczywiście przestrzeń osobistą.
Taki urok kobiet – wymądrzał się z zawodu ginekolog.
Niby tak, ale... tu i tak jest coś nie tak. Za często tu ostatnio bywa.
Może chce być bliżej ciebie?
Ta, na pewno – zadrwił. – Zamyka się w sypialni i leży na łóżku z laptopem na kolanach albo wyjada mi wszystkie orzeszki.
Kubisiak się zaśmiał.
Żałujesz jej orzeszków?
Nie, ale mogłaby powiedzieć, że przyjdzie, to kupiłbym więcej, a ona wpada, tak wiesz... bez zapowiedzi. Totalnie, bez zapowiedzi, nagle, na przykład o szóstej rano albo, ostatnio to byłem w szoku, bo przyszła o dwudziestej trzeciej. Ja nie wiem czemu Gośka, to jej pozwoliła tak późno wyjść.
A dzwoniłeś do niej?
Do Gośki?
Tak, do Gośki.
Wiktor pokręcił głową powoli, aczkolwiek bardzo stanowczo.
Ostatni raz, gdy rozmawialiśmy, to mnie straszyła podwyższeniem alimentów. Daję Juli, wszystko co mogę i naprawdę może tu wpadać, nawet bez zapowiedzi, ale chyba mogłaby to czynić o normalnych godzinach, a nie ja wychodzę niemal nagi z łazienki, a ona jest.
No to miałeś surprise – zaśmiał się.
Jeszcze jakie. O mało mi ręcznik z wrażenia nie spadł.
Jak chcesz, to ja pogadam z siostrą. To bezsensu, by skarżyła cię o podwyżkę alimentów, skoro ty naprawdę o to dziecko dbasz.
Jej nie chodzi o to, że nie dbam – uniósł się zbulwersowany. – Ona po prostu uważa, że skoro mnie wiecznie nie ma, bo wyjeżdżam, bo pracuję, to jej się należy zapłata, takie wynagrodzenie za to, że zajmuje się własną córką. Potrafisz to zrozumieć?
Nie, ale Małgonia zawsze była dzika – przypomniał. – Postaramy się z Malwiną na nią wpłynąć, bo to chore. Ty kupujesz książki do szkoły, ty fundujesz gadżety, wycieczki. W sumie zazwyczaj płacisz po połowie z nią, ale nie raz bywało tak, że...
Rozumiem, że ona nie ma. Jest sprzedawczynią w butiku, zapewne za nieco ponad najniższą krajową, ale ja też nie śpię na złotych górach. Mógłbyś jej to uświadomić. Dodać też, że na własne dziecko nie będę żałował, co mam jej dać, czy kupić i tyle ile muszę, zawsze ode mnie dostanie, ale mogłaby się jednak sama, też nieco bardziej tym dzieckiem zainteresować, bo fakt faktem, ona chodzi bezpańska jak mnie nie ma.
No nie do końca bezpańska. Są twoi rodzice, jesteśmy my – przypomniał. – Gośka jest w pracy od rana do wieczora.
Teraz to ją usprawiedliwiasz – zauważył.
Bo jaka by nie była, to moja siostra. Ona też chce sobie ułożyć życie.
Spotyka się z kimś? – wyraźnie się zaciekawił.
Umawia, ale czy z kimś na stałe, to nie wiem.
A Jula co na to?
Chyba nie wie albo ma to gdzieś. – Wzruszył ramionami. – Szczerze to nie pytałem.
Sam zapytam – stwierdził Gawryluk.
Gośka ci nigdy nie podarowała tego, że ją zostawiłeś z dzieckiem.
Nigdy jej nie zostawiłem! – uniósł się, wstając i zmierzając do jednej z komód, na której leżał jego telefon komórkowy. – Zawsze mogła na mnie liczyć, a to, że nie poddałem się presji jej rodziców i moich, i nie zawarłem związku małżeńskiego bez przyszłości, tylko dlatego, że była w ciąży, to była kwestia rozsądku, a nie jakieś zostawienie własnego dziecka. To nie moja wina, że chciała jak inne koleżanki, z brzuchem zasuwać do ołtarza i budować rodzinkę. Powinna być mi wdzięczna za moją decyzję, bo przez nią była cały ten czas wolna, a większość jej koleżanek uwięziona i teraz się rozwodzi, bo po kilkunastu latach, okazało się, że małżeństwo z przymusu, nie ma nic wspólnego z uczuciami, a więc nie ma szans być trwałe.
Ja rozumiem twoje racje, ale zrozum też ją. Była w tobie zakochana.
Gdy oboje byliśmy w szkole średniej – wspomniał. – Za długo chowa urazę. Gdyby nie jej ojciec i matka, to by mi własnego dzieciaka nie kazała widywać. To ja mam prawo mieć do niej urazę, nie ona do mnie. – Wybrał numer córki i przyłożył telefon do ucha. Pierwsze o co się zapytał, to o to czy mama jest w domu, a potem, które konkretnie ściany ma potraktować farbą. Uzyskał odpowiedzi, pożegnał się, życzył dobrej nocy i spojrzał z wyrzutem na przyjaciela. – Nie ma jej. Dasz wiarę? – Zajął miejsce na kwadratowej, zamszowej pufie.
Może poszła na randkę – usłyszał w odpowiedzi, z nutką świadczącą o braku zainteresowania całą sprawą.
Może, ale i tak... nie mogłaby się umawiać w dzień?
Mieszka na starym, ale dobrym osiedlu, w bezpiecznej dzielnicy, a Jula da sobie radę. Co złego w tym, że...
Niby nic, ale...
Jesteś zazdrosny? – dopytywał.
Nie, to nie to, po prostu... ani trochę nie podoba mi się jej podejście i zachowanie. Nigdy nie podobało.
Dlatego się z nią nie ożeniłeś – przypomniał dopijając Sprita. – Dość o mojej dzikiej siostrze. Szoruj po te wałki.
Ale naprawdę chcesz mi pomóc?
No.
Na pewno...
Wiktor, cholera jasna, no rusz, że dupsko zanim się rozmyślę!
Dobrze. – Wstał i zmierzył w stronę drzwi, ale zanim zniknął w niewielkim przedpokoju, a potem udał się na klatkę schodową, to zapytał jeszcze – A dasz mi numer tej... tej... no tej co ma imię od huraganu?
A po cóż ci jej numer?
Musisz go mieć. Jest twoją pacjentką...
Po tym wszystkim, to jestem zdziwiony, że się nie wypisała! W ogóle cud, że nie wezwała na ciebie policji, a na mnie inspekcji pracy. Poza tym nie tak brzmiało moje pytanie. Pytałem, po co ci jej numer?
Wiktor wsparł się ramieniem o futrynę i splótł ręce na piersi.
Jak już mówiłem – zaczął nieco zamyślony, błądził przy tym wzrokiem po podłodze. – To się trochę za daleko potoczyło i chciałbym ją zwyczajnie, po ludzku, przeprosić. Mnie też jest głupio.
Chciałeś z niej zadrwić, to...
Przerwał głośnym mlaśnięciem.
Nieco zagrać awanturniczce na nosie chciałem, a nie od razu ją obnażać i... Dasz mi jej numer, proszę?
Co ci tak zależy?
Bo po prostu nie tak mnie wychowano i wiem co to wstyd – odpowiedział i nie czekając na odpowiedź przyjaciela, zdjął bluzę polarową z wieszaka i wyszedł z mieszkania, by udać się po narzędzia do malowania.

11 komentarzy:

  1. O jeju! Chciałabym mieć taką wenę, aby rozdziały jeden za drugim machać. I to nie byle jakie rozdziały, ale takie długie i dobre. Właściwie to się cieszę, bo gnębiła mnie ta sytuacja z ginekologiem i chciałam wiedzieć, jak to się wszystko dalej potoczy :D. Całkiem zwariowana historia, bo też kierowca miał pomysł na zemstę. Nie spodziewał się tylko, że Kati to taka narwana i bezwstydna, więc od razu majty w dół i do roboty. To go zaskoczyła. Koniec końców wyszło tak, że on miał następną nauczkę i na głupka wyszedł, a nie ona! No ładnie, niezłe z niej ziółko, nie powiem, nie powiem.
    No i panowie lekarze, bo ten drugi też nim jest, nie? :D W każdym razie myślę, że Wiktorowi to lekko w oko wpadła, a może naprawdę chce ją tylko przeprosić. Dobrze, bo wypada. Ten jego żart w całkiem inną stronę poszedł.
    Podoba mi się rzeczywistość w tej historii, wszystko jest takie bliskie nam. Bez bogatych, pięknych panienek, a z normalną dziewuchą z problemami. :P
    To znów, po raz kolejny tego dnia, czekam na następny! I dzięki za wpadnięcie do mnie — niedługo zacznę i powiadomię.
    Pozdrawiam, CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie umiem pisać rozdziałów na raty. Jak usiądę to w 1-3 godziny napiszę cały i publikuję.
      Czy rozdziały są dobre, to nie wiem, bo Katrinę piszę raczej na żywioł. Niby mam plan, decyzję poniekąd będą podejmowali czytelnicy, ale... ale piszę na żywioł.
      Nie, Wiktor nie jest lekarzem. Kim jest się wyjaśni, ale... ale tu jeszcze trochę czasu minie zanim do tego dojdzie.
      Następną część właśnie pisze, bo mam wenę. Szczerze, to mam aż przesyt weny na tę historię, ale publikuję póki mogę, bo pojutrze znowu do roboty trzeba iść i nie będzie na to czasu.
      Właśnie chciałam aby to było takie rzeczywiste, taka historia bez lukru, a nawet starałam się by panowie po męsku myśleli (nawet nie wiesz ile się nawypytywałam męża, jego brata, kolegę i moich kolegów. Panowie to mnie chyba mieli aż dość).

      Usuń
  2. Hejo! :3
    Hehe. Szkoda, że nie opisałaś tej całej sytuacji u ginekologa do końca. Z chęcią bym o niej poczytała. A to, jak się wspomina, to co innego. I pomyśleć, że naprawdę wierzyłam, że ten cały Wiktor jest ginekologiem xD
    ,,Powiedział, że Wiktor ma specyficzne poczucie humoru i pewnie chciał się zemścić, tak trochę mnie zażyć za to spięcie ma parkingu.’’ na
    Hm... Czy tylko ja nan wrażenie, że Wiktor, chcąc zdobyć nr telefony Katriny, nie miał tylko na myśli, by ją przeprosić? Podejrzewam, że chodzi o coś więcej :D
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  3. Katrina mnie rozkłada na łopatki, postanowiła iść do ginekologa, bo dawno seksu nie uprawiała, haha.
    Padłam na podłogę i nie mogłam się podnieść ze śmiechu, jak czytałam tą całą relację wzburzonej Kati z wizyty u ginekologa, jaką przedstawiła przyjaciółce. Widać, że ta cała sytuacja nią wstrząsnęła, a swoją drogą kim by nie wstrząsnęła. Jeszcze, żeby się okazało, że facet z parkingu to jej ginekolog, to byłaby chwila zażenowania i tyle, a ona zdjęła bezceremonialnie spodnie i majtki, a tu niespodzianka, prawdziwy pan doktor dopiero się objawił, a ten facet przed którym się obnażyła jest nie wiadomo kim. Ten cały Wiktor chciał się zabawić jej kosztem, utrzeć jej nosa, za to jak się z nim wykłócała na parkingu, no i udało mu się, wkręcił dziewczynę, tylko, że przy okazji, ona też mu utarła nosa, jak się rozebrała tak beztrosko, strasznie go to zażenowało i dobrze.
    Muszę przyznać, że ma facet poczucie humoru, dość specyficzne, ale przecież Kati też jest specyficzna, więc wydaje mi się, że jak ochłonie, to zacznie się z tego wszystkiego śmiać.
    Myślałam, z początku, że Wiktor poprosił przyjaciela o przysługę, bo chciał zrobić Kati kawał, a tu okazuje się, że pan doktor niewinny, tylko żonę ma bardzo pomocną. Żarty, żartami, ale tak naprawdę to pan doktor miał szczęście, że to była nasza Katrinka, bo nie dość, że nie zrezygnowała z wizyty, to nie zadzwoniła na policję, a niejedna pacjentka po czymś takim nie zawahałaby się tego uczynić.
    Wiktor wydaje mi się być facetem z poczuciem humoru i z zasadami. Z tej jego rozmowy wynika, że Bartosz jest jego niedoszłym szwagrem. Niedoszłym, bo Wiktor nie poddał się presji dziewczyny i rodziców swoich, jak i jej i nie wziął ślubu, tylko dlatego, że była w ciąży. Wydaje mi się, że trzeba mieć dużo odwagi, żeby tak postąpić, bo on tej Gośki nie zostawił samej sobie z dzieckiem, córką się interesuje, utrzymuje ją i się nią zajmuje. Przynajmniej na to wychodzi, bo myślę, że gdyby było inaczej to Bartosz nie byłby z Wikiem w takich dobrych relacjach, bo przecież Wik zrobił dziecko jego siostrze.
    Śmiać mi sie chciało jak Wiktor sie skarżył, że nastoletnia córka tak bez zapowiedzi go odwiedza i orzeszki wyjada, biedaczek. Niech się cieszy, że dziecko chce mieć z nim kontakt. A może młoda przychodzi do niego, bo u niego ma spokój, a w domu matka czegoś wymaga, albo o coś pyta.
    Ciekawa jestem, czy Wiktor chce numer telefonu Kati tylko dlatego, że chce ją przeprosić, bo jednak czuje się winny, że za daleko sie posunął, czy Katrinka wpadła mu w oko i chciałby ją bliżej poznać.


    OdpowiedzUsuń
  4. Jest i Wiktor. Zupełnie nie spodziewałam się, że on i Katrina zapoznają się w taki sposób. Wiktor fałszywym ginekologiem, no proszę! Miał facet pecha, bo chciał tylko trochę sobie pożartować, a tutaj bezwstydna Kati taki numer wywinęła, że z tego wyniknął nie za bardzo niewinny żarcik. Dobrze i dla Wiktora, i dla prawdziwego pana doktora, że to padło na szaloną Katrinę, bo gdyby na jej miejscu był ktoś inny, to ten kawał mógłby im przysporzyć całe mnóstwo problemów. Ale cóż, przynajmniej dzięki całemu temu zamieszaniu, Wiktor i Kati mają szansę, by nieco więcej ze sobą poobcować. Oczywiście o ile ten prawdziwy pan ginekolog zgodzi się, by to im umożliwić. Jednak myślę, że Wiktor ten numer otrzyma :P
    Ja nie mogę z Kati. Sposób w jaki ona opowiadała tę historię Wiktorii… ech, szczerzyłam się do ekranu laptopa co drugie jej zdanie.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. A jednak mężczyzna z parkingu nie był ginekologiem.
    Katrina tego na pewno się nie spodziewała. A Wiktorowi po wszystkim przemyślenia się włączyły i chce ją przeprosić. Ciekawe czy Katrina będzie chciała przyjąć te przeprosiny. Z tym może być trudno, bo złość na niego może jej szybko nie przejść.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. >Ta sytuacja u ginekologa... nieco dziwna. Chociaż podoba mi się, że to nie jest tematem tabu (a niektórzy nie lubią o tym mówić/pisać). Ale żeby pójść tam, bo chce ci się, za przeproszeniem, ruchać?! co?! A gdy okazało się, że to Wiki jest ginekologiem x) kolejne: co?!
    >Podoba mi się postać Wiktora. Nie zrobił tego co Kat: nie wziął ślubu "pod presją". Dziecko nie musi się wychowywać przy rodzicach, którzy zaprzysięgli swoją "miłość" ślubem.
    Przepraszam, że tak krótko, ale harcerze porywają mnie na zbiórkę.
    PS, ale to tak z ciekawości: dlaczego Wesoły Kostek usunął komentarze? Posty, które odwiedziłam miały usunięty komentarz.
    Ściskam, czy jakoś tak. Nie umiem się żegnać. Do kolejnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no bo Wesoły Kostek nie widziała tu miejsca dla siebie, ponieważ jej zdaniem za często były dodawane posty, a ja piszę i publikuję gdy mam wenę i u mnie nie ma obowiązku bycia na bieżąco, bo sama na bieżąco często nie jestem. Czytam gdy mam czas i jeśli ktoś publikowałby nawet codziennie, to trudno, nie opuściłabym takiego bloga, tylko po prostu przeczytała go rok później, gdy znalazłabym czas. Twój blog jest na to świetnym przykładem.
      Pozdrawiam i Wiktor nie jest ginekologiem, a to pójście do gina, bo się chce ruchać, było takim żartem, a nie braniem na powagę xD Podobnie jak na Bartka będzie Katrina mówiła Cipogrzebek ;-) Ona już ma takie teksty, jak paczadełka i zdziwko. Niektórzy uważają używanie ich za błąd, ale ja tego nie zamierzam zmieniać pod niczyją presją, bo odebrałoby to Katrinie jej charakter i oryginalność.

      Usuń
  8. Gołymi rękami bym Wiktora na miejscu Kati udusiła. Ale mu się udało jej odpłacić. On jest w ogóle jedną z ciekawszych postaci. Taki jest zmienny, niewiadomo do końca jaki tak naprawdę.
    Biedna Kati tak żywo opowiadała o tym co jej się przytrafiło, że miałam chwilę wrażenie, że biedna zaraz padnie z tych nerw. Jeszcze Wiktoria jej w ogóle zrozumienia nie okazała, to ja już bym się zagotowała do reszty. Ale gdyby ona taka hop do przodu nie była, to by się nic takiego nie wydarzyło też. Aż się Wiktor speszył, że tak szybko chciała sprawę załatwić.
    Apropo zmienności, to właśnie, w drugiej części rozdziału był całkiem inny znowu. Ale ta jego strona mi jakoś nie przeszkadza, chociaż mam mieszane uczucia. Jedynie dobrze, że Kati chce przeprosić, odważny, bo ona taka wybuchowa, to by większość się nie zbliżała, w obawie, że albo wiązanke dostanie, albo w twarz. W odróżnieniu od Patryka i Oskara, Wiktora mam za faceta i to go chyba ratuje najbardziej u mnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zrobiłam sobie zaległości z komentarzami, bo jestem już znacznie dalej, ale będę udawać, że nie wiem, co zdarzyło się dalej i postaram się jakoś odtworzyć swoje wrażenia ;)
    Tak sobie już wcześniej myślałam, że tym gościem z parkingu może być jej lekarz, ale nie przypuszczałam, że to będzie fałszywy lekarz! No i sumie nie wiem co myśleć, bo to rzeczywiście zaszło o wiele za daleko, więc dobrze że temu Wiktorowi jest głupio , ale z drugiej strony... No jakby to poszło zgodnie z planem, to bym mu nawet przyklasnęła xD
    Ciekawi mnie ten Wiktor, kim on jest i co on w ogóle tam robił. To tak króciutko, bo ciężko komentować z odstępem w czasie :)

    OdpowiedzUsuń