Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

czwartek, 21 stycznia 2016

#10

Rozdział 9
Tylko i aż odpowiedzialność

Słońce wzeszło na niebo, zdawałoby się później niż zwykle. Muskało swymi promieniami brudne chodniki, które dozorcy i mieszkańcy posesji zdążyli już posypać piaskiem lub popiołem. Wszystko po to, by uniknąć mandatu od straży miejskiej albo nie przyprawić komuś, bądź sobie, szkody w postaci złamanej nogi. Wiktor Gawryluk, który właśnie przecierał dopiero co otworzone oczy i spoglądał w nisko umiejscowione okno, znajdujące się dokładnie naprzeciw, był przeciwny takim praktykom, chociaż nie do końca, bo o ile robienie ścieżek, czy sprawianie, by chodnik nie był za śliski doskonale rozumiał, to już z odśnieżaniem całych podwórek lub traktowaniu bieli parków żółtym piaskiem, całkiem się nie godził. Uważał to, po prostu, za psucie zimy, czyli za zabieranie tej porze roku swojego uroku, bo nie dość, że śniegu, z roku na rok, w Polsce było coraz mniej, to gdy się w końcu pojawiał, to zaraz ktoś go odrzucał na pobocze za pomocą łopaty albo przykrywał piachem. Dla niego, to było niedorzeczne. Podrapał się po swędzącej skórze głowy, uznając, że przydałoby się umyć włosy i zwlekł się z łóżka. Ciągle znajdował się w domu rodziców i mając świadomość, że co poniedziałki, ojciec chodził do sąsiada, doglądać win domowej roboty, bimbrów i naleweczek, postanowił zejść na śniadanie. Wiedział, że gdy jego rodzic spotka się ze starym Maciejewskim, to rozgadają się do, co najmniej, wczesnego południa, przy okazji rozgrywając partyjkę szachów albo grając w tysiąca. Wspominał momenty, gdy, jako mały chłopiec, był wysyłany przez matkę, właśnie po to, by ojca przyprowadził, bo jak sama rodzicielka mówiła niedługo obiad, a jego jeszcze nie ma. Wyjątkami, oczywiście były dni, gdy pan Roman był w pracy, a nie u sąsiada. W takich dniach obiad odbywał się bez niego albo raczej, obiady były dwa – jeden wcześniej, a drugi później. Dotarło do niego, że to było nawet miłe, że w chwili gdy on i jego rodzeństwo wrócili ze szkół lub przedszkoli, to zazwyczaj pierwsze co ich wtedy spotykało w domu, to był garnek z ciepłą zupą, położony na środku kuchennego stołu. Pod garnkiem znajdowała się drewniana podkładka, taka cienka, wycięta z pieńka, aby uniknąć odparzenia stołu. I o ile latem, żadne z nich, raczej nie miało apetytu na ciepły posiłek, o tyle zimą, taka zupa świetnie się sprawdzała na rozgrzanie po przymusowych dwóch kilometrach spaceru, gdyż tyle właśnie mieli do pokonania, on i Marcin, aby ze szkoły dotrzeć do domu. Czasami, gdy Klara jeszcze chodziła do przedszkola i matka ani ojciec nie odebrali jej wcześniej, to oni musieli dokładać sobie drogi i w pewnym momencie skręcić w lewo, podążyć na koniec dróżki, która krótka nie była i zabrać siostrę oraz pozwolić jej z sobą wrócić do domu. Pamiętał dzień, gdy Klara marudziła, że bolą ją nóżki i nie będzie dalej szła. Oni więc poszli sami, nawet specjalnie przyspieszyli, licząc na to, że dziewczynka się zlęknie i w końcu za nimi pobiegnie. Ona jednak usiadła na murku i z upartością wyczekiwała, aż Marcin i Wiktor po nią wrócą, a potem, na zmianę, będą ją nieśli na barana albo na rękach. W efekcie do domu wrócili bez siostry, matka się przelękła i wybiegła na jej poszukiwanie. Znalazła córkę całą przemarzniętą i zapłakaną, przyniosła ją i ogrzała, jednocześnie na nich pokrzykując, jakimi są nieodpowiedzialnymi gówniarzami. Wiktor pamiętał, że ojciec do sprawy podszedł zupełnie inaczej niż matka. On nie rozstrzygał, jak to dokładnie było i kto miał rację, nie pytał czy oni szli za szybko i przez to Klara nie chciała iść z nimi, ani czy dziewczynka mówiła im, by poczekali. Dla niego, w takich chwilach, odpowiedzialność była zbiorowa, a więc dzielili ją we troje.
