Rozdział 9
Tylko i aż
odpowiedzialność
Słońce
wzeszło na niebo, zdawałoby się później niż zwykle. Muskało
swymi promieniami brudne chodniki, które dozorcy i mieszkańcy
posesji zdążyli już posypać piaskiem lub popiołem. Wszystko po
to, by uniknąć mandatu od straży miejskiej albo nie przyprawić
komuś, bądź sobie, szkody w postaci złamanej nogi. Wiktor
Gawryluk, który właśnie przecierał dopiero co otworzone oczy i
spoglądał w nisko umiejscowione okno, znajdujące się dokładnie
naprzeciw, był przeciwny takim praktykom, chociaż nie do końca, bo
o ile robienie ścieżek, czy sprawianie, by chodnik nie był za
śliski doskonale rozumiał, to już z odśnieżaniem całych
podwórek lub traktowaniu bieli parków żółtym piaskiem, całkiem
się nie godził. Uważał to, po prostu, za psucie zimy, czyli za
zabieranie tej porze roku swojego uroku, bo nie dość, że śniegu,
z roku na rok, w Polsce było coraz mniej, to gdy się w końcu
pojawiał, to zaraz ktoś go odrzucał na pobocze za pomocą łopaty
albo przykrywał piachem. Dla niego, to było niedorzeczne. Podrapał
się po swędzącej skórze głowy, uznając, że przydałoby się
umyć włosy i zwlekł się z łóżka. Ciągle znajdował się w
domu rodziców i mając świadomość, że co poniedziałki, ojciec
chodził do sąsiada, doglądać win domowej roboty, bimbrów i
naleweczek, postanowił zejść na śniadanie. Wiedział, że gdy
jego rodzic spotka się ze starym Maciejewskim, to rozgadają się
do, co najmniej, wczesnego południa, przy okazji rozgrywając
partyjkę szachów albo grając w tysiąca. Wspominał momenty, gdy,
jako mały chłopiec, był wysyłany przez matkę, właśnie po to,
by ojca przyprowadził, bo jak sama rodzicielka mówiła niedługo
obiad, a jego jeszcze nie ma. Wyjątkami, oczywiście były dni,
gdy pan Roman był w pracy, a nie u sąsiada. W takich dniach obiad
odbywał się bez niego albo raczej, obiady były dwa – jeden
wcześniej, a drugi później. Dotarło do niego, że to było nawet
miłe, że w chwili gdy on i jego rodzeństwo wrócili ze szkół lub
przedszkoli, to zazwyczaj pierwsze co ich wtedy spotykało w domu, to
był garnek z ciepłą zupą, położony na środku kuchennego stołu.
Pod garnkiem znajdowała się drewniana podkładka, taka cienka,
wycięta z pieńka, aby uniknąć odparzenia stołu. I o ile latem,
żadne z nich, raczej nie miało apetytu na ciepły posiłek, o tyle
zimą, taka zupa świetnie się sprawdzała na rozgrzanie po
przymusowych dwóch kilometrach spaceru, gdyż tyle właśnie mieli
do pokonania, on i Marcin, aby ze szkoły dotrzeć do domu. Czasami,
gdy Klara jeszcze chodziła do przedszkola i matka ani ojciec nie
odebrali jej wcześniej, to oni musieli dokładać sobie drogi i w
pewnym momencie skręcić w lewo, podążyć na koniec dróżki,
która krótka nie była i zabrać siostrę oraz pozwolić jej z sobą
wrócić do domu. Pamiętał dzień, gdy Klara marudziła, że bolą
ją nóżki i nie będzie dalej szła. Oni więc poszli sami, nawet
specjalnie przyspieszyli, licząc na to, że dziewczynka się zlęknie
i w końcu za nimi pobiegnie. Ona jednak usiadła na murku i z
upartością wyczekiwała, aż Marcin i Wiktor po nią wrócą, a
potem, na zmianę, będą ją nieśli na barana albo na rękach. W
efekcie do domu wrócili bez siostry, matka się przelękła i
wybiegła na jej poszukiwanie. Znalazła córkę całą przemarzniętą
i zapłakaną, przyniosła ją i ogrzała, jednocześnie na nich
pokrzykując, jakimi są nieodpowiedzialnymi gówniarzami. Wiktor
pamiętał, że ojciec do sprawy podszedł zupełnie inaczej niż
matka. On nie rozstrzygał, jak to dokładnie było i kto miał
rację, nie pytał czy oni szli za szybko i przez to Klara nie
chciała iść z nimi, ani czy dziewczynka mówiła im, by poczekali.
Dla niego, w takich chwilach, odpowiedzialność była zbiorowa, a
więc dzielili ją we troje.
Wiktor
Gawryluk odgonił od siebie wspomnienia, wszedł do łazienki, tej
znajdującej się na piętrze, w celu załatwienia swoich potrzeb i
przemycia twarzy oraz schlastania włosów odrobiną zimnej wody.
