Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

niedziela, 31 stycznia 2016

#12

Rozdział 10, Część 2
Ciągły strach przed jutrem

Dzień później okazało się, że Julia miała rację i naprawdę była chora. Dwa dni później, to nawet pomimo leżenia w łóżku i przyjmowania antybiotyków, rozłożyło ją na dobre. Wiktor idąc do córki, minął się z jej matką dosłownie w drzwiach. Odwiesił kurtkę moro w przedpokoju. Zdjął ciężkie, wojskowe buty i wszedł do większego pokoju, który od pokoju Julii był odgrodzony karton-gipsem. Mieszkanie było większą kawalerką, z której dało się zrobić dwie mniejsze klitki. Swojego czasu, Wiktor nawet proponował Gośce, że może się z nią zamienić i on wziąć to mieszkanie dla siebie, a swojej córce i jej matce dać swoje, nieco większe, które otrzymał po prababci, ale kobieta nie chciała się zgodzić i miała na to jeden argument:
Nie będę paliła w piecu, Wiktor. Julka jest mała, wraca nieraz do domu, gdy ja jeszcze pracuje. Mogłaby się poparzyć. Centralne, to jednak wygoda. Poza tym i tak w przyszłości mieszkanie będzie miała po którymś z nas, tak? Nie będziemy wieczni.
Faktycznie, nie będziemy – przytaknął wtedy, doskonale pamiętając śmierć osoby, która gdy był u niej na ferie, co rano smażyła mu naleśniki na śniadanie. Jednocześnie przyjął też argument Małgorzaty do wiadomości i nawet ją rozumiał. Jemu co prawda piec kaflowy, stojący w pokoju, nie przeszkadzał, ale on był dorosły i już przyzwyczajony, a Julia faktycznie w chwili, gdy to proponował była jeszcze malutka. Ledwie poszła wtedy do drugiej klasy podstawowej.
Teraz jednak Julia, już niemal trzynastoletnia, leżała na rozłożonej kanapie w pokoju matki i wgapiała się w telewizor, do którego podłączone było stare Play Station, a do niego włożona płyta MP3 z liczbą ponad pięciuset utworów. Jakiś raper, którego Wiktor nie znał nawet z nazwy, mówił o tym, że jaka jest Polska każdy widzi, i że tutaj nie ma niczego na niby. Szczerze mu nie przeszkadzał jego głos ani przekleństwa, które co jakiś czas powtarzał. Był zbyt zmęczony, by zwracać na to większą uwagę. Usiadł na łóżku, przy dziewczynce o ciemnych włosach i przyłożył dłoń do jej rozpalonego czoła.
Lepiej się czujesz? – zapytał niezwykle oschle, bez jakiejkolwiek delikatności i cienia współczucia.
Nie – odpowiedziała słabo, zakaszlała, a potem usiłowała wydmuchać zapchany nos.
Posuń się – szepnął do niej i zmęczony położył głowę na zwolnionej poduszce, gdyż Julia była łaskawa przenieść swoją na tę drugą, wcześniej wolną. – Lekarka mówiła, że za trzy dni ci przejdzie – przypomniał. – Jak jutro nie będzie lepiej, to pojedziemy do innego lekarza. Może da inne leki – gdybał na głos i poruszył ramionami, czując niewyobrażalnie mocny ból w kręgosłupie. Ból tak znaczny, że nawet złapał się dłonią za jeden z barków i zaczął go uciskać, co rzekomo miało mu pomóc, przynajmniej w jego zamyśle, a w efekcie sprawiło, że było jeszcze gorzej. Nie użalał się jednak nad sobą, zignorował bolące plecy i położył się na płasko, wgapiając w nieco zszarzały sufit, który był taki przez nałogowe palenie właścicielki.
Nie pogratulowałam ci ukończenia studiów – odezwała się nagle i słabo Julia. – Teraz dostaniesz awans? Będziesz stopień wyżej? – dopytywała, zdradzając tym swoje zaciekawienie.
Nie, jeszcze nie. Awans miałem rok temu. Nie mogę co rok awansować. Panują zasady. Muszę jeszcze dwa albo trzy lata poczekać, a i tak to nie jest pewne – wyjaśnił i wyjął pistolet z kabury przy pasku, gdyż ten go uciskał. Odłożył go na bok, wcześniej sprawdzając, czy aby na pewno nie jest nabity. Czarny pasek, także ściągnął i wysunął ze szlufek, w ten sposób całą kaburę wyjął i te rzeczy także odłożył na stolik, nieopodal broni. – Zrobić ci coś do jedzenia? – zapytał, przekręcając głowę na bok, w taki sposób, by móc na nią spojrzeć.
Nie, jeszcze nie. Potem możesz zgrzać rosół od babci.
Tobie też dała słoiki? – podłapał. – Ja nie dostałem rosołu – dopowiedział niemal skarżącym tonem, gdyż to było jedno z jego ulubionych dań, które napawało nawrotem wspomnień, dziwnym sentymentem z niedzielnych obiadów rodzinnych, na których zawsze był rosół.
Dziś przywiozła. Dowiedziała się, że jestem chora i przywiozła. Wujek Bartek ją przywiózł, ale chwile tylko posiedzieli. Wuja Bartek i mama się nie trawią. Nawet kurtki nie zdjął jak przyszedł. – Jej wypowiedź miała dosyć zabawny wydźwięk, taki z lekka olewający stosunek do tej zaistniałej w rodzinie niesnaski.
