Rozdział 6
Przyzwoite przeprosiny
Wiktor
Gawryluk otworzył oczy i zorientował się, że śpi na rozłożonym
narożniku. Oczywiście przykładnie, powierzchnia kanapy, została
pokryta białym, bawełnianym prześcieradłem, a on sam przykryty
był pierzyną, ubraną w poszwę z kory we wzór niebieskich
słoneczek na żółtym tle. Przyłożył dłonie do oczu i mocno,
intensywnie je potarł. Sięgnął po telefon komórkowy, ale ten nie
znajdował się na stoliku nocnym, bo przecież nie było w salonie
stolika nocnego. Nie umiał wyzbyć się przyzwyczajeń. Najpierw
nawykł do posiadania sypialni, a potem od tego odwykł, bo Julia
przestała nocować u niego tylko w co drugi, ustalony przez sąd
weekend, a przychodziła znacznie częściej. On czasami miał gości,
a ona musiała się uczyć lub chciała pobyć w ciszy i spokoju,
więc zamykała się w jego sypialni, potem tak zasypiała, a on nie
miał serca jej budzić, więc najzwyczajniej w świecie, dla wygody,
zamienili się miejscami.
Mężczyzna
w końcu odnalazł telefon komórkowy na podłodze. Ustalił godzinę,
przetrawił ją swoim wolnym, zmęczonym umysłem kilkakrotnie, a
potem wystrzelił z łóżka niczym struś pędziwiatr i w pośpiechu
zaczął przemywać twarz zimną wodą w kuchni. Potem do tej zimnej
wody dokręcił ciepłej i polał płynem do naczyń dłonie. Starał
się zmyć z siebie pozostałości żółtej i czerwonej farby.
Ledwie udało mu się tego dokonać i wytrzeć mokre czoło oraz
poliki, a także odrobinę torsu kuchenną ścierką, a już usłyszał
gmeranie kluczem w zamku. Wiedział, że to jego córka, więc nawet
nie trudził się ułatwieniem jej zadania i roztwarciem przed jej
obliczem drzwi na oścież. W pośpiechu udał się do sypialni,
gdzie zmienił stare, poplamione dresy na ciemne dżinsy, a na jedną
rękę i ramie wciągnął rękaw koszuli w drobną zielono-czarną
kratkę. Zmierzając do salonu, wciągał drugi rękaw i stojąc już
przed obliczem własnej córki zajmował się zapinaniem guzików.
– Cześć
– przywitał się.
– Dzień
dobry – odparła, uśmiechając się od ucha do ucha. Podeszła
szybko do ojca i stanęła na palcach, by móc musnąć go w pokryty
drapiącym zarostem policzek.
Wiktor
znacznie się wyprostował i odchylił głowę, ale w końcu cały
zesztywniał i stał tak niczym figura woskowa, zezwalając na ten
gest czułości. Nadmierna bliskość jakoś zawsze go peszyła.
Tłumaczył to sobie tym, że on swojego ojca nie całował po
polikach, ani nie siadał mu na kolanach, a jednak jakoś żył i
nawet udało mu się wyrosnąć na ludzi. Mężczyzna po prostu nie
rozumiał potrzeby przytulania, tulenia, lelania i innych czynności,
wykonywanych w stosunku do potomstwa przez męskich przedstawicieli
ludzkiego gatunku. Te wszystkie czułe gesty, całusy i inne takie,
jego zdaniem, były zarezerwowane, tylko i wyłącznie, dla matek i
dzieci.
– Jesteś
gotowy? – zapytała niska brunetka, o dziecięcych rysach twarzy,
czemu nie ma się co dziwić zważywszy na jej młody, niemal wciąż
dziecięcy wiek.
– Za
minutkę, tylko pościelę łóżko. – Nie czekając na odpowiedź,
począł wyrzucanie pierzyny i prześcieradła na podłogę, potem to
wszystko złożył przykładnie w kostkę, i zamknął w schowku
narożnika.
Dziewczynka
czekając na to aż ojciec skończy, zaczęła się kręcić dookoła
i rozglądać po pomieszczeniu, a następnie udała się do kuchni.
Była jak taka drobna inspekcja, która sprawdzała, czy tata
pomalował właściwe ściany, czyli te, które ona mu wskazała
telefonicznie.
– Miałaś
racje, od razu jest tak żywiej. Dynamiczniej – skomentował,
siadając na pufie i wciągając na stopy ciężkie, wojskowe,
wiązane buty. Oczywiście były czyste i tak wypastowane, że aż
świeciły.
Julia
spojrzała na obuwie ojca, a następnie zerknęła w dół, na swoje
własne, miodowe, ocieplane, markowe adidaski. Oczywiście te jej
wołały o pomstę do nieba, były podeptane, całe zabrudzone i
niemal do granic możliwości zniszczone od kopania piłki, kopania w
nogi chłopaków na szkolnym korytarzu, oraz od uderzania nimi o
kamienie, by te leciały możliwie jak najdalej. Szybko jednak
przestała się tym przejmować, uśmiechnęła się od ucha do ucha
i wytknęła ojcu:
– Tam
nie dociągnąłeś farbą. – Wskazała na narożnik łączący
dwie ściany, prostopadłe do siebie, z sufitem.
Wiktor
zetknął na owe niedociągnięcie, które było jedynie mizerną,
nic nieznaczącą kropeczką.