Wiktor Gawryluk odgonił od siebie wspomnienia, wszedł do łazienki, tej znajdującej się na piętrze, w celu załatwienia swoich potrzeb i przemycia twarzy oraz schlastania włosów odrobiną zimnej wody. Wytarł się w biały ręcznik we wzór żółtych słoneczników, który pasował do papierowej tapety, przyklejonej przy lustrze oraz na tej ścianie gdzie mieściły się drzwi. Reszta była w jasnych, kremowych, niemal białych płytkach. Ze dwie takie płytki były stłuczone, zresztą, tapeta w kilku miejscach też była przedarta, a w narożnikach wyraźnie wymagała podklejenia. Mężczyzna po wyjściu z łazienki, zszedł na śniadanie. Przywitał się z matką, jak zwykle muśnięciem w policzek i zasiadł do stołu. Szybko przed nim pojawił się mały talerzyk, a nieopodal koszyk ze świeżym pieczywem.
Jeszcze ciepły, dopiero wyciągnięty z piekarnika – oznajmiła Helena, wskazując na niedawno wypieczony chleb.
Świetnie. – Wiktorowi aż zaświeciły się oczy, a usta ułożyły się w kształt szczerego, promiennego uśmiechu. Ciepły chleb, zwłaszcza taki posmarowany samym masłem i popijany ciepłym kakaem albo kawą zbożową, też był elementem jego wspomnień z dawnych, minionych lat.
Tym razem jednak nie miał czasu długo delektować się smakiem ani chleba, ani kakaa, bo ledwie zjadł kromkę i wykonał kilka łyków czekolady na gorąco, a już telefon mu przeszkodził i był zmuszony w pośpiechu zaciągnąć buty, założyć płaszcz i wyjść.
Droga przemierzona samochodem nie trwała długo. O tej godzinie ulice były niemal puste, bo miasto nie należało do największych, a ludzie już dawno porozwozili się do prac, a swoje pociechy pozostawili w szkołach, przedszkolach i żłobkach, czasami u opiekunek albo dziadków. Wiktor Gawryluk więc szybko znalazł się na starym, szarym blokowisku, gdzie zamieszkiwała jego córka, wraz ze swoją matką. Zaparkował na parkingu, nieopodal śmietników i ruszył w doskonale znanym mu kierunku, do środkowej klatki, trzeciego z bloków, jeśliby liczyć od niewielkiego ryneczku, na którym co rano można było kupić owoce, warzywa, wędlinę, ryby, chleb, a nawet skarpetki. Zadzwonił na domofon, bo pomimo że znał kod, to nie czuł się zobowiązany do wchodzenia, jakby był u siebie. Gośka mu otworzyła, zarówno drzwi klatkowe, jak i te mieszkaniowe.
Cześć – przywitał się jako pierwszy i zaczął pozbywać się odzieży wierzchniej.
Odwiesił czarny płaszcz na duży, wiszący wieszak, który zajmował większą część jednej ze ścian niewielkiego przedpokoju. Na podłodze umiejscowiona była długa wycieraczka, wchłaniająca wilgoć i błoto, a pod nią, znajdował się popielaty gumolit we wzór kamieni.
Nie wchodził do pokoju, od razu skierował się do niewielkiej, ale przytulnej kuchni, gdzie na podłodze, na jasnobrązowych, nieco nierówno położonych płytkach, znajdowała się duża ilość ręczników, szmat i ścierek, z których niemal wszystkie aż ociekały wodą.
Przepraszam, że cię fatygowałam – odezwała się Małgorzata, stojąca ze splecionymi na piersi rękoma. Oparła się o futrynę i obserwowała, jak ojciec jej córki podwija rękawy koszuli w drobną, zielono-czarną kratkę.
Nic nie szkodzi – odparł i przykucnął, by móc zajrzeć do szafki pod zlewem. – Błota ci nanoszę – stwierdził, dotykając poszczególnych, plastikowych rur.