Bywa i tak – szepnął, nie chcąc wchodzić w ten temat głębiej. On znał zarówno stanowisko Bartosza jak i Małgorzaty, i oboje ich rozumiał.
W Bartku bowiem ciągle tkwił mały, porzucony chłopiec, mimo że był już dorosłym mężczyzną, w Gośce natomiast, żal po tym jak podzielili spadek rodziców. Nie miała szansy w sądzie z lekarzem, który wynajął najlepszego w mieście prawnika. On uważał, że zostawił jej kawalerkę i powinna się z tego cieszyć, jeszcze go po nogach za ten akt dobroci całować, a i tak zrobił to tylko przez wzgląd na Julkę. Zabrał natomiast wszystko inne – maszyny, pola, ziemie, niewykończony z zewnątrz domek z możliwością dobudowania piętra i dwa samochody, w tym jeden zabytkowy. Uważał, że jemu się to bardziej należało, gdyż matka całe życie nie pracowała, a majątek zostawił jego zmarły ojciec, a ojczym go tylko zagarnął i nim zarządzał, na dodatek – zdaniem Bartosza – szczególnie nieudolnie to czynił, bo do niewielu spraw się nadawał. Byłby nawet w stanie się pokusić o teorie, że ojczym się do niczego nie nadawał.
A ta pani co wtedy zadzwoniła... – zaczęła dziewczynka i nagle przerwała.
Jaka pani? – podłapał Wiktor i cały położył się bokiem, wsuwając dłoń pod głowę, po czym uniósł ją zginając łokieć.
Wtedy co byliśmy u babci i dziadka, co wuja Marcin...
Ach, ta – wypalił z szeroko otwartymi oczami, przypominając sobie to spotkanie z Katriną, które całe było na jakiś wariackich papierach. – To ja do niej zadzwoniłem. Musiałem ją za coś przeprosić.
Jesteście... jesteś z nią?
Dlaczego o to pytasz? – W normalnej sytuacji nie zadałby akurat takiego pytania, ale coś w głosie jego córki i jej spojrzeniu mówiło, że ma do niego pretensje albo czegoś się boi, a nie że jest zaciekawiona uczuciowym życiem swojego staruszka.
Julia się zawahała i podczas tego wahania zmieniła trzy piosenki za pomocą pada na kablu, bo najwyraźniej nie przypasowały jej z samej melodii. W końcu jednak wypaliła:
Nie chcę rodzeństwa.
To już egoizm – stwierdził na głos i opadł głową na poduszkę, bo znowu go zaczęło rwać w kręgosłupie, przez co nie był w stanie dłużej wytrzymać w poprzedniej pozycji.
Je kochałbyś bardziej – wypowiedziała przez łzy, które nagle wypłynęły z jej oczu.
Dlaczego tak uważasz? – dopytywał niezwykle ostro i ciągle wgapiał się w sufit. – Tylko, błagam, nie wyskakuj mi znowu z pomysłem, że powinienem być z twoją matką, i że nawet nie spróbowałem, bo to się nie uda, nigdy by się nie udało. – Spojrzał na nią i dopiero zorientował się, że jego dziecko płacze.
Uniósł się do siadu, wcześniej poprawiając poduszkę, by się móc o nią oprzeć, a nie dotykać plecami twardej ściany i zapytał o co chodzi tak dokładnie.
No bo... no bo... – nie mogła się wysłowić przez gule, która powstała w jej gardle i zdawała się z każdą próbą wypowiedzenia słów rosnąć. – No bo ją byś kochał, a więc jej dzieci też, a z mamą cię nic nie łączy – wyznała w końcu. – Pozbyłbyś się mnie tak jak dziadek Bartka – dodała już całkiem szlochając.
Jula, co ty za głupoty opowiadasz? – zapytał i odwrócił się tak, że niemal nad nią zawisnął. Zupełnie nie wiedział jak ma się zachować w takiej sytuacji i szczerze żałował, że Gośki nie ma gdzieś w pobliżu, bo ona zapewne wiedziałaby co teraz robić, jak się zachować oraz jakich słów użyć. – Chcesz bym się pogniewał? Za kogo ty mnie masz, co? Ojcowie nie pozbywają się swoich dzieci.
Ojciec Moniki wcale jej już nie odwiedza, bo ma nową żonę i nowe dziecko.
Kolejny przykład idioty – warknął zirytowany, a Julka otworzyła szeroko oczy z zaskoczenia, bo jej ojciec rzadko kiedy tak się wyrażał o ludziach dorosłych, zwłaszcza starszych od niego, a ten przytyk tyczył się też bądź co bądź jej dziadka. – Tak, ojciec twojej matki był skurwielem. Pozbył się pasierba, którego nigdy nie lubił, a gdy urodziła mu się córka, to Bartek mu już po całości zawadzał, ale nie zawsze tak jest i w naszym przypadku tak nigdy nie będzie. Julia... – zawahał się i nabrał powietrza do ust, które potem bardzo powoli wypuścił, by móc się opanować i niczego nie wykrzyczeć, a na spokojnie wytłumaczyć. – Nie byłbym z kobietą, która wymagałaby ode mnie zerwania kontaktów z własnym dzieckiem i odwrotnie, ty jako moje dziecko, też nie możesz wybierać mi z kim mam być i żądać ode mnie bym był sam, czy nigdy nie miał dzieci. Życie to taka loteria i rozumiem, że mogłybyście sobie nie przypaść do gustu, a nawet bardzo się nie lubić, ale ze względu na mnie, jedna drugą musiałaby tolerować i szanować. Nie mógłbym od niej wymagać, by cię pokochała czy uwielbiała, bo takie rzeczy przychodzą same z czasem albo nie przychodzą nigdy. Działa to też w drugą stronę. Rozumiesz?