– I
jeszcze nie powiesiłeś firanek ani zasłonek – dodała. – A ja
się tak trudziłam przy ich wybieraniu. Dwie godziny spędziłam w
Liroy Merlin.
– Wiesz
co Jula? – zapytał, wstając na równe nogi i podciągając
spodnie wyżej, bo poczuł, że te zsuwają się z jego płaskiego,
umięśnionego brzucha na biodra i to o wiele za nisko niż było
konieczne.
– Co?
– Wbiła w niego ciekawskie, zniecierpliwione spojrzenie.
– Zawsze
myślałem, że ty jesteś podobna do mnie, ale teraz dostrzegam, żeś
ty jednak odziedziczyła coś po matce. I nie jest to nic dobrego.
Już współczuję swojemu przyszłemu zięciowi.
– To
było wredne – poskarżyła się. – Ale masz trochę racji. Matka
jest nie do zniesienia.
– Nie
mów tak – zwrócił szybko, nawet nieco za ostro uwagę i zaczął
zakładać krótki, czarny płaszcz, który był urodzinowym
prezentem od jego młodszej siostry na. Co prawda rodził się w
sierpniu i nie rozumiał kto normalny daje zimowy płaszcz na prezent
latem, ale Klara skwitowała jego zdziwioną minę:
– Była
wyprzedaż w HiM-ie.
Wtedy
już wszystko zrozumiał. Naprawdę nie trzeba było nic więcej, bo
jego siostra była żywym przykładem na istnienie zakupoholizmu,
zwłaszcza, gdy wystawy sklepowe krzyczały do niej takie hasła jak:
OBNIŻKA, RABAT, WYPRZEDAŻ.
– Ale
przecież powiedziałam prawdę – poskarżyła się Julia, gdy on
zapinał guziki i obwiązywał szyję szalikiem, a potem wciągał na
swoją głowę popielatą, modną w tym sezonie czapkę z nieco
przydługim tyłem.
– Krótkie
wyjaśnienie – zaczął i z miejsca spoważniał, niemal stając
przy tym na baczność. – To twoja matka i myślę, że nie trzeba
dodawać nic więcej. Urodziła cię, wychowała i zasługuje na
szacunek. Dlatego nie mów, że jest nie do wytrzymania z taką
powagą w głosie, bo uwierz, mogłaś trafić o wiele gorzej.
– Jasne
– syknęła niczym wąż, zdradzając w ten sposób swoje wielkie
niezadowolenie. Julia, ponad wszystko w życiu, nienawidziła jak
ktoś śmiał jej zwracać uwagę, krytykował jej zachowania oraz
nie zgadzał się z jej poglądami i planami.
– Bez
takich min, pro... – zatrzymał się w porę. – Nie, ja nie
proszę, ja wymagam, bo może matka ci pozwala na takie cyrki i
wywracanie oczami, ale ja sobie nie pozwolę. Panie przodem – dodał
przepuszczając trzynastolatkę w drzwiach.
– O
co ci chodzi?
– O
to, że w takich sytuacjach nie kpi się, nie syczy pod nosem, tylko
z pokorą mówi przepraszam i spuszcza głowę – oznajmił
rzeczowo, operując kluczem w zamku.
– Ty
tak zrobisz kiedy się spóźnimy? – dopytywała złośliwie.
– Nie
spóźnimy się – odpowiedział pewnie, przy okazji zerkając na
zegarek i nakazał się pośpieszyć, a przy okazji zapiąć.
– Przecież
do samochodu mamy kawałek! – krzyknęła za nim.
– Jula,
ale ty ze mną nie dyskutuj, bo ostatnio za dużo masz momentami do
powiedzenia.
– Przyszłam
rozpięta, to i do dziadków mogłabym dojść rozpięta –
marudziła pod nosem, szarpiąc się z zamkiem miętowej, sportowej,
zimowej kurtki.
Wiktor
podszedł do starego Jeepa i otworzył jego drzwi kluczem.
Konieczne było wsunięcie go do zamka i standardowe przekręcenie.
Samochód nie był na pilot i piknięcie, co szczerze, jemu samemu
bardzo się podobało. Nie był nowatorski i nie przepadał za
postępem technologicznym. Jedynym wyjątkiem od tej reguły była
broń. Karabiny, strzelby, pistolety i rewolwery, a nawet zwykłe
wiatrówki go fascynowały. Godzinami mógł je rozkładać na
części, każdą osobno czyścić i składać, a to wszystko
oczywiście odbywało się podczas mierzenia czasu stoperem, by potem
móc zaimponować kolegom, gdy już będzie w stanie na ich oczach
osiągnąć lepszy czas od obecnego, żartobliwie przez nich
wszystkich zwanego, mistrza.
Kiedy
szatyn tylko wszedł do samochodu, to nachylił się do drzwi od
strony pasażera i za pomocą klamki je otworzył. Poczekał aż
córka pokona stopień i wsiądzie, a potem zapnie pasy. Sam także
zapiął swoje i dopiero wtedy ruszył z parkingu podwórkowego do
bramy, potem przejechał przez nią i po dłuższym oczekiwaniu w
końcu udało mu się wbić do ruchu tej najgłówniejszej, i
najczęściej uczęszczanej ulicy miasta.
