Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

poniedziałek, 4 stycznia 2016

#7

Rozdział 6
Przyzwoite przeprosiny

Wiktor Gawryluk otworzył oczy i zorientował się, że śpi na rozłożonym narożniku. Oczywiście przykładnie, powierzchnia kanapy, została pokryta białym, bawełnianym prześcieradłem, a on sam przykryty był pierzyną, ubraną w poszwę z kory we wzór niebieskich słoneczek na żółtym tle. Przyłożył dłonie do oczu i mocno, intensywnie je potarł. Sięgnął po telefon komórkowy, ale ten nie znajdował się na stoliku nocnym, bo przecież nie było w salonie stolika nocnego. Nie umiał wyzbyć się przyzwyczajeń. Najpierw nawykł do posiadania sypialni, a potem od tego odwykł, bo Julia przestała nocować u niego tylko w co drugi, ustalony przez sąd weekend, a przychodziła znacznie częściej. On czasami miał gości, a ona musiała się uczyć lub chciała pobyć w ciszy i spokoju, więc zamykała się w jego sypialni, potem tak zasypiała, a on nie miał serca jej budzić, więc najzwyczajniej w świecie, dla wygody, zamienili się miejscami.
Mężczyzna w końcu odnalazł telefon komórkowy na podłodze. Ustalił godzinę, przetrawił ją swoim wolnym, zmęczonym umysłem kilkakrotnie, a potem wystrzelił z łóżka niczym struś pędziwiatr i w pośpiechu zaczął przemywać twarz zimną wodą w kuchni. Potem do tej zimnej wody dokręcił ciepłej i polał płynem do naczyń dłonie. Starał się zmyć z siebie pozostałości żółtej i czerwonej farby. Ledwie udało mu się tego dokonać i wytrzeć mokre czoło oraz poliki, a także odrobinę torsu kuchenną ścierką, a już usłyszał gmeranie kluczem w zamku. Wiedział, że to jego córka, więc nawet nie trudził się ułatwieniem jej zadania i roztwarciem przed jej obliczem drzwi na oścież. W pośpiechu udał się do sypialni, gdzie zmienił stare, poplamione dresy na ciemne dżinsy, a na jedną rękę i ramie wciągnął rękaw koszuli w drobną zielono-czarną kratkę. Zmierzając do salonu, wciągał drugi rękaw i stojąc już przed obliczem własnej córki zajmował się zapinaniem guzików.
Cześć – przywitał się.
Dzień dobry – odparła, uśmiechając się od ucha do ucha. Podeszła szybko do ojca i stanęła na palcach, by móc musnąć go w pokryty drapiącym zarostem policzek.
Wiktor znacznie się wyprostował i odchylił głowę, ale w końcu cały zesztywniał i stał tak niczym figura woskowa, zezwalając na ten gest czułości. Nadmierna bliskość jakoś zawsze go peszyła. Tłumaczył to sobie tym, że on swojego ojca nie całował po polikach, ani nie siadał mu na kolanach, a jednak jakoś żył i nawet udało mu się wyrosnąć na ludzi. Mężczyzna po prostu nie rozumiał potrzeby przytulania, tulenia, lelania i innych czynności, wykonywanych w stosunku do potomstwa przez męskich przedstawicieli ludzkiego gatunku. Te wszystkie czułe gesty, całusy i inne takie, jego zdaniem, były zarezerwowane, tylko i wyłącznie, dla matek i dzieci.
Jesteś gotowy? – zapytała niska brunetka, o dziecięcych rysach twarzy, czemu nie ma się co dziwić zważywszy na jej młody, niemal wciąż dziecięcy wiek.
Za minutkę, tylko pościelę łóżko. – Nie czekając na odpowiedź, począł wyrzucanie pierzyny i prześcieradła na podłogę, potem to wszystko złożył przykładnie w kostkę, i zamknął w schowku narożnika.
Dziewczynka czekając na to aż ojciec skończy, zaczęła się kręcić dookoła i rozglądać po pomieszczeniu, a następnie udała się do kuchni. Była jak taka drobna inspekcja, która sprawdzała, czy tata pomalował właściwe ściany, czyli te, które ona mu wskazała telefonicznie.
Miałaś racje, od razu jest tak żywiej. Dynamiczniej – skomentował, siadając na pufie i wciągając na stopy ciężkie, wojskowe, wiązane buty. Oczywiście były czyste i tak wypastowane, że aż świeciły.
Julia spojrzała na obuwie ojca, a następnie zerknęła w dół, na swoje własne, miodowe, ocieplane, markowe adidaski. Oczywiście te jej wołały o pomstę do nieba, były podeptane, całe zabrudzone i niemal do granic możliwości zniszczone od kopania piłki, kopania w nogi chłopaków na szkolnym korytarzu, oraz od uderzania nimi o kamienie, by te leciały możliwie jak najdalej. Szybko jednak przestała się tym przejmować, uśmiechnęła się od ucha do ucha i wytknęła ojcu:
Tam nie dociągnąłeś farbą. – Wskazała na narożnik łączący dwie ściany, prostopadłe do siebie, z sufitem.
Wiktor zetknął na owe niedociągnięcie, które było jedynie mizerną, nic nieznaczącą kropeczką.
I jeszcze nie powiesiłeś firanek ani zasłonek – dodała. – A ja się tak trudziłam przy ich wybieraniu. Dwie godziny spędziłam w Liroy Merlin.
Wiesz co Jula? – zapytał, wstając na równe nogi i podciągając spodnie wyżej, bo poczuł, że te zsuwają się z jego płaskiego, umięśnionego brzucha na biodra i to o wiele za nisko niż było konieczne.
Co? – Wbiła w niego ciekawskie, zniecierpliwione spojrzenie.
Zawsze myślałem, że ty jesteś podobna do mnie, ale teraz dostrzegam, żeś ty jednak odziedziczyła coś po matce. I nie jest to nic dobrego. Już współczuję swojemu przyszłemu zięciowi.
To było wredne – poskarżyła się. – Ale masz trochę racji. Matka jest nie do zniesienia.
Nie mów tak – zwrócił szybko, nawet nieco za ostro uwagę i zaczął zakładać krótki, czarny płaszcz, który był urodzinowym prezentem od jego młodszej siostry na. Co prawda rodził się w sierpniu i nie rozumiał kto normalny daje zimowy płaszcz na prezent latem, ale Klara skwitowała jego zdziwioną minę:
Była wyprzedaż w HiM-ie.
Wtedy już wszystko zrozumiał. Naprawdę nie trzeba było nic więcej, bo jego siostra była żywym przykładem na istnienie zakupoholizmu, zwłaszcza, gdy wystawy sklepowe krzyczały do niej takie hasła jak: OBNIŻKA, RABAT, WYPRZEDAŻ.
Ale przecież powiedziałam prawdę – poskarżyła się Julia, gdy on zapinał guziki i obwiązywał szyję szalikiem, a potem wciągał na swoją głowę popielatą, modną w tym sezonie czapkę z nieco przydługim tyłem.
Krótkie wyjaśnienie – zaczął i z miejsca spoważniał, niemal stając przy tym na baczność. – To twoja matka i myślę, że nie trzeba dodawać nic więcej. Urodziła cię, wychowała i zasługuje na szacunek. Dlatego nie mów, że jest nie do wytrzymania z taką powagą w głosie, bo uwierz, mogłaś trafić o wiele gorzej.
Jasne – syknęła niczym wąż, zdradzając w ten sposób swoje wielkie niezadowolenie. Julia, ponad wszystko w życiu, nienawidziła jak ktoś śmiał jej zwracać uwagę, krytykował jej zachowania oraz nie zgadzał się z jej poglądami i planami.
Bez takich min, pro... – zatrzymał się w porę. – Nie, ja nie proszę, ja wymagam, bo może matka ci pozwala na takie cyrki i wywracanie oczami, ale ja sobie nie pozwolę. Panie przodem – dodał przepuszczając trzynastolatkę w drzwiach.
O co ci chodzi?
O to, że w takich sytuacjach nie kpi się, nie syczy pod nosem, tylko z pokorą mówi przepraszam i spuszcza głowę – oznajmił rzeczowo, operując kluczem w zamku.
Ty tak zrobisz kiedy się spóźnimy? – dopytywała złośliwie.
Nie spóźnimy się – odpowiedział pewnie, przy okazji zerkając na zegarek i nakazał się pośpieszyć, a przy okazji zapiąć.
Przecież do samochodu mamy kawałek! – krzyknęła za nim.
Jula, ale ty ze mną nie dyskutuj, bo ostatnio za dużo masz momentami do powiedzenia.
Przyszłam rozpięta, to i do dziadków mogłabym dojść rozpięta – marudziła pod nosem, szarpiąc się z zamkiem miętowej, sportowej, zimowej kurtki.
Wiktor podszedł do starego Jeepa i otworzył jego drzwi kluczem. Konieczne było wsunięcie go do zamka i standardowe przekręcenie. Samochód nie był na pilot i piknięcie, co szczerze, jemu samemu bardzo się podobało. Nie był nowatorski i nie przepadał za postępem technologicznym. Jedynym wyjątkiem od tej reguły była broń. Karabiny, strzelby, pistolety i rewolwery, a nawet zwykłe wiatrówki go fascynowały. Godzinami mógł je rozkładać na części, każdą osobno czyścić i składać, a to wszystko oczywiście odbywało się podczas mierzenia czasu stoperem, by potem móc zaimponować kolegom, gdy już będzie w stanie na ich oczach osiągnąć lepszy czas od obecnego, żartobliwie przez nich wszystkich zwanego, mistrza.
Kiedy szatyn tylko wszedł do samochodu, to nachylił się do drzwi od strony pasażera i za pomocą klamki je otworzył. Poczekał aż córka pokona stopień i wsiądzie, a potem zapnie pasy. Sam także zapiął swoje i dopiero wtedy ruszył z parkingu podwórkowego do bramy, potem przejechał przez nią i po dłuższym oczekiwaniu w końcu udało mu się wbić do ruchu tej najgłówniejszej, i najczęściej uczęszczanej ulicy miasta.