Ale nie mogłabym już do ciebie przychodzić kiedy zechcę – stwierdziła, pociągając nosem. – I nie miałabym już do ciebie kluczy.
Ale dlaczego? Mój dom, to też dom mojego dziecka i to powinno być naturalne dla każdego ojca czy też matki, a jak ktoś stosuje takie ograniczenia, to nie zasługuje na miano rodzica w moim osobistym rozrachunku.
Ale ona...
Nie ona – przerwał szybko. – Ta pani jeśli już, ewentualnie jakaś tam ciocia czy macocha, ale nie ona.
Ona mogłaby nie chcieć...
Ta pani nie miałaby wyboru i jej nie chcę czy chcę w takiej chwili nie miałoby dla mnie znaczenia. Choć w chwili, gdybym mieszkał z jakąś kobietą, to wolałbym byś najpierw pukała albo dzwoniła dzwonkiem i otwierała sama sobie drzwi dopiero, gdyby nas nie było w domu.
Dlaczego? – Zmarszczyła brwi i wydęła usta, wielce zdziwiona.
Domyśl się.
Nastała chwila ciszy, a potem zostało ponowione pytanie.
Bo moglibyśmy nie być ubrani – odpowiedział prosto z mostu, choć z lekką krępacją. – Tylko dlatego, ale poza tym nic nie stałoby na przeszkodzie, byś przychodziła tam nawet jak mnie nie ma i pomimo że byście się na przykład nie lubiły, byście musiały się znosić, a nawet być dla siebie miłe. Tak samo jakby ona miała dziecko... też trzeba by było wtedy to jakoś pogodzić. Bylibyśmy rodziną.
Ona ma dziecko? – zapytała, gdy Wiktor już wstał z łóżka w celu odnalezienia słoika z rosołem i przygrzania go na gazie w jakimś niewielkim rondelku.
Kto? – dopytywał pochylając się.
Ta co do ciebie dzwoniła.
To ja dzwoniłem do niej – przypomniał znacząco. – Nie ma, nie wiem, chyba nie. W każdym bądź razie, nie wygląda na matkę, bardziej na kogoś kto sam jeszcze potrzebuje opieki.
Chcesz się nią opiekować?
Na pewno nie. – Wiktor szybko pokręcił głową, jakby chciał odegnać od siebie wizję takiego sprawowania opieki nad Katriną. – Jest niezwykle rozpuszczona, co wskazuje na to, że za dużo miała w dupie albo wręcz przeciwnie, miała niewiele, ktoś ją zranił i jest negatywnie nastawiona na cały świat, bo to zazwyczaj jest z tych dwóch, albo, albo. – Pokręcił dwoma palcami, tym wskazującym i środkowym, mając je uniesione na wysokość oczu.
Jest ładna? – rzuciła Julia już w plecy swego rodziciela.
Wiktor zatrzymał się, zamyślił i w chwili tego zamyślenia przypominał sobie Katrinę. Jej twarz, duże oczy o nietypowej, oliwkowej barwie, nieco za grube i niewyrównane brwi, obdrapany lakier na paznokciach, przykuwający uwagę, niepłaski tyłek, który nie było dane mu dokładnie podziwiać przez płaszcz, który dziewczyna miała na sobie oraz to jak tuptała w tych swoich szpileczkach, stawiając krótkie, ale szybkie kroki, sprawiając przy tym wrażenie, jakby zaraz miała polecieć do przodu. Zaśmiał się cicho i pod nosem.
Jest... jest ładna – przyznał, ciągle stojąc odwrócony tyłem do córki. Uśmiechnął się przy tym jeszcze szerzej, tym bardziej mając świadomość, że nie mogła tego dostrzec. Potem udał się do kuchni.

***

Nienawidziłam wstawać rano, bo to była dla mnie istna mordęga. Podziwiałam ludzi, którzy po przespaniu kilku godzin, o szóstej rano byli już wypoczęci, bo ja należałam do jakiegoś odmiennego od nich gatunku, który nawet po przespaniu całej nocy, o szóstej rano i tak z ledwością zwlekał się z łóżka. I potem, szukając ubrań, w które można by się było ubrać, robił rozpiździec w szafie, którego potem nie ogarnie, w efekcie czego wszystko w końcu wypadnie na podłogę, później będzie na niej leżało dopóki się nie zabrudzi, aż w końcu trzeba będzie to wszystko wyprać w pralce, której ja nie posiadałam. Poważnie zaczynałam zastanawiać się już nad ręcznym praniem czegoś więcej niż bielizny, bo jeśli nie zacznę tego czynić, to za jakiś tydzień, będę chodziła albo w zabrudzonych, nieświeżych i śmierdzących potem ubraniach, albo po prostu bez nich. Wizja mnie gołej na środku ulicy nie napawała optymistycznie, więc byłam gotowa po powrocie ze spotkania nagrzać wody w garnku na piecu i przeprać chociaż z dwie bluzeczki, ze trzy bluzy i z parę spodni, by mieć jaki taki, mizerny bo mizerny, ale jednak zapas. Problem jednak polegał na tym, że już czułam, iż nic z tego nie wyjdzie, gdyż u mnie od planów do czynów, a od czynów do powodzenia planu, to co najmniej ósme mile były.
