Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

sobota, 25 czerwca 2016

#13

Rozdział 11, Część 1
Natychmiastowe konsekwencje

Stanęłam przy jednym z quadów, tym z niebieskimi akcentami, choć to właściwie nie miało większego znaczenia, bo obydwa były identyczne, obydwa czarne, z tą różnicą, że jeden miał turkusowe, a drugi zielone dodatki. Spojrzałam znacząco na Gracka, a ten od razu dosiadł swojego rumaka i uruchomił silnik. Zaczął szpanować, wyjęciem ciemnych szkieł z wewnętrznej kieszeni płaszcza i założeniem ich na swój nos.
Załóż kask, dzidzia – rzucił, a ja nie skorzystałam z tej możliwości.
Strąciłam czarną osłonę głowy, która uczepiona była tylnej kratki quadu i wygodnie usiadłam, tylko po to, by zaraz po krzyknięciu Gotowi, do startu, start! Ruszyć i wstać, dla utrzymania równowagi na zakrętach oraz podczas wybojów, które wyrzucały nawet na metr w górę. Były też górki, które zakończone były tak płasko, że pojazdy z trudem po ich pokonaniu, osiadały na piaszczystym, nierównym terenie. To była niezła frajda, choć niebezpieczeństwo siedziało na ramieniu nieustannie, ale ja, podobnie zresztą jak Gracjan, kochałam ryzyko, lubiłam patrzeć w oczy śmierci, czuć powiew piekielnej adrenaliny. Godziłam się też ze smakiem porażki, bo nie miałam żadnych szans na to, by pokonać tak doświadczonego kierowce, który był znacznie mniej ostrożny, zupełnie tak, jakby jemu zależało na życiu jeszcze słabiej, a przecież był tym na wygranej pozycji, tym z pieniądzem w kieszeni, kawalerką zapewnioną od rodziców na osiemnastkę, nowym samochodem, który tylko czekał na jego pełnoletność, by opuścić garaż. W moim mniemaniu Graziano nie miał aż takich zmartwień i problemów, by nie chcieć dłużej egzystować wśród innych śmiertelników.
Poczekał na mnie na mecie, odwrócony przodem do trasy. Zatrzymałam się po jego lewej stronie i obserwowałam jak zdejmuje okulary. Przetarł spoconą, zapewne bardziej ze strachu niż z wysiłku, twarz dłonią odzianą w rękawiczki, rozmazując tym sposobem na niej odrobinę piasku i błota, przez co jeszcze mocniej się ubrudził. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że my znajdowaliśmy się niczym na pustyni, a dookoła były drzewa i śnieg. Tylko ten kawałek naszej trasy pokryty był grubym piachem. Zaczęłam zastanawiać się ile ciężarówek go tutaj zniosło, ale nie ośmieliłam się zapytać.
Zawsze to lubiliśmy – przypomniał. – Miałaś urodziny, mam więc nadzieję, że trafiłem z prezentem – dodał i niespodziewanie zszedł z pojazdu po to, by uklęknąć na tyłach mojego.
Czarna, miniaturowa deskorolka pojawiła się dokładnie przed moimi oczami. Wisiała na srebrnym, grubym łańcuszku, który Gracjan zapinał za mym karkiem. Kiedy skończył, chwyciłam za nią i obejrzałam dokładnie. Kółka się kręciły, przyozdobione były cyrkoniami.
Co to za napis? – spytała, gdy dostrzegłam, że nie tylko krzyż, ale także litery zdobią jej przód.
To po włosku – odpowiedział.
No dobrze, ale co to znaczy?
To modlitwa, pospolite Ojcze nasz, ale pomyślałem, że skoro nie masz ojca, to niech chociaż ten na górze, ma cię w swojej opiece – objaśnił, ściszając nieco głos, a potem przybliżył się, by móc musnąć mnie w policzek. Uśmiechnął skromnie i wskazał dłonią na niewielki, ale wysoki namiot. – Zapraszam panią na ucztę.
Zaśmiałam się, a zaraz potem zaniemówiłam, bo nie spodziewałam się, że wewnątrz będzie stolik przykryty białym obrusem oraz przyozdobiony płatkami róż i świecami, niczym w najlepszych, tych najdroższych restauracjach. Na brzegu stał blaszany kubełek z lodem, a w nim szampan w czarnej butelce z biało-czerwoną etykietą i złotą, ozdobną nicią, która go oplatała, niczym taka sieć.
Pani siądzie – wydał polecenie zabawnym tonem mój przyjaciel i zabrał się za odkorkowywanie butelki. Udało mu się to bez mocnego wystrzelenia. – Wypijemy najpierw za mój sukces – objaśnił, napełniając długie kieliszki na cienkiej i krótkiej nóżce stojące.
Ledwie umoczyłam usta, a on już pokonał zawartość swojego szkła do dna. Poskarżył się iż sądził, że będzie lepsze, słodsze, bardziej owocowe.
Co jemy? Homara? – dopytywałam, spoglądając na dwie blaszane pokrywki, które przykrywały nasze talerze.
Graziano mnie wyśmiał i chwycił najpierw za kryształową rączkę mojej pokrywki. Okazało się, że w jej wnętrzu znajdowały się suche bułki, przekrojone na cztery. Spojrzałam na mojego przyjaciela zaskoczona, a wtedy on bez słowa uniósł drugą pokrywkę, a tam znajdował się zestaw do fondue. W niewielkich, ale też niemałych, porcelanowych miseczkach mieściły się jakieś mięska, szyneczki, kabanoski, kiełbaski. Wszystko było uroczo pokrojone w takie cieniutkie plastereczki, które umożliwiały wygodne nakłucie na widełki. W tym największym, niby garnku, pod którym znajdowały się trzy podgrzewacze, mieścił się serek. Brunet podłożył pod to ogień i tylko troszeczkę byliśmy zmuszeni poczekać, a serek się roztopił i już można było się zajadać.
Będziesz zajebistym chłopakiem. Dziewczyna naprawdę będzie zadowolona – pochwaliłam z pełną buzią. Nie mogłam wyjść z uznania dla jego pomysłowości.
Ty byś była? – dopytywał.
A nie widać, że jestem!? – wykrzyknęłam. – Kochany przyjacielu ty mój, ja to teraz jestem w siódmym niebie.
W takim razie... ja też – odparł z dziwnym zawahaniem.
Zjedliśmy i nie kłopocząc się sprzątaniem po sobie, udaliśmy jeszcze tylko na stronę, na zrobienie siusiu, on na lewo, ja na prawo, między drzewka i wsiedliśmy do samochodu, by móc powrócić do miasta, co ani trochę mi się nie uśmiechało. Lubiłam przebywać z Gracjanem, no i miałam tego dnia też wolne, ale niestety jego wzywały jakieś obowiązki. Rzekomo znalazł sobie pracę, ale nie chciał mi powiedzieć o niej ani słowa, nie zdradził nie tylko nazwy firmy, ale nawet o stanowisku nie chciał ni odrobiny pary z ust wypuścić. Odpuściłam. Ledwie wróciłam do domu, a okazało się, że po tak ekscytujących wrażeniach głowa mnie rozbolała. Zdecydowałam się na wzięcie proszka i położenie się do łóżka. Po zamknięciu powiek, jednak ciągle miałam Accardiego przed oczami, to w jaki sposób się ze mną żegnał, jak mnie objął, niby po przyjacielsku uścisnął, ale jego usta błądziły przy moim policzku i szyi, a nos zdawał się wciągać zapach moich włosów, które swoją drogą najświeżej nie pachniały. Wiedziałam, że muszę uciąć to w zarodku, sprowadzić Gracka na ziemie, by nie posunął się za daleko, bo ja, no ja jako ta spragniona seksu i ciekawa wszelkich nowości, na przykład włoskiego kochanka, to mogłabym się nie powstrzymać na czas i tym sposobem oboje moglibyśmy poczynić coś czego potem po równi byśmy żałowali. Ja chyba żałowałabym bardziej, bo to ja byłam ta starsza i po małżeństwie, po przejściach tych wszystkich, a on... on to był jeszcze dziecioszek i zasługiwał na kogoś innego, lepszego, świeższego. Chciałam po prostu, by mój przyjaciel przeżył pierwszą, szaloną, niewinną, a przy tym też odrobinę naiwną miłość. No i chyba zasługiwał też na kogoś ze swoich sfer, tak byłoby lepiej, to by zadowalało jego rodziców. Lepiej, by ktoś taki jak Accardi nie babrał się ze mną w tej mojej patoli na kółkach, bujakach i w dodatku na podwójnych resorach.
Zmęczona tymi wszystkimi, niepotrzebnymi mi zupełnie, myślami, zasnęłam, a obudziłam się niecałe trzy godziny później, gdy mój telefon się rozwył. Z początku sądziłam, że to budzik, więc kogoś nieświadomie zignorowałam, potem pomyślałam, że zamiast wyłączyć budzik, to kliknęłam w drzemkę i w ten sposób ponownie dałam komuś do zrozumienia, że nie mam ochoty go słyszeć. Za trzecim razem jednak odebrałam, numer był nieznany. Spodziewałam się co najwyżej komornika, więc warknęłam niesympatycznie:
Czego?!
Kochanie? – usłyszałam po drugiej stronie głos mojego jeszcze męża.
Już się miałam rozłączyć, ale uznałam, że nie mam niczego do stracenia i mogę go w ostateczności wysłuchać. Być może, jeśli będziemy mieli dobre relacje i oboje będziemy zgodni co do naszego rozstania, to wszystko odbędzie się na jednej sprawie sądowej i w ten sposób oboje unikniemy dodatkowych kosztów.
Co chcesz? – spytałam niemiło.
Bo w szpitalu jestem – zakomunikował jako pierwsze, a mówił tak bardzo niewyraźnie, jakby ktoś pozbawił go wszystkich zębów.
Szybko okazało się, że moje przypuszczenia nie są wcale tak dalekie od rzeczywistości.
Bo mnie pobili i ja mam tylko twój numer w pamięci, wklepany pod kopułką na amen. Przyjedź jak możesz – skomlał błagalnym głosikiem, bo doskonale wiedział, że obok takiego proszenia, niemal na kolanach, nie potrafię przecisnąć się obojętnie.
Przywiozę ci jakąś piżamę i szczoteczkę, a potem poinformuję twoją mamę. – Nie czekałam już na żadne z jego słów, bo były zbędne. Wiedziałam w jakim jest szpitalu, gdyż w mieście były tylko dwa, ale ten drugi był porodówką i dziecięcym, tak więc Oskar musiał trafić do tego pierwszego.
Z trudem zwlekłam się z łóżka, włożyłam wcześniejsze ubrania, a z włosów utworzyłam niechlujną palemkę, by zamiast czapki móc wcisnąć na głowę jedynie opaskę polarową, która chroniłaby moje uszy przed zimnem. Na szczęście miałam trochę męskich ubrań w mieszkaniu matki. Oskar kiedyś od czasu do czasu tutaj nocował, podobnie jak moi koledzy, poza tym wszystkie sprane ubrania Filipa otrzymywałam ja albo Wiktoria, używałyśmy ich do spania, po domu albo jako ścierki do ścierania kurzy z mebli lub mycia okien.
Spakowałam Oskara w plecak, który właściwie należał do niego, więc była to dobra okazja, by mu go oddać. Szczoteczkę kupiłam w drogerii, jakąś zwykłą, najtańszą, oby się na niego za mocno nie wytracić. W sumie to mogłam nie robić nic, zostać w domu, w ciepłej, miękkiej pościeli i jedynie poinformować jego rodzicielkę o tym, gdzie jej syneczek się znajduje, ale... ale w głębi duszy wiedziałam, że jestem Oskarowi coś winna. Byłam winna zrobić dla niego tyle ile on sam zrobiłby dla mnie, gdyby sytuacja była odwrotna. Nieważne co mówiłam i jak dobrze grałam przed światem, to w głębi duszy nigdy nie potrafiłam być bierna, egocentryczna, nastawiona jedynie na siebie. Ja widziałam innych i z tego powodu czasami uważałam, że wygodniej byłoby stać się głuchym ślepcem.
Oczywiście po dotarciu do szpitala, okazało się, że tak jak zwykle się pogubiłam. Dla odmiany jednak tym razem nie pomyliłam kierunków, a tylko i wyłącznie piętra. Jednak po cofnięciu się na to odpowiednie już zgubiłam kierunek i koniecznym było zapytanie się kogoś o drogę. Niemiła, otyła, karzełkowata pielęgniarka z wielką łaską powiedziała mi, że na parterze znajduje się tablica informacyjna. Wyśmiałam ją w jej własną twarz, pokazałam faka i poszłam sobie dalej na poszukiwania i sama się odnalazłam, bez pomocy tej zołzy.
Oskar leżał na sali z czterema innymi mężczyznami. Dwóch było takich w jego wieku i jeden starszy, taki dziadziuś, ale sympatyczny. Miło mnie powitali, takim uśmiechniętym dzień dobry.
Jak się czujesz? – spytałam, dostawiając sobie krzesło bliżej łóżka. Dobrze pamiętałam, że w szpitalach nie wolno było siadać na łóżkach, a jedynie na taborecikach, które znajdowały się w sali.
Jak ktoś pobity – odpowiedział niewyraźnie.
Głowę miał zabandażowaną, w buzi trzymał jakąś watę, ale poprzez nią i tak dostrzegłam braki w uzębieniu.
Kto cię pobił? – dopytywałam. – Może na imprezie nie wyrobiłeś i ze schodów poleciałeś? – zgadywałam, bo w sumie po Oskarze mogłabym się tego, a nawet i gorszych rzeczy spodziewać.
To jakaś włoska mafia była! – uniósł się i niespodziewanie pochwycił mnie za rękę. – Oni wysiedli z takiej bryki dużej, lśniącej i takie pały mieli...
Czyli policja?
Mówię przecież, że mafia! – zirytował się.
Ta, mafia – zakpiłam. – Ciebie to mógłby co najwyżej gang handlujący dopalaczami ścignąć, a nie mafia w super drive.
Katrina, to nie jest śmieszne. Czy ty widzisz jak ja wyglądam?
Przyjrzałam mu się uważniej i to z każdej strony. Nawet wstałam, by mieć lepszy widok na jego stan.
No, widzę – odpowiedziałam spokojnie. – A ile będziesz tu leżał? Bo wiesz... tak jakby mamy wspólne długi, a ty w szpitalu, to ty bez pracy, ty bez pracy, to i bez pieniędzy, a na to nasz komornik niczym pijawka się przyssa do mojego konta.
Leżę w szpitalu. Jestem pobity – przypomniał. – I mam połamane nogi – dodał. – A ty ciągle o pieniądzach.
Czas to pieniądz, nic na to nie poradzę – odparłam. – Serio połamali ci nogi?
Nie na żarty, a ty jesteś w ukrytej kamerze – teraz już czuć było od niego wkurwienie.
Nie wyżywaj się na mnie i ciesz się, że cię odwiedziłam. Poza tym musimy omówić nasz rozwód.
Skaczę pod sufit – skomentował. – A co do wcześniejszego pytania, to nie wiem ile będę tu leżał.
Ja zapytam! – zgłosiłam się szybko, jakby było więcej chętnych i dostrzegłam przez otwarte drzwi lekarza, którego znałam. – Mój cipogrzebek – powiedziałam na głos.
Kto? – Oskar wykrzywił twarz i chyba mocno go to zabolało, bo potem skrzywił się jeszcze bardziej, a łzy stanęły w jego oczach.
Wstałam z krzesła i wyszłam na korytarz. Stanęłam dokładnie przed cipogrzebkiem i zapytałam:
A ten pan z trójki to długo będzie musiał tutaj być i kiedy będzie mógł zacząć pracować? – Palcami wskazującymi obu dłoni pokazałam na Oskara, który był zresztą na tyle daleko, że nie miał możliwości mnie słyszeć.
Pan ginekolog podniósł na mnie wzrok i w końcu przestał się lampić w jakieś papierzyska. Przyglądał mi się dłuższy czas, jakoś tak szczególnie uważnie, aż w końcu na jego ustach pojawił się delikatny uśmieszek, który wiadomo, że był spowodowany poprzednimi wydarzeniami, kiedy to jego kumpel zabawił się moim kosztem.
Dzień dobry, pani Katrino – przywitał się statecznie, tak bardzo na chłodno.
Zapamiętałeś!? – zdziwiłam się tak bardzo i tak głośno, że wszyscy, który przechodzili obok i znajdowali się w pobliżu, nie omieszkali wbić w nas ciekawskich spojrzeń.
Kurwa, za mało jest Edypów na tym świecie! Co drugiemu powinno się oczy łyżeczką...
Znaczy... pan zapamiętał – poprawiłam się szybko.
Masz... ma pani tak oryginalne imię, że trudno byłoby nie zapamiętać. Poza tym tak oryginalna kobieta... to samo przez się wpada do głowy.
Temu idiocie co leży pod trójką nieustannie wypadało, a teraz mnie ciekawi kiedy on będzie mógł wypaść z tego szpitala. – Nieustannie próbowałam się dowiedzieć czegoś o Oskarze, a ten ginekolog, niby lekarz, niby taki mądry, a jednak sprawiał wrażenie, jakby mnie zupełnie nie rozumiał.
To nie jest mój oddział – wyjaśnił. – Ale chwileczkę. – Otwartą dłonią dał mi do zrozumienia, że mam zaczekać w tym samym miejscu, a sam krzyknął do kogoś po imieniu.
Kolejny mężczyzna w białym kitlu znalazł się dokładnie przed moimi oczami. Ten miał ładną, błękitną koszulkę, która pasowała do jego jasnych włosków i nieco bladej karnacji. Był wysoki, choć szczupły, ale wydaje mi się, że większość kobiet i tak uznałaby go za przystojnego.
Marcin Gawryluk – przedstawił się i podał mi dłoń.
Uścisnęłam ją i także podałam swoje dane. Nie wiedzieć czemu, ale doktorek się zaśmiał lekko i krótko, a potem starał się trzymać fason, ale i tak było widać, że ledwie mu to wychodzi. W takich momentach żałowałam, że nie miałam przy sobie lusterka, bo ci wszyscy ludzie sprawiali wrażenie, jakbym miała coś przyklejone do twarzy. Czułam, że się ze mnie nabijają i zupełnie nie rozumiałam dlaczego.
Pani pyta o jakiegoś pobitego pana spod trójki – objaśnił cipogrzebek.
A to pani brat? – Ten drugi widoczniej był bardziej bystry, bo przynajmniej nazwiska skojarzył.
Mąż, jeszcze mąż – odpowiedziałam.
Nie jest dobrze, ale nie jest też tragicznie. Niedobrze, bo teraz się będę bał dzieci same na metr z domu wypuścić, a nie jest tragicznie, bo to tylko złamanie obydwóch kończyn, które za pięć, może osiem tygodni się zrośnie. Rekonstrukcja szczęki nie będzie konieczna, to tylko wybite zęby, wystarczy wprawić.
Tylko wybite zęby? – zdziwiłam się. – Jakby ktoś mi wybił moje, to bym się chyba zapłakała. Za bardzo je lubię.
Jakby ktoś mi wybił moje, to skorzystałbym z okazji i wprawił sobie równiejsze. – Uśmiechnął się tak, że było widać szparę między jedynkami.
Moje nie są aż tak krzywe – szepnęłam i spuściłam główkę w dół. – To rozumiem, on będzie teraz tak tutaj leżał i się lenił jak zawsze, tylko że tym razem, dla odmiany, będzie miał na to dobre usprawiedliwienie, tak, a potem w domu tak samo, tak?
Tak – odpowiedział szybko – i dobrze by było, gdyby miał kogoś do pomocy, bo...
Oj nie, nie ma mowy – przerwałam i nie czekając na dalsze instrukcje, pożegnałam się z doktorkiem i ponownie udałam się do sali, w której leżał Oskar. W jego obecności napisałam SMS-a do jego matuli, a jego poinformowałam, że to ona będzie musiała się nim zająć, bo ja już nie mam zamiaru po raz kolejny w życiu marnować swoich cennych minut na jego osobę. Rzuciłam jeszcze oburzonym tonem, że jakby nie był wszystkim w około winny forsy i nie szlajał się Bóg wie gdzie i Bóg wie z kim, to byłby teraz cały, zdrowy i przede wszystkim pracujący.
Daj mi to jeszcze naprawić! – krzyknął za mną, ale ja już nawet się nie odwróciłam. – Kati, mnie też było trudno! – dokrzyknął, pomimo że mnie już nawet nie było w jego polu widzenia, ale zrobił to na tyle doniośle, że nawet na drugim końcu korytarza go usłyszałam.
Aby cię kujali gdzie popadnie i to co najmniej dziesięciocentymetrowymi igłami – szepnęłam do siebie i uśmiechnęłam się radośnie. – I to koniecznie bez znieczulenia – dodałam, by jeszcze na trochę utrzymać ten uśmiech na swojej twarzy.