Trudno. Wytrę. – Uśmiechnęła się i napomknęła, że zaproponowałaby kawy, ale jak tylko odkręca którykolwiek z kurków, to cieknie nie tylko z kranu, ale także dołem.
Wiktor sprawdził czy to co mówi jest prawdą. Nie było tak, że jej nie wierzył, ale chciał zobaczyć jak to wygląda na własne oczy, by móc ocenić sytuację i zobaczyć co nie gra w tych rurach jak powinno. Poza tym miał ochotę na tę kawę, więc przy okazji też napełnił czajnik wodą, tak akurat na dwie szklanki.
Masz, zrób – wydał polecenie, czym wprawił ją w lekkie rozbawienie.
Tyle lat, a ty nic się nie zmieniłeś. Nadal kobieta do garów, a mężczyzna...
Jak chcesz, to możemy się zamienić – przerwał jej znacząco, wyprostował się i wskazał obiema dłońmi na szafkę kuchenną.
Nie, nie, ja jednak zrobię tej kawy. – Przymrużyła oczy, odpaliła palnik starej, gazowej kuchenki za pomocą zapalarki i korzystając z wolnej chwili, związała swoje farbowane na koniakowo włosy w nieduży kucyk. – Julka ma wycieczkę – napomknęła. – Na spotkaniu dla rodziców mówili – dodała, bo po zerknięciu na Wiktora, spotkała się z jego pytającym, pełnym niewiedzy spojrzeniem.
Była wywiadówka a ja nic o tym nie wiem? – dopytywał, jednocześnie stwierdzając w myślach, że odpływ działa jak należy, i że to z rurami doprowadzającymi wodę jest problem.
A przyszedłbyś?
Co się głupio pytasz? – niemal warknął. – Przecież zawsze jestem. Właściwie zawsze jesteśmy razem, z wyjątkami, gdy ty musisz być w pracy albo mnie akurat nie ma na miejscu lub godzina mi się ze zmianą pokrywa. Pytanie całkiem bezsensu, bo oczywiste, że gdybym mógł i przede wszystkim wiedział, to bym był. Co to za wycieczka?
Yyy y, w góry – odpowiedziała po chwili namysłu, bo musiała przetrawić jego przydługawy, wcześniejszy wywód. – Czterysta złotych, jadą w czerwcu.
I mówią o tym w lutym? – zdziwił się.
Bo można płacić na raty, po stówce.
To akurat mądre – przyznał. – Ile mam ci się dołożyć? – zapytał i wstał z kolan na równe nogi. Spodnie teraz w kilku miejscach miał zmoczone wodą, ale ani trochę się tym nie przejmował.
Nic, nic, za wycieczkę postaram się zapłacić sama, bo sto złotych na miesiąc, to nie jest jakoś dużo. – Sięgnęła po kubki, z których każdy był w innym kształcie oraz kolorze i zaczęła nasypywać do nich po dwie łyżeczki czarnej, zwyczajnej kawy. – Ty byś mógł Julkę na tę wycieczkę okupić.
W sensie co kupić? – zapytał, siadając na jednym ze standardowych, staromodnych taboretów.
Śpiwór kazali mieć – odpowiedziała, zalewając kawę wrzątkiem wprost z czajnika w czerwonym kolorze i w białe groszki, miał nieco okopcony dół. – Walizki też Jula nie ma, bo się zepsuła, więc albo jej jakąś pożyczysz, albo nie wiem.
Kupię jej, by już miała na później – przerwał. – Coś jeszcze?
Jakieś wygodne ubranie. Dresów właściwie prawie wcale nie ma, a po górach, to chyba w dżinsach niewygodnie. Jedna kurtka też jej ostatnio siadła, a powinna mieć jakąś na zmianę. No i ze dwie stówy w łapę.
Chyba po łapie – zażartował. – Ze dwie stówy w łapę – powtórzył. – Dzieciakom to się teraz w głowach przewraca. Ty pamiętasz czasy, gdy się zbierało na parę dżinsów?
No – przyznała z lekkim uśmiechem i także usiadła przy stole. – Tygodniami – dodała.
Miesiącami czasami, w zależności od tego, ile reszty zostawało z zakupów, po które wysyłali.