Chwilkę rozważałam w co się ubrać. Ułatwił mi zadanie mały wybór, ale też pomogła świadomość, że idę się spotkać z kumplem, a nie facetem. Tak, wiem, kumpel też facet, ale nie w tym przypadku. Gracjan był... no był moim przyjacielem, a tego nie należało łączyć z miłością, ani jakimś uczuciowym sentymentem podsycanym erotyzmem, bo potem, jakby coś nie wyszło, to po przyjaźni nawet nie byłoby co zbierać, a jak nie byłoby co zbierać, to też nie dałoby się rady tego od nowa posklejać. Jednak jeśli jakimś cudem, potem poskładałoby się to w jakąś jednolitą masę, to w niczym ona już by nie przypominała dawnej przyjaźni, no i klej by z niej tak nieładnie wyciekał. Nie chciałam psuć mojej i Gracka rzeźby, więc wolałam jej nie narażać na stłuczenia i rozsypanie po podłodze, niczym szarpnięty z karku sznur korali.
Gracjan... właściwie to Graziano Accardi, jak zwykle na mnie czekał w naszym miejscu, czyli w loży podrzędnego pubu, który nawet na miano speluny nie zasługiwał. Wszystko tam lepiło się od kurzu i brudu, a sanepid chyba nawet nie wiedział o istnieniu tego miejsca. Policja z pewnością o nim nie wiedziała, jeżeliby brać pod uwagę jakie typy się tam kręciły, albo wiedziała, ale była przez nie skorumpowana lub udawała, że nie wie, by siebie nie narażać. Tacy policjanci, to przecież mieli żonę, dzieci i widoki na nieniską emeryturkę, więc po co było im tracić życie na służbie? Dla niskiej renty jaką otrzymałyby dzieciaki po niepotrzebnej śmierci rodziciela? Gdybym była na ich miejscu, to też siedziałabym na dupie i nie zapuszczałabym się w takie miejsca.
Wracając jednak do Gracjana i mojego spóźnienia, to jak zwykle wbiegłam na wariata, w swoich zimowych, męskich... właściwie to dziecięcych, konkretnie chłopięcych, adidaskach firmy Kappę. Graziano siedział z nogą wspartą w kostce o kolano drugiej i pił colę wprost ze szklanej butelki. Był raczej szczupły, niewysoki, lekko opalony, co było jego naturalnym odcieniem skóry, odziedziczonym po włoskich przodkach. Jego ciemne, niemal czarne oczy świdrowały mnie na wylot. W końcu odłożył butelkę na lepiący się blat stolika i postukał palcem wskazującym o szkło, za którym skryty był napędzany mechanicznie cyferblat jego złotego Rolexa.
Kiedy ty w końcu będziesz na czas, Katia? – zapytał, jednocześnie wstając i zmierzając w moim kierunku. Jego głos nie był pełen wyrzutu, bardziej rozbawienia.
Gdy mnie objął okazało się, że jednak trochę się rozrósł. Co prawda do strongmena to mu mili świetlnej brakowało, ale... no barki miał szersze niż to zapamiętałam, choć może przy ostatnim spotkaniu, gdy naprędce pakowałam rzeczy i wybywałam z mieszkania, które wynajmowałam wraz z Oskarem, mogłam po prostu nie zwrócić uwagi na budowę fizyczną mojego przyjaciela.
Dlaczego chciałeś się spotkać? – To źle zabrzmiało, niemal jak pretensja, że musiałam poświęcić mu chwilę mojej uwagi. – Dlaczego chciałeś się spotkać o szóstej rano? – sprostowałam warkliwie i krzyknęłam do grubaski za ladą, że ja chcę coś mocniejszego niż kolega.
Ona pije colę! – wszedł mi w słowo, gdy ja siadałam w wysłużonej już loży.
Nieprawda! – przerwałam mu.
Musisz być trzeźwa – szepnął, opierając dłonie z głośnym trzaskiem o blat.
Uuu, od kolegi powiało grozą – zadrwiłam i poruszyłam znacząco oczami, a on w odpowiedzi pokręcił szybko, ale na krótkim odcinku głową, jakby się otrząsał i przewrócił przy tym oczami. Naprawdę mnie rozbawił.
Nie chcę ci rządzić ani za ciebie decydować. Nie chcę też byśmy cały dzień przepili w knajpie – powiedział smutno i zajął miejsce dokładnie naprzeciwko mnie. Poprawił kołnierzyk swojej białej koszuli i rozpiął dwa guziki sportowego, modnego swetra, który zapewne na metce miał coś typu Armani.
Jeśli tego nie chciałeś, to mogłeś wpaść do mnie. Leżałabym, a ty byś nawijał – odparłam zirytowana, tym, że musiałam się tak wcześnie zwlec z wyrka.
Tego też nie chciałem – wyznał, siląc się na jakąś niebywałą delikatność, ale nagle do mnie dotarło, że to nie jest wysiłek, on po prostu taki był... delikatny, spokojny, nie chcący nikogo urazić, zawsze tłumaczący swoje postępowanie, działający tak, by nikomu nie zaszkodzić.
Cechy Gracjana systematycznie postawiły go w położeniu ofiary. Gdy trafiłam do jego klasy, bo zawaliłam rok w podstawówce z powodu rozstania rodziców i tego, że ojciec zostawił nas bez światła, ciepła i jedzenia, to nad nim wszyscy się pastwili, i go wyśmiewali. Powodem była też słaba mowa, co się potem okazało być po prostu włoskim akcentem. Nie znał też większości naszych słów, zwłaszcza tych, o których nie mówili mu prywatni nauczyciele języka polskiego, w końcu oni nie uczyli go ani slangu, ani przekleństw. Tego wszystkiego nauczyłam go ja! Byłam naprawdę dumna z tego powodu. Zaczęłam się z nim trzymać, bo ja byłam nowa, a on niechciany, bo po prostu inny – drobniejszy, spokojniejszy, cichutki. Potem, gdy ja zdobywałam uznanie w klasie, to on systematycznie też przestał być taką ofiarą losu i jako mój przyjaciel miał wejściówki na te wszystkie słynne imprezy urodzinowe piątoklasistów, a potem pierwsze zakrapiane, które miały miejsce rok i dwa lata później. Potem nasze drogi się rozeszły, ale tylko te szkolne, bo się przeprowadził i rodzice przenieśli go do innego gimnazjum, takiego będącego bliżej ich nowego domu. Kontakt jednak przetrwał i to aż do dziś. Z żadną moją psiapsiółą z klasy nie byłam tak zżyta jak z Gracjanem, bo z żadną z nich teraz się już nie widywałam, ot tak, po prostu, drogi się rozeszły, kontakty z czasem słabły, aż w końcu zniknęły zupełnie. Z Graziano było inaczej. Nasz kontakt po prostu przetrwał i miało tak być na zawsze. Szczerze to nie umiałam sobie wyobrazić mojego życia bez niego i Wiktorii. Byli mi jak brat i siostra, choć nie łączyły nas więzy krwi.
Katia – był chyba jedynym, który tak do mnie mówił. – Nie możesz na zmianę siedzieć w domu, spać, pracować i się upijać tańcząc w klubach.
A dlaczego nie? – zapytałam żywo zszokowana. – Przecież to fajny patent.
Zajebisty – przyznał z niewyraźną, wręcz oburzoną miną i oparł się o brudne oparcie. Chwycił za butelkę i pociągnął kilka sporych łyków. – Kurwa, nawet nie wiesz jak mam ochotę tobą potrząsnąć.
To trząś – zaproponowałam ucieszona i nawet wstałam. – No dalej, kolego, dalej, dalej – zachęcałam, biorąc od grubaski zza baru, która nagle zmaterializowała się przy nas, moją buteleczkę. Na szklankę to w tym lokalu nie było co liczyć.
Nie chcesz tego – stwierdził rozbawiony. – Usiądź i się uspokój.
E tam. – Teatralnie westchnęłam i prychnęłam pod nosem. – I już po zabawie, a myślałam, że się chociaż pobijemy. – Siadłam ponownie i położyłam nogi na stoliku.
Pobijemy? – podłapał. – Sado-maso to mogłaś z Oskarem uprawiać, gdy jeszcze miałaś taką możliwość, panno prawie-rozwiedziona. – Uśmiechnął się znacząco, jakby to było jakimś przytykiem.
W życiu nie uprawiałam sado-maso – warknęłam.
Nie wierzę.
Naprawdę. Jakieś zapasy w łóżku, walkę o to kto na górze, jasne, że toczyliśmy i to nie tylko w łóżku, ale bez żadnych... no... bez żadnych... ja tak naprawdę nie wiem co to jest to całe sado-maso. Nawet definicji nie znam. Nie jestem tobą.
Dlaczego mną?! – oburzył się. – Ja to jestem prawiczkiem.
Nie wierzę! – krzyknęłam. – Nie pierdol prykadełek bezsensu! Nie możesz być... – zniżyłam głos – prawiczkiem – szepnęłam. – Jesteś bogaty, niebrzydki, no i masz pieniądze. Musiałeś mieć wiele lasek.
Bogaty i masz pieniądze, to to samo – zauważył.
Miało byś, że jesteś fajny.
Dzięki – syknął, nie kryjąc swojego rozbawienia. – A teraz pij szybciej, idź na siku czy co tam musisz, bo potem jedziemy.
Jedziemy? – Ze zdziwienia aż nogi mi spadły z blatu.
Ehe – szepnął niezwykle seksownie i uwodzicielsko.
A dokąd?
A do lasu – teraz brzmiał jeszcze bardziej seksownie, o ile było to możliwe, zwłaszcza że wstał i zaczął zapinać ten swój elegancki sweterek, a potem zakładać czarny płaszcz, przywołujący do moich myśli jakiś mundurek elitarnej szkoły.