Wytarł się w biały ręcznik we wzór żółtych słoneczników,
który pasował do papierowej tapety, przyklejonej przy lustrze oraz
na tej ścianie gdzie mieściły się drzwi. Reszta była w jasnych,
kremowych, niemal białych płytkach. Ze dwie takie płytki były
stłuczone, zresztą, tapeta w kilku miejscach też była przedarta,
a w narożnikach wyraźnie wymagała podklejenia. Mężczyzna po
wyjściu z łazienki, zszedł na śniadanie. Przywitał się z matką,
jak zwykle muśnięciem w policzek i zasiadł do stołu. Szybko przed
nim pojawił się mały talerzyk, a nieopodal koszyk ze świeżym
pieczywem.
– Jeszcze
ciepły, dopiero wyciągnięty z piekarnika – oznajmiła Helena,
wskazując na niedawno wypieczony chleb.
– Świetnie.
– Wiktorowi aż zaświeciły się oczy, a usta ułożyły się w
kształt szczerego, promiennego uśmiechu. Ciepły chleb, zwłaszcza
taki posmarowany samym masłem i popijany ciepłym kakaem albo kawą
zbożową, też był elementem jego wspomnień z dawnych, minionych
lat.
Tym
razem jednak nie miał czasu długo delektować się smakiem ani
chleba, ani kakaa, bo ledwie zjadł kromkę i wykonał kilka łyków
czekolady na gorąco, a już telefon mu przeszkodził i był zmuszony
w pośpiechu zaciągnąć buty, założyć płaszcz i wyjść.
Droga
przemierzona samochodem nie trwała długo. O tej godzinie ulice były
niemal puste, bo miasto nie należało do największych, a ludzie już
dawno porozwozili się do prac, a swoje pociechy pozostawili w
szkołach, przedszkolach i żłobkach, czasami u opiekunek albo
dziadków. Wiktor Gawryluk więc szybko znalazł się na starym,
szarym blokowisku, gdzie zamieszkiwała jego córka, wraz ze swoją
matką. Zaparkował na parkingu, nieopodal śmietników i ruszył w
doskonale znanym mu kierunku, do środkowej klatki, trzeciego z
bloków, jeśliby liczyć od niewielkiego ryneczku, na którym co
rano można było kupić owoce, warzywa, wędlinę, ryby, chleb, a
nawet skarpetki. Zadzwonił na domofon, bo pomimo że znał kod, to
nie czuł się zobowiązany do wchodzenia, jakby był u siebie. Gośka
mu otworzyła, zarówno drzwi klatkowe, jak i te mieszkaniowe.
– Cześć
– przywitał się jako pierwszy i zaczął pozbywać się odzieży
wierzchniej.
Odwiesił
czarny płaszcz na duży, wiszący wieszak, który zajmował większą
część jednej ze ścian niewielkiego przedpokoju. Na podłodze
umiejscowiona była długa wycieraczka, wchłaniająca wilgoć i
błoto, a pod nią, znajdował się popielaty gumolit we wzór
kamieni.
Nie
wchodził do pokoju, od razu skierował się do niewielkiej, ale
przytulnej kuchni, gdzie na podłodze, na jasnobrązowych, nieco
nierówno położonych płytkach, znajdowała się duża ilość
ręczników, szmat i ścierek, z których niemal wszystkie aż
ociekały wodą.
– Przepraszam,
że cię fatygowałam – odezwała się Małgorzata, stojąca ze
splecionymi na piersi rękoma. Oparła się o futrynę i obserwowała,
jak ojciec jej córki podwija rękawy koszuli w drobną,
zielono-czarną kratkę.
– Nic
nie szkodzi – odparł i przykucnął, by móc zajrzeć do szafki
pod zlewem. – Błota ci nanoszę – stwierdził, dotykając
poszczególnych, plastikowych rur.
– Trudno.
Wytrę. – Uśmiechnęła się i napomknęła, że zaproponowałaby
kawy, ale jak tylko odkręca którykolwiek z kurków, to cieknie nie
tylko z kranu, ale także dołem.
Wiktor
sprawdził czy to co mówi jest prawdą. Nie było tak, że jej nie
wierzył, ale chciał zobaczyć jak to wygląda na własne oczy, by
móc ocenić sytuację i zobaczyć co nie gra w tych rurach jak
powinno. Poza tym miał ochotę na tę kawę, więc przy okazji też
napełnił czajnik wodą, tak akurat na dwie szklanki.
– Masz,
zrób – wydał polecenie, czym wprawił ją w lekkie rozbawienie.
– Tyle
lat, a ty nic się nie zmieniłeś. Nadal kobieta do garów, a
mężczyzna...
– Jak
chcesz, to możemy się zamienić – przerwał jej znacząco,
wyprostował się i wskazał obiema dłońmi na szafkę kuchenną.