Julia
sięgnęła do odtwarzacza na płyty CD, który jej tata miał
w samochodzie i w myślach skrytykowała jego niechęć do podążania
za duchem czasów, i nowinek technologicznych, bo teraz przez to
wszystko była zmuszona albo znosić ciszę, albo słuchać jego
muzyki, gdyż do tego, jej zdaniem przedpotopowego złomu, nie dało
się podłączyć ani telefonu, ani nawet MP4, a miała taką
nową, Walkman Sony, dostała ją od dziadków pod choinkę. Sama
sobie wybrała.
Tutaj
nic nie jest proste ani piękne, lecz
nie
obiecał nam szczęścia żaden los.
Miłość
mieszka pod mostem i w tym cała rzecz
nie
pamięta już nawet gdzie ten most.
Tutaj
ty, a tam ja.
Drogi
dwie, życia dwa.
Czemu
Bóg, dobry Bóg
nie
skrzyżował naszych dróg
kiedy
każda swoją drogą szła?
Wiktor
nie zwracał uwagi na słowa piosenki, ani na jej melodię, wygrywaną
z dobrze obmyślanych, przed postawieniem na pięciolinij, nut.
Mijając drewniany krzyż, postawiony przy drzewach, z czego kilka
było ściętych, jakby naumyślnie przycisnął pedał gazu, chcą
jak najszybciej minąć to miejsce.
– Tu
zginął ten nauczyciel – rzuciła bez ekscytacji Julia. – Ten co
uczył ciocię – dodała przyklejając nos do szyby. – Ponoć
zawsze miał za sobą sznureczek kochanek, a nawet uczennice posuwał.
– Jula!
– ryknął na tyle donośnie, że aż wnętrze samochodu się
zatrzęsło. – Nie wyrażaj się w ten sposób, zwłaszcza o
martwym. O NNiNn, czyli o nieboszczykach, nieobecnych i nieznanych
nam wypowiadamy się dobrze, albo zamykamy mordy, i nie mówimy nic.
Dlatego się nie odzywaj w tym temacie, bo ani nie byłaś jego
kochanką, ani owocem jego romansów. Nie masz więc prawa głosu –
wyjaśnił niezwykle ostro, bez prawa sprzeciwu, co było wyczuwalne
nie tylko w barwie jego głosu, ale także w całej postawie, czyli
mocno zaciśniętych na kierownicy pięściach oraz pulsujących na
szyi zielonkawych żyłkach.
Jakieś
pół kilometra od miejsca wypadku Sergiusza Antczaka zjechał na
pobocze, między drzewa i zatrzymał się, by otworzyć drewnianą,
rozpadającą się, i wymagającą odmalowania bramę. Za nią
znajdowały się starodawne domki i niewielkie wille jedno bądź
kilkurodzinne. Nie były one odgrodzone od siebie, dlatego na
podwórku stało dużo samochodów, skuterów, rowerów, także
małych i trójkołowych, a nawet były tam inne pojazdy, takie jak
hulajnogi, samochodziki, na których można się było odpychać
nogami, i zniszczone deskorolki. Wiktor uśmiechnął się na widok
dobrze mu znanego miejsca, szczególnie gdy dojrzał okupywaną przez
troje dzieci piaskownicę, tę samą, w której on się bawił ze
swoim rodzeństwem i sąsiedztwem, gdy był dzieckiem. Co prawda
teraz piaskownica była odmalowana na niebiesko i w czerwone kropy, a
za jego czasów była zwykła, po prostu drewniana, ale był zdania,
że tamtejsza miała nawet więcej uroku. Pamiętał dzień, w którym
jego ojciec z jednym z sąsiadów ją zbijali. Podawał wtedy
gwoździe, a nawet pozwolono mu kilka razy uderzyć młotkiem. Teraz
śmiał się z samego siebie sprzed lat, ale dla siedmiolatka pomoc
przy budowania piaskownicy, była nie lada frajdą i w wyobraźni
wyolbrzymiał ją nawet do samodzielnego stawiania domu.
Wiktor
ponownie zasiadł za kierownicą i wjechał głębiej. Zaparkował
pod długą i zadaszoną wiatą, gdzie było jeszcze odrobinkę
miejsca, akurat na tyle, by się wcisnąć, i wysiadł z pojazdu,
zachęcając córkę, by uczyniła to samo. Spodziewał się
wszystkiego, ale nie tego, że jego matka wyjdzie na betonowe schody,
by go powitać. Musnął ją w policzek na przywitanie, a następnie
wszedł do środka. Od razu uderzył w niego zapach wypiekanego,
domowego chleba i jakichś powideł. Między innymi za to kochał
śniadania w rodzinnym domu. Obiady co prawda też, ale to właśnie
śniadania ubóstwiał przede wszystkim. Sklepowe bułki i dżemy z
Łowicza, to nie było to samo, co takie typowe, własnego
wyrobu smaki.
– Upiekłam
dla ciebie i chłopaków jabłecznik – usłyszał swoją matkę za
plecami i aż się obejrzał, by zobaczyć jak przytula jego córkę.
– A
dla mnie nie? – postanowił dopytać.
– Upiekłam
go dużo, dla was też starczy, ale przede wszystkim, to piekłam z
myślą o wnukach – oznajmiła, a dwoje chłopców, łudząco do
siebie podobnych, zbiegło po schodach i wyrosło przed babcią
niczym spod ziemi.
– Jest
szarlotka? – dopytywał jeden.
– A
pączki też? – wnikał w całą sprawę wypieków drugi. – Takie
z budyniem najlepsze by były – gadał szybko, nieco niewyraźnie i
bawił się przy tym świecącym i hałasującym pistoletem na gumowe
strzałki.