Julia sięgnęła do odtwarzacza na płyty CD, który jej tata miał w samochodzie i w myślach skrytykowała jego niechęć do podążania za duchem czasów, i nowinek technologicznych, bo teraz przez to wszystko była zmuszona albo znosić ciszę, albo słuchać jego muzyki, gdyż do tego, jej zdaniem przedpotopowego złomu, nie dało się podłączyć ani telefonu, ani nawet MP4, a miała taką nową, Walkman Sony, dostała ją od dziadków pod choinkę. Sama sobie wybrała.
Tutaj nic nie jest proste ani piękne, lecz
nie obiecał nam szczęścia żaden los.
Miłość mieszka pod mostem i w tym cała rzecz
nie pamięta już nawet gdzie ten most.
Tutaj ty, a tam ja.
Drogi dwie, życia dwa.
Czemu Bóg, dobry Bóg
nie skrzyżował naszych dróg
kiedy każda swoją drogą szła?
Wiktor nie zwracał uwagi na słowa piosenki, ani na jej melodię, wygrywaną z dobrze obmyślanych, przed postawieniem na pięciolinij, nut. Mijając drewniany krzyż, postawiony przy drzewach, z czego kilka było ściętych, jakby naumyślnie przycisnął pedał gazu, chcą jak najszybciej minąć to miejsce.
Tu zginął ten nauczyciel – rzuciła bez ekscytacji Julia. – Ten co uczył ciocię – dodała przyklejając nos do szyby. – Ponoć zawsze miał za sobą sznureczek kochanek, a nawet uczennice posuwał.
Jula! – ryknął na tyle donośnie, że aż wnętrze samochodu się zatrzęsło. – Nie wyrażaj się w ten sposób, zwłaszcza o martwym. O NNiNn, czyli o nieboszczykach, nieobecnych i nieznanych nam wypowiadamy się dobrze, albo zamykamy mordy, i nie mówimy nic. Dlatego się nie odzywaj w tym temacie, bo ani nie byłaś jego kochanką, ani owocem jego romansów. Nie masz więc prawa głosu – wyjaśnił niezwykle ostro, bez prawa sprzeciwu, co było wyczuwalne nie tylko w barwie jego głosu, ale także w całej postawie, czyli mocno zaciśniętych na kierownicy pięściach oraz pulsujących na szyi zielonkawych żyłkach.
Jakieś pół kilometra od miejsca wypadku Sergiusza Antczaka zjechał na pobocze, między drzewa i zatrzymał się, by otworzyć drewnianą, rozpadającą się, i wymagającą odmalowania bramę. Za nią znajdowały się starodawne domki i niewielkie wille jedno bądź kilkurodzinne. Nie były one odgrodzone od siebie, dlatego na podwórku stało dużo samochodów, skuterów, rowerów, także małych i trójkołowych, a nawet były tam inne pojazdy, takie jak hulajnogi, samochodziki, na których można się było odpychać nogami, i zniszczone deskorolki. Wiktor uśmiechnął się na widok dobrze mu znanego miejsca, szczególnie gdy dojrzał okupywaną przez troje dzieci piaskownicę, tę samą, w której on się bawił ze swoim rodzeństwem i sąsiedztwem, gdy był dzieckiem. Co prawda teraz piaskownica była odmalowana na niebiesko i w czerwone kropy, a za jego czasów była zwykła, po prostu drewniana, ale był zdania, że tamtejsza miała nawet więcej uroku. Pamiętał dzień, w którym jego ojciec z jednym z sąsiadów ją zbijali. Podawał wtedy gwoździe, a nawet pozwolono mu kilka razy uderzyć młotkiem. Teraz śmiał się z samego siebie sprzed lat, ale dla siedmiolatka pomoc przy budowania piaskownicy, była nie lada frajdą i w wyobraźni wyolbrzymiał ją nawet do samodzielnego stawiania domu.
Wiktor ponownie zasiadł za kierownicą i wjechał głębiej. Zaparkował pod długą i zadaszoną wiatą, gdzie było jeszcze odrobinkę miejsca, akurat na tyle, by się wcisnąć, i wysiadł z pojazdu, zachęcając córkę, by uczyniła to samo. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że jego matka wyjdzie na betonowe schody, by go powitać. Musnął ją w policzek na przywitanie, a następnie wszedł do środka. Od razu uderzył w niego zapach wypiekanego, domowego chleba i jakichś powideł. Między innymi za to kochał śniadania w rodzinnym domu. Obiady co prawda też, ale to właśnie śniadania ubóstwiał przede wszystkim. Sklepowe bułki i dżemy z Łowicza, to nie było to samo, co takie typowe, własnego wyrobu smaki.
Upiekłam dla ciebie i chłopaków jabłecznik – usłyszał swoją matkę za plecami i aż się obejrzał, by zobaczyć jak przytula jego córkę.
A dla mnie nie? – postanowił dopytać.
Upiekłam go dużo, dla was też starczy, ale przede wszystkim, to piekłam z myślą o wnukach – oznajmiła, a dwoje chłopców, łudząco do siebie podobnych, zbiegło po schodach i wyrosło przed babcią niczym spod ziemi.
Jest szarlotka? – dopytywał jeden.
A pączki też? – wnikał w całą sprawę wypieków drugi. – Takie z budyniem najlepsze by były – gadał szybko, nieco niewyraźnie i bawił się przy tym świecącym i hałasującym pistoletem na gumowe strzałki.
Klony Marcina atakują – zażartował Wiktor i poczochrał blond bratanków po głowach, podczas ich wymijania. Stanął za plecami dzieciaków i zapytał – to chyba niemożliwe, by dzieci były tak podobne do rodzica? Oni są jak Marcin za czasów dzieciństwa. Od razu mi się przypomina, jak mnie przeganiał i rzucał we mnie kamieniami. Potem go nie lubiłem, a teraz po latach mój koszmar z dzieciństwa powraca i Marcinów jest dwóch – poskarżył się na głos, a chłopaki zadarli głowy i wbili w niego zagniewane spojrzenia, szmaragdowych tęczówek.
Damian i Fabian nie byli bliźniętami, chyba, że brało się pod uwagę znaki zodiaku. Jednak gdyby pominąć gwiazdozbiory, to chłopców dzieliły równe dwa lata i pięć dni, ale to nie przeszkadzało im w byciu łudząco podobnymi do siebie nawzajem, a tym samym, także do bycia niemal identycznym jak ich ojciec, gdy ten był w ich wieku. Jedyne co ich odróżniało od Marcina, to były oczy. Zieleń intensywnego szmaragdu odziedziczyli, z całą pewnością, po swojej rodzicielce.
Dlaczego dzieci nie mogą być podobne do rodzica? Ty jesteś skóra zdjęta ze swojego ojca – przypomniała ciemnowłosa kobieta, będąca już grubo po pięćdziesiątce.
Wiktor zamknął oczy, tak mocno, jakby go coś bolało i w myślach powiedział sam do siebie:
Właśnie, tata, jeszcze będę musiał stawić mu czoło.
Ojciec Wiktora nigdy nie popierał wyborów swojego najmłodszego syna. Nie rozumiał, jak mężczyzna może opuścić własną rodzinę, bo decyzja o niepoślubieniu Małgorzaty, była dla niego jednoznacznym zaprzeczeniem tego, co wpajał mu przez lata dzieciństwa i czasy nastoletnie. Wnuczkę akceptował i choć była dzieckiem nieślubnym, to szanował ją tak samo jak, młodszych od niej o pięć i siedem lat, kuzynów. Marcin jednak, jego zdaniem, postąpił jak należy. Najpierw się oświadczył, potem związał życie swoje i Doroty sakramentem małżeństwa, a dopiero potem spłodził potomstwo. Wiktor, w jego mniemaniu, zaczął od dupy strony i nie udźwignął obowiązków płynących z konsekwencji, czyli nie zachował się odpowiedzialnie, jak na prawdziwego faceta przystało. Oczywiście starszy Gawryluk, nigdy nie omieszkał sobie odpuścić i przy każdym spotkaniu śmiał to wypomnieć, a nawet, gdy miał gorszy humor, to naprawdę złośliwie wytknąć Wiktorowi co, w jego mniemaniu, uczynił nie tak.
Szatyn ponownie rozczochrał włosy wesołych blondynów, a następnie zdjął buty, wsunął nogi w góralskie klapki i udał się do przestronnej kuchni, której ściany pokryte były boazerią, a podłoga stara, drewniana i skrzypiąca. Oczywiście drewno z biegiem lat ściemniało, nie tylko to na ścianach i podłodze, ale także to, z którego wykonane były meble, narożnik kuchenny bez miękkiego obicia, oraz stół i krzesła do kompletu.
Dzień dobry, tato – przywitał się niemal służbowym tonem i zajął jedno z miejsc. Zdążył sięgnąć po kromkę chleba i posmarować ją masłem, nim jego siwy już rodziciel, złożył gazetę, odłożył ją na bok, i raczył odpowiedzieć mu na powitanie.
Oczywiście, stary Roman Gawryluk, miał jeszcze bardziej służbowy i zimny ton niż jego syn. Jednak chleb smarował dokładnie tak samo, z dokładnością przy brzegach, nie wyjeżdżając na chrupiące i pachnące, lekko przypieczone skórki. Panowie nawet tak samo jedli, tak samo się poruszali i podobnie uśmiechali. Być może byli zbyt podobni, by dać radę żyć ze sobą w zgodzie, w chwili gdy nie umiał jeden drugiego poprzeć i zrozumieć, oraz żaden z nich nie chciał zmienić swojego zdania i zakopać, przed laty wciśnięty między nich, topór wojenny.
Na szczęście, Wiktor i Roman, nie musieli długo znosić swojego towarzystwa w samotności, bo już po chwili w kuchni zjawiła się cała reszta rodziny, czyli Marcin wraz z żoną, Damian, Fabian i Julia w asyście babci, oraz Klara wraz z chłopakiem – najnowszym jej nabytkiem, który zdawał się być nieco speszony obecnością tylu obcych mu ludzi. Dotychczas znał tylko rodziców swojej dziewczyny i żyło mu się z tym całkiem dobrze, ale dziewczyna, jak to dziewczyna, uwzięła się, że ma z nią iść na rodzinne, niedzielne śniadanie, więc wcisnął się w znienawidzone dżinsy, białą koszulę i sportową marynarkę, i przyjechał, i nawet się ciągle uśmiechał, starając się tym sposobem zrobić dobrą minę, do jego zdaniem, bardzo złej gry, zwłaszcza, gdy był przez Klarę przedstawiany wszystkim obecnym.