Po co do lasu? – podpytywałam wstając i zapinając swoją srebrną, sportową kurteczkę, którą zdążyłam jedynie rozpiąć, ale nie miałam czasu zdjąć, poza tym w tej pipidówie nie było za ciepło.
Gracjan znalazł się za mną, otoczył mnie dłońmi, kładąc jedną z nich na moim brzuchu, a drugą niemal na piersi.
Zacznij się bać o jutro, bądź go bardzo niepewna – wyszeptał. – Zamierzam przywiązać cię do drzewa, wychłostać, a potem wykorzystać i nie mów, że nie zasłużyłaś – dokończył, a ja ledwie powstrzymałam śmiech.
Super – wypaliłam zadowolona. – Zatem jedziemy, jedziemy, bo już nie mogę się doczekać. – Przegnałam jego ramiona, chwyciłam po moją czarną czapeczkę z brokatowym pomponem, zaciągnęłam ją na uszy i ruszyłam szybcikiem do wyjścia.
Dopiero przyszliście i już wychodzicie? – zagadnęła nas blond-grubaska, gdy Gracjan kładł na starą, przypaloną w niektórych miejscach od papierosów tacę, dyszkę w papierku.
Miedziaków to on nigdy nie nosił, więc to, że nie chciał reszty mnie akurat nie zdziwiło.
Bo ja, wie pani, ja to się muszę szybko dowiedzieć co to jest to sado-maso i jak ono wygląda w praktyce – wypaliłam bez skrępowania, a Gracjan czerwony jak jakiś burak albo nawet bardziej jak pomidor, pogroził mi tylko palcem i wypowiedział bardzo powoli:
Kiedyś cię zabiję, uduszę, zakopię, podpalę, powieszę i zrzucę z wysokości.
Świetnie! Będę sławna, będę sławna – śpiewałam sobie, schodząc po schodach tanecznym krokiem i wyrzucając dłońmi naprzemiennie do góry, a Graziano w tym czasie człapał się powoli za mną. W końcu znaleźliśmy się na zewnątrz, a ja wtedy wyjaśniłam – Ktoś kto umrze tyloma śmierciami jednocześnie będzie musiał zostać sławny, obowiązkowo. Choć nie pogardzę, gdybyś mi jeszcze przy okazji śmiał poderżnąć żyły i dorzucił jakieś trutki do piweczka. A teraz powiedz, czy my poważnie jedziemy do lasu? – dopytywałam, gdy otworzył przede mną tylne drzwi eleganckiego i wywoskowanego Mercedesa, tego dużego, z tych starych typów.
Daniel, znasz drogę – powiedział do kierowcy, który pewnie był jakimś pracownikiem jego rodziców albo być może jego kumplem.
Gracjan jeszcze nie posiadał prawa jazdy, był przecież nieletni. Miał tylko siedemnaście lat, w chwili, gdy ja miałam już dziewiętnaście. Grudniowi to jednak mieli przejebane, zawsze tacy rok w tyle byli, nieszczęśnicy. Graziano jednak teraz wydawał się szczęśliwy, taki rozbawiony moimi dociekaniami, pomimo że silił się na straszną powagę. W końcu przestałam pytać, bo samochód przystanął. Wysiedliśmy jednocześnie. Nawet dobrze nie trzasnęłam drzwiami, a już Mercedes odjechał.
Nie kłamałeś, mówiąc, że to co dla mnie szykujesz jest lepsze niż spanie – stwierdziłam wpatrując się przed siebie w dobrze znany mi obraz polany, znajdującej się w środku lasu.
Ja nigdy nie kłamię – odpowiedział, przechodząc pod żółtą taśmą, taką jaką odgradza się na przykład zmasakrowane ciało od tłumu gapiów. – Zabawimy się? – zapytał, puszczając do mnie jednocześnie oczko, a potem pogładził się po gładkim, widać było, że świeżo ogolonym policzku.
Już się boję – wypowiedziałam przez straszny śmiech, wzorowany na ten z horrorów, a potem pisnęłam i z piąstkami uniesionymi na wysokość głowy, którymi kręciłam jakbym wkręcała żaróweczki, pobiegłam na przód.

9 komentarzy:

  1. Jest druga część, jestem i ja! Na początek błąd, który wyłapałam, i który mnie razi. Napisałaś w każdym bądź razie, a to złe sformułowanie. Mówimy w każdym razie lub bądź co bądź i to tyle!
    Jula mnie w tym rozdziale zaskoczyła, choć takie obawy u dziecka, które nie żyje w pełnym domu są normalne i dość często spotykane. Julka mimo swojego dużego pyszczka kocha ojca i tutaj mieliśmy okazję się o tym przekonać. Choć ma już te naście lat, to nadal jest dzieckiem i po prostu czuje zazdrość, nawet do kobiet, które jej ojciec może mieć. Wiktor nie podszedł do tego jakoś emocjonalnie i uczuciowo, ale on taki gruboskórny jest czasami. Chyba właśnie z pracy to ma.
    Katia i Gracek… Dobrze mieć takich przyjaciół, ale jakby mnie, któryś z moich, chciał o szóstej rano ściągnąć z łóżka… O nie, nie. Nie dałabym się! Prędzej bym ich zagryzła i oni doskonale o tym wiedzą!
    Czekam, pozdrawiam i weny!
    CM Pattzy!

    OdpowiedzUsuń
  2. I wyszło na Wiktora. Julka i jej nienoszenie czapki zakończyły się całkiem powaznym choróbskiem xd No ale przynajmniej sobie dziewczyna nieco odpocznie, a i sporo czasu z Wiktorem spędzi. Rozbawiło mnie to oburzenie Wiktora, że biedny rosołku nie dostał. Właściwie to mu się nie dziwię, też bym była oburzona, gdyby mnie przy rozdawaniu dobrego jedzonka pominięto ;) Ha, sama rozmowa Julki z Wiktorem okazała się całkiem poważna. Cóż, to zrozumiałe, że Julka może mieć takie obawy. W końcu dośc często zdarza się, że gdy jednoz rodziców zakłada nową rodzinę, to ta wcześniejsza odchodzi na dalszy plan albo nawet w skrajnych przypadkach zupełnie zostaje wymazana i usunięta. Ale, ale, myślę, że akurat w przypadku Wiktora coś takiego nie miałoby miejsca. Co prawda, na razie za wcześnie, by parować go z Kati i od razu zakładać, że zaraz ślub wezmą (na razie spotkali się dwa razy, z czego w sumie tylko jeden raz doszło między nimi do w miarę cywilizowanej rozmowy xd), ale nawet jeśliby on hipotetycznie związał się z Kati czy inną kobietą, to Julka mimo wszystko byłaby bardzo ważna. I myślę, że to wszystko o czym zapewniał ją w tej rozmowie naprawde miałoby miejsce i ona dalej mogłaby przychodzić do niego, bez względu na to czy polubi się czy nie polubi z jego nową dziewczyną.
    O, jest i Gracek. Grudniowy człowiek? Lubię grudniowych ludzi, bo sama jestem z grudnia :D Faakt, wiekowo zawsze do tyłu, ale ja akurat z tego się bardzo cieszę :) Nie myślałam, że Gracek to tak naprawdę Graziano. Wow. Moja sympatia do Włochów właśnie się obudziła. A jeszcze, jak przeczytałam jaki to on był biedny w szkole, to już w ogóle, nic tylko go zaprzytulać :D Ciekawe co on tam dla Kati za niespodziankę wymyślił!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Julka pewnie myśli, że Wiktor jest z Katriną i się boi, że Wiktor przestanie się nią interesować. Myślę, że w jego przypadku raczej tak nie będzie. Teraz się nią zajmuje to dlaczego miałby przestać gdyby był z inną kobietą i założył z nią rodzinę. Musiałby wtedy dzielić swój czas na dwie rodziny, ale o Julce nie zapomni.
    Dobrze że Katrina ma takiego przyjaciela jak Gracjan. I żeby ta przyjaźń była dalej taka jak jest teraz. Ciekawe jaką niespodziankę Gracjan dla niej przyszykował.

    Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam szczerze, że już wcześniej przeczytałam, a teraz przed napisaniem komentarza po raz drugi i dopiero teraz dotarło do mnie, że Wiktor minął się w drzwiach z żoną, ale helo, on nie miał żony, no przynajmniej Gośka nie była jego żoną, to tak na marginesie w ramach czepialstwa.
    Jednak Julka była naprawdę chora, bo wydawało mi się, że ona trochę przesadza, bidulka, Wiktor nie chciał jej uwierzyć i nakrzykał. Fakt faktem, że sama sobie trochę winna z tą chorobą, ale cóż, młodość, każdy kiedyś miał naście lat i zdarzało się na mróz bez czapki i szalika wyłazić.
    Biedny Wiktorek, mamusia rosołku nie dała, wstrętna baba, haha.
    Swoją drogą to Wik mógłby nie być taki oschły dla córki, zwłaszcza jak jest chora. Wyszedł z niego taki nieporadny chłopczyk, kiedy zaczęli rozmowę o Kati, pan poukładany nie wiedział jak się zachować, trzynastolatka go zaskoczyła, nawet się uśmiechnęłam na te jego myśli, że szkoda, że Gośki nie ma, bo ona napewno by sobie poradziła i wiedziałaby co należy powiedzieć. Żal mi się zrobiło Julki, niby ma dwoje rodziców, oboje ją kochają, zajmują się nią, ale ona zwyczajnie boi się, że jeżeli ojciec się ożeni i będzie miał kolejne dzieci, to ona przestanie być dla niego ważna, że te dzieci będzie bardziej kochał, że będą na pierwszym miejscu. Nie dziwię się, że jej przychodzą do głowy takie pomysły, czuje się zagrożona, zwłaszcza, że ma przykład w najbliższej rodzinie, Bartka matka oddała dziadkom, bo ojciec Gośki go nie chciał, więc obawia się, że jeżeli Wiktor, czy Gośka będą mieli nowych partnerów i inne dzieci, to ją też mogą zechcieć oddać. Biedna mała, bo niby trzynaście lat to sporo, a z drugiej, to ni to dziecko ni dorosły.
    Jednak moim zdaniem Wiktorowi udało się zgrabnie wybrnąć i myślę, że uspokoił córkę i zapewnił, że zawsze będzie miejsce w jego domu i jego życiu dla niej, bez względu na to z kim sie zwiąże i czy będzie miał kolejne dzieci.