– Klony
Marcina atakują – zażartował Wiktor i poczochrał blond
bratanków po głowach, podczas ich wymijania. Stanął za plecami
dzieciaków i zapytał – to chyba niemożliwe, by dzieci były tak
podobne do rodzica? Oni są jak Marcin za czasów dzieciństwa. Od
razu mi się przypomina, jak mnie przeganiał i rzucał we mnie
kamieniami. Potem go nie lubiłem, a teraz po latach mój koszmar z
dzieciństwa powraca i Marcinów jest dwóch – poskarżył się na
głos, a chłopaki zadarli głowy i wbili w niego zagniewane
spojrzenia, szmaragdowych tęczówek.
Damian
i Fabian nie byli bliźniętami, chyba, że brało się pod uwagę
znaki zodiaku. Jednak gdyby pominąć gwiazdozbiory, to chłopców
dzieliły równe dwa lata i pięć dni, ale to nie przeszkadzało im
w byciu łudząco podobnymi do siebie nawzajem, a tym samym, także
do bycia niemal identycznym jak ich ojciec, gdy ten był w ich wieku.
Jedyne co ich odróżniało od Marcina, to były oczy. Zieleń
intensywnego szmaragdu odziedziczyli, z całą pewnością, po swojej
rodzicielce.
– Dlaczego
dzieci nie mogą być podobne do rodzica? Ty jesteś skóra zdjęta
ze swojego ojca – przypomniała ciemnowłosa kobieta, będąca już
grubo po pięćdziesiątce.
Wiktor
zamknął oczy, tak mocno, jakby go coś bolało i w myślach
powiedział sam do siebie:
Właśnie,
tata, jeszcze będę musiał stawić mu czoło.
Ojciec
Wiktora nigdy nie popierał wyborów swojego najmłodszego syna. Nie
rozumiał, jak mężczyzna może opuścić własną rodzinę, bo
decyzja o niepoślubieniu Małgorzaty, była dla niego jednoznacznym
zaprzeczeniem tego, co wpajał mu przez lata dzieciństwa i czasy
nastoletnie. Wnuczkę akceptował i choć była dzieckiem nieślubnym,
to szanował ją tak samo jak, młodszych od niej o pięć i siedem
lat, kuzynów. Marcin jednak, jego zdaniem, postąpił jak należy.
Najpierw się oświadczył, potem związał życie swoje i Doroty
sakramentem małżeństwa, a dopiero potem spłodził potomstwo.
Wiktor, w jego mniemaniu, zaczął od dupy strony i nie udźwignął
obowiązków płynących z konsekwencji, czyli nie zachował się
odpowiedzialnie, jak na prawdziwego faceta przystało. Oczywiście
starszy Gawryluk, nigdy nie omieszkał sobie odpuścić i przy każdym
spotkaniu śmiał to wypomnieć, a nawet, gdy miał gorszy humor, to
naprawdę złośliwie wytknąć Wiktorowi co, w jego mniemaniu,
uczynił nie tak.
Szatyn
ponownie rozczochrał włosy wesołych blondynów, a następnie zdjął
buty, wsunął nogi w góralskie klapki i udał się do przestronnej
kuchni, której ściany pokryte były boazerią, a podłoga stara,
drewniana i skrzypiąca. Oczywiście drewno z biegiem lat ściemniało,
nie tylko to na ścianach i podłodze, ale także to, z którego
wykonane były meble, narożnik kuchenny bez miękkiego obicia, oraz
stół i krzesła do kompletu.
– Dzień
dobry, tato – przywitał się niemal służbowym tonem i zajął
jedno z miejsc. Zdążył sięgnąć po kromkę chleba i posmarować
ją masłem, nim jego siwy już rodziciel, złożył gazetę, odłożył
ją na bok, i raczył odpowiedzieć mu na powitanie.
Oczywiście,
stary Roman Gawryluk, miał jeszcze bardziej służbowy i zimny ton
niż jego syn. Jednak chleb smarował dokładnie tak samo, z
dokładnością przy brzegach, nie wyjeżdżając na chrupiące i
pachnące, lekko przypieczone skórki. Panowie nawet tak samo jedli,
tak samo się poruszali i podobnie uśmiechali. Być może byli zbyt
podobni, by dać radę żyć ze sobą w zgodzie, w chwili gdy nie
umiał jeden drugiego poprzeć i zrozumieć, oraz żaden z nich nie
chciał zmienić swojego zdania i zakopać, przed laty wciśnięty
między nich, topór wojenny.
Na
szczęście, Wiktor i Roman, nie musieli długo znosić swojego
towarzystwa w samotności, bo już po chwili w kuchni zjawiła się
cała reszta rodziny, czyli Marcin wraz z żoną, Damian, Fabian i
Julia w asyście babci, oraz Klara wraz z chłopakiem – najnowszym
jej nabytkiem, który zdawał się być nieco speszony obecnością
tylu obcych mu ludzi. Dotychczas znał tylko rodziców swojej
dziewczyny i żyło mu się z tym całkiem dobrze, ale dziewczyna,
jak to dziewczyna, uwzięła się, że ma z nią iść na rodzinne,
niedzielne śniadanie, więc wcisnął się w znienawidzone dżinsy,
białą koszulę i sportową marynarkę, i przyjechał, i nawet się
ciągle uśmiechał, starając się tym sposobem zrobić dobrą minę,
do jego zdaniem, bardzo złej gry, zwłaszcza, gdy był przez Klarę
przedstawiany wszystkim obecnym.
– Rodziców
znasz już, a więc ten tu, to jest Marcin, najstarszy i najbardziej
złośliwy – zaczęła przedstawianie, farbowana na rudo, Klara. Z
natury była brunetką o pełniejszych kształtach, ale od kiedy
pofarbowała włosy i regularnie się ruszała, to zrzuciła kilka
kilo, i wyglądała znacznie lepiej, ale dla niej najważniejsze było
to, że sama się lepiej czuła we własnym ciele. – To jego żona
i jego synowie – kontynuowała, szczególnie dumna ze swojego
chrześniaka, którym był najmłodszy członek rodziny, czyli
sześcioletni Fabian. – A to jest Wiktor i jego córka.
– A
żona? – wypalił pytaniem Artur i Wiktor od razu wtedy pomyślał,
że co jak co, ale tego faceta młodszej siostry, to on na pewno nie
polubi.
– Nie
było mi po drodze do ołtarza – przemówił poważnie i chwycił
po gorącą herbatę. Miał nawet ochotę ją trącić tak, by się
przechyliła i oblać ciepłą cieczą spodnie, a zwłaszcza rozporek
tego całego Archiego, ale powstrzymała go przed tym świadomość,
że już zamieszał w swojej herbacie malinowe konfitury, i byłoby
mu ich zwyczajnie szkoda na takiego typka.
– Mój
syn, powiedzmy że, nie podołał obowiązkom dorosłości. – Romek
spojrzał się znacząco w stronę Wiktora.
– Po
prostu, nie ożeniłem się z kobietą, której nie kochałem –
odpowiedział młodszy Gawryluk i cynicznie się uśmiechnął w
stronę rodziciela.
– Być
może i nie kochałeś, ale dziec...
– Przestańcie!
– wydarła się Julia. – Myślicie, że mi jest z tym dobrze, że
cały czas stoję między wami. Oboje myślicie, że lepiej jakby
mnie nie było! – wyznała podniesionym tonem, nieco niewyraźnie,
poprzez najpierw zbierające się w oczach słone krople, a potem
przez łzy spływające po jej policzkach. Pociągnęła nosem,
wstała, przecisnęła się między stołem a ośmioletnim Damianem i
pobiegła na górę.
– Jula!
Nikt tak nie myśli! – krzyknął za nią ojciec. – I co
zrobiłeś, tato? – wytknął w kierunku rodziciela, gdy nastolatka
nie wróciła się do stołu.
– Ja?
Toż twoja córka, ty jej nie zatrzymałeś. Ale co się dziwić, że
posłuchu nie masz, skoro nie mieszkasz z nią i z jej matką.
– Przestańcie
obaj – powiedziała cicho, ale też przy tym niezwykle pewnie,
matka i żona kłócących się panów. – Ja do niej pójdę, a wy,
jak macie taką potrzebę, to skoczcie sobie nawet do gardeł, byle
na podwórku, by mi podłogi nie zabrudzić.
– To
ja przepraszam bo... – odezwał się Artur, gdy kobieta wstawała,
ale nie dokończył, bo Marcin pokręcił znacząco głową.
– Najlepiej
się w takiej sytuacji nie wtrącać – oznajmił blondyn z lekkim
zarostem i poklepał Wiktora po ramieniu. – Przypomniało mi się,
że mam dla ciebie wiadomość.
– To
wyjdę zapalić. – Szatyn wstał i udał się do wyjścia. Tam
oparł się o jedną ze ścian, straszących odrapanym i odpadającym
tynkiem. Jako dziecko odbijał, o nie wszystkie, piłkę albo stawał
do nich twarzą i odliczał do kilkunastu, a czasami nawet do stu,
podczas zabaw w chowanego. Bywały też dni, gdy przy nich po prostu
kucał i płakał, zwłaszcza, gdy otrzymał solidne lanie od ojca. –
O czym chciałeś mi powiedzieć? O jakiej wiadomości? – zwrócił
się do Marcina, pragnąc rozmową z bratem, przerwać swoje własne
rozmyślenia o przeszłości, w której wszystko było o wiele
łatwiejsze, niż w życiu dorosłym.
– Wpadłem
dziś do szpitala, bo zapomniałem telefonu i spotkałem Bartka.
Kazał ci podać numer jakieś swojej pacjentki.
– Nie
wierzę, że złamał tajemnice lekarską i zasady dyskrecji –
wyznał Wiktor, ale na samą myśl o numerze kobiety, którą
nienaumyślnie i bez użycia własnych rąk rozebrał, aż zaświeciły
mu się oczy, a uśmiech pojawił się na jego twarzy.
– Nie
do końca. Konkretnie, to do niej sam, osobiście zadzwonił i
zapytał się, czy może tobie ofiarować jej numer. Zgodziła się,
więc nic nie stało na przeszkodzie, by to uczynić. W takim razie
masz – mówiąc ostatnie zdanie, chwycił szatyna za nadgarstek i
wcisnął w jego dłoń złożoną na cztery, niewielką kartkę
papieru.
Wiktor
zaciągnął się ostatni raz dymem tytoniowym i zgasił niedopałek
o jedną ze ścian. Wyrzucił go do pobliskiego, podwórkowego kosza,
do którego podążył, zostawiając Marcina daleko w tyle. W
międzyczasie wstukał też numer Katriny do swojej komórki i
wykonał połączenie. Za pierwszym razem nie odebrała, ale za
drugim krzyknęła zdyszane: słucham.
– Pani
od parkingu – zaczął, zaciskając mocno oczy i zęby, gdy zdał
sobie samemu sprawę, jak to brzmi. – Chciałem... powinienem panią
przeprosić. To wszystko posunęło się za daleko.
– I
uważa pan, że prawdziwi mężczyźni przepraszają przez telefon, a
nie w cztery oczy?
– Przyzwoitość
nakazywałaby w cztery oczy, ale chyba nie mam takiej możliwości,
więc...
– A
czemu nie? Jeśli naprawdę chce mnie pan przeprosić, to powinien mi
też pan zadośćuczynić. Masz facet, tak jakby, ku temu okazje,
właśnie teraz, bo tak jakby, uciekł mi, się okazuje, ostatni
autobus – wyznała to z lekkim strachem, że jej plan się nie
powiedzie i nie dotrze do szkoły na czas, a musiała się zapisać,
bo od września chciała zacząć semestr. Nie rozumiała kto
normalny wymyślił, by przyjmowano zgłoszenia do końca lutego, ale
w myślach wysyłała tego pomysłowego, utrudniającego jej życie
człowieka, do wszystkich diabłów i to bezpowrotnie.
– Nie
mam za bardzo...
– Czyli
jednak nie chcesz przeprosić przyzwoicie? Dobra, oksy spoksy, nie ma
sprawy, cześć! – zaczęła krzyczeć, ale po chwili do niej
dotarł wrzask mężczyzny:
– Dobrze!
Przyjadę! Gdzie jesteś!? Do cholery, gdzie jesteś!?
– Koło
ryneczku – odpowiedziała bardzo grzecznie i tak niezwykle
cichutko, a Wiktor, na samo brzmienie jej głosu, poczuł nieodpartą
ochotę, by ją chwycić za ramiona i ostro potrząsnąć albo, i
nawet udusić gołymi rękoma.
Szatyn
wrócił do kuchni. Julia już siedziała ponownie za stołem i
zajadała się pączkami, nadziewanymi budyniem waniliowym.
– Bardzo
was przepraszam, ale będę musiał, w pilnej sprawie, na trochę się
ulotnić – wytłumaczył. – Postaram się wrócić możliwie jak
najszybciej, czyli za jakąś godzinę, może dwie – dodał,
wsuwając komórkę do kieszeni dżinsów.
– Czyli
tak jak zawsze, odpowiedzialność i rodzina dla ciebie niewielkie
mają znaczenie – wytknął stary Gawryluk, nawet przy tym nie
patrząc na syna.
– Wyjaśniłem
już, że to nagła sprawa i naprawdę muszę wyjść, poza tym
przeprosiłem, więc o co ci, tato, chodzi?!
– Nie
podnoś na mnie głosu, bo za smarkaty na to jesteś.
– Po
prostu muszę kogoś przeprosić...
– Na
przykład nas, za to coś zrobił czternaście lat temu. Wiesz jaki
to był wstyd?
Wiktor
powstrzymał wybuch gniewu, opanował ton i z bezczelną, zaciętą
miną, powiedział tak długo oczekiwane przez ojca słowa:
– Przepraszam,
tato.
– Za
to, że teraz wychodzisz, czy za to, że się urodziłeś? Bo moim
zdaniem powinieneś za to drugie.
– Zatem
przepraszam za to, że się urodziłem i zawiodłem twoje oczekiwania
– wyznał z ledwo wstrzymywanymi łzami w oczach, a potem odwrócił
się na pięcie i zmierzył do wyjścia, po drodze zabierając z sobą
buty i kurtkę. Postanowił ubrać się na zewnątrz.
Oczywiście
matka za nim wybiegła i pierwsze czego chciała dokonać, to
przekonać syna do tego, że ojciec tak naprawdę nie myśli.
– On
zawsze ciebie wychwala przy znajomych, bo jako jedyny podtrzymałeś
tradycję rodzinną i poszedłeś w jego ślady. Marcin został
lekarzem, Klara za niedługo będzie nauczycielką i ty jako
jedyny...
– Przestań,
mamo. – przerwał kobiecie delikatnie, aczkolwiek stanowczo i
musnął ją szybko w policzek, szepcząc zaraz po tym: do
widzenia wprost do jej ucha.
Oddalił
się w stronę swojego starego, terenowego, zabrudzonego z zewnątrz
piaskiem oraz sporą ilością błota Jeepa.
Wykorzystany
utwór:
Marek
Torzewski – Magnes dusz
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńWiktor jak na ojca brat bardzo stanowczy. Fajnie, że zwraca uwagę Julce na pewne rzeczy. Powinno się szanować innych nie ważne, jakimi są ludźmi. Ale jego stosunki z córką są dobre. To chyba najważniejsze :D
Współczuję mu tej całej sytuacji z ojcem. Dlaczego gdy ma być tak dobrze, zawsze coś będzie robiło na przekór? -.- Nie powinien tak mówić, ale to też przez Artura (nie pomyliłam imion?), który zapytał się o jego żonę.
Ooo! Czyli jednak zdobył jej numer! :D Już nie mogę doczekać się ich spotkania! Mam nadzieję, że Wiktor i Katrina zbliżą się do siebie. Kto wie? Może nawet będą razem? Bo mam wrażenie, że się polubią (o ile już tak nie jest) ;)
To czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Lubię tego Wiktora, naprawdę skurczybyka lubię.
OdpowiedzUsuńPan Gawryluk ma dobre, moim zdaniem, podejście do córki. Nie może pozwolić na to, aby trzynastoletni smark nim dyktował. Szczerze go pochwalam. Przyznam też, że z początku Julki nie polubiłam i smarkula działała mi na nerwy, ale szkoda mi się jej zrobiło, gdy tak wybiegła z kuchni. Faktycznie mogła czuć się za spór między swoim ojcem a dziadkiem odpowiedzialna, choć to nie jej wina. Właściwie to nie wina nikogo, bo Wiktor dobrze zrobił, a stary Gawryluk to człowiek niepostępowy i ze starymi zasadami. Z takimi zawsze najtrudniej. Przyznaję, że zrobiło mi się tak smutno, gdy ojciec Wiktora tak ostro go potraktował, szczególnie w końcowym fragmencie rozdziału. Rozmowa młodego Gawryluka i Kati mi się podobała, mówiłam już, że fajna z niej babka, a z niego koleś, nie? Może by ich tak spiknąć?
Pozdrawiam, i weny!
CM Pattzy
Wiktor to pedancik, śpi w salonie na kanapie, ale francja elegancja, żaden tam kocyk, przykładnie prześcieradełko rozłożone, chciałam napisać wyprasowana pościel, ale kurcze no nie da się , bo z kory była, a tak mi by pasowało do niego, żeby miał wyprasowane na sztywno, haha. On jest taki poukładany, bo nawet jak się spieszył to pościel poskładał i bałaganu nie zostawił, a myślę, że wielu facetów będąc na jego miejscu zostawiłoby tak i tyle.
OdpowiedzUsuńJulka zachowuje się jak typowa nastolatka, ma własne zdanie i chce by wszyscy się z nim zgadzali, a jak nie to okazuje niezadowolenie.
Spodobało mi się, że Wiktor zareagował, jak Julka zaczęła obrażać matkę, krótko i stanowczo uciął w zarodku zapędy młodej i dobrze. Tylko mógłby się facet tak nie spinać, jak dziecko chce go pocałować, to nic strasznego, od tego się naprawdę nie umiera, ani na zakaźną chorobę nie zapada, to dziewczynka, może ma potrzebę przytulenia się do ojca.
Z początku jak Wiktor z Julką pojechali do jego rodziców, to pomyślałam sobie, że będzie taki nudny kawałek, będą sobie milutko gwarzyć, śniadanko pyszne wcinać, ale bardzo się pomyliłam. Przyznam szczerze, że pan Roman Gawryluk raczej nie zostanie moim ulubieńcem, nie chciałabym mieć takiego ojca.
Nie rozumiem jak on może w ten sposób traktować syna, a pośrednio też wnuczkę. Czepia się Wiktora od kilkunastu lat, że nie postąpił jak on chciał. Ja bym rozumiała jego czepianie, jakby Wiktor zrobił dziecko i się nim nie interesował, to wtedy faktycznie mógłby mówić o wstydzie, ale w tej sytuacji uważam, że zwyczajnie nie ma takiego prawa.
Wiktor też nie postąpił najlepiej, niepotrzebnie wdał się w pyskówkę z ojcem przy Julce. Oni obaj są bardzo do siebie podobni i niestety przez to nie mogą się dogadać.Ja zdaję sobie sprawę, że Julia ma trzynaście lat, małym dzieckiem nie jest i wie dlaczego rodzice nie są ze sobą, ale to co Roman i Wiktor urządzili, to jest moim zdaniem nie do przyjęcia. Przecież jej było napewno bardzo przykro, jak tego wszystkiego słuchała, tak jakby była niepotrzebna i niewidzialna. Wcale nie dziwię się, że zaczęła krzyczeć i uciekła od stołu, nikt nawet dorosły nie chciałby słyszeć tego , co oni wygadywali, a co dopiero trzynastolatka.
Szkoda tylko, że dziadek Roman żadnej refleksji nie miał, żadnego żalu, że wnuczka była świadkiem tej wymiany zadań, jeszcze o zgrozo, obrócił zachowanie Julki, którego był prowokatorem, w złe zachowanie i oczywiście wszystko ma być winą Wiktora. A co tak naprawdę Wiktor miał zrobić, siłą młodą posadzić z powrotem przy stole, bo dziecko ma się słuchać i nie odzywać?
A już najbardziej to mnie zbulwersowało, jak Roman stwierdził, ze Wiktor powinien przeprosić go, za to, że się urodził, jak można tak do własnego dziecka powiedzieć.
Myślałam, że Wiktor będzie się musiał chociaż trochę natrudzić, żeby zdobyć numer telefonu Kati, a tu proszę, tak łatwo poszło.
Śmiać mi się chciało z tej ich rozmowy, Kati jest jak taran, nie ma tak łatwo, byle jakie przepraszam przez telefon się nie liczy. Popieram, że zażądała zadośćuczynienia. Wiktor się bronił, przynajmniej próbował się migać, ale nic z tego, w Katrince odezwał się pęd do zdobywania wiedzy, a do tego jest potrzebny Wiktor jako szofer.
Myślę, że Wiktor chętnie wykorzystał pretekst i ulotnił się z przed oblicza swojego rodziciela, tylko szkoda, że córkę tam samą zostawił, ale może jak jego nie będzie to dziadek się powstrzyma od gadania głupot i utwierdzania wnuczki w tym, że jej nikt nie chciał.