Rodziców znasz już, a więc ten tu, to jest Marcin, najstarszy i najbardziej złośliwy – zaczęła przedstawianie, farbowana na rudo, Klara. Z natury była brunetką o pełniejszych kształtach, ale od kiedy pofarbowała włosy i regularnie się ruszała, to zrzuciła kilka kilo, i wyglądała znacznie lepiej, ale dla niej najważniejsze było to, że sama się lepiej czuła we własnym ciele. – To jego żona i jego synowie – kontynuowała, szczególnie dumna ze swojego chrześniaka, którym był najmłodszy członek rodziny, czyli sześcioletni Fabian. – A to jest Wiktor i jego córka.
A żona? – wypalił pytaniem Artur i Wiktor od razu wtedy pomyślał, że co jak co, ale tego faceta młodszej siostry, to on na pewno nie polubi.
Nie było mi po drodze do ołtarza – przemówił poważnie i chwycił po gorącą herbatę. Miał nawet ochotę ją trącić tak, by się przechyliła i oblać ciepłą cieczą spodnie, a zwłaszcza rozporek tego całego Archiego, ale powstrzymała go przed tym świadomość, że już zamieszał w swojej herbacie malinowe konfitury, i byłoby mu ich zwyczajnie szkoda na takiego typka.
Mój syn, powiedzmy że, nie podołał obowiązkom dorosłości. – Romek spojrzał się znacząco w stronę Wiktora.
Po prostu, nie ożeniłem się z kobietą, której nie kochałem – odpowiedział młodszy Gawryluk i cynicznie się uśmiechnął w stronę rodziciela.
Być może i nie kochałeś, ale dziec...
Przestańcie! – wydarła się Julia. – Myślicie, że mi jest z tym dobrze, że cały czas stoję między wami. Oboje myślicie, że lepiej jakby mnie nie było! – wyznała podniesionym tonem, nieco niewyraźnie, poprzez najpierw zbierające się w oczach słone krople, a potem przez łzy spływające po jej policzkach. Pociągnęła nosem, wstała, przecisnęła się między stołem a ośmioletnim Damianem i pobiegła na górę.
Jula! Nikt tak nie myśli! – krzyknął za nią ojciec. – I co zrobiłeś, tato? – wytknął w kierunku rodziciela, gdy nastolatka nie wróciła się do stołu.
Ja? Toż twoja córka, ty jej nie zatrzymałeś. Ale co się dziwić, że posłuchu nie masz, skoro nie mieszkasz z nią i z jej matką.
Przestańcie obaj – powiedziała cicho, ale też przy tym niezwykle pewnie, matka i żona kłócących się panów. – Ja do niej pójdę, a wy, jak macie taką potrzebę, to skoczcie sobie nawet do gardeł, byle na podwórku, by mi podłogi nie zabrudzić.
To ja przepraszam bo... – odezwał się Artur, gdy kobieta wstawała, ale nie dokończył, bo Marcin pokręcił znacząco głową.
Najlepiej się w takiej sytuacji nie wtrącać – oznajmił blondyn z lekkim zarostem i poklepał Wiktora po ramieniu. – Przypomniało mi się, że mam dla ciebie wiadomość.
To wyjdę zapalić. – Szatyn wstał i udał się do wyjścia. Tam oparł się o jedną ze ścian, straszących odrapanym i odpadającym tynkiem. Jako dziecko odbijał, o nie wszystkie, piłkę albo stawał do nich twarzą i odliczał do kilkunastu, a czasami nawet do stu, podczas zabaw w chowanego. Bywały też dni, gdy przy nich po prostu kucał i płakał, zwłaszcza, gdy otrzymał solidne lanie od ojca. – O czym chciałeś mi powiedzieć? O jakiej wiadomości? – zwrócił się do Marcina, pragnąc rozmową z bratem, przerwać swoje własne rozmyślenia o przeszłości, w której wszystko było o wiele łatwiejsze, niż w życiu dorosłym.
Wpadłem dziś do szpitala, bo zapomniałem telefonu i spotkałem Bartka. Kazał ci podać numer jakieś swojej pacjentki.
Nie wierzę, że złamał tajemnice lekarską i zasady dyskrecji – wyznał Wiktor, ale na samą myśl o numerze kobiety, którą nienaumyślnie i bez użycia własnych rąk rozebrał, aż zaświeciły mu się oczy, a uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Nie do końca. Konkretnie, to do niej sam, osobiście zadzwonił i zapytał się, czy może tobie ofiarować jej numer. Zgodziła się, więc nic nie stało na przeszkodzie, by to uczynić. W takim razie masz – mówiąc ostatnie zdanie, chwycił szatyna za nadgarstek i wcisnął w jego dłoń złożoną na cztery, niewielką kartkę papieru.
Wiktor zaciągnął się ostatni raz dymem tytoniowym i zgasił niedopałek o jedną ze ścian. Wyrzucił go do pobliskiego, podwórkowego kosza, do którego podążył, zostawiając Marcina daleko w tyle. W międzyczasie wstukał też numer Katriny do swojej komórki i wykonał połączenie. Za pierwszym razem nie odebrała, ale za drugim krzyknęła zdyszane: słucham.
Pani od parkingu – zaczął, zaciskając mocno oczy i zęby, gdy zdał sobie samemu sprawę, jak to brzmi. – Chciałem... powinienem panią przeprosić. To wszystko posunęło się za daleko.
I uważa pan, że prawdziwi mężczyźni przepraszają przez telefon, a nie w cztery oczy?
Przyzwoitość nakazywałaby w cztery oczy, ale chyba nie mam takiej możliwości, więc...
A czemu nie? Jeśli naprawdę chce mnie pan przeprosić, to powinien mi też pan zadośćuczynić. Masz facet, tak jakby, ku temu okazje, właśnie teraz, bo tak jakby, uciekł mi, się okazuje, ostatni autobus – wyznała to z lekkim strachem, że jej plan się nie powiedzie i nie dotrze do szkoły na czas, a musiała się zapisać, bo od września chciała zacząć semestr. Nie rozumiała kto normalny wymyślił, by przyjmowano zgłoszenia do końca lutego, ale w myślach wysyłała tego pomysłowego, utrudniającego jej życie człowieka, do wszystkich diabłów i to bezpowrotnie.
Nie mam za bardzo...
Czyli jednak nie chcesz przeprosić przyzwoicie? Dobra, oksy spoksy, nie ma sprawy, cześć! – zaczęła krzyczeć, ale po chwili do niej dotarł wrzask mężczyzny:
Dobrze! Przyjadę! Gdzie jesteś!? Do cholery, gdzie jesteś!?
Koło ryneczku – odpowiedziała bardzo grzecznie i tak niezwykle cichutko, a Wiktor, na samo brzmienie jej głosu, poczuł nieodpartą ochotę, by ją chwycić za ramiona i ostro potrząsnąć albo, i nawet udusić gołymi rękoma.
Szatyn wrócił do kuchni. Julia już siedziała ponownie za stołem i zajadała się pączkami, nadziewanymi budyniem waniliowym.
Bardzo was przepraszam, ale będę musiał, w pilnej sprawie, na trochę się ulotnić – wytłumaczył. – Postaram się wrócić możliwie jak najszybciej, czyli za jakąś godzinę, może dwie – dodał, wsuwając komórkę do kieszeni dżinsów.
Czyli tak jak zawsze, odpowiedzialność i rodzina dla ciebie niewielkie mają znaczenie – wytknął stary Gawryluk, nawet przy tym nie patrząc na syna.
Wyjaśniłem już, że to nagła sprawa i naprawdę muszę wyjść, poza tym przeprosiłem, więc o co ci, tato, chodzi?!
Nie podnoś na mnie głosu, bo za smarkaty na to jesteś.
Po prostu muszę kogoś przeprosić...
Na przykład nas, za to coś zrobił czternaście lat temu. Wiesz jaki to był wstyd?
Wiktor powstrzymał wybuch gniewu, opanował ton i z bezczelną, zaciętą miną, powiedział tak długo oczekiwane przez ojca słowa:
Przepraszam, tato.
Za to, że teraz wychodzisz, czy za to, że się urodziłeś? Bo moim zdaniem powinieneś za to drugie.
Zatem przepraszam za to, że się urodziłem i zawiodłem twoje oczekiwania – wyznał z ledwo wstrzymywanymi łzami w oczach, a potem odwrócił się na pięcie i zmierzył do wyjścia, po drodze zabierając z sobą buty i kurtkę. Postanowił ubrać się na zewnątrz.
Oczywiście matka za nim wybiegła i pierwsze czego chciała dokonać, to przekonać syna do tego, że ojciec tak naprawdę nie myśli.
On zawsze ciebie wychwala przy znajomych, bo jako jedyny podtrzymałeś tradycję rodzinną i poszedłeś w jego ślady. Marcin został lekarzem, Klara za niedługo będzie nauczycielką i ty jako jedyny...
Przestań, mamo. – przerwał kobiecie delikatnie, aczkolwiek stanowczo i musnął ją szybko w policzek, szepcząc zaraz po tym: do widzenia wprost do jej ucha.
Oddalił się w stronę swojego starego, terenowego, zabrudzonego z zewnątrz piaskiem oraz sporą ilością błota Jeepa.


Wykorzystany utwór:
Marek Torzewski – Magnes dusz

7 komentarzy:

  1. Hejo! :3
    Wiktor jak na ojca brat bardzo stanowczy. Fajnie, że zwraca uwagę Julce na pewne rzeczy. Powinno się szanować innych nie ważne, jakimi są ludźmi. Ale jego stosunki z córką są dobre. To chyba najważniejsze :D
    Współczuję mu tej całej sytuacji z ojcem. Dlaczego gdy ma być tak dobrze, zawsze coś będzie robiło na przekór? -.- Nie powinien tak mówić, ale to też przez Artura (nie pomyliłam imion?), który zapytał się o jego żonę.
    Ooo! Czyli jednak zdobył jej numer! :D Już nie mogę doczekać się ich spotkania! Mam nadzieję, że Wiktor i Katrina zbliżą się do siebie. Kto wie? Może nawet będą razem? Bo mam wrażenie, że się polubią (o ile już tak nie jest) ;)
    To czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię tego Wiktora, naprawdę skurczybyka lubię.