No, ty miałeś gorzej, bo ja w domu byłam właściwie sama.
A mnie ubiegali. Marcin, to już od rana się pytał, kiedy on będzie mógł iść do sklepu i by pamiętali, że to właśnie on, koniecznie on chce iść do tego sklepu – wspomniał z rozbawieniem.
Czasy się zmieniają.
To pewne, już się znacznie zmieniły. Nie jestem tylko przekonany co do lepszości tych czasów, jak i tych, które dopiero idą. – Zrobił łyk gorącej kawy. – Kupię to czego będzie potrzebowała. Znaczy, zabiorę ją do sklepu i sama wybierze to czego chce, w granicach rozsądku, bo zwróćmy też uwagę na to, że mieszkamy w Polsce, a wcale nie mamy zagranicznych pensji. Poza tym, nie chcę, by moja jedyna córka była rozpuszczona.
Już nie przesadzaj.
Co nie przesadzaj? Łażą potem takie bachorzyska, co myślą, że mama i tata będą wieczni. Ja chcę, by moja córka sobie dała radę, nawet gdy mnie i ciebie zabraknie. By była po prostu ogarnięta, a nie... dzieci teraz dostają wszystko od rodziców, postawę mają wręcz roszczeniową, że chcą, że im się należy i musi być, a szacunku nie mają za grosz.
Julia cię szanuje – wtrąciła.
Bo wie co bym zrobił, gdyby nie szanowała, tak więc tak, mnie szanuje, a nawet jeśli nie, to chociaż udawany szacunek mi okazuje i na tyle dobrze udaje, bym się nie domyślił. Pytanie tylko czy szanuje ciebie?
O co ci chodzi?
O to, że mówi, że matka się czepia, że ją wkurza...
Każde dziecko tak mówi – przerwała.
Może i tak, ale ona nie jest każde dziecko, ona jest twoje dziecko. Rób swoje i nie patrz się na innych.
Teraz będziesz mi udzielał porad wychowawczych!? – wybuchnęła i pod wpływem irytacji, ledwie powstrzymała się przed wstaniem z miejsca.
Nie denerwuj się – powiedział cicho, by nie wkurzyć Gośki jeszcze bardziej. – Nie mówię, że ją źle wychowujesz, tylko że jesteś za miękka. Zwłaszcza, że twój brat i jego żona, nieustannie ją rozpieszczają. Ryknij po prostu czasem, korona jej z głowy od tego nie spadnie.
Czyli mam być jak ty? – podłapała, odgarniając za długą już grzywkę za ucho.
Nie do końca, ale nie pozwól, by dziecko tobą rządziło. Choćby głupi przykład, gdy ona chce gdzieś iść wieczorem, do koleżanki czy coś i mówi ci, że lekcje odrobiła, to zrobiła, i to jeszcze zrobiła, i ona wychodzi, bo jej się należy. Czasami trzeba się nie zgodzić dla zasady.
Dla zasady?
Tak i nie trzeba się z tego tłumaczyć. W moim świecie, to dzieci tłumaczą się rodzicom, a nie rodzice dzieciom. Po prostu nie wychodzisz, chcę byś została w domu i koniec, tyle wystarczy. Naprawdę, Gośka, nie trzeba niczego więcej.
Nie będę tego nawet komentowała. Z resztą, nawet jakbym chciała tak zrobić, to bym nie potrafiła. Oni zaraz, by mnie wszyscy przegadali – poskarżyła się. – A Bartek to już w ogóle.
Właśnie. Ona ciągle jest u Malwiny i Bartka, jeździ z nimi na wakacje, czasami gdzieś na weekend, oni ją rozpuszczają, bo u nich, to ma wszystko na pstryknięcie palcem, i potem jest problem.
Mam jej zabronić do wujka jeździć?
Nie, no coś ty? Po prostu... to co u nich to u nich, to co u ciebie, to u ciebie. W ogóle, to mogliby się wziąć za swoje dzieci, może wtedy, by się od naszego, choć odrobinę, odkleili. Swoje, by sobie mogli wychowywać jak zechcą, ja tam nikomu się nie wtrącam.
Swoją drogą, ciekawe czemu nie mają. Czy nie chcą, czy nie mogą?
Może mogą i chcą, a i tak coś nie gra. Wiesz jak to jest w życiu? – zapytał, tylko po to, by móc samemu udzielić odpowiedzi na to pytanie. – Ci co chcą, mają możliwości, warunki, są małżeństwem, to nie mają, a ci co nie chcą, tacy my na przykład, to i bez szczególnych starań, i przykładania się, zostają rodzicami. – Zaśmiał się lekko, jakby było to co najmniej żartem.
Żałujesz? – zapytała śmiertelnie poważnie.
Wiktor przez chwilę się zasępił, zamyślił, ale trwało to dosłownie kilka sekund.
Na początku. Na początku żałowałem. Byłem młody, a dziecko to odpowiedzialność, nie tylko na zasadzie bycia przy nim, ale także finansowa. Poza tym dziecko nie poczeka. Wszędzie masz terminy, nawet na szczepieniach. Na zakup wyprawki do szkoły, to musi być na dany termin, nikomu nie dasz kwitku z napisem: za kilka miesięcy, jak złapię fuchę czy gdzieś dorobię. Poza tym żałowałem, bo ona nigdy nie miała pełnego domu, nie byliśmy razem i nie planowaliśmy razem być.
Mogliśmy...
Nie – przerwał szybko i pokręcił głową. – Nic by z tego nie wyszło, Gośka. Narobilibyśmy dziecku tylko niepotrzebnych nadziei, przyzwyczaili je do tego, że jesteśmy razem, że się kłócimy, że sypiamy w jednym łóżku, a potem trzach, jak bańka mydlana i zupełnie inna rzeczywistość, inny świat.
Chodzi o to, że byśmy się kłócili?
Nie, nawet nie chciałbym być w związku, gdzie nie ma awantur. To normalne, że ludzie się sprzeczają, mają inne zdania, krzyczą na siebie. Póki nie jest to codzienność i póki się nie obrażają, nie wyzywają od najgorszych i nie rzucają w siebie przedmiotami, to dziecku nie szkodzi jak się takiemu czemuś przysłuchuje. W końcu, kiedyś też będzie się kłócić z kolegami w piaskownicy, z młodszym rodzeństwem, potem z pierwszym chłopakiem czy tam dziewczyną. Nie ma sensu dziecku tworzyć kloszu i udawać, że rodzina nigdy się nie sprzecza, każdy każdego rozumie, zawsze wysłucha, nigdy nie zgani, nigdy nie krzyknie, nigdy nie skrytykuje. W końcu ani ty, ani ja, nie mamy farmy w Nibylandii i nie hodujemy skrzydlatych jednorożców, tak?
No, to fakt.
Mnie po prostu chodzi o to, że ważniejsze niż pełna rodzina jest to, by dzieciak miał stabilizację, a nie schodzenie się dla niego, potem rozstania, powroty, śluby, rozwody, kolejne powroty. Bądźmy poważni, jak decyzja o byciu razem, to na całe życie. – Poczuł, że zaschło mu w gardle, więc napił się kawy, wypijając niemal całą zawartość kubka, pozostawiając jedynie fusy i postanowił powiedzieć coś jeszcze. – Ale na początku, pytałaś się mnie czy żałuję, że ją mam. Nie, Gośka. Nie żałuję. Kiedyś tak, być może miałem różne myśli, ale teraz wydaję mi się, że Bóg jednak ma na każdego plan. Być może wiedział, że ja i ty... że żadne z nas albo być może tylko ja, nigdy się z nikim nie zwiąże, nie założy rodziny w sposób normalny i postanowił jednak nie odbierać mi uroków bycia ojcem.
Skąd pomysł, że nigdy się z nikim nie zwiążesz? – zapytała zdziwiona.
Nawet jeśli, to mam już trzydzieści trzy lata. Zanim kogoś poznam i zanim z tym kimś pobędę, to miną z dwa lata. Stuknie mi już trzydzieści pięć. Zanim zamieszkamy razem, zaplanujemy ślub, weźmiemy go i pobędziemy trochę sami, to miną kolejne dwa albo trzy lata. To już trzydzieści osiem, nie?
No, według twoich wyliczeń – przyznała.
No więc? Zanim zajdzie w ciąże, bo nie zawsze to jest na pstryknięcie palcem, do tego dochodzi jeszcze dziewięć miesięcy oczekiwań. Nie chcę być czterdziestolatkiem z niemowlakiem. Wtedy to już będę wypatrywał wnuków, a nie sam się pakował w pieluszkowanie własnych. Jeśli więc się z kimś zwiążę, to albo z kobietą co nie ma dzieci i będzie pewna, że nie chce ich mieć, albo z kobietą co ma dziecko. Zresztą, to byłby bardzo dobry układ.
Tak? Chciałbyś wychowywać nieswoje dziecko? – zdziwiła się.
Jeśli ona zaakceptowałaby Julkę, postarałaby się ją pokochać, może nie jak matka, ale jak ciotka, to tak, ja też wtedy mógłbym być takim wujkiem, choć wolałbym, by to dziecko też było w wieku nastoletnim, a nie takie małe, bo to zawsze jest wtedy trudniej.
By cię polubiło?
Nie tylko – odpowiedział z krzywą miną. – Szkoda tego dziecka po prostu, chyba, że kobieta byłaby wdową. Bo taki maluch w zabawie na dwa domy, gdzie tata ma już nową żonę, mama nowego męża... galimatias to jest na mój rozum, a co o takim czymś może myśleć taki trzylatek? Dla niego, to taki bajeczny horror, bo on jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo to jest straszne co go spotkało. To jest zwyczajnie nienormalne. W życiu jednak powinny być jakieś... jakieś zasady, kolejne stopnie, a nie drogi na skróty, przeskakiwanie po dwa czy cofanie się, zawracanie, kombinowanie. Ja akceptuję rozwody, czy odejścia, rozstania, ale to wszystko musi mieć jakiś powód, a dziś ludzie wyjątkowo szybko dają sobie spokój. Wczoraj zakochani, dziś małżonkowie, jutro z dzieckiem na rękach, a pojutrze z papierami rozwodowymi. Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami. Instynkt to jedno, ale bądźmy jednak trochę bardziej konsekwentni we własnych wyborach, trwajmy w nich, a nie chodźmy pięćdziesięcioma drogami naraz.
Ja akurat zauważyłam, że to co ludzi kiedyś do siebie przyciągało, fascynowało, to po jakimś czasie bycia razem, to właśnie to staje się powodem ich sprzeczek.
Fakt. Banalny przykład dziewczynki z dobrego domu, co pokochała takiego złego chłopaka, bo ją wyciągnął spod klosza, pokazał dobrą zabawę, jakieś wyjazdy na gapę, jazdę samochodem po pijaku. Ją to fascynowało i podobało się, gdy była młoda, ale co gdy z takim założy rodzinę? Kolejny mandat za przekroczenie prędkości, będzie kolejnym powodem do awantury, bo lepiej byłoby tę kasę wydać na zaległe rachunki, niż płacić za własną głupotę. Ale to już, też błąd ludzi. Trzeba patrzeć przyszłościowo i widzieć u ludzi zalety, które pozostaną zaletami, a nie takie, które po jakimś czasie czy tam nawet latach, zamienią się w wady.
A teraz, powiedz mi lepiej co z tymi rurami? – Wskazała głową na szafkę od zlewozmywaka.
No właśnie... tu sprawa ma się nieco gorzej, bo... trzeba ci hydraulika. Tu nie chodzi o zmianę rur, jakieś dokręcenie. Trzeba wymienić tę rurkę metalową, co doprowadza wodę do kranu. Prawdopodobnie gdzieś pękła, więc wyjdzie na to, że trzeba będzie kłuć ścianę. Ja się w tym babrał nie będę, bo nie potrafię i jeszcze coś bardziej zepsuję niż naprawię, ale znam kogoś kto cię nie oszuka, i ci to zrobi.
Twój ojciec? – dopytywała z nadzieją.
Nie. Tyle to i on by nie potrafił, chociaż, większość zawsze robił sam, bo uważał, że nie będzie płacił komuś, kto odpierdoli fuszerkę...
A i tak, trzeba będzie po nim poprawiać jeszcze z pięć razy – dokończyła, doskonale znając powiedzenia swojego niedoszłego teścia. – Powiedz mi lepiej, ile mnie to będzