Rozdział 10, Część 1
Ciągły strach przed
jutrem
Byłam
w pracy. Właściwie to nudziłam się w niej bardziej niż mops na
kanapie, który aż z tych nudów zapewne zająłby się lizaniem
swoich jajek. Cóż, ja nie miałam czego polizać i coraz mocniej
uderzała we mnie myśl, że nawet po powrocie do domu nie wyżyję
się seksualnie, bo przecież Oskar już ze mną nie mieszkał, a
właściwie, to ja nie mieszkałam z nim. Bolało. Na co dzień nie,
bo tak o tym nie myślałam, ale czasami, w takich typowych
momentach, gdy nachodziło mnie na sentymenty, choćby te łóżkowe,
to naprawdę napierdalało po bani i serduchu!
Postanowiłam
skoncentrować swoje myśli na czymś innym. Problemów miałam
cholernie dużo, długów, które się za mną ciągnęły nadal nie
byłam w stanie spłacić, a nawet z płatnościami ratalnymi
wiedziałam, że sobie nie poradzę, kuchni nadal nie było, pralki
nie posiadałam, brudnych ubrań przybywało, lodówka świeciła
pustkami i miałam dwa trzydzieści osiem w portfelu. Pozostało się
radować tym, że dziś starczy mi na jogurt i bułkę, a jutro
Wiktoria ma wypłatę, więc pożyczę od niej z dwie stówy do mojej
własnej. Potem zapewne ona przy oddawaniu, pożyczy coś ode mnie i
tak się będzie życie kręciło, od dziesiątego do dziesiątego. W
sumie na co narzekałam? Naprawdę wielu Polaków żyło jak ja i
jakoś sobie radziło. Niejeden taki Polak miał jeszcze do opłacenia
rachunki i do wykarmienia dzieci, a jednak się nie poddawał.
Powinnam brać z nich przykład, zamiast rano wstając z łóżka,
zastanawiać się, czy te dwa trzydzieści osiem, starczy mi na zakup
mocnego sznurka, na którym mogłabym się powiesić. Nie, to nie
było tak, że myślałam o samobójstwie. Czasami tylko przechodziło
mi przez myśl, że tak byłoby prościej, ale nigdy nie byłam za
prostymi rozwiązaniami, więc pójście na taką łatwiznę nie było
czymś wymyślonym specjalnie dla mnie. No i miałam w sobie coś z
doktora Hause – tak jak on kochałam nienawidzić życie!
Poczułam
wibracje w kieszeni, które miałam ustawione jedynie na SMS-y, bo
coś się popsuło i te ustawione na dzwonienie nie działały. Filip
mówił, że to wina programu, a nie ustawień, ale nie znalazł
czasu, by wesprzeć mnie naprawą tego ustrojstwa, a nie wątpiłam,
że by potrafił, a jeśli nie on, to jego kumplowie z serwisu
komputerowego. Byłam zaskoczona, gdy zobaczyłam, że napisała moja
matka, ale treść wiadomości jaką od niej otrzymałam sprawiła,
że uśmiechnęłam się sama do siebie. Okazało się, że właśnie
odebrała wypłatę, zamówiła węgiel, bo się kończył oraz
pytała, o której będę i co zrobię na obiad, to ona już kupi
potrzebne składniki. Fakt faktem, że moja matka nie była wzorową
rodzicielką, ale musiałam jej przyznać, że się starała i zawsze
próbowała mi pomóc, chciała mnie wspierać. Winą za to, że tego
nie robiła, obarczałam raczej siebie niż ją, bo ja po prostu nie
umiałam się jej zwierzać, wiedząc, że nie zrozumie moich
problemów. No bo co miałam jej powiedzieć, na przykład dzisiaj?
Że mam zły dzień, bo mam ochotę na seks, a nie mam żadnego fiuta
pod ręką? Wyśmiałaby mnie, bo ona sama chyba seksu nie
potrzebowała w ogóle. Jasne, że wyglądała na wyluzowaną,
odmłodzoną i taką... szaloną, ale nie była taka. Alka ceniła
spokój i o niczym więcej nie marzyła jak tylko o bezpieczeństwie
finansowym, czyli stabilnej wypłatce, która by jej pozwoliła tak
normalnie, przeciętnie żyć. Chciała też szczęśliwej córki,
która dobrze wyszłaby za mąż, oraz dwoje wnucząt, najlepiej
chłopców, ale jakby była parka, to też skakałaby z radości tak
wysoko, że ażby się sufitem do sąsiadów przebiła. Życie więc
ją rozczarowało, bo głodowa pensja na niewiele starczała, bieda
ją dobijała, córka wybrała męża nieroba, a wnuk postanowił
spłatać psikusa i powiesić się na pępowinie. Pasmo nieszczęść?
Być może, ale gdzieś wewnętrznie, mimo braku wiary, pragnęłam
wierzyć, że tak po prostu musi być, że to idzie według jakiegoś
planu, że jest w tym jakiś sens i szansa na odmianę losu. Gdybym
nie miała tej wiary albo raczej nadziei, co była matką głupich,
to chyba już w kołysce bym się pochlastała smoczkiem od butelki.
– Jak
stoisz i się tak bardzo nudzisz, że aż się telefonem bawisz, to
chociaż te ubrania złóż. – Kierowniczka uśmiechnęła się do
mnie i wskazała na spodnie, które niedawno przymierzały jakieś
dwie małolaty.
Ta
kierowniczka była akurat spoko. Umiała pożartować i tylko na
pierwszy rzut oka wyglądała na taką surową i czepialską. Trzeba
było po prostu nawyknąć do jej stylu bycia, nieciekawej miny i
rozkazów, które uwielbiała wydawać.
– Tylko
matce odpiszę i złożę – odpowiedziałam.
Dopisałam
jeszcze cztery słowa, wysłałam wiadomość, wcisnęłam telefon do
kieszeni bordowych dresów i zajęłam się składaniem kolorowych
spodni, które były na promocji, bo choć był koniec zimy, to one
zostały jeszcze z początku wiosny. W sumie się nie dziwiłam. W
mieście, gdzie większość wypłat wynosiła tysiąc dwieście
złotych, ludzie ubierali się raczej na bazarach, w lumpeksach lub
kupowali rzeczy od paserów, czyli takie kradzione na zamówienie
przez małolatów, których jeszcze nie dało się obciążyć
wyrokiem, gdyby ich złapali. Sama kiedyś nieźle kradłam, ale
tylko na bazarach, bo w sklepach nie potrafiłam. Wtedy jednak byłam
dzieckiem potrzebującym czegoś czego nie miało możliwości
dostać. Na dodatek gówniarą chcącą za dużo i nie doceniającą
tego co ma. Teraz chyba miałam więcej wyobraźni i wiedziałam co
to wstyd. W końcu raz, przed laty mnie złapali za rękę na takiej
właśnie kradzieży. Nagle do mnie dotarło, że wspomnienia to taki
dziwny mechanizm. Niektóre z nich się zacierają, inne są całkiem
przez nas wyrzucane z pamięci, a jeszcze inne pamiętamy na bardzo
długo, możliwe nawet, że aż do śmierci. Niektóre wspomnienia
też są cholernie wyraźne i to tak mocno, że czujemy tamtejsze
zapachy, uczucia, emocje i ból. Ja czułam ból... a dokładnie to
pieczenie policzka. Teraz uśmiechnęłam się do samej siebie na
wspomnienie wściekłego Sergiusza. Wcześniej nie sądziłam, że
cokolwiek jest w stanie wyprowadzić go z równowagi aż tak mocno,
by podniósł na kogoś rękę. Kradzież wyprowadziła.
– Z
czego się tak cieszysz? – zapytała koleżanka, która przyszła
na drugą zmianę, czyli zmienić mnie. – Już się radujesz, że
do domku idziesz? – dopytywała.
– Nie
– odpowiedziałam. – Przypomniało mi się, że ktoś kiedyś dał
mi w twarz – postawiłam na szczerość.
– Cieszysz
się z tego, że ktoś sprzedał ci liścia? – zdziwiła się
blondynka o pół głowy niższa ode mnie. Była naprawdę drobna,
wręcz wychudzona.
– No
– przytaknęłam.
– Jakieś
SM ci się załączyło czy coś?
– Nie.
– Zmarszczyłam nos i pokręciłam głową. – Czasami fajnie
czuć, że komuś na tobie zależy, a ludzie w różny sposób
okazują troskę, zmartwienie i inne takie. Czasami można pozytywne
uczucie okazać w zły i niepochlebny sposób – wyjaśniłam i
puściłam do niej oczko. Potarłam po ramieniu, pożegnałam się i
poszłam wypisać ze zmiany, wcześniej spoglądając na zegarek w
komórce, by dokładnie wiedzieć, o której schodzę.
Idąc
do domu, przypomniałam sobie, że jednak nie złożyłam tych ubrań
i nawet nie przekazałam Monice, że ma je złożyć. Trudno.
Liczyłam na to, że pokapuje się sama, a jeśli nie, to
kierowniczka jej napomni. Nie chciałam jutro z samego rana obrywać
za bałagan na sklepie. W ogóle chore były godziny pracy w tym
tygodniu. Dziś rano, jutro rano, pojutrze rano... kiedy ja się do
kurwy nędzy miałam w końcu wyspać! Nie umiałam spać w nocy!
Musiałam w dzień, znaczy tak nad ranem się kłaść i przed
południem albo wcześnie popołudniu wstawać, zjeść coś,
pokręcić się po domu, umalować paznokietki, umalować siebie,
umyć ząbki i dopiero ruszać na podbój pracowniczego świata, a
nie... a nie tak jak teraz. Dziś zwlekłam się z łóżka za późno,
na dodatek niczym zombi, co skutkowało moimi powolnymi ruchami i
spóźnieniem, pomimo tego, że nie traciłam czasu na układanie
włosów i nakładanie makijażu. Ograniczyłam się jedynie do
fluidu i zarzucenia na siebie byle jakiego, pierwszego, lepszego,
czystego ubrania. Jeśli jutro miał mnie spotkać taki sam poranek,
to byłam pewna, że się zabiję na schodach, bo będę je
pokonywała z zamkniętymi oczami, jednocześnie jeszcze dosypiając.
Wpadłam
na klatkę. Ręce miałam ciepłe, ale wszędzie indziej było mi
zimno, więc moja radość, gdy znalazłam się w ciepłym domku była
nie do opisania. Stanęłam przy dopiero co rozpalonym piecyku, który
rozmiarami sięgał mi do kolan. Nawet nie kłopotałam się
ściągnięciem butów, przez co po chwili usłyszałam:
– Podłogę
w korytarzu umyłam. – Moja rodzicielka zjawiła się w miejscu,
gdzie powinny być drzwi oddzielające jej pokój od przedpokoju, ale
nigdy ich nie wstawiłyśmy, bo nie było na to kasy. Zaczęła się
chwalić ile to ona nie kupiła oraz głośno oczekiwać co ja z tego
wytworzę.
– Jaki
barszcz ukraiński? – zdziwiłam się.
– No...
ten taki co ja lubię, a go gotować nie umiem, ale ty umiesz, to...
– Okay.
W środę mam wolne, to... ugotuję – przytaknęłam, bo poczułam
się w obowiązku, że skoro ona zrobiła zakupy, to ja muszę włożyć
w to wkład pracy swoich własnych rąk. Poza tym moja matka nie
lubiła gotować i szczerze średnio jej to wychodziło.
Alka
miała spięte do góry włosy, za pomocą takiej metalowej, masywnej
spinki, posypanej brokatem. W zielonym sweterku z dużą naszywką
królika Baksa, sięgającym jej za tyłek i popielatych dżinsach
ani trochę nie wyglądała jak matka. Bardziej jak moja rówieśniczka
albo osoba niedużo ode mnie starsza. Moja matka też nie była
brzydka i gruba, jak większość matek moich znajomych. Nie
wyglądała jak rodzicielka, ani jak kobieta tonąca w długach.
Dobrze grała przed społeczeństwem, że jest lepiej, niż było w
rzeczywistości. Myślę, że to miałam po niej, ale ja umiałam
udawać także przed nią, a ona przede mną się nie kryła i
obarczając mnie swoimi problemami czuła się lżej, bo być może,
przez choćby krótki moment, liczyła na to, że to ja dam radę je
za nią rozwiązać. Nie było na to szans. Ja ze swoimi kłopotami
nie mogłam sobie poradzić, więc po cholerę miałam babrać się w
cudzych? By już w ogóle utonąć w otchłani zmartwień?
Alka
jednak też miała dni, gdy nie myślała o długach, kiepskich
warunkach mieszkaniowych, braku prawdziwych, szczerych przyjaciół i
swojej słabo płatnej pracy. Bywała szczęśliwa, taka naprawdę
szczęśliwa. Zazwyczaj były to dni wypłaty, gdy choć na moment
mogła się oderwać i poczuć panią. Wyjść gdzieś, dokądś, na
coś, choćby na mały deser lodowy lub naleśniki z lodami i
zapomnieć o tym co było, i o tym co będzie, także nie myśleć.
Żyć taką teraźniejszą chwilą i pokazywać przez oszkloną
ścianę Grycana małego chłopca, biegającego za kolorowym
balonem, który wypadł mu z dłoni. Mówić, że fajnie jest ubrany
albo że ładnie się uśmiecha. Innym razem pokazywać na buty
jakieś wysokiej sztuki i komentować, że jest na nie stanowczo za
wielka, ale jej to by się takie przydały, bo jest niska i dzięki
nim zyskałaby kilka centymetrów.
– Wiesz
co!? – zawołała nagle moja matka z pokoju. – Nie gotuj.
Zamówimy coś albo pójdę po chińczyka. Zjadłabyś chińczyka? –
dopytywała i zanim zdążyłam zastanowić się na co tak naprawdę
mam ochotę, ona już stała w swoich butach i moim płaszczu, tym
fioletowym, który ostatni raz miałam na sobie w dniu, w którym
widziałam Wiktora.
– Pieprzona
Fałszywka mi się przypałętał znowu – warknęłam pod nosem.
– Co?
– Alka wystawiła głowę do przodu i skrzywiła twarz, zupełnie
nie rozumiejąc co ja takiego mówię, a już zwłaszcza o czym.
– Nic,
nic. Niedawno kogoś poznałam i...
– Ty
się jeszcze nie rozwiodłaś – przypomniała. – Właśnie, jutro
idę sprzątać do tego adwokata. On mnie lubi to napisze ci pozew –
dodała.
– Dzięki
– rzuciłam, a ona była już na klatce schodowej i żądała bym
zamknęła drzwi.
Oczywiście,
nie zaczekała na to aż namyślę się czego, tak naprawdę, chcę
do jedzenia, bo po co miała to robić, skoro mogła wyjść z klatki
schodowej i do mnie zadzwonić. Jej przeklęte, darmowe minuty i
SMS-y coraz bardziej działały mi na nerwy. Przez nią ciągle
rozładowywał mi się telefon. Rzadko pisała, częściej dzwoniła.
Pytała się, o której będę, czy napalę w piecu, czy ona ma to
zrobić, czy dołożę jak przyjdę, czy nie przyjdę i ma go
wygasić. Myślę, że wypytując o takie drobiazgi, chciała po
prostu się upewnić czy ja nadal z nią mieszkam, bo gdyby nie te
telefony, to w sumie nie miałybyśmy z sobą za dużo kontaktu. Ona
dużo pracowała, ja też pracowałam i miałam swoje towarzystwo.
Mijałyśmy się jak dobre małżeństwo z długim stażem.
To
chore, ale choć nie była matkopodobna i nie radziła sobie sama ze
sobą oraz wcześniej też z rodzicielstwem, to jeszcze trzymała
mnie jakąś dziwną więzią nieodciętej pępowiny. Nawet jak
mieszkałam z Oskarem, to wtedy też mnie nie zostawiła samej sobie.
Często nas odwiedzała i przynosiła nam zakupy, albo kupowała mi
coś do ubrania. Spotykałyśmy się też na pizzy lub lodach.
Chodziłyśmy razem po parku. Wybierałyśmy wspólnie pierwsze
śpioszki dla mojego syna. Pajac we wzór krokodyla, z kapturem z
oczami, w którym miałam w planach przywieź go do domu. Alka chyba
lubiła motyw krokodyla, bo kupiła mu też podobną grzechotkę,
taką pierwszą, która jest na rzepy i zakłada się ją niczym
zegarek na taki mały, niemowlęcy nadgarstek. Karuzele też miał w
pluszowe krokodylki, tyle że takie w kolorowych pelerynkach z
kapturkiem, który można było ściągać. Każdy można też było
odpiąć i bawić się nim oddzielnie. Po naciśnięciu piszczał, bo
miał w środku zaszytą taką piszczałkę. Nawet pieluszkę
flanelową miał białą w krokodylki i kocyk zielony, polarowy, taki
przyjemny w dotyku. Nagle poczułam wzruszenie. Łzy same stanęły
mi w oczach. Kilka z nich spadło w chwili, gdy przypomniałam sobie
widok niepłaczącego niemowlęcia. Jego twarzyczkę, którą był za
bardzo do nas wszystkich podobny. Irokeza miał jak Oskar, brwi za
bardzo krzaczaste jak ja i pełne, szerokie usta po babci. Ciekawe
czy gdyby dorósł, miałby też coś po moim ojcu? Może oczy? Albo
chód? Albo sposób mówienia? Jedno było pewne – imię otrzymał
po Sergiuszu, po człowieku, który był moim ojcem, pomimo że mnie
nie spłodził, nie ożenił się z moją matką, ani nigdy tak
naprawdę na dobre z nami nie zamieszkał.
Oparłam
się o ścianę, osunęłam po niej do siadu i zapłakałam. To był
histeryczny szloch, nad którym nie potrafiłam zapanować i chyba
nawet nie chciałam go powstrzymywać. Sergiuszek był moim synem i
umarł. Nie mogłam dłużej udawać, że takie wydarzenie w moim
życiu nie miało miejsca. Mogłam grać przed wszystkimi, ale nie
potrafiłam okazywać braku emocji przed samą sobą. Ja wiedziałam
co czuję, jak więc miałam to ukryć? To było dziecko, moje
dziecko. Nawet nie zdążyłam go przytulić, a już zdążyłam go
pochować.
Usłyszałam
piknięcie domofonu. Starłam łzy z policzków za pomocą rękawa i
w tym momencie cieszyłam się, że mój dzisiejszy makijaż
ograniczył się jedynie do fluidu, który na czarnym materiale był
niewidoczny i nie pozostawiał plam. Dzięki braku kredki, tuszu i
cieni uniknęłam rozmazania. Przetarłam także nos, bo czułam jak
cieknie z niego sama woda i nim Alka weszła do przedpokoju zaczęłam
udawać, że męczę się z rozsupłaniem sznurówek moich
trampkowych, krótkich kozaków na koturnie.