    Pan Gawryluk ma dobre, moim zdaniem, podejście do córki. Nie może pozwolić na to, aby trzynastoletni smark nim dyktował. Szczerze go pochwalam. Przyznam też, że z początku Julki nie polubiłam i smarkula działała mi na nerwy, ale szkoda mi się jej zrobiło, gdy tak wybiegła z kuchni. Faktycznie mogła czuć się za spór między swoim ojcem a dziadkiem odpowiedzialna, choć to nie jej wina. Właściwie to nie wina nikogo, bo Wiktor dobrze zrobił, a stary Gawryluk to człowiek niepostępowy i ze starymi zasadami. Z takimi zawsze najtrudniej. Przyznaję, że zrobiło mi się tak smutno, gdy ojciec Wiktora tak ostro go potraktował, szczególnie w końcowym fragmencie rozdziału. Rozmowa młodego Gawryluka i Kati mi się podobała, mówiłam już, że fajna z niej babka, a z niego koleś, nie? Może by ich tak spiknąć?
    Pozdrawiam, i weny!
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiktor to pedancik, śpi w salonie na kanapie, ale francja elegancja, żaden tam kocyk, przykładnie prześcieradełko rozłożone, chciałam napisać wyprasowana pościel, ale kurcze no nie da się , bo z kory była, a tak mi by pasowało do niego, żeby miał wyprasowane na sztywno, haha. On jest taki poukładany, bo nawet jak się spieszył to pościel poskładał i bałaganu nie zostawił, a myślę, że wielu facetów będąc na jego miejscu zostawiłoby tak i tyle.
    Julka zachowuje się jak typowa nastolatka, ma własne zdanie i chce by wszyscy się z nim zgadzali, a jak nie to okazuje niezadowolenie.
    Spodobało mi się, że Wiktor zareagował, jak Julka zaczęła obrażać matkę, krótko i stanowczo uciął w zarodku zapędy młodej i dobrze. Tylko mógłby się facet tak nie spinać, jak dziecko chce go pocałować, to nic strasznego, od tego się naprawdę nie umiera, ani na zakaźną chorobę nie zapada, to dziewczynka, może ma potrzebę przytulenia się do ojca.
    Z początku jak Wiktor z Julką pojechali do jego rodziców, to pomyślałam sobie, że będzie taki nudny kawałek, będą sobie milutko gwarzyć, śniadanko pyszne wcinać, ale bardzo się pomyliłam. Przyznam szczerze, że pan Roman Gawryluk raczej nie zostanie moim ulubieńcem, nie chciałabym mieć takiego ojca.
    Nie rozumiem jak on może w ten sposób traktować syna, a pośrednio też wnuczkę. Czepia się Wiktora od kilkunastu lat, że nie postąpił jak on chciał. Ja bym rozumiała jego czepianie, jakby Wiktor zrobił dziecko i się nim nie interesował, to wtedy faktycznie mógłby mówić o wstydzie, ale w tej sytuacji uważam, że zwyczajnie nie ma takiego prawa.
    Wiktor też nie postąpił najlepiej, niepotrzebnie wdał się w pyskówkę z ojcem przy Julce. Oni obaj są bardzo do siebie podobni i niestety przez to nie mogą się dogadać.Ja zdaję sobie sprawę, że Julia ma trzynaście lat, małym dzieckiem nie jest i wie dlaczego rodzice nie są ze sobą, ale to co Roman i Wiktor urządzili, to jest moim zdaniem nie do przyjęcia. Przecież jej było napewno bardzo przykro, jak tego wszystkiego słuchała, tak jakby była niepotrzebna i niewidzialna. Wcale nie dziwię się, że zaczęła krzyczeć i uciekła od stołu, nikt nawet dorosły nie chciałby słyszeć tego , co oni wygadywali, a co dopiero trzynastolatka.
    Szkoda tylko, że dziadek Roman żadnej refleksji nie miał, żadnego żalu, że wnuczka była świadkiem tej wymiany zadań, jeszcze o zgrozo, obrócił zachowanie Julki, którego był prowokatorem, w złe zachowanie i oczywiście wszystko ma być winą Wiktora. A co tak naprawdę Wiktor miał zrobić, siłą młodą posadzić z powrotem przy stole, bo dziecko ma się słuchać i nie odzywać?
    A już najbardziej to mnie zbulwersowało, jak Roman stwierdził, ze Wiktor powinien przeprosić go, za to, że się urodził, jak można tak do własnego dziecka powiedzieć.
    Myślałam, że Wiktor będzie się musiał chociaż trochę natrudzić, żeby zdobyć numer telefonu Kati, a tu proszę, tak łatwo poszło.
    Śmiać mi się chciało z tej ich rozmowy, Kati jest jak taran, nie ma tak łatwo, byle jakie przepraszam przez telefon się nie liczy. Popieram, że zażądała zadośćuczynienia. Wiktor się bronił, przynajmniej próbował się migać, ale nic z tego, w Katrince odezwał się pęd do zdobywania wiedzy, a do tego jest potrzebny Wiktor jako szofer.
    Myślę, że Wiktor chętnie wykorzystał pretekst i ulotnił się z przed oblicza swojego rodziciela, tylko szkoda, że córkę tam samą zostawił, ale może jak jego nie będzie to dziadek się powstrzyma od gadania głupot i utwierdzania wnuczki w tym, że jej nikt nie chciał.