– Nie,
nie, ja jednak zrobię tej kawy. – Przymrużyła oczy, odpaliła
palnik starej, gazowej kuchenki za pomocą zapalarki i korzystając z
wolnej chwili, związała swoje farbowane na koniakowo włosy w
nieduży kucyk. – Julka ma wycieczkę – napomknęła. – Na
spotkaniu dla rodziców mówili – dodała, bo po zerknięciu na
Wiktora, spotkała się z jego pytającym, pełnym niewiedzy
spojrzeniem.
– Była
wywiadówka a ja nic o tym nie wiem? – dopytywał, jednocześnie
stwierdzając w myślach, że odpływ działa jak należy, i że to z
rurami doprowadzającymi wodę jest problem.
– A
przyszedłbyś?
– Co
się głupio pytasz? – niemal warknął. – Przecież zawsze
jestem. Właściwie zawsze jesteśmy razem, z wyjątkami, gdy ty
musisz być w pracy albo mnie akurat nie ma na miejscu lub godzina mi
się ze zmianą pokrywa. Pytanie całkiem bezsensu, bo oczywiste, że
gdybym mógł i przede wszystkim wiedział, to bym był. Co to za
wycieczka?
– Yyy
y, w góry – odpowiedziała po chwili namysłu, bo musiała
przetrawić jego przydługawy, wcześniejszy wywód. – Czterysta
złotych, jadą w czerwcu.
– I
mówią o tym w lutym? – zdziwił się.
– Bo
można płacić na raty, po stówce.
– To
akurat mądre – przyznał. – Ile mam ci się dołożyć? –
zapytał i wstał z kolan na równe nogi. Spodnie teraz w kilku
miejscach miał zmoczone wodą, ale ani trochę się tym nie
przejmował.
– Nic,
nic, za wycieczkę postaram się zapłacić sama, bo sto złotych na
miesiąc, to nie jest jakoś dużo. – Sięgnęła po kubki, z
których każdy był w innym kształcie oraz kolorze i zaczęła
nasypywać do nich po dwie łyżeczki czarnej, zwyczajnej kawy. –
Ty byś mógł Julkę na tę wycieczkę okupić.
– W
sensie co kupić? – zapytał, siadając na jednym ze standardowych,
staromodnych taboretów.
– Śpiwór
kazali mieć – odpowiedziała, zalewając kawę wrzątkiem wprost z
czajnika w czerwonym kolorze i w białe groszki, miał nieco okopcony
dół. – Walizki też Jula nie ma, bo się zepsuła, więc albo jej
jakąś pożyczysz, albo nie wiem.
– Kupię
jej, by już miała na później – przerwał. – Coś jeszcze?
– Jakieś
wygodne ubranie. Dresów właściwie prawie wcale nie ma, a po
górach, to chyba w dżinsach niewygodnie. Jedna kurtka też jej
ostatnio siadła, a powinna mieć jakąś na zmianę. No i ze dwie
stówy w łapę.
– Chyba
po łapie – zażartował. – Ze dwie stówy w łapę –
powtórzył. – Dzieciakom to się teraz w głowach przewraca. Ty
pamiętasz czasy, gdy się zbierało na parę dżinsów?
– No
– przyznała z lekkim uśmiechem i także usiadła przy stole. –
Tygodniami – dodała.
– Miesiącami
czasami, w zależności od tego, ile reszty zostawało z zakupów, po
które wysyłali.
– No,
ty miałeś gorzej, bo ja w domu byłam właściwie sama.
– A
mnie ubiegali. Marcin, to już od rana się pytał, kiedy on będzie
mógł iść do sklepu i by pamiętali, że to właśnie on,
koniecznie on chce iść do tego sklepu – wspomniał z
rozbawieniem.
– Czasy
się zmieniają.
– To
pewne, już się znacznie zmieniły. Nie jestem tylko przekonany co
do lepszości tych czasów, jak i tych, które dopiero idą. –
Zrobił łyk gorącej kawy. – Kupię to czego będzie potrzebowała.
Znaczy, zabiorę ją do sklepu i sama wybierze to czego chce, w
granicach rozsądku, bo zwróćmy też uwagę na to, że mieszkamy w
Polsce, a wcale nie mamy zagranicznych pensji. Poza tym, nie chcę,
by moja jedyna córka była rozpuszczona.
– Już
nie przesadzaj.
– Co
nie przesadzaj? Łażą potem takie bachorzyska, co myślą, że mama
i tata będą wieczni. Ja chcę, by moja córka sobie dała radę,
nawet gdy mnie i ciebie zabraknie. By była po prostu ogarnięta, a
nie... dzieci teraz dostają wszystko od rodziców, postawę mają
wręcz roszczeniową, że chcą, że im się należy i musi być, a
szacunku nie mają za grosz.
– Julia
cię szanuje – wtrąciła.
– Bo
wie co bym zrobił, gdyby nie szanowała, tak więc tak, mnie
szanuje, a nawet jeśli nie, to chociaż udawany szacunek mi okazuje
i na tyle dobrze udaje, bym się nie domyślił. Pytanie tylko czy
szanuje ciebie?
– O
co ci chodzi?
– O
to, że mówi, że matka się czepia, że ją wkurza...
– Każde
dziecko tak mówi – przerwała.
– Może
i tak, ale ona nie jest każde dziecko, ona jest twoje dziecko. Rób
swoje i nie patrz się na innych.
– Teraz
będziesz mi udzielał porad wychowawczych!? – wybuchnęła i pod
wpływem irytacji, ledwie powstrzymała się przed wstaniem z
miejsca.
– Nie
denerwuj się – powiedział cicho, by nie wkurzyć Gośki jeszcze
bardziej. – Nie mówię, że ją źle wychowujesz, tylko że jesteś
za miękka. Zwłaszcza, że twój brat i jego żona, nieustannie ją
rozpieszczają. Ryknij po prostu czasem, korona jej z głowy od tego
nie spadnie.
– Czyli
mam być jak ty? – podłapała, odgarniając za długą już
grzywkę za ucho.
– Nie
do końca, ale nie pozwól, by dziecko tobą rządziło. Choćby
głupi przykład, gdy ona chce gdzieś iść wieczorem, do koleżanki
czy coś i mówi ci, że lekcje odrobiła, to zrobiła, i to jeszcze
zrobiła, i ona wychodzi, bo jej się należy. Czasami trzeba się
nie zgodzić dla zasady.
– Dla
zasady?
– Tak
i nie trzeba się z tego tłumaczyć. W moim świecie, to dzieci
tłumaczą się rodzicom, a nie rodzice dzieciom. Po prostu nie
wychodzisz, chcę byś została w domu i koniec, tyle wystarczy.
Naprawdę, Gośka, nie trzeba niczego więcej.
– Nie
będę tego nawet komentowała. Z resztą, nawet jakbym chciała tak
zrobić, to bym nie potrafiła. Oni zaraz, by mnie wszyscy przegadali
– poskarżyła się. – A Bartek to już w ogóle.
– Właśnie.
Ona ciągle jest u Malwiny i Bartka, jeździ z nimi na wakacje,
czasami gdzieś na weekend, oni ją rozpuszczają, bo u nich, to ma
wszystko na pstryknięcie palcem, i potem jest problem.
– Mam
jej zabronić do wujka jeździć?
– Nie,
no coś ty? Po prostu... to co u nich to u nich, to co u ciebie, to u
ciebie. W ogóle, to mogliby się wziąć za swoje dzieci, może
wtedy, by się od naszego, choć odrobinę, odkleili. Swoje, by sobie
mogli wychowywać jak zechcą, ja tam nikomu się nie wtrącam.
– Swoją
drogą, ciekawe czemu nie mają. Czy nie chcą, czy nie mogą?
– Może
mogą i chcą, a i tak coś nie gra. Wiesz jak to jest w życiu? –
zapytał, tylko po to, by móc samemu udzielić odpowiedzi na to
pytanie. – Ci co chcą, mają możliwości, warunki, są
małżeństwem, to nie mają, a ci co nie chcą, tacy my na przykład,
to i bez szczególnych starań, i przykładania się, zostają
rodzicami. – Zaśmiał się lekko, jakby było to co najmniej
żartem.
– Żałujesz?
– zapytała śmiertelnie poważnie.
Wiktor
przez chwilę się zasępił, zamyślił, ale trwało to dosłownie
kilka sekund.
– Na
początku. Na początku żałowałem. Byłem młody, a dziecko to
odpowiedzialność, nie tylko na zasadzie bycia przy nim, ale także
finansowa. Poza tym dziecko nie poczeka. Wszędzie masz terminy,
nawet na szczepieniach. Na zakup wyprawki do szkoły, to musi być na
dany termin, nikomu nie dasz kwitku z napisem: za kilka miesięcy,
jak złapię fuchę czy gdzieś dorobię. Poza tym żałowałem,
bo ona nigdy nie miała pełnego domu, nie byliśmy razem i nie
planowaliśmy razem być.
– Mogliśmy...
– Nie
– przerwał szybko i pokręcił głową. – Nic by z tego nie
wyszło, Gośka. Narobilibyśmy dziecku tylko niepotrzebnych nadziei,
przyzwyczaili je do tego, że jesteśmy razem, że się kłócimy, że
sypiamy w jednym łóżku, a potem trzach, jak bańka mydlana i
zupełnie inna rzeczywistość, inny świat.
– Chodzi
o to, że byśmy się kłócili?
– Nie,
nawet nie chciałbym być w związku, gdzie nie ma awantur. To
normalne, że ludzie się sprzeczają, mają inne zdania, krzyczą na
siebie. Póki nie jest to codzienność i póki się nie obrażają,
nie wyzywają od najgorszych i nie rzucają w siebie przedmiotami, to
dziecku nie szkodzi jak się takiemu czemuś przysłuchuje. W końcu,
kiedyś też będzie się kłócić z kolegami w piaskownicy, z
młodszym rodzeństwem, potem z pierwszym chłopakiem czy tam
dziewczyną. Nie ma sensu dziecku tworzyć kloszu i udawać, że
rodzina nigdy się nie sprzecza, każdy każdego rozumie, zawsze
wysłucha, nigdy nie zgani, nigdy nie krzyknie, nigdy nie skrytykuje.
W końcu ani ty, ani ja, nie mamy farmy w Nibylandii i nie hodujemy
skrzydlatych jednorożców, tak?
– No,
to fakt.
– Mnie
po prostu chodzi o to, że ważniejsze niż pełna rodzina jest to,
by dzieciak miał stabilizację, a nie schodzenie się dla niego,
potem rozstania, powroty, śluby, rozwody, kolejne powroty. Bądźmy
poważni, jak decyzja o byciu razem, to na całe życie. – Poczuł,
że zaschło mu w gardle, więc napił się kawy, wypijając niemal
całą zawartość kubka, pozostawiając jedynie fusy i postanowił
powiedzieć coś jeszcze. – Ale na początku, pytałaś się mnie
czy żałuję, że ją mam. Nie, Gośka. Nie żałuję. Kiedyś tak,
być może miałem różne myśli, ale teraz wydaję mi się, że Bóg
jednak ma na każdego plan. Być może wiedział, że ja i ty... że
żadne z nas albo być może tylko ja, nigdy się z nikim nie zwiąże,
nie założy rodziny w sposób normalny i postanowił jednak nie
odbierać mi uroków bycia ojcem.
– Skąd
pomysł, że nigdy się z nikim nie zwiążesz? – zapytała
zdziwiona.
– Nawet
jeśli, to mam już trzydzieści trzy lata. Zanim kogoś poznam i
zanim z tym kimś pobędę, to miną z dwa lata. Stuknie mi już
trzydzieści pięć. Zanim zamieszkamy razem, zaplanujemy ślub,
weźmiemy go i pobędziemy trochę sami, to miną kolejne dwa albo
trzy lata. To już trzydzieści osiem, nie?
– No,
według twoich wyliczeń – przyznała.
– No
więc? Zanim zajdzie w ciąże, bo nie zawsze to jest na pstryknięcie
palcem, do tego dochodzi jeszcze dziewięć miesięcy oczekiwań. Nie
chcę być czterdziestolatkiem z niemowlakiem. Wtedy to już będę
wypatrywał wnuków, a nie sam się pakował w pieluszkowanie
własnych. Jeśli więc się z kimś zwiążę, to albo z kobietą co
nie ma dzieci i będzie pewna, że nie chce ich mieć, albo z kobietą
co ma dziecko. Zresztą, to byłby bardzo dobry układ.
– Tak?
Chciałbyś wychowywać nieswoje dziecko? – zdziwiła się.
– Jeśli
ona zaakceptowałaby Julkę, postarałaby się ją pokochać, może
nie jak matka, ale jak ciotka, to tak, ja też wtedy mógłbym być
takim wujkiem, choć wolałbym, by to dziecko też było w wieku
nastoletnim, a nie takie małe, bo to zawsze jest wtedy trudniej.
– By
cię polubiło?
– Nie
tylko – odpowiedział z krzywą miną. – Szkoda tego dziecka po
prostu, chyba, że kobieta byłaby wdową. Bo taki maluch w zabawie
na dwa domy, gdzie tata ma już nową żonę, mama nowego męża...
galimatias to jest na mój rozum, a co o takim czymś może myśleć
taki trzylatek? Dla niego, to taki bajeczny horror, bo on jeszcze nie
zdaje sobie sprawy, jak bardzo to jest straszne co go spotkało. To
jest zwyczajnie nienormalne. W życiu jednak powinny być jakieś...
jakieś zasady, kolejne stopnie, a nie drogi na skróty,
przeskakiwanie po dwa czy cofanie się, zawracanie, kombinowanie. Ja
akceptuję rozwody, czy odejścia, rozstania, ale to wszystko musi
mieć jakiś powód, a dziś ludzie wyjątkowo szybko dają sobie
spokój. Wczoraj zakochani, dziś małżonkowie, jutro z dzieckiem na
rękach, a pojutrze z papierami rozwodowymi. Jesteśmy ludźmi, nie
zwierzętami. Instynkt to jedno, ale bądźmy jednak trochę bardziej
konsekwentni we własnych wyborach, trwajmy w nich, a nie chodźmy
pięćdziesięcioma drogami naraz.
– Ja
akurat zauważyłam, że to co ludzi kiedyś do siebie przyciągało,
fascynowało, to po jakimś czasie bycia razem, to właśnie to staje
się powodem ich sprzeczek.
– Fakt.
Banalny przykład dziewczynki z dobrego domu, co pokochała takiego
złego chłopaka, bo ją wyciągnął spod klosza, pokazał dobrą
zabawę, jakieś wyjazdy na gapę, jazdę samochodem po pijaku. Ją
to fascynowało i podobało się, gdy była młoda, ale co gdy z
takim założy rodzinę? Kolejny mandat za przekroczenie prędkości,
będzie kolejnym powodem do awantury, bo lepiej byłoby tę kasę
wydać na zaległe rachunki, niż płacić za własną głupotę. Ale
to już, też błąd ludzi. Trzeba patrzeć przyszłościowo i
widzieć u ludzi zalety, które pozostaną zaletami, a nie takie,
które po jakimś czasie czy tam nawet latach, zamienią się w wady.
– A
teraz, powiedz mi lepiej co z tymi rurami? – Wskazała głową na
szafkę od zlewozmywaka.
– No
właśnie... tu sprawa ma się nieco gorzej, bo... trzeba ci
hydraulika. Tu nie chodzi o zmianę rur, jakieś dokręcenie. Trzeba
wymienić tę rurkę metalową, co doprowadza wodę do kranu.
Prawdopodobnie gdzieś pękła, więc wyjdzie na to, że trzeba
będzie kłuć ścianę. Ja się w tym babrał nie będę, bo nie
potrafię i jeszcze coś bardziej zepsuję niż naprawię, ale znam
kogoś kto cię nie oszuka, i ci to zrobi.
– Twój
ojciec? – dopytywała z nadzieją.
– Nie.
Tyle to i on by nie potrafił, chociaż, większość zawsze robił
sam, bo uważał, że nie będzie płacił komuś, kto odpierdoli
fuszerkę...
– A
i tak, trzeba będzie po nim poprawiać jeszcze z pięć razy –
dokończyła, doskonale znając powiedzenia swojego niedoszłego
teścia. – Powiedz mi lepiej, ile mnie to będzie kosztować, bo ja
mam stówę w portfelu, aż do wypłaty.
Wiktor
wsparł głowę na dłoni, a łokieć położył na blacie stołu.
Popatrzył w ciemne oczy kobiety, z którą niegdyś sypiał
regularnie, a zaprzestał tego dopiero w chwili, gdy zaszła w ciążę.
Uznał, że musi jej pomóc i pokryć koszty naprawy.
– Ja
się z nim rozliczę – powiedział w końcu.
– Nie
musisz. Znajdę dodatkową pracę albo zmienię tę co mam na inną,
bo odcięli mi etat...
– I
będziesz bez wody do tego czasu? – dopytywał. – Daj spokój,
zapłacę.
– Pożyczysz
– zaznaczyła.
– Dam
– podkreślił. – I nie tobie, choć tobie w pewnym sensie też,
bo jesteś matką mojego dziecka, ale przede wszystkim Julce. To moje
dziecko i musi mieć odpowiednie warunki. Jakby mnie nie było stać,
nie miałbym czy coś, to byśmy kombinowali, pożyczali, ale że
akurat mam, to przestań się unosić honorem, zwłaszcza, że
ostatnio straszyłaś mnie podwyżką alimentów. Teraz w sumie wiem
dlaczego – burknął niezadowolony i o mało nie spadł z krzesła.
Na szczęście w porę sobie przypomniał, że taboret nie ma
oparcia.
– Co
chcesz przez to powiedzieć? – warknęła krzykliwie.
– Małgośka,
bądźmy szczerzy. Przez tyle lat, nie chciałaś podwyżki, bo
wiedziałaś, że to co ci daję, to jedynie na połowę wyżywienia
Julii. Co do reszty, miałaś pewność, że gdy będę miał, to
zawsze Julka będzie na pierwszym miejscu. Rozumiałem, że musi mieć
się w co ubrać, mieć zabawki, coś słodkiego, potem, że
potrzebny jest internet, telefon, doładowania. Zawsze dawałem jej
tyle, ile mogłem. Jeśli straciłaś pracę, czy jakąś część ci
zabrali, przez co masz niższą wypłatę i nie masz na jakąś ratę,
naprawę, rachunek, czy cokolwiek, to po prostu powiedz. Nie szarpmy
się jak idioci przed sądem, bo to nie ma sensu. Nawet najmniejszego
sensu w tym nie widzę. – Przygryzł dolną wargę i mlasnął. –
W takiej sytuacji, po prostu ci pomogę, na tyle na ile będę
potrafił, nie na stałe, bo nie zamierzam utrzymywać dwóch domów,
bo jesteś dorosła i musisz sobie radzić, no i nie jesteśmy razem,
ale jakiś czas, miesiąc, dwa, trzy, czy nawet pół roku, dopóki
nie staniesz na nogi, to okay, mogę na przykład dawać ci na cały
czynsz, czy robić zakupy. Sama dobrze wiesz jakie mam zdanie o
facetach, co jedynie płacą alimenty, a wszystko inne olewają i
głupio by było, gdybyś wyciągnęła ode mnie w sądzie siedem czy
osiem stów, mając świadomość, że wtedy nie będę Julki brał
na zakupy co dwa tygodnie, że nie będę ładował jej komórki, i
tak dalej. Co innego, gdybym jedynie płacił ci te dwieście
pięćdziesiąt złotych, a wszystko inne zrzucał na ciebie.
Właściwie, to mogę płacić stówkę więcej, bo wszystko idzie w
górę.
Nic
mu na to nie odpowiedziała, bo z pokoju dobiegł melodyjny sygnał
smartphone. Wstała więc, czując jak wzrok Wiktora utkwiony
w jej pupie, wciśniętą w czarne legginsy, odprowadza ją niemal do
samego końca. Odebrała, gdyż dzwonili ze szkoły Julii, a takiego
telefonu nie mogła zignorować. Wychowawczyni powiedziała, że
trzynastolatka źle się czuje i dopytywała czy ktoś ją wcześniej
odbierze, czy może ma wypuścić dziecko na odpowiedzialność
rodzica samo do domu.
– Niech
pani moment poczeka – rzuciła niechlujnie do słuchawki i ponownie
pojawiła się w kuchni. – Wiktor, odbierzesz teraz Julkę? Dzwonią
ze szkoły, że się źle czuje.
Mężczyzna
przytaknął ruchem głowy.
– Oczywiście
– odpowiedział i nie czekając na to aż jego żona zakończy
rozmowę, po prostu wstał, wstawił brudne kubki do zlewu, zdjął
swój płaszcz z wieszaka i wyszedł z mieszkania. Odzienie
wierzchnie zakładał na siebie podczas przemierzania klatki
schodowej, a zapinał w drodze do samochodu. Wsiadł za kółko i
ruszył z zamiarem dotarcia pod publiczną szkołę podstawową. –
Nie zapina się, łazi bez czapki, bez szalika, a potem wielce
zdziwiona, że chora jest – zamarudził wjeżdżając na parking.
Biedny Wiktorek, niedobrzy ludzie, psuje jedne, niszczą mu zimę, jak tak można, no jak? Chociaż muszę przyznać, że ja lubię zimę ze śniegiem, jak jest wszędzie tak jasno i biało, to ma swój urok niepowtarzalny, zwłaszcza wieczorem. No, ale nie będę zaprzeczać, że niezmiernie się cieszę, jak rano pomykam do pracy i chodniczek piaskiem jest wysypany.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, czy Wiktor zszedłby na śniadanie gdyby ojciec był w domu, czy po prostu wyszedł i pojechał do siebie?
Wik to przyzwyczajony jest, że obiadki w domu to kobieta powinna gotować i mężusiowi i dzieciom podawać, tak jak to robiła jego matka, ciekawa jestem czy gdyby był z Kati, to ona by mu tak te obiadki serwowała, jakoś sobie nie wyobrażam Kati w takiej roli, ale mogłoby być ciekawie, jej przyzwyczajenia kontra jego oczekiwania.
W pierwszej chwili jak przeczytałam, że Gośka zadzwoniła do Wiktora, bo jej się powódź w kuchni zrobiła to pomyślałam, że to trochę dziwne, wszywać byłego zamiast hydraulika, ale później wyjasniło się, ona zwyczajnie kasy na tego hydraulika nie miała.
Nie bedę ukrywać, że spodobała mi się postawa Wiktora, nie każdy facet przejąłby się, no a przede wszystkim nie każdy zaproponowałby, że zapłaci za naprawę, a nawet pomoże finansowo przez jakiś czas.
Wydaje mi się, że Gośka raczej nie ma jakiejś nadzwyczaj roszczeniowej postawy wobec niego, nie wyciąga jakichś przesadnie wielkich alimentów. Ale z drugiej strony Wiktor oprócz alimentów na tyle na ile może to pomaga w utrzymaniu Julki.
On ma dużo racji w tym, że teraz dzieciaki bardzo często mają wysokie wymagania względem rodziców. Uśmiałam się jak wspominali jak sami kiedyś zbierali na dżinsy z reszty od zakupów, Wik miał pod górkę bo w domu była konkurencja w postaci cwanego starszego brata. No i ma rację, że Goska nie powinna Julce na wszystko pozwalać, przed nim się hamuje, ale pred matka niekoniecznie, bo wie, że sobie może pozwolić, bo jej żadna kara z tego powodu nie spotka.
Myślę, że Gośka bardzo chętnie stworzyłaby z Wikiem rodzinę, niby przyznaje mu rację, że tak jest lepiej, że nie są razem, że nie stworzyli pozorów tylko ze względu na córkę, ale odnoszę wrażenie, że ona pomimo wszystko ma do niego żal o to, że nie chciał nawet spróbować, bo ona by chciała, tak jakby była dobra do sypiania, ale już nie do tego żeby być jego żoną.
Coś mi się zdaje, że Julka wysłucha reprymendy od ojca, za chodzenie w rozpiętej kurtce, bez czapki i szalika, Wik sobie tego nie daruje.