– Pętasz
buty jak ojciec! – krzyknęła. – Kupiłam ci tak jak chciałaś,
w cieśnie i z ananasem – dodała szczęśliwa i ruszyła do mojego
pokoju. – Tylko, że ławę masz tak zawaloną, że nie ma gdzie
tego położyć. Zjemy u mnie – ględziła dalej, zupełnie nie
rozumiejąc, że mnie dopadł jakiś taki dziwny strach przed jutrem,
świadomość, że być może nigdy już nie zostanę matką, bo
nigdy się już na to nie odważę z braku stabilizacji finansowej,
jak i tej uczuciowej, a przede wszystkim z tego powodu, że nie
chciałam po raz kolejny przeżywać takiej straty.
***
Wiktor
Gawryluk wszedł do klasy pełnej rozkrzyczanych szóstoklasistów.
Widząc zdziwioną minę nauczycielki, wyznał jej, że pukał, ale
że zapewne tego nie usłyszała, co go zupełnie nie dziwi, bo w
owym hałasie, nawet on, nie daje rady usłyszeć własnych myśli.
Wiedział, że młoda wychowawczyni zupełnie nie radzi sobie z klasą
i to żadną, nie tylko swoją. Niemal na każdej jej lekcji panował
gwar rozmów i szelest oznaczający jedzenie chipsów lub otwieranie
batoników. Przez myśli mężczyzny przeszło, że za jego czasów
takie zachowanie byłoby niedopuszczalne, bo zaraz albo dostałoby
się po łapach, albo wylądowało u dyrektora, a tam zostałoby się
skrzyczanym od góry do dołu i wyzwanym od tumanów, debili i
głupków. Dziś, gdyby jednak nauczyciel dopuścił się rękoczynów
albo dyrektor obraził ucznia, to dzieciak poskarżyłby się w domu,
a rodzice zaraz narobili syfu w szkole, albo poszli z tym do gazet
lub nawet do sądu. Taki dzieciak nawet by nie czuł się winny,
że sam sprowokował taką sytuację, ani nie uważał za wstyd tego,
że jego – niemal dorosłego – bronią rodzice. Wiktor uśmiechnął
się pod nosem, bo dotarło do niego, że gdyby ktoś za jego czasów
sam pochwalił się rodzicom, że dostał zjebę za to, że był
niegrzeczny i przeszkadzał w prowadzeniu lekcji, to byłby to
zapewne prawdziwy idiota, który jeszcze w odpowiedzi otrzymałby w
domu poprawkę od ojca albo dokładkę od matki. Oczywiście w
czasach jego dzieciństwa też zdarzały się wyjątki, które były
rozpuszczone albo bezstresowo wychowywane, ale byli to zazwyczaj tacy
maminsynkowie, kujoni i niedołędzy, że nikt nie chciał się z
nimi kolegować, i albo nie zwracało się na takich uwagi, bo nie
rzucali się w oczy, albo, gdy tacy chcieli zabłysnąć, to na
przerwach byli wyśmiewani, popychani i regularnie podtapiani w
szkolnych kiblach.
– Ja
po Julkę – powiedział mężczyzna i wskazał głową na córkę,
która jego zdaniem ani trochę nie wyglądała na chorą, skoro była
tak zajęta rozmową z koleżanką, iż nawet nie zauważyła jego
wtargnięcia do klasy.
Szczerze,
to miał ochotę wrzasnąć coś typu kurwa, cisza!, bo już
naprawdę miał serdecznie dość tego hałasu i zaczął podziwiać
panią Angelikę Maciejewską, że daje radę spędzać w takim
gwarze pół dnia, bo zdawał sobie sprawę z tego, że na innych
lekcjach przez nią prowadzonych, sytuacja wcale nie jest lepsza, a
możliwe, że nawet jest gorsza.
Kobieta
pozwoliła zabrać mu córkę do domu, więc stanął przy ławce
Julii i zamachał dłonią przed jej oczami, czym wystraszył ją tak
bardzo, że omal nie spadła z krzesła, na którym siedziała
bokiem. Gdyby jednak spadała, to on nawet mając możliwość ją
uchronić przed upadkiem, odsunąłby się na bok i patrzył jak
leci.
– Tata?
– zdziwiła się, wstając na równe nogi. – Po mnie przyjechałeś
– to już stwierdziła i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Zaraz
wstała i zaczęła pakować długopis do piórnika, a ten do
markowego plecaka.
Wiktor
cierpliwie poczekał aż jego córka się spakuje i założy bluzę,
czarną z białymi rękawami i czerwonym napisem Hip-Hop, a dopiero
potem udał się w stronę drzwi, otworzył je i poczekał aż
przejdzie przez próg. Pożegnał się z nauczycielką, właściwie
tylko skinieniem głowy, bo słów, które do siebie kierowali i tak
nie byli w stanie usłyszeć.
Gawryluk
otworzył drzwi prowadzące do wyjścia ze szkoły i wyszedł jako
pierwszy. Wkurzony był jak wszyscy diabli. Wciskając klucz do zamka
samochodu, ryknął:
– Aż
tak jesteś, kurwa, obłożnie chora, że nie mogłaś jeszcze
wysiedzieć tych dwóch godzin!?
– Mam
gorączkę – powiedziała cicho, ale wyraźnie. – Higienistka
zbadała.
– Zmierzyła
– poprawił i zasiadł na miejscu kierowcy. Następnie sięgnął
do wewnętrznej klamki, by przed córką otworzyć drzwi pasażera. –
Co ci jest tak dokładnie? – zapytał ostro i przekręcił kluczyk.
Zaczął wycofywać z parkingu.
Julka
zaczęła mówić, ale ojciec jej przerwał, warknięciem, że
najpierw to ma zapiąć pasy, a dopiero potem się zacząć
produkować.
– Jak
masz zły humor, bo zamiast mnie odbierać, wolałeś być ze swoją
nową laską, to wystarczyło powiedzieć. Mama, by mnie wtedy
odebrała albo sama bym wróciła – wytknęła z wyraźnie
czerwieniącymi się oczami.
– Co
proszę? – zapytał, zatrzymując się na światłach, tuż przed
pasami. – Nową laską? Tak zamierzasz kiedyś mówić o mojej
kobiecie? – dopytywał i zapatrzył się na małego psa w żółtym
kubraczku, który właśnie przechodził przed maską jego samochodu.
– Trochę szacunku, bo jak jeszcze raz coś takiego usłyszę, to
zapewniam, że nie będziesz chciała być wtedy w swojej skórze –
zagroził. – A wściekły jestem, bo się martwiłem. Myślałem,
że naprawdę coś ci jest, a tu katarek, ledwie pewnie trzydzieści
siedem i pół stopnia, i już telefonik do mamusi i zwolnienie, tak?
Jak ty kiedyś w pracy wytrzymasz, co? Myślisz, że tak szef będzie
tolerował zwolnienia?
– Naprawdę
się źle czuję – odpowiedziała na wszystkie jego pretensje.
– Nie
na tyle, by leżeć plackiem na ławce, bo jakoś z koleżanką
rozmawiać, to miałaś siłę, tak? Ale wysiedzieć na lekcjach do
końca, to już nie, prawda? W ogóle dlaczego ty się tak na
lekcjach zachowujesz?
– Tam
wszyscy gadają – odparła z niezadowoloną miną.
– A
ty, kurwa, jesteś wszyscy?! – uniósł się. – Własnego rozumu
nie masz – warknął ostrym barytonem. – Jak wszyscy będą
skakali z mostu, to co, mam ci spadochron kupić czy elastyczna linka
od bandżi wystarczy?
– Naprawdę
jestem chora, a ty jeszcze na mnie krzyczysz? – poskarżyła się i
zgięła w pół, jakby ją brzuch zabolał.
– Krzyczę?
Nie, ja jeszcze nie krzyczę. – Uśmiechnął się złośliwie i
zamielił jakby miał gumę w buzi. – Ja dopiero mogę zacząć
krzyczeć, bo nawet jeśli naprawdę się przeziębiłaś, to na
własne życzenie! Masz, kurwa, ze sto czapek i żadnej nie nosisz.
Po cholerę ja je kupuję!? Albo po co ci trzy kurtki zimowe, jak i
tak chodzisz rozpięta? To najlepiej w ogóle wyjdź na krótki
rękaw, nabaw się zapalenia płuc i będziesz miała wolne z półtora
miesiąca od szkoły, a wtedy ja poczekam aż wyzdrowiejesz, a potem
ci tak dopierdolę, że na dupie ruski rok nie usiedzisz. – Już
nie krzyczał, ale jego ton nadal do przyjemnych nie należał. –
Do lekarza wjedziemy po drodze. Książeczkę zdrowia przy sobie
masz?
– Po
co? Na dowód się wchodzi – śmiała zauważyć.
– Nie
wiem, bo ja prawie nie choruję.
– No
to masz szczęście – syknęła, niemal parodiując jego ton.
– Ty
chcesz mnie dzisiaj z równowagi wyprowadzić!? – ryknął głośniej
niż dotychczas i poczuł jak krew w jego żyłach wrze tak mocno, iż
niemal je rozsadza. – Jak ci w życiu brakuje atrakcji, to powiedz,
załatwię to od ręki! W pierwszej kurwa bramie, którą będziemy
mijać, a teraz wysiadaj.
– Po
co? – zapytała przestraszona.
– Bo
jesteśmy pod drzwiami przychodni. Wystarczyło ruszyć głową i
spojrzeć w boczną szybę. Aż tak ciężko chora nie jesteś, by
nie móc karkiem ruszyć – stwierdził i wysiadł jako pierwszy.
Wiktor
Gawryluk jednak się przeliczył, bo okazało się, że nie może
zarejestrować dziecka do lekarza, gdyż za dużo osób już jest w
kolejce i pani doktor nie zdążyłaby ich przyjąć na swojej
zmianie. Był w szoku, bo za jego czasów dzieci były jakieś
odporniejsze i lekarzy unikało się jak ognia, a dziś? Dziś dzieci
wolały nudzić się w poczekalni, a potem w domu przed telewizorem
lub z laptopem na kolanach, niż pójść do szkoły i powygłupiać
się na przerwach z przyjaciółmi, a po szkole iść na sekretne
piwo, o którym dorośli nigdy by się nie dowiedzieli.
Zdecydował
się jednak zarejestrować Julię na jutro, przed dziesiątą, zdając
sobie tym samym sprawę, że jutro także opuści kilka godzin
szkolnych, albo możliwe, że nawet cały dzień, jeśli kolejka
będzie wolno się posuwać. Nie był też pewny czy lekarka nie da
jej zwolnienia, bo nastolatka naprawdę miała katar i na dodatek
zaczęła pokasływać.
– Wiedziałam,
że mnie nie przyjmą. Tu zawsze jest kolejka – wymądrzała się,
gdy wsiadali ponownie do samochodu. – Mama zawsze wcześniej dzwoni
– wspomniała w taki sposób, jakby chciała mu wytknąć, że on
nigdy się tym nie zajmował.
– I
mówisz mi o tym teraz, gdy tu przyjechałem i nadrobiłem pół
miasta drogi?
– A
co, paliwa ci szkoda? – zapytała, jednocześnie zapinając pasy.
Julia
była zaskoczona ciszą jaka zapanowała. Doskonale słyszała
przekręcany kluczyk w stacyjce i tyknięcie zapiętych pasów.
– Powiem
ci tylko tyle dziecko, że jedziesz bardzo mocno rozpędzonym
pojazdem i radziłbym zatrzymać się przed pewną granicą, bo jeśli
ją przekroczysz, a naprawdę niewiele ci do tego brakuje, to mnie
tak mocno zdenerwujesz, że zdejmę pacha i ci tak wtłukę jak
kiedyś, i wtedy się skończy i twoje pyskowanie, i twoje humorki, i
twoje debilne, nie na miejscu będące teksty – powiedział bez
krzyków, ale na tyle ostro i stanowczo, że jego córka postanowiła
zamilknąć i dalej się nie sprzeczać. – Nie jestem twoim
rówieśnikiem, jestem twoim ojcem i nie znajdziesz we mnie kolegi,
bo nie jestem liberalny. Myślę, że teraz żeśmy się zrozumieli.
A jeśli sądzisz, że będziesz sobie leżała w łóżeczku przez
kilka dni i nic nie robiła, to jesteś w błędzie, bo nawet jeśli
jutro lekarz ci da zwolnienie, to najpierw przepisujesz lekcje, potem
je odrabiasz, a potem leżysz i odpoczywasz, i nie ma grania na
telefonie, komputerze czy oglądania telewizji. Jak jesteś chora, to
jesteś chora, a nie na wakacjach. Jasne? – zapytał i wyraźnie
czekał na odpowiedź.
Julia
czując na sobie jego wzrok i nie słysząc zapalania silnika, w
końcu zdecydowała się odpowiedzieć:
– Eche.
– Nie
burcz do mnie, bo niemową nie jesteś! – wrzasnął, ruszając na
przód.
– Przecież
powiedziałam tak.
Zaśmiał
się, ale nie był to śmiech radości, a wściekłości. Nie
powiedział już nic więcej, tylko poprowadził wprost na osiedle,
na którym mieszkała jego córka i jej matka. Na przeciwko bloku
znajdowała się też apteka, zapytał się więc Julii czy Aspiryna
i Paracetamol mogą być, czy życzy sobie, by jej zakupić coś
innego. Powiedziała, że to wystarczy, tylko by jeszcze wziął coś
do ssania na gardło.
Szatyn
więc zapłacił za lekarstwa, podał małą reklamówkę Julii
wprost do ręki, sugerując tym samym, że nie jest jej tragarzem i
poczekał aż jedna z sąsiadek otworzy drzwi, bo traf był taki, że
akurat starsza pani wracała z zakupów. Przywitał się z nią
uprzejmie i nawet pomógł z wózeczkiem na kółkach, który był
przeznaczony do wożenia zakupów. Wniósł go na czwarte piętro,
pomimo że Gośka przecież mieszkała na drugim. Potem się wrócił,
drzwi czekały na niego otwarte, więc wszedł i je zamknął od
środka.
– Całą
drogę na mnie krzyczał – usłyszał jak jego córka skarży się
matce.
– I
będę krzyczał – zapowiedział ostro, wchodząc do kuchni.
Zasiadł samotnie przy stole i spojrzał jeszcze raz na otwartą
szafkę pod zlewem. – Kupię wam jakieś dwa baniaki wody
pięciolitrowej, bo przecież z kranu nie dacie rady korzystać.
Sąsiadkę zalejecie jak uruchomicie przypływ wody. W łazience jest
inny zawór? – dopytywał Małgośkę, która właśnie weszła i
oparła się o kuchenkę.
– Tak,
ale wanna jest podłączona pod ten sam co kuchnia.
– Dzień
bez kąpieli chyba wytrzymacie, nie? A gdyby sprawa naprawy się
przedłużyła, bo coś trzeba byłoby dokupić, a na przykład nie
mieliby tego na sklepie, to dam wam wtedy klucze do siebie –
zaproponował.
– Nie,
damy radę. Dzięki za pomoc. – Odsunęła sobie taboret i usiadła
obok. – Mamy w domu lekarstwa, nie musiałeś...
– Będziecie
miały więcej. Od przybytku tego typu głowa nie boli. – Wyjął z
kieszeni płaszcza kartkę z datą i godziną. – Idź z nią do
lekarza jutro. Wejdź z nią najlepiej do tego pokoju, by ci nie
nakłamała.
– Ojej,
ale ty naprawdę jesteś wściekły – zauważyła, przykładając
dłoń do jego policzka i lekko go podszczypując. – Od roku cię
takiego nie widziałam – dodała, zabierając rękę. – Ostatni
raz to było wtedy, gdy Julka wróciła po dwudziestej trzeciej, bo
się zapomniała i zasiedziała u koleżanki, a myśmy się tak o nią
martwili i jej szukali wszędzie – wspominała.
– Pamiętam
– powiedział i wstał z zamiarem pójścia do sklepu po tę wodę,
o której wcześniej mówił. – Jak dostanie zwolnienie ze szkoły,
to nie zapomnij mi napisać albo zadzwonić i o tym poinformować, bo
chciałbym wiedzieć, choćby po to, by móc tu wpadać, i sprawdzać
czy lekcje regularnie spisuje. Mam nadzieję, że nie będę ci
przeszkadzał.
– Nie.
Ja pracuję teraz cały tydzień na popołudnie, więc... możesz
wpadać i z nią nawet siedzieć, jeśli tego chcesz.
– Chcę
– stwierdził pewnie i nieco na złość Julce, stojącej za
uchylonymi drzwiami pokoju. – A jeśli chcesz, to mogę ją zabrać
do siebie.
– Nie
trzeba.
– Nie
mówię, że teraz, ale jakbyś chciała na przykład pobyć jakiś
czas sama czy z przyjaciółmi, czy z kimś, to nie ma problemu,
naprawdę. – Wzruszył ramionami i wcisnął dłonie do kieszeni.
Oparł się o futrynę. – Ja co prawda od piątku wracam do pracy,
ale dopilnowałbym jej, bez obaw. Głodna by nie chodziła, bezpańska
też nie.
– Ale
ja wierzę, że byś jej dopilnował. – Uśmiechnęła się
znacząco. – Jakby co, to ci dam znać.
– Takie
ze dwa tygodnie u mnie, by jej dobrze zrobiło. Chodziłaby jak w
zegarku! – powiedział na tyle głośno, by Julka mogła to
usłyszeć, bo nie był pewny, czy nadal podsłuchuje stojąc obok
drzwi. – I to szwajcarskim – dodam warkliwie.
– Nie
wiem co ona ci zrobiła, ale już się lepiej uspokój – przemówiła
z uśmiechem i tonem nieco bagatelizującym całą sprawę.
Wiktor
odwzajemnił uśmiech i wyszedł, z początku tylko do sklepu, a
potem już na dobre. Udał się do siebie, bo był umówiony z
Bartkiem na oglądanie meczu przy piwie, kabanosach i słonych
orzeszkach, tak jak to zwykle mieli w zwyczaju.
Cześć! Melduję się, że ciągle tu jestem, nie zapomniałam. Czytam rozdziały, komentarze muszę nadgonić. Ten rozdział również. Nie lubię zostawiać ludzi z zastanowieniem "czy mnie olewa, czy po prostu nie ma czasu", dlatego piszę, że jestem, czytam, ale miałam cholernie mało czasu w tym tygodniu, nawet na sen...
OdpowiedzUsuńSee you! :)
Pierwszy raz, tak naprawdę, zrobiło mi się szkoda Kati. Chyba to jeden z niewielu razy, gdy postanowiła jakoś bardziej uzewnętrznić swoje emocje — nie mówiąc o złości — i pokazała swoją wrażliwą stronę. Podobało mi się to, chociaż nie raz się przy tym rozdziale uśmiałam na jej myśli. To straszne, ale dziecko, które powiesiło się na pępowinie też mnie rozbawiło, bo ja po prostu kocham czarny humor i śmieję się z tego, co okropne, a przy okazji jestem okropnym wrażliwcem. Hm, nie wiem, jak ty, ale skoro wspomniałaś o Housie, to ja też wspomnę i powiem, że to mój ulubiony serial i płakałam jak bóbr na ostatnim odcinku, załamując ręce, bo co ja niby mam teraz oglądać? No, i co jeszcze? Kocham mopsy! Jak się wyprowadzę na swoje, to mam plan mieć mopsa, bo aktualnie mam boksera. Alka to taka luźna kobitka, lubię ją, choć szkoda trochę, że nie zauważyła podłego nastroju córki.
OdpowiedzUsuńA teraz Wiktor… Podziwiam go w tym rozdziale. Julka na pewno nie ma z nim łatwo, ale rozpieszczony z niej bachorek i myślę, że takie dwa tygodnie u Gawryluka naprawdę by się jej przydały, bo zachowuje się okropnie. Wikuś czasami zajedzie takimi typowymi uwagami rodzica, ale poza tym, to ma rację. Jak byłam mała, to mnie to irytowało, ale teraz — patrząc na moje młodsze siostrzyczki — wiem, że jednak mądre słowa to były. No i postępowość, wydaje mi się, że te kilka lat temu dzieciaczki były inne. A teraz? Tablet, telefon, laptop — no, sama to mam, ale ja nie zapominam o Bożym świecie i swoje obdarte kolana mam od wdrapywania się na drzewa i mury, a teraz? Krewka poleci i tragedia się dzieje.
W nocy nie dałam rady, ale nadrobiłam teraz. Czekam na część drugą!
CM Pattzy.
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńOd razu mówię, że poprzedni rozdział też przeczytałam, tylko nie chciało mi się pisać 2 komentarzy.
Hm. Nwm czemu, ale ostatnio nwm, co mam u Cb pisać :/ Poprzedni rozdział był raczej taki spokojny. Wiktor wydaje się być takim realistą? W tym rozdziale natomiast trochę mnie wkurzył. Każdemu może zdarzyć się choroba. No rozumiem, że to między innymi wina Julki, że zachorowała, no ale bez przesady. Mam nadzieję, że ich stosunki się poprawią.
Krótko, bo mam dużo zaległości na blogach.
Potopu weny twórczej życzę, pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Mops to sobie może chociaż sam jajka polizać, a Kati bidulka nie ma co polizać, haha.
OdpowiedzUsuńKati tryska humorem, tyle, że czarnym, ale ja taki lubię.
Dopadło ją, strata synka nadal ją bardzo boli. Tak naprawdę to na zawsze pozostanie w niej, nawet jak będzie miała kolejne dzieci, bo przecież nie można zastąpić jednego dziecka drugim, innym. Ale dobrze, że stara się mieć dystans do tego wszystkiego co ją w życiu spotkało. Myślę, że po prostu tak jej łatwiej co rano wstawać i pokonywać kolejny dzień.
Alka jest the best, taka trochę jak nadpobudliwe dziecko wyszła.
Myślę, że te jej telefony, które tak wkurzają Katrinę to oznaka zainteresowania, chce być w ten sposób bliżej córki.
Kati nie obarcza jej swoimi problemami, nie mówi matce o nich, bo mam wrażenie, że to Kati w tej rodzinie jest ta silniejsza.
Wspomnienie Kati o Sergiuszu niby smutne, bo jakby nie patrzeć, to jej w twarz sieknął, ale ona nie ma o to pretensji, uznała że Sergiusz w ten sposób, choć nie był jej ojcem, to właśnie jak ojciec się zachował, pokazał że mu na niej zależy.
Haha, Wiktor zaraz by te dzieciaki ustawił, u niego nie byłoby tak głośno, zaraz wróciłyby "stare" dobre metody wychowawcze. On ma sporo racji bo teraz dzieciaki są rozwydrzone, a rodzice jeszcze utwierdzają je w tym, że mogą sobie w stosunku do nauczyciela na wiele pozwolić.
A ta Julka to naprawdę taka chora, czy tylko tak trochę? Zachowywała się jakby nie była chora i jakby nie wiedziała, że ojciec po nią przyjedzie, zdaje się, że liczyła że mamusia przyjedzie i do domku zabierze i będzie miała trochę wolnego.
A tu klops, ojciec przyjechał.
Wiktor wkurzył się zachowaniem wszystkich tych dzieciaków, że takie rozwydrzone, no i niestety jego własne też, na dodatek jechał po chore dziecko, a zastał rozgadaną i przeszkadzającą nauczycielce córkę.
Z jednej strony go rozumiem, martwił się, że Julka taka chora, a zastał, co zastał, ale myślę, że ciut za ostry dla młodej był. Swoją drogą Julia chwilami zachowuje się, jakby instynktu samozachowawczego nie miała, widzi jaki ojciec wkurzony, ale nie może sobie darować i pyskuje i jeszcze podkręca atmosferę, balansuje na cienkiej linie.
Uśmiałam się, jak Wiktor i Gośka grali na użytek podsłuchującej córki, trochę strachu jej nie zaszkodzi. Z drugiej strony, jakby tak pobyła te wspomniane dwa tygodnie u Wiktora, tak pod jego wyłączną opieką, to pewnie by chodziła jak w zegarku, bo co prawda on ją kocha, ale na głowę tak jak Gośka by sobie nie pozwolił wleźć.
Taak, zdecydowanie dziwna sprawa z tymi wspomnieniami. Nie dość, że niektóre rzeczy zapadają nam w pamięć bardziej, a inne mniej (i w sumie to wcale nie zależy od tego jak wielkim stopniem spektakularności się odznaczyły), to jeszcze czasem przychodzą one w zupełnie niespodziewanych momentach i jakoś tak człowieka najczęściej dołują. No ale Kati się nie dała na szczęście. Za to w tym rozdziale wyjątkowo silnie epatowała swym czarnym humorem. Cóż, taka już jest Kati. A przy okazji czarno na białym wyszło na to, że z niej dość wrażliwa osoba jest. W sumie to może nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że ona do bardzo wrażliwych osóbek należy. Tylko tak na co dzień raczej się z tym kryje. Dopiero teraz wyjątkowo mocno, jak na nią, się otworzyła. Szkoda mi jej, bo sytuację ma niełatwą. Nie dość, że musi męczyć się z rzeczywistością i problemami finansowymi, to jeszcze swoje ma za sobą i wiadome jest, że niektóre przeżycia są tak silne, że nie da się ich wyrzucić z pamięci i do nich nie wracać.
OdpowiedzUsuńWiktor znowu szaleje. Nieźle Julkę ustawia do pionu. Cóż, w sumie mu się nie dziwię. Trochę dyscypliny Julii się przyda, zwłaszcza że na co dzień Małgorzata jednak jest dla niej bardzo pobłażliwa. No i wreszcie Julka to trochę taka zadziora. Widzi, że Wiktor jest zły, więc zamiast sobie odpuścić, to ona jeszcze bardziej się pogrąża. Taką sobie wybrała taktykę, to później ma – Wiktor i Małgorzata odgrywają sobie taką oto uroczą scenkę, w której planują dla Julki jakąś dwutygodniową szkołę przetrwania u Gawryluka XD Ach, ta Julka, typowa nastolatka :)
Katrina ma bardzo ciężko w życiu. Codziennie musi się martwić czy wystarczy jej pieniędzy na cokolwiek. Dobrze, że jej matka pomaga jej na swój sposób. Jeszcze przeżyła stratę dziecka która ją boli do tej pory. Dobrze że pomimo tego wszystkiego Katrina stara się żyć normalnie.
OdpowiedzUsuńJulka pewnie myślała, że matka po nią przyjedzie, a tutaj ojciec przyjechał. Teraz w ogóle się przy nim nie hamowała i tylko zdenerwowała go tym bardzo. No i ciekawe czy naprawdę będzie przyjeżdżał kontrolować ją czy zrobiła lekcje albo czy nie używa żadnego urządzenia elektronicznego.
Będę czytać dalej.
Dopiero narracja Kati przypomniała mi, że jej tak naprawdę nie da się nie lubić, pomimo że przecież tak trudno ją popierać, a nawet i ciężko ją momentami zrozumieć, zgodzić się z nią jest jeszcze trudniej, ale niekiedy ma racje. W pewnym sensie mi jej szkoda, ale myślę, że ta tragedia jaka ją spotkała, te wszystkie tragedie miały jakiś sens i uczyniły z niej może nieidealną, popełniającą błędy, trochę szaloną, nieprzewidywalną, poniekąd też bezczelną, ale jednak wartościową osobę. Kati ma wolę walki, nawet jeśli nie o zmianę swojego losu na lepsze, to o wytrwaniu w tym losie jaki ma. Ma cechy jakie cenie u ludzi, choćby to, że nie czeka na mannę z nieba z wystawionymi rączkami. Ma godność, szacunek do samej siebie i w przeciwieństwie do większości blogowych kobiet nie narzeka, bo ostatnio chciałem znaleźć coś nowego do poczytania i niestety poległem, bo same zrzędy i marudy, które gdyby je spotkało to co twoją bohaterkę, to już by dawno jakieś prochy przedawkowały. A przecież ludzie w dorosłym życiu właśnie z takimi i poważniejszymi problemami się zmagają i jakoś żyją.
OdpowiedzUsuńWiktor szaleje, faktycznie, ale nie wiem czy tak by było, gdyby nie Katrina, która wcześniej mu nawywijała i zapisała się chyba mocną krechą w jego pamięci. Myślę, że on ma też jakiś prywatny własny stres, a na Julce się troszkę wyładował , choć ona też nie wie kiedy zamilknąć i ugryźć się w język, choć z drugiej strony to dobrze, że tutaj taka była, bo przynajmniej pokazałaś, że ojca się nie boi i do pewnego momentu sobie nawet z niego kpi i pogrywa, co znaczy z kolei, że Wiktor nie może być taki zły i aż tak surowy, jak mi się wcześniej wydawał.
Lubię mamę Kati, za każdym razem mi przypada do gustu. Podobne są do siebie zresztą, bo od Alicji też czuć takie narwanie, ale nieco bardziej stłumione niż to Kati. Może to spowodowane wiekiem, w końcu Kati jest młoda, to i na więcej sobie pozwala.
OdpowiedzUsuńKati było mi szkoda w tym rozdziale, zawsze jest mi jej szkoda, kiedy wylewa swoje emocje. Jednocześnie podziwiam ją, że potrafi to wszystko udźwignąć, mimo, że jest bardzo młoda. Może nie jest w tym do końca rozważna, ale trudno być po takich przeżyciach. I tak myślę, że lepiej tak, niż gdyby miała załamana leżeć w łóżku, olewając wszystko wokół.
Tu mi Wiktor znowu spadł na ziemię przez to jak się do Julki zachowywał. Nie zdążyła się dobrze odezwać do niego, a ten już na nią warczał, bez żadnego większego powodu. Jego podejście do tego dziecka naprawdę zaczyna mnie irytować. Powinien jej okazać choć trochę czułości, a nie wiecznie musztrować. Jasne, nie jest idealna, ma swoje humorki, ale w końcu to jego dziecko i po kimś taka być musi.
Poprzedniego rozdziału nie skomentowałam, bo niewiele się nim działo, a w sumie służył chyba głównie przedstawieniu różnych poglądów Wiktora – z jednymi się zgadzam, z innymi nie, wszystkie jednak pasują mi do jego postaci. Fajna jest relacja pomiędzy nim, a Gośką. Odniosłam wrażenie, że pomimo tych przytyków, ona chętnie by się z nim związała.
OdpowiedzUsuńWiktor nieźle dał czadu w tym rozdziale – fakt, że Jula z niektórymi tekstami troszeczkę się zapędziła, ale jak dla mnie jego reakcja była mocno przesadzona. Dzieci czasem chorują, trudno. A co do tego żałowania tych starych czasów… Ostatnio doszłam do wniosku, że nie ma tych „lepszych” i „gorszych”. Moja mama zawsze z lekkim rozżaleniem wspominała swoje dzieciństwo, bo kiedyś przecież było tak super, ale ja robię to samo, choć całkiem dorosła jeszcze nie jestem. Patrzę na przykład na ta bajki, co teraz puszczają i myślę, że moje były lepsze, ale przecież to samo mówili dorośli do mnie. No więc… Jak dla mnie są po prostu „nasze” czasy i czasy tych młodszych, trzeba się z tym pogodzić xD
Dla Kati to był raczej smutny rozdział, ale cieszę się, że bierze życie za rogi i jakoś stara się sobie z tym poradzić. Jej relacja z matką jest na pewno oryginalna, ale nie powiedziałabym, że zła. Na swój sposób się o siebie troszczą ;)