    Jestem bardzo ciekawa jak wyjdą Wiktorowi te przeprosiny w cztery oczy, bo wydaje mi się, że może to być bardzo interesujące spotkanie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiktor jest wymagający jako ojciec. Przy nim Julia nie może sobie na wszystko pozwolić. dobrze że stara się ją jakoś wychować. Szkoda tylko, że przez to że się urodziła i że nie było ślubu z Małgorzatą jego relacje z ojcem się zepsuły. Jego ojciec chyba mu tego nigdy nie zapomni i do końca życia będzie wypominać.
    Ciekawe jak teraz będzie wyglądać jego znajomość z Katriną po przeprosinach.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przy Julce Wiktor wyszedł na całkiem surowego człowieka. No, ale on tak już ma – zasady przede wszystkim. A że Julka jest pełna energii, a do tego typowa z niej nastolatka (nie, nie, nie, ma być tak u już! :D), no to dość często przychodzi Wiktorowi ją strofować. Po części to dobrze, bo choćby zwracając jej uwagę na to, co i jak mówi o mamie, uczy ją szacunku do mamy, a przy okazji po prostu dla starszych i bardziej doświadczonych od niej ludzi. Rozbawił mnie ten opis, jak to Wiktorek nie lubi różnych większych czy mniejszych czułości i jak biedak się przy tym stresuje. To tak idealnie do niego pasuje, do tej jego „męskiej kreacji”.
    Wop, spodziewałam się, że oni tam sobie pojadą na śniadanie, pojedzą dobre rzeczy, a tutaj bum z rana awantura się wywiązała. I wszystkiemu winien nie kto inny tylko Arturro, który tak się chwilowo do ich rodzinnej sielanki odważył przyłączyć (co prawda ta chwilowa jego obecność może się przedłużyć i nawet on mógłby zostać tam na zawsze, ale na razie nie wiadomo jak to się potoczyć, więc jednak zakładam, że z niego taka przybłęda :P). Romek zaszalał, nie powiem. Nie potrafię zrozumieć, jak może takie słowa do syna kierować. Ale cóż, chyba po prostu Romek jest jeszcze bardziej surowy, wymagający od Wiktora. Jak się jeszcze do tego doda, że trochę uparty z niego osioł, to wszystko jasne – z Romka trudny człowiek. Ech, szkoda mi się Wiktora w tamtym momencie zrobiło, bardzo, bardzo.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  6. O ile wcześniej Wiktor wyglądał na luźnego, o tyle teraz widać wyraźnie jego surowość i charakter. Nie mogę jednak powiedzieć, że to moje „trochę go lubię” jakoś przygasło, bo nie, przekonuje się do niego cały czas, choć nie we wszystkim się zgadzam. Z Julką ma tu jeszcze niezły kontakt, choć strasznie szybko ją ucina i przygasza, i to mnie denerwuje, bo nie może nic powiedzieć. Myślę, że mała ma słabe poczucie wartości(wnioskuje po wybuchy), i to jest jednym z powodów. Chociaż nie mogę powiedzieć, że on jej jakąś ogromną krzywdę robi, bo to dobrze, że ją uczy co i jak, ale to jednak dla mnie za częste i za ostre(a może tak mówię i jej bronie, bo mi zwyczajnie Julii szkoda).
    Co do Wiktora to zrobiło mi się go szkoda i to nowe dla mnie odczucie z nim związane. Ojciec tak go co chwila gnoi, że naprawdę dziwię się, że to jakoś przełyka i nie wziął dzieciaka, i nie wyszedł stamtąd trzaskając drzwiami. Ale rozumiem, że tego nie zrobił ze względu na matkę. Co do Julki, to przy niej ojciec Wiktora też się zupełnie nie hamuje, więc jak ona ma się czuć dobrze przy rodzinie swojego ojca. Chyba nie muszę mówić, że ten z Gawryluków akurat mi zupełnie nie przypadł i myślę, że już się nie odkupi…

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiktor jest dość ciekawą postacią – z jednej strony troskliwy, ale jednak surowy i oschły, co pewnie wynika z jego własnych relacji z ojcem. To miłe z jego strony, że pomalował ściany tak jak prosiła go Julka i dobrze, że broni jej matki, a nie nagaduje na Gośkę przed dzieckiem.
    O, i znowu wspomnienie o Sergiuszu. Ciekawe, niby nawet nie występuje w opowiadaniu, a jednak jest wszędzie obecny… Ciekawi mnie, jak to się wszystko ze sobą połączy.
    Starszy Gawryluk to chyba taki typowy „człowiek starej daty”, który uważa, że małżeństwo jest rozwiązaniem problemu. Myślę, że Wiktor postąpił dobrze, bo ślub powinno się brać z miłości i na pewno nie powinno się z tym spieszyć. Zresztą, Katrina i Oskar są na to dobrym dowodem. Poza tym, Wiktor zajmuje się Julą, więc całkowicie rodziny nie porzucił. A już na pewno Roman powinien powstrzymać się od tych swoich komentarzy przy Julce, bo to wygląda tak jakby ona była dla całej rodziny jakimś wielkim problemem. A na końcu rozdziału na Wiktora mi się zrobiło szkoda.

    OdpowiedzUsuń