O tak! Piach wszędzie denerwuje. Osobiście zimy nie lubię, bo uwielbiam ciepło i nienawidzę marznąć, a zimną to się zazwyczaj marźnie, ognisk robić nie można i nocek w namiotach też nie. Jednak zimna to ładna jest, jak tak biało i jasno. W tym roku wyjątkowo ładnie to wygląda, a wszystko psuje śnieg posypany piachem. A co jest gorsze? Sól, która sprawia, że owszem, śnieg topnieje, ale ta ciapa jest jeszcze gorsza niż śnieżek.
OdpowiedzUsuńWiktor to mądry człowiek, realista z przyszłościowym poglądem na świat. Ma trochę sztywne zasady, no i może to nieco bym zmieniła. Albo ma takie zasady, bo to teorie, jednak wiadomo, że w praktyce to wszystko inaczej wygląda. Zawsze tak jest. Dobrze jednak zrobił z tym, że nie jest z Gośką, bo taki związek na siłę, dla dziecka, nie ma żadnego sensu.
W ankiecie obok zagłosowałam na Wiktora, chociaż interesuje mnie też wychowawca klasy Katriny. Mało go znamy, ale wydawał się miły, więc skłaniałabym się do Wiktora albo właśnie tego nauczyciela.
Na dziś to wszystko, jak zwykle było świetnie. Czekam na ciąg dalszy!
CM Pattzy
No i od soli jeszcze butki się niszczą ;-( Niedługo jednak lato, więc może o tym nie myślmy, choć przyznam, że miło mi się tak dla odmiany o zimie czytało. Mam nadzieję, że koleżanka wybaczy, iż podpiąłem się do jej komentarzyku.
UsuńLubię Wiktora. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale go lubię i facet zawiera w sobie wiele moich własnych poglądów, co jest niesamowite, bo zazwyczaj spotykam się na blogach z postaciami, które myślą zupełnie odwrotnie niż ja. Jedno co bym stwierdził, to że jest odrobinę za surowy, ale jednak to pewnie wynika z jego zawodu, bo już prywatnie podpytałem i wiem czym się ten facet zajmuje. Jednak ciągle mam do niego szacunek, przede wszystkim za to, że choć nie jest z matką własnego dziecka to tej matce tego dziecka pomaga i finansowo i w wychowaniu i właśnie taką rozmową, co wiele znaczy, takim dzieleniem się obowiązkami. Pokazał facet klasę.
Wiktor i Gośka inaczej wychowują Julkę. Przy Wiktorze Julka może sobie na mniej pozwolić. Może jakby Gośka była bardziej stanowcza to jej by bardziej słuchała.
OdpowiedzUsuńWiktor chce dla swojej córki jak najlepiej i pomaga jej i Gośce jak może. To dobrze z jego strony.
Będę czytać dalej.
Ech, Wiktor z Romanem to naprawdę nie mogą się dogadać, więc pewnie rzeczywiście pozostaje im tylko unikać siebie nawzajem, jak tylko się da :) Trochę biedna Klarcia, że tak ją zostawili. W ogóle bardzo fajnie wplotłaś tutaj te nawiązania do dzieciństwa Wiktora <3 W sumie to naszła mnie taka myśl, że Wiktor z Romkiem tak się nie dogadują, bo są do siebie po prostu całkiem podobni. Fakt, nieco inne mają poglądy, ale generalnie obydwaj mają swoje zasady i się ich mocno, ale to mocno trzymają…
OdpowiedzUsuńCo do Małgorzaty… Hmm… zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego w ogóle myślała o tym, by sądownie domagać się od Wiktora kasy. Ok, gdyby oni się nie dogadywali, gdyby Wiktor był tym rodzajem pseudotatusia, co to tylko wysyła daną sumkę co do grosza i bajo… Ale on naprawdę, jeśli trzeba dokłada się, opiekuje Julką… Ot, teraz choćby zachował się naprawdę super, przyjeżdżając, gdy Gośka go o to poprosiła i jeszcze zadecydował, że na tyle o ile sam będzie miał możliwość, wesprze ją. Także takie straszenie i mieszanie nieco bez potrzeby.
Pozdrawiam!
W tym rozdziale zapałałam do Wiktora większą sympatią, przez jego poglądy i podejście. Wcześniej myślałam, że on to taki, że radź sobie sama, ja dam tylko na dzieciaka, ciebie utrzymywać nie mam zamiaru. On mnie jednak pozytywnie tu zaskoczył i tym sobie zapulsował. Co do Gosi, to mam trochę wrażenie, że ona żałuję, że z Wiktorem jej nie wyszło, choć nie zawsze miałaby z nim lekko. Ten facet jest niesamowicie męski i taki, przy którym nie ma powodu się bać, ale ma swoje wady, chociażby ta zasadniczość… Gosie i Julkę może by tym utrzymał w ryzach, nawet jestem pewna, że by tak było, ale Kati zdecydowanie nie podoła, przynajmniej nie do tego stopnia, do jakiego by chciał.
OdpowiedzUsuń