Jestem bardzo ciekawa jak wyjdą Wiktorowi te przeprosiny w cztery oczy, bo wydaje mi się, że może to być bardzo interesujące spotkanie.
Wiktor jest wymagający jako ojciec. Przy nim Julia nie może sobie na wszystko pozwolić. dobrze że stara się ją jakoś wychować. Szkoda tylko, że przez to że się urodziła i że nie było ślubu z Małgorzatą jego relacje z ojcem się zepsuły. Jego ojciec chyba mu tego nigdy nie zapomni i do końca życia będzie wypominać.
OdpowiedzUsuńCiekawe jak teraz będzie wyglądać jego znajomość z Katriną po przeprosinach.
Będę czytać dalej.
Przy Julce Wiktor wyszedł na całkiem surowego człowieka. No, ale on tak już ma – zasady przede wszystkim. A że Julka jest pełna energii, a do tego typowa z niej nastolatka (nie, nie, nie, ma być tak u już! :D), no to dość często przychodzi Wiktorowi ją strofować. Po części to dobrze, bo choćby zwracając jej uwagę na to, co i jak mówi o mamie, uczy ją szacunku do mamy, a przy okazji po prostu dla starszych i bardziej doświadczonych od niej ludzi. Rozbawił mnie ten opis, jak to Wiktorek nie lubi różnych większych czy mniejszych czułości i jak biedak się przy tym stresuje. To tak idealnie do niego pasuje, do tej jego „męskiej kreacji”.
OdpowiedzUsuńWop, spodziewałam się, że oni tam sobie pojadą na śniadanie, pojedzą dobre rzeczy, a tutaj bum z rana awantura się wywiązała. I wszystkiemu winien nie kto inny tylko Arturro, który tak się chwilowo do ich rodzinnej sielanki odważył przyłączyć (co prawda ta chwilowa jego obecność może się przedłużyć i nawet on mógłby zostać tam na zawsze, ale na razie nie wiadomo jak to się potoczyć, więc jednak zakładam, że z niego taka przybłęda :P). Romek zaszalał, nie powiem. Nie potrafię zrozumieć, jak może takie słowa do syna kierować. Ale cóż, chyba po prostu Romek jest jeszcze bardziej surowy, wymagający od Wiktora. Jak się jeszcze do tego doda, że trochę uparty z niego osioł, to wszystko jasne – z Romka trudny człowiek. Ech, szkoda mi się Wiktora w tamtym momencie zrobiło, bardzo, bardzo.
Pozdrawiam <3
O ile wcześniej Wiktor wyglądał na luźnego, o tyle teraz widać wyraźnie jego surowość i charakter. Nie mogę jednak powiedzieć, że to moje „trochę go lubię” jakoś przygasło, bo nie, przekonuje się do niego cały czas, choć nie we wszystkim się zgadzam. Z Julką ma tu jeszcze niezły kontakt, choć strasznie szybko ją ucina i przygasza, i to mnie denerwuje, bo nie może nic powiedzieć. Myślę, że mała ma słabe poczucie wartości(wnioskuje po wybuchy), i to jest jednym z powodów. Chociaż nie mogę powiedzieć, że on jej jakąś ogromną krzywdę robi, bo to dobrze, że ją uczy co i jak, ale to jednak dla mnie za częste i za ostre(a może tak mówię i jej bronie, bo mi zwyczajnie Julii szkoda).
OdpowiedzUsuńCo do Wiktora to zrobiło mi się go szkoda i to nowe dla mnie odczucie z nim związane. Ojciec tak go co chwila gnoi, że naprawdę dziwię się, że to jakoś przełyka i nie wziął dzieciaka, i nie wyszedł stamtąd trzaskając drzwiami. Ale rozumiem, że tego nie zrobił ze względu na matkę. Co do Julki, to przy niej ojciec Wiktora też się zupełnie nie hamuje, więc jak ona ma się czuć dobrze przy rodzinie swojego ojca. Chyba nie muszę mówić, że ten z Gawryluków akurat mi zupełnie nie przypadł i myślę, że już się nie odkupi…
Wiktor jest dość ciekawą postacią – z jednej strony troskliwy, ale jednak surowy i oschły, co pewnie wynika z jego własnych relacji z ojcem. To miłe z jego strony, że pomalował ściany tak jak prosiła go Julka i dobrze, że broni jej matki, a nie nagaduje na Gośkę przed dzieckiem.
OdpowiedzUsuńO, i znowu wspomnienie o Sergiuszu. Ciekawe, niby nawet nie występuje w opowiadaniu, a jednak jest wszędzie obecny… Ciekawi mnie, jak to się wszystko ze sobą połączy.
Starszy Gawryluk to chyba taki typowy „człowiek starej daty”, który uważa, że małżeństwo jest rozwiązaniem problemu. Myślę, że Wiktor postąpił dobrze, bo ślub powinno się brać z miłości i na pewno nie powinno się z tym spieszyć. Zresztą, Katrina i Oskar są na to dobrym dowodem. Poza tym, Wiktor zajmuje się Julą, więc całkowicie rodziny nie porzucił. A już na pewno Roman powinien powstrzymać się od tych swoich komentarzy przy Julce, bo to wygląda tak jakby ona była dla całej rodziny jakimś wielkim problemem. A na końcu rozdziału na Wiktora mi się zrobiło szkoda.