    Poza tym Wiktor nie wygląda mi na takiego, który przestałby sie interesować swoim dzieckiem, nie ten typ.
    Ałć, szósta rano to nieludzka pora, chociaż na przyjaciół pewnie bym się zwlekła. No a już dla takiego kumpla jak Grazziano to napewno, haha.
    Można by rzec, że Gracek to powinien być dozgonnie wdzięczny Katrince, uratowała go w szkole, bo gdyby go nie wzięła pod swoje skrzydła, to rówieśnicy by go pożarli, przerzuli i wypluli. I dobrze, ze nie zginął w tłumie, przynajmniej pozostała piękna przyjaźń.
    Kati, ach ta Kati, ona jest nie do podrobienia, już widzę jak przebiera nóżkami, bo ona chce już do tego lasu, bo ona chce wiedzieć co to jest to sado-maso, haha, biedny Gracek, ale sam zaczął.
    Jestem bardzo ciekawa co on takiego wymyślił i co sie będzie działo na tej polanie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejo! :3
    Powiem szczerze że zdziwiło mnie to zachowanie Julki. Nie spodziewałabym się, że mogłaby być zazdrosna, szczególnie że Wiktor jeszcze z nikim się nie związał. No ale z drugiej strony rozumiem jej obawę. Czasami zdarza się, że jakiś rodzic zwiąże się z nową osobą,będzie miał dziecko i zapomni o tym z pierwszego małżeństwa.
    Katrina i Gracjan świetnie się ze sobą dobadają. Fajnie mieć takich przyjaciół :D
    Czekam na nn! Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam ochotę cię zjebać. Co tu taka długa przerwa. W kulki sobie tak samo jak MM (Mała Migotka) lecisz, ale rozumiem, że możecie mieć swoje sprawy i nie mieć czasu na pisanie. Wygospodarujcie jednak choć chwileczkę, bo zarówno w przypadku Majki jak i Kati interesuje mnie co będzie dalej.
    Podobała mi się rozmowa Julii i Wiktora. Te takie dziecięce, naturalne obawy. Taka niepewność. On jednak ciągle jest chłodny, choć już odrobinę więcej tego ciepła pokazał. Może Kati go pobudzi do życia z większą dawką czułości, co? Julce tak jak mówiłem się nie dziwię, tym bardziej, że w najbliższym otoczeniu miała wiele takich przypadków, gdy tatusiowie odchodzili, matki wybierały mężów, a nie dzieci z pierwszego związku.
    Zafascynował mnie Gracjan. Jest taki... spodziewałem się raczej mamlasa, nieciekawego gościa, nieco zniewieściałego, a tu jest to zwykły, młody facet, taki bardzo normalny, pomimo wypchanego po brzegi portfela, co rzadko się zdarza w opowiadaniach, gdzie zazwyczaj jak bogaty, to narcystyczny, zapatrzony w siebie dupek. Myślę, że Gracek pasowałby do Kat bardziej niż Wiktor, ale czuję, że w tym przypadku - serce nie sługa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie chcę rodzeństwa - to już gruby nietakt, jakby to powiedział pastor Ivan z "Jabłek Adama" :D Pytania Julki mnie rozbawiły, także odpowiedzi Wiktora, jak się biedny motał opowiadając o Kati hehe. No i poznałam Gracjana. Nadziany, hmmm...trochę dziwny pomysł o tak wczesnej porze mu sie naroił. Na jakie zabawy* ją wyciągnął? Ona to chyba jednak niczego się nie boi...

    OdpowiedzUsuń
  8. Co rozdział mam lubię Wiktora, nie lubię Wiktora, taka huśtawka. W tym rozdziale podobało mi się, jak tłumaczył Julii, że zawsze będzie dla niego ważna i nie ma opcji, żeby rozdzieliła ich jakaś kobieta. Pierwszy raz poczułam że coś ciepłego do niej mówi, i podobało mi się to, dużo bardziej niż jego wieczne musztrowanie. Co do niej, to rozumiem jej obawy i dobrze, że powiedziała je ojcu, bo chociaż jej wytłumaczył.
    Gracjan to dla mnie taki dzieciaczek, mam go za takiego chłopczyka, nieważne co by zrobił. Ale nie mogę powiedzieć, że go nie lubię. Jest taki zwyczajny, ciepły, taki typ, że naprawdę, na przyjaciela super, ale w związku z Kati go nie widzę. Jest za spokojny do jej temperamentu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozumiem obawy Julki – zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak oschły jest Wiktor w stosunku do niej i to, czego się nasłuchała od swojego dziadka. No i do tego dochodzą jeszcze wszystkie rodzinne relacje. Na jej miejscu też bym się obawiała. Swoją drogą, skoro Wiktor jest wojskowym czy kimś w tym guście, nic dziwnego, że jest taki jaki jest. Przecież stary Gawryluk też nim był.
    Nie wiem, czemu, ale cały czas wyobrażałam sobie Kati jako dwudziesto-parolatkę, a tymczasem ona jest prawie moją rówieśniczką! Czuję się mega niedojrzała xD No i jeszcze Gracek, który ma tylko 17 lat. Podoba mi się ich przyjaźń – nie słodzą sobie przynajmniej. Jestem ciekawa, co takiego Gracjan przygotował w tym lesie xD

    OdpowiedzUsuń