Rozdział 5
Zdawanie relacji z
pierwszego wrażenia
Zapukałam,
intensywnie i kilkakrotnie, w stare, pokryte mocno zieloną farbą,
drzwi. Nikt mi nie otworzył, więc walnęłam mocniej, a jedyny
paznokieć, na którym lakier, jeszcze, jako tako wyglądał, właśnie
doczekał się odpryśnięcia granatowego kolorku.
– Pięknie
– syknęłam i przeklęłam pod nosem.
Już
miałam sobie darować i zejść na dół. Po prostu wrócić do
domku i w końcu się przespać, ale gdy byłam na półpiętrze, to
drzwi się otworzyły, a Wiktora, stojąca z Kaśką na rękach,
krzyknęła za mną:
– Niecierpliwcze!
Jesteśmy!
Faktycznie
były i to obydwie, tyle że jedna zupełnie nieubrana, a jedynie
okryta żółtym ręcznikiem z kapturem, na którym ktoś doszył
oczy i dziób kaczki.
– Kąpałaś
ją – wywnioskowałam.
– Jak
co dzień o dziewiętnastej – odparła i przewracając oczami,
otworzyła drzwi szerzej butem, by zaprosić mnie tym krótkim,
wymownym i nietypowym gestem do środka.
– Już
jest dziewiętnasta? – zdziwiłam się. – Nie uwierzysz, ale
byłam u ginekologa – wypaliłam, siadając na drewnianej ławeczce,
ala góralskiej i zdejmując przy tym moje zapinane na zamek, ale też
sznurowane buciki. Sznurówki miały bardziej dla picu lub
pociaśnienia, gdyby spadały z nogi, ale ja z nich nie korzystałam.
Moje glaniaste kozaki, czarne z pobłyskiem granatu, nawykłam nosić
luźno, tak że niemal czułam jak zsuwały się ze stóp.
– Co
dziwnego w tym, że byłaś u ginekologa? – zapytała, zamykając
drzwi na wszystkie trzy zamki.
Małą
Kasieńkę postawiła bosymi nóżkami na ziemi, a ta uradowana, z
kapturem na głowie, poczyniła kilka kroczków w moim kierunku.
– No,
bo nie uwierzysz co mnie tam spotkało! – uniosłam się i wzięłam
przyszłą chrześniaczkę na ręce. Podałam ją Wiktorii, by mogła
ją ubrać, a sama po zdjęciu butów do końca, przeszłam do
pokoju, nie małego, ale jedynego jaki był w całym mieszkaniu.
Klepnęłam
sobie na kanapie, a w pomieszczeniu były takie dwie, nie identyczne,
ale przykryte takim samym kocem w miodowej barwie, z wizerunkiem
galopujących koni. Między kanapami stała ława, drewniana i nieco
zniszczona, ale tego nie było widać, bo pokrywał ją brązowy
obrus w białe stokrotki. Ładny był, bardzo mi się podobał, choć
u mnie do niczego by nie pasował. Na podłodze, na której siedziała
Kaśka i kucała Wiktoria, próbująca założyć małej pampersa
podczas zabawy, a następnie zielony, polarowy pajac z zamkiem na
przedzie, znajdował się puchowy, biały dywan i był on naprawdę
biały. Od razu pomyślałam, że u mnie ten efekt utrzymałby się
góra przez trzy dni i byłam pełna podziwu dla pań, że przy tak
małym dziecku, ten przedmiot jeszcze bije po oczach, lśniąc niczym
płatki śniegu. Oprócz wymienionych przeze mnie przedmiotów, w
pokoju znajdowała się jeszcze starego typu meblościanka, ustawiona
przy jednej ze ścian. Zachowywała nieco odstępu od prostopadłej
ściany i to właśnie tam zostało wciśnięte łóżeczko. No i
było też czarne biurko, upchnięte w rogu, takie typu
narożnikowego. Nie zabierało dużo miejsca, ale zdaniem jakieś
pani z OPR było konieczne, bo Patryk był nieletnim uczniem i
powinien mieć miejsce do nauki.
Jakby
przy stole w kuchni czy na ławie w pokoju, nie mógł lekcji
odrabiać.
Dla
mnie to było, po prostu, niepojęte, takie na siłę utrudnianie.
Ciekawa byłam czy u tych wszystkich, patologicznych rodzin, do
których chodzą rozdawać cudze podatki, zowiąc je zasiłkami,
także są biurka dla dzieciaków i tak czysty dom oraz zawsze ciepły
obiad. Bo tutaj tak było i byłam o tym święcie przekonana!
– Mówiłaś
o ginekologu – przypomniała Wiki, napominając też o tym, że
babcia jest u sąsiadki na ploteczkach, więc nie muszę się
krępować.
Spojrzałam
na moją przyjaciółkę, ubraną w wyciągnięte dresy i męską,
najprawdopodobniej należącą do Filipa koszulkę, bo przecież
tylko jego rzeczy, czasami, zdarzało nam się nosić. On, gdy były
znoszone lub sprane, to chciał je wywalać, a ja sobie je brałam
jako piżamę albo robiłam z nich ścierki do mycia okien, podłóg
i ścierania kurzy. Poczułam taki zew szczerości, spowodowany tym,
że nie licząc, niepowtarzającej jeszcze Kaśki, jesteśmy same w
mieszkaniu i zaczęłam nawijać:
– No,
bo sobie tak pomyślałam, że skoro nie mam faceta, a Oskar to na
ostatni czas wcale we mnie nie wkładał, to sobie pójdę do gina,
bo on tam przynajmniej coś sztucznego ma...
– Wziernik
– podpowiedziała, nieco czerwieniejąc na twarzy.
– Ale
okropna nazwa – szepnęłam, zawiedziona takim faktem. Naprawdę
myślałam, że to się wszystko jakoś ładniej nazywa, w końcu
służy do cipki. Takie majtki na przykład, to tak ładnie się
zwały, bo można było nawet do majtunie zdrobnić, a taki wziernik.
Ni chuja, nie zdrobni się do przystępnej formy, choćby się
chciało.
– Kati!
– krzyknęła na mnie. – Miałaś mówić o ginekologu.
– No
tak, bo mnie u niego straszna rzecz spotkała – przypomniałam,
niemal natychmiast wyrywając się z chwili zamyśleń.
– A
co też mógł ci zrobić ginekolog? Wsadził ci nie do tej dziury.
Byłam
w szoku, ze wysiliła się na taki komentarz, bo tak znaczna
bezpośredniość pasowała do mnie, ale nie do niej. Ona chyba sama
byłą tym faktem przerażona, bo nawet rzuciła krótkie i szczerze
przepraszam.
– Zupełnie
się tym nie przejmuj! – Machnęłam na to ręką i kontynuowałam.
– Gdyby mi wsadził nie do tej dziury, to by jeszcze nie było
takie złe. Uznałabym to za nienaumyślność i zwaliła na jego
zmęczenie, ale on naumyślnie, skurwiel jeden... – zaczęłam się
rozkręcać i nagle przyhamowałam, rozumiejąc, że Wika nic, a nic,
z mojej opowieści nie kmini. – To może ja zacznę od początku –
zaproponowałam.
– Tak
byłoby najlepiej – przytaknęła i podniosła Kaśkę, by móc
zanieść ją do łóżeczka.
Kiedy
berbeć znalazł się w swoim posłaniu, zapaliła niewielką lampkę
w kształcie kamienia solnego, spoczywającą na stole i zgasiła
światło. – Tylko postaraj się mówić ciszej, a ona się pobawi
jeszcze, powierci i sobie uśnie.
– Okay
– szepnęłam. – Bo ja podjechałam pod tę przechodnie i
szukałam miejsca do parkowania, by wiesz.... no by zaparkować.
– Chyba
hulajnogę – przerwała mi, takim oto złośliwym komentarzem. –
Przecież ty nawet samochodu nie masz.
– No
nie, ale kochanek Filipa ma.
– Filip
ma kochankę? – zapytała i przez chwilę się zamyśliła. –
Nie, ty powiedziałaś inaczej. Co znaczy, że Filip ma kochanka? On
jest...
– Nikomu
nie mów – warknęłam przez zęby, przychylając się do ławy,
która znajdowała się między nami. – On mnie zabije – dodałam,
odlatując w tył i opierając się o miękkie oparcie.
– Też
bym cię zabiła, gdybyś wygadała mój sekret. Ja naprawdę nie
spodziewałam się, że on może być homoseksualistą.
– Ale
jest i koniec tematu! – uniosłam się, ale po chwili, gdy Wika
spojrzała znacząco na łóżeczko, to zmieniłam ton na nieco
lżejszy. – Ty, jak coś, to nic nie wiesz. No i wracamy do mojej
ciekawej opowieści o panu ginekologu – ostatnie słowo
powiedziałam z prawdziwą odrazą.
– Co
on ci zrobił?
– Chciał
mi się władować na moje miejsce parkingowe. Zaczął coś tam
ściemniać, że jest tylko dla personelu.
– Może
mówił prawdę.
– Prawda,
a dobre maniery, co ważniejsze? Dobre maniery, a więc kobiecie i to
w szczególności mnie, zawsze należy ustąpić.
– A
no tak, zapomniałam o tym drobnym, oczywistym szczególe –
zajechała cynizmem i dopiero wtedy zaproponowała mi herbatki.
– Potem
zrobisz – zadecydowałam. – Sobie też potem zrobisz – dodałam
szybko, zanim podniosła swoje cztery litery z drugiej wersalki.
Wiktoria
więc usiadła sztywno, niczym na kościelnym kazaniu i wpatrywała
się w moje umalowane bordową szminką usta.
– No
i on się tam ze mną wykłóca, dobre pięć minut, na tym parkingu.
Ja już mam ochotę wysiąść i mu wszystkie zęby powykrzywiać,
tak aby się u dentysty na lata zadomowił, a ten nagle mi ustępuje,
po, oczywiście, kilku żartach o tym, jak to pewnie już rodzę,
skoro jestem taka niecierpliwa albo tak emocjonalna i nerwowa, bo
pewnie w ciąży.
– Nic
złego ci nie zrobił – stwierdziła, z czym ja się ani trochę
nie zgadzałam.
– Wysłuchaj
do końca – szepnęłam złowrogo. – Idę sobie do tego gina,
jego oczywiście jeszcze nie ma...
– Co
się dziwisz? Jak mu jego miejsce parkingowe zajęłaś, to musiał
znaleźć, biedaczek, inne.
– Biedaczek
– zironizowałam gniewnie. – Biedny to on z pewnością nie był,
a przynajmniej, samochód na to nie wskazywał. Piękny, duży, taki
wiesz męski, wysoki, jakby terenowy, ale jednak miejski. No i
wypicowany tak, jakby dopiero co z myjni zjechał. Ja tam przy nim to
wiesz... taki pikuś, bo siedziałam w brudnym, zakurzonym, rodzinnym
Citroenie Combi.
– Czy
to naprawdę ważne, jakim jeździł samochodem?
– Ważne!
Wszystko o tym dupku jest ważne.
– Dupku?
Przewalił sobie bardziej w kilka minut, niż Oskar przez lata, bo
określasz ich takimi samymi epitetami – zauważyła.
– Weszłam
do tego gabinetu – wspomniałam. – Czekałam na tego debila,
rozglądając się, a gdy on wszedł i zobaczyłam, że to akurat on,
to o mały włos, a bym zawału dostała, a ten jak gdyby nigdy nic.
Założył biały kitelek, zasiadł na fotelu i karty zaczął
oglądać. I mnie się pyta o moją godność.
– No,
jak on śmiał, pacjentkę o nazwisko wypytywać?
– Nie
ironizuj, ja cię proszę – wtrąciłam niezwykle poważnie. – Ja
mu podaje, że Michalska, a ten tak zawiesił się na tych kartach,
wszystkie trzy trzymał w dłoni, jakby to talia była, a on w
Piotrusia albo Chuja grał, i się tak na mnie lampi
znad tych kart. Tak wiesz... tymi paczadełkami, jasnymi jak
skurwysyn. Ni to niebieskie, ni szare, takie lodowate to, że aż
mnie zmroził. Zimno mi się zrobiło. Ja się tam bałam, że zaraz
mi się od tego jego spojrzenia siku zachce, a tu przecież trzeba
zaraz na ten fotelik cudaczny i docipny siadać.
Nie
wiem dlaczego, ale Wiktoria przerwała mi śmiechem. Przeprosiła i
wyznała, że nie mogła się powstrzymać. Zupełnie nie
przejmowałam się jej reakcją i opowiadałam dalej, jednocześnie
przy tym bardzo żywo gestykulując.
– On
mnie się zapytał, co mnie do niego sprowadza, no to powiedziałam,
że badanie kontrolne. Wstałam i nie czekając na jego polecenie,
rozpięłam moje dżinsy, zsunęłam je razem z majtusiami, usiadłam
sobie na tej leżance, by ten dół zdjąć całkiem, a ten taki
speszony, zesztywniały, oniemiały. Nagle się przełamał, uniósł
rękę jedną do góry, jak policjant, co auta zatrzymuje, do
kontroli alkomatem ich właścicieli i do mnie, że nie, że niech
pani przestanie, niech pani tego nie robi. Ja tam nie wiem o co mu
chodzi i nagle drzwi się otwierają. Wchodzi jakiś facet z tekstem:
Przepraszam, że musiała pani na mnie tyle czekać, ale już
jestem, i wtedy ten facet zauważył mnie, i tego fałszywego
ginekologa.
– Fałszywego
ginekologa? – dopytywała Wiki.
– Tak.
– I
co on na to? Uciekł? – zaciekawiła się i szeroko rozwarła gały.
– Nie.
Co ty? – Wzruszyłam ramionami i otrząsnęłam się odrazą. –
Stał dalej, taki pewny siebie, choć nieco speszony, chyba moją
otwartością i powiedział: Właśnie dlatego chciałem panią
powstrzymać przed rozbieraniem się. Wtedy się do mnie, takiej
wiesz, z opuszczonymi spodniami i majtkami, siedzącej na tej leżance
zbliżył, i się przedstawił: Wiktor jestem. Nawet mi rękę
chujoza jeden podał!
– Zbrodnia,
bo ty przecież chciałaś, by w ciebie tę rękę włożył.
– Całość,
to może nie, bo duża była, jak ją uścisnęłam.
– Uścisnęłaś?
– A
co miałam zrobić?! – wybuchnęłam, a Kaśka w łóżeczku głośno
się zaśmiała, jakby rozumiała, o czym sobie z jej matką
opowiadamy. – Powiedziałam mu: Ja Katrina. Frajer się
zaśmiał.
– Zaśmiał?
– powtórzyła po mnie.
– Niemożliwe,
powiedział. Znaczy, nie wierzę, dodał, ale zaraz
potem dopowiedział: Jednak dla ciebie, to ja mogę być nawet
piorunem.
– I
co?
– Krzyknęłam
na niego, by go ten piorun trafił i żywota na wieczne amen
pozbawił. Ten cały Kubisiak wyprosił go z gabinetu i bardzo
przepraszał. Powiedział, że Wiktor ma specyficzne poczucie humoru
i pewnie chciał się zemścić, tak trochę mnie zażyć za to
spięcie ma parkingu.
– A
o parkingu skąd wiedział?
– Właśnie?!
– zapytałam, zdając sobie sprawę, że przecież ani ja, ani ten
cały Wiktor, mu o tym nie wspomnieliśmy ani słowa. Ja milczałam,
a ten po prostu zdjął kitel i oddał go przyjacielowi, czy
kimkolwiek oni dla siebie byli. – Oboje ze mnie pokpili! –
wrzasnęłam zbulwersowana i aż poczułam, że się czerwona robię
na twarzy z nagle, wszechogarniającej każdy minimetr mojego
organizmu złości!
***
W
jednej z kamienic, znajdujących się przy najbardziej ruchliwej, a
jednocześnie też najdłuższej ulicy, przecinającej niemal całe
miasto w pół, mieściło się skromne, niewielkie, dwupokojowe
mieszkanie. Składało się z salonu i sypialni oraz standardowo,
kuchni i łazienki. W pomieszczeniach dominowały kolory brązu i
beżu, choć żółta farba, dumnie stała na środku, ofoliowanej
kuchni.
Mężczyzna
siedzący na narożnikowej kanapie, bez koszulki, kończył właśnie
pierwsze piwo i wybierał się do lodówki po drugie. Sięgając do
rączki niewysokiego sprzętu AGD, rzucił nieprzyjemne
spojrzenie pudełku z żółtą cieczą. Pozbył się z butelki
kapsla za pomocą otwieracza. Od razu wywalił go do kosza na śmieci,
umiejscowionego, standardowo, w szafce pod zlewem. Meble nie były
najnowsze, ale były niemal niezniszczone i idealnie pasowały do
średniej wielkości kuchni, do której można było się dostać z
obydwóch pokoi, zarówno z sypialni, jak i z salonu. Różnica
jednak polegała na tym, że salon był otwarty i od kuchni nie
oddzielały go drzwi, ani żadna ściana, natomiast sypialnia była
zamykana i to nawet na zamek.
Szatyn
odłożył piwo na blat, poprawił spodnie nieco je podciągając i
wywijając tak, by gumka go nie uwierała w biodra oraz brzuch. W
mieszkaniu pobrzmiewały odgłosy wiadomości, płynące wprost z
niedużego, plazmowego telewizora. Dołożył węgla do kaflowego
pieca i powrócił po swój trunek. Ponownie rozsiadł się na
narożniku w salonie, poczynił kilka łyków i ogarnął wzrokiem
pustą przestrzeń, bo gdyby nie liczyć ciemnej komody z szufladami,
na której stał telewizor oraz nieco wyższej i znacznie dłuższej,
ale w identycznym wzorze, to w salonie nie znajdowało się nic
ponad. Nawet okna nie miały firanek, ani zasłonek, choć te leżały
w opakowaniu na parapecie. Wystarczyło je tylko założyć i
postanowił to zrobić zaraz po odmalowaniu.
Dzwonek
do drzwi przerwał mu, raczenie się posmakiem chmielu. Podniósł
się z wygodnej, niemal półleżącej pozycji i poszedł otworzyć.
Widząc Bartosza Kubisiaka, przymknął oczy i wypuścił powietrze
nosem.
– Przepraszam
– powiedział jako pierwszy i zrobił gościowi miejsce, by mógł
wejść do środka.
Bartek
zdjął buty, bo pogoda się rozpadała i choć przyjechał autem, to
jednak kawałek przeszedł w asyście kałuż, i błota. Nie chciał
przyjacielowi nabrudzić, zwłaszcza, że ten nawykł do chodzenia po
domu na bosaka.
– Za
co? Za to, że mogłem przez ciebie stracić pracę!? – uniósł
się. – Co w ciebie wstąpiło?! Nigdy się tak nie zachowywałeś
– wytknął i zagościł się na tyle, by sięgnąć do szklanej,
niewysokiej ławy po pilot i wyłączyć telewizor przyjaciela.
– To
za daleko zaszło – przyznał Wiktor, drapiąc się po głowie i
tym sposobem rozczochrując, jeszcze bardziej, swoje, lekko wilgotne
po deszczówce, włosy. Nie miał czasu jeszcze zmyć z siebie brudu
dzisiejszego dnia. Zdążył jedynie zmienić ubranie na dresowe
spodnie i miał siły tylko na to, by usiąść i, raczyć się
piwkiem. – Chciałem jej tylko dać lekką nauczkę i...
– I
co? Wiem, że moja żona cię tam wpuściła, co tylko utwierdziło
mnie w przekonaniu, że stawianie jej na recepcji było błędem.
Niedługo moja recepcjonistka urodzi, a Malwina...
– Nie
wściekaj się na nią – przerwał Gawryluk i spojrzał na opaloną
tureckim słońcem, twarz przyjaciela. Zatrzymał się na jego
ciemnych, niemal czarnych tęczówkach. – To moja wina. Przekonałem
ją, miałem tam tylko wejść, zobaczyć jej minę, poprosić, by
usiadła i zaczekać na ciebie.
– Była
półnaga gdy wszedłem – zaznaczył.
– Sama
się rozebrała. Ja jej do tego nie zachęcałem. – Sięgnął po
swoje piwo, oplótł ustami kraniec szyjki i przechylił zielonkawą
butelkę. – Ale z chęcią bym ją przeprosił – dodał, potem
pytając przyjaciela o to, czy chce może piwa.
– Dzięki,
ale prowadzę. – Klepnął na narożnik, poprawił poduszkę tak,
by móc się o nią podpierać łokciem i wyznał, że napiłby się
czegoś zimnego.
– Powinna
tu być jeszcze jakaś Cola Julki. – Szatyn udał się do
kuchni i zaczął szperać po szafkach. Nie znalazł ani jednej
butelki plastikowej, ale za to w lodówce, były trzy puszki Sprita.
Pokazał jedną z nich przyjacielowi, a ten przytaknął ruchem
głowy. – Szklankę ci do tego dać?
– Nie,
daj spokój. – Bartosz wyciągnął dłoń po napój, otworzył go,
lekko się przy tym polewając kilkoma kropelkami i upił gazującą
ciecz, by czasami nie rozlać jej więcej.
Wiktor
podsunął mu podstawkę. Nie znosił jak ktoś kładł na stole,
ławie lub nawet blacie, kubki, szklanki i talerze bez wcześniejszego
podłożenia podstawki albo choćby maty sylikonowej, bądź
bambusowej.
– A
jak z Julką? – dopytywał Kubisiak.
– Jutro
wpadnie. Powinienem do tego czasu nałożyć tej żółtej farby, ale
tak mi się nie chcę – wywarczał przez zęby.
– Po
co odmalowujesz, przecież jest czysto?
– Julia
uznała, że jest za ponuro. Wymyśliła, że żółty świetnie się
komponuje z kuchennym brązem, a czerwień pasuje do salonu.
Oczywiście nie wszystkie ściany, tylko jedna. Problem w tym, że
nie powiedziała która.
– To
do niej zadzwoń – zaproponował.
– Po
nocy?
– Nie
no, jutro rano możesz.
– Jutro
rano, to ja chcę te przeklęte zasłonki powiesić, by jej nie było
przykro, skoro już mi je zakupiła.
– Wcześniej
miałeś rolety, nie?
– Echeś
– rzucił, jakby z utęsknieniem za tamtymi czasami, Wiktor.
– To
zadzwoń do niej teraz. Pomogę ci odmalować. O ile masz dwa wałki.
– Mam
nawet z cztery w piwnicy, ale ktoś by musiał po nie zejść i je
przynieś, i...
– Rozleniwiłeś
się na starość.
– Ona
mnie wykańcza – poskarżył się przyjacielowi Gawryluk i zgiął
nogę w kolanie w taki sposób, iż stopę wsunął pod udo drugiej
nogi. – Każdy weekend chce tu spędzać. Zabiera mi całe moje
prywatne życie i oczywiście przestrzeń osobistą.
– Taki
urok kobiet – wymądrzał się z zawodu ginekolog.
– Niby
tak, ale... tu i tak jest coś nie tak. Za często tu ostatnio bywa.
– Może
chce być bliżej ciebie?
– Ta,
na pewno – zadrwił. – Zamyka się w sypialni i leży na łóżku
z laptopem na kolanach albo wyjada mi wszystkie orzeszki.
Kubisiak
się zaśmiał.
– Żałujesz
jej orzeszków?
– Nie,
ale mogłaby powiedzieć, że przyjdzie, to kupiłbym więcej, a ona
wpada, tak wiesz... bez zapowiedzi. Totalnie, bez zapowiedzi, nagle,
na przykład o szóstej rano albo, ostatnio to byłem w szoku, bo
przyszła o dwudziestej trzeciej. Ja nie wiem czemu Gośka, to jej
pozwoliła tak późno wyjść.
– A
dzwoniłeś do niej?
– Do
Gośki?
– Tak,
do Gośki.
Wiktor
pokręcił głową powoli, aczkolwiek bardzo stanowczo.
– Ostatni
raz, gdy rozmawialiśmy, to mnie straszyła podwyższeniem alimentów.
Daję Juli, wszystko co mogę i naprawdę może tu wpadać, nawet bez
zapowiedzi, ale chyba mogłaby to czynić o normalnych godzinach, a
nie ja wychodzę niemal nagi z łazienki, a ona jest.
– No
to miałeś surprise – zaśmiał się.
– Jeszcze
jakie. O mało mi ręcznik z wrażenia nie spadł.
– Jak
chcesz, to ja pogadam z siostrą. To bezsensu, by skarżyła cię o
podwyżkę alimentów, skoro ty naprawdę o to dziecko dbasz.
– Jej
nie chodzi o to, że nie dbam – uniósł się zbulwersowany. –
Ona po prostu uważa, że skoro mnie wiecznie nie ma, bo wyjeżdżam,
bo pracuję, to jej się należy zapłata, takie wynagrodzenie za to,
że zajmuje się własną córką. Potrafisz to zrozumieć?
– Nie,
ale Małgonia zawsze była dzika – przypomniał. – Postaramy się
z Malwiną na nią wpłynąć, bo to chore. Ty kupujesz książki do
szkoły, ty fundujesz gadżety, wycieczki. W sumie zazwyczaj płacisz
po połowie z nią, ale nie raz bywało tak, że...
– Rozumiem,
że ona nie ma. Jest sprzedawczynią w butiku, zapewne za nieco ponad
najniższą krajową, ale ja też nie śpię na złotych górach.
Mógłbyś jej to uświadomić. Dodać też, że na własne dziecko
nie będę żałował, co mam jej dać, czy kupić i tyle ile muszę,
zawsze ode mnie dostanie, ale mogłaby się jednak sama, też nieco
bardziej tym dzieckiem zainteresować, bo fakt faktem, ona chodzi
bezpańska jak mnie nie ma.
– No
nie do końca bezpańska. Są twoi rodzice, jesteśmy my –
przypomniał. – Gośka jest w pracy od rana do wieczora.
– Teraz
to ją usprawiedliwiasz – zauważył.
– Bo
jaka by nie była, to moja siostra. Ona też chce sobie ułożyć
życie.
– Spotyka
się z kimś? – wyraźnie się zaciekawił.
– Umawia,
ale czy z kimś na stałe, to nie wiem.
– A
Jula co na to?
– Chyba
nie wie albo ma to gdzieś. – Wzruszył ramionami. – Szczerze to
nie pytałem.
– Sam
zapytam – stwierdził Gawryluk.
– Gośka
ci nigdy nie podarowała tego, że ją zostawiłeś z dzieckiem.
– Nigdy
jej nie zostawiłem! – uniósł się, wstając i zmierzając do
jednej z komód, na której leżał jego telefon komórkowy. –
Zawsze mogła na mnie liczyć, a to, że nie poddałem się presji
jej rodziców i moich, i nie zawarłem związku małżeńskiego bez
przyszłości, tylko dlatego, że była w ciąży, to była kwestia
rozsądku, a nie jakieś zostawienie własnego dziecka. To nie moja
wina, że chciała jak inne koleżanki, z brzuchem zasuwać do
ołtarza i budować rodzinkę. Powinna być mi wdzięczna za moją
decyzję, bo przez nią była cały ten czas wolna, a większość
jej koleżanek uwięziona i teraz się rozwodzi, bo po kilkunastu
latach, okazało się, że małżeństwo z przymusu, nie ma nic
wspólnego z uczuciami, a więc nie ma szans być trwałe.
– Ja
rozumiem twoje racje, ale zrozum też ją. Była w tobie zakochana.
– Gdy
oboje byliśmy w szkole średniej – wspomniał. – Za długo chowa
urazę. Gdyby nie jej ojciec i matka, to by mi własnego dzieciaka
nie kazała widywać. To ja mam prawo mieć do niej urazę, nie ona
do mnie. – Wybrał numer córki i przyłożył telefon do ucha.
Pierwsze o co się zapytał, to o to czy mama jest w domu, a potem,
które konkretnie ściany ma potraktować farbą. Uzyskał
odpowiedzi, pożegnał się, życzył dobrej nocy i spojrzał z
wyrzutem na przyjaciela. – Nie ma jej. Dasz wiarę? – Zajął
miejsce na kwadratowej, zamszowej pufie.
– Może
poszła na randkę – usłyszał w odpowiedzi, z nutką świadczącą
o braku zainteresowania całą sprawą.
– Może,
ale i tak... nie mogłaby się umawiać w dzień?
– Mieszka
na starym, ale dobrym osiedlu, w bezpiecznej dzielnicy, a Jula da
sobie radę. Co złego w tym, że...
– Niby
nic, ale...
– Jesteś
zazdrosny? – dopytywał.
– Nie,
to nie to, po prostu... ani trochę nie podoba mi się jej podejście
i zachowanie. Nigdy nie podobało.
– Dlatego
się z nią nie ożeniłeś – przypomniał dopijając Sprita.
– Dość o mojej dzikiej siostrze. Szoruj po te wałki.
– Ale
naprawdę chcesz mi pomóc?
– No.
– Na
pewno...
– Wiktor,
cholera jasna, no rusz, że dupsko zanim się rozmyślę!
– Dobrze.
– Wstał i zmierzył w stronę drzwi, ale zanim zniknął w
niewielkim przedpokoju, a potem udał się na klatkę schodową, to
zapytał jeszcze – A dasz mi numer tej... tej... no tej co ma imię
od huraganu?
– A
po cóż ci jej numer?
– Musisz
go mieć. Jest twoją pacjentką...
– Po
tym wszystkim, to jestem zdziwiony, że się nie wypisała! W ogóle
cud, że nie wezwała na ciebie policji, a na mnie inspekcji pracy.
Poza tym nie tak brzmiało moje pytanie. Pytałem, po co ci jej
numer?
Wiktor
wsparł się ramieniem o futrynę i splótł ręce na piersi.
– Jak
już mówiłem – zaczął nieco zamyślony, błądził przy tym
wzrokiem po podłodze. – To się trochę za daleko potoczyło i
chciałbym ją zwyczajnie, po ludzku, przeprosić. Mnie też jest
głupio.
– Chciałeś
z niej zadrwić, to...
Przerwał
głośnym mlaśnięciem.
– Nieco
zagrać awanturniczce na nosie chciałem, a nie od razu ją obnażać
i... Dasz mi jej numer, proszę?
– Co
ci tak zależy?
– Bo
po prostu nie tak mnie wychowano i wiem co to wstyd – odpowiedział
i nie czekając na odpowiedź przyjaciela, zdjął bluzę polarową z
wieszaka i wyszedł z mieszkania, by udać się po narzędzia do
malowania.
O jeju! Chciałabym mieć taką wenę, aby rozdziały jeden za drugim machać. I to nie byle jakie rozdziały, ale takie długie i dobre. Właściwie to się cieszę, bo gnębiła mnie ta sytuacja z ginekologiem i chciałam wiedzieć, jak to się wszystko dalej potoczy :D. Całkiem zwariowana historia, bo też kierowca miał pomysł na zemstę. Nie spodziewał się tylko, że Kati to taka narwana i bezwstydna, więc od razu majty w dół i do roboty. To go zaskoczyła. Koniec końców wyszło tak, że on miał następną nauczkę i na głupka wyszedł, a nie ona! No ładnie, niezłe z niej ziółko, nie powiem, nie powiem.
OdpowiedzUsuńNo i panowie lekarze, bo ten drugi też nim jest, nie? :D W każdym razie myślę, że Wiktorowi to lekko w oko wpadła, a może naprawdę chce ją tylko przeprosić. Dobrze, bo wypada. Ten jego żart w całkiem inną stronę poszedł.
Podoba mi się rzeczywistość w tej historii, wszystko jest takie bliskie nam. Bez bogatych, pięknych panienek, a z normalną dziewuchą z problemami. :P
To znów, po raz kolejny tego dnia, czekam na następny! I dzięki za wpadnięcie do mnie — niedługo zacznę i powiadomię.
Pozdrawiam, CM Pattzy
Ja nie umiem pisać rozdziałów na raty. Jak usiądę to w 1-3 godziny napiszę cały i publikuję.
UsuńCzy rozdziały są dobre, to nie wiem, bo Katrinę piszę raczej na żywioł. Niby mam plan, decyzję poniekąd będą podejmowali czytelnicy, ale... ale piszę na żywioł.
Nie, Wiktor nie jest lekarzem. Kim jest się wyjaśni, ale... ale tu jeszcze trochę czasu minie zanim do tego dojdzie.
Następną część właśnie pisze, bo mam wenę. Szczerze, to mam aż przesyt weny na tę historię, ale publikuję póki mogę, bo pojutrze znowu do roboty trzeba iść i nie będzie na to czasu.
Właśnie chciałam aby to było takie rzeczywiste, taka historia bez lukru, a nawet starałam się by panowie po męsku myśleli (nawet nie wiesz ile się nawypytywałam męża, jego brata, kolegę i moich kolegów. Panowie to mnie chyba mieli aż dość).
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHehe. Szkoda, że nie opisałaś tej całej sytuacji u ginekologa do końca. Z chęcią bym o niej poczytała. A to, jak się wspomina, to co innego. I pomyśleć, że naprawdę wierzyłam, że ten cały Wiktor jest ginekologiem xD
,,Powiedział, że Wiktor ma specyficzne poczucie humoru i pewnie chciał się zemścić, tak trochę mnie zażyć za to spięcie ma parkingu.’’ na
Hm... Czy tylko ja nan wrażenie, że Wiktor, chcąc zdobyć nr telefony Katriny, nie miał tylko na myśli, by ją przeprosić? Podejrzewam, że chodzi o coś więcej :D
Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Katrina mnie rozkłada na łopatki, postanowiła iść do ginekologa, bo dawno seksu nie uprawiała, haha.
OdpowiedzUsuńPadłam na podłogę i nie mogłam się podnieść ze śmiechu, jak czytałam tą całą relację wzburzonej Kati z wizyty u ginekologa, jaką przedstawiła przyjaciółce. Widać, że ta cała sytuacja nią wstrząsnęła, a swoją drogą kim by nie wstrząsnęła. Jeszcze, żeby się okazało, że facet z parkingu to jej ginekolog, to byłaby chwila zażenowania i tyle, a ona zdjęła bezceremonialnie spodnie i majtki, a tu niespodzianka, prawdziwy pan doktor dopiero się objawił, a ten facet przed którym się obnażyła jest nie wiadomo kim. Ten cały Wiktor chciał się zabawić jej kosztem, utrzeć jej nosa, za to jak się z nim wykłócała na parkingu, no i udało mu się, wkręcił dziewczynę, tylko, że przy okazji, ona też mu utarła nosa, jak się rozebrała tak beztrosko, strasznie go to zażenowało i dobrze.
Muszę przyznać, że ma facet poczucie humoru, dość specyficzne, ale przecież Kati też jest specyficzna, więc wydaje mi się, że jak ochłonie, to zacznie się z tego wszystkiego śmiać.
Myślałam, z początku, że Wiktor poprosił przyjaciela o przysługę, bo chciał zrobić Kati kawał, a tu okazuje się, że pan doktor niewinny, tylko żonę ma bardzo pomocną. Żarty, żartami, ale tak naprawdę to pan doktor miał szczęście, że to była nasza Katrinka, bo nie dość, że nie zrezygnowała z wizyty, to nie zadzwoniła na policję, a niejedna pacjentka po czymś takim nie zawahałaby się tego uczynić.
Wiktor wydaje mi się być facetem z poczuciem humoru i z zasadami. Z tej jego rozmowy wynika, że Bartosz jest jego niedoszłym szwagrem. Niedoszłym, bo Wiktor nie poddał się presji dziewczyny i rodziców swoich, jak i jej i nie wziął ślubu, tylko dlatego, że była w ciąży. Wydaje mi się, że trzeba mieć dużo odwagi, żeby tak postąpić, bo on tej Gośki nie zostawił samej sobie z dzieckiem, córką się interesuje, utrzymuje ją i się nią zajmuje. Przynajmniej na to wychodzi, bo myślę, że gdyby było inaczej to Bartosz nie byłby z Wikiem w takich dobrych relacjach, bo przecież Wik zrobił dziecko jego siostrze.
Śmiać mi sie chciało jak Wiktor sie skarżył, że nastoletnia córka tak bez zapowiedzi go odwiedza i orzeszki wyjada, biedaczek. Niech się cieszy, że dziecko chce mieć z nim kontakt. A może młoda przychodzi do niego, bo u niego ma spokój, a w domu matka czegoś wymaga, albo o coś pyta.
Ciekawa jestem, czy Wiktor chce numer telefonu Kati tylko dlatego, że chce ją przeprosić, bo jednak czuje się winny, że za daleko sie posunął, czy Katrinka wpadła mu w oko i chciałby ją bliżej poznać.
Jest i Wiktor. Zupełnie nie spodziewałam się, że on i Katrina zapoznają się w taki sposób. Wiktor fałszywym ginekologiem, no proszę! Miał facet pecha, bo chciał tylko trochę sobie pożartować, a tutaj bezwstydna Kati taki numer wywinęła, że z tego wyniknął nie za bardzo niewinny żarcik. Dobrze i dla Wiktora, i dla prawdziwego pana doktora, że to padło na szaloną Katrinę, bo gdyby na jej miejscu był ktoś inny, to ten kawał mógłby im przysporzyć całe mnóstwo problemów. Ale cóż, przynajmniej dzięki całemu temu zamieszaniu, Wiktor i Kati mają szansę, by nieco więcej ze sobą poobcować. Oczywiście o ile ten prawdziwy pan ginekolog zgodzi się, by to im umożliwić. Jednak myślę, że Wiktor ten numer otrzyma :P
OdpowiedzUsuńJa nie mogę z Kati. Sposób w jaki ona opowiadała tę historię Wiktorii… ech, szczerzyłam się do ekranu laptopa co drugie jej zdanie.
Pozdrawiam!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA jednak mężczyzna z parkingu nie był ginekologiem.
OdpowiedzUsuńKatrina tego na pewno się nie spodziewała. A Wiktorowi po wszystkim przemyślenia się włączyły i chce ją przeprosić. Ciekawe czy Katrina będzie chciała przyjąć te przeprosiny. Z tym może być trudno, bo złość na niego może jej szybko nie przejść.
Będę czytać dalej.
>Ta sytuacja u ginekologa... nieco dziwna. Chociaż podoba mi się, że to nie jest tematem tabu (a niektórzy nie lubią o tym mówić/pisać). Ale żeby pójść tam, bo chce ci się, za przeproszeniem, ruchać?! co?! A gdy okazało się, że to Wiki jest ginekologiem x) kolejne: co?!
OdpowiedzUsuń>Podoba mi się postać Wiktora. Nie zrobił tego co Kat: nie wziął ślubu "pod presją". Dziecko nie musi się wychowywać przy rodzicach, którzy zaprzysięgli swoją "miłość" ślubem.
Przepraszam, że tak krótko, ale harcerze porywają mnie na zbiórkę.
PS, ale to tak z ciekawości: dlaczego Wesoły Kostek usunął komentarze? Posty, które odwiedziłam miały usunięty komentarz.
Ściskam, czy jakoś tak. Nie umiem się żegnać. Do kolejnego :)
A no bo Wesoły Kostek nie widziała tu miejsca dla siebie, ponieważ jej zdaniem za często były dodawane posty, a ja piszę i publikuję gdy mam wenę i u mnie nie ma obowiązku bycia na bieżąco, bo sama na bieżąco często nie jestem. Czytam gdy mam czas i jeśli ktoś publikowałby nawet codziennie, to trudno, nie opuściłabym takiego bloga, tylko po prostu przeczytała go rok później, gdy znalazłabym czas. Twój blog jest na to świetnym przykładem.
UsuńPozdrawiam i Wiktor nie jest ginekologiem, a to pójście do gina, bo się chce ruchać, było takim żartem, a nie braniem na powagę xD Podobnie jak na Bartka będzie Katrina mówiła Cipogrzebek ;-) Ona już ma takie teksty, jak paczadełka i zdziwko. Niektórzy uważają używanie ich za błąd, ale ja tego nie zamierzam zmieniać pod niczyją presją, bo odebrałoby to Katrinie jej charakter i oryginalność.
Gołymi rękami bym Wiktora na miejscu Kati udusiła. Ale mu się udało jej odpłacić. On jest w ogóle jedną z ciekawszych postaci. Taki jest zmienny, niewiadomo do końca jaki tak naprawdę.
OdpowiedzUsuńBiedna Kati tak żywo opowiadała o tym co jej się przytrafiło, że miałam chwilę wrażenie, że biedna zaraz padnie z tych nerw. Jeszcze Wiktoria jej w ogóle zrozumienia nie okazała, to ja już bym się zagotowała do reszty. Ale gdyby ona taka hop do przodu nie była, to by się nic takiego nie wydarzyło też. Aż się Wiktor speszył, że tak szybko chciała sprawę załatwić.
Apropo zmienności, to właśnie, w drugiej części rozdziału był całkiem inny znowu. Ale ta jego strona mi jakoś nie przeszkadza, chociaż mam mieszane uczucia. Jedynie dobrze, że Kati chce przeprosić, odważny, bo ona taka wybuchowa, to by większość się nie zbliżała, w obawie, że albo wiązanke dostanie, albo w twarz. W odróżnieniu od Patryka i Oskara, Wiktora mam za faceta i to go chyba ratuje najbardziej u mnie.
Zrobiłam sobie zaległości z komentarzami, bo jestem już znacznie dalej, ale będę udawać, że nie wiem, co zdarzyło się dalej i postaram się jakoś odtworzyć swoje wrażenia ;)
OdpowiedzUsuńTak sobie już wcześniej myślałam, że tym gościem z parkingu może być jej lekarz, ale nie przypuszczałam, że to będzie fałszywy lekarz! No i sumie nie wiem co myśleć, bo to rzeczywiście zaszło o wiele za daleko, więc dobrze że temu Wiktorowi jest głupio , ale z drugiej strony... No jakby to poszło zgodnie z planem, to bym mu nawet przyklasnęła xD
Ciekawi mnie ten Wiktor, kim on jest i co on w ogóle tam robił. To tak króciutko, bo ciężko komentować z odstępem w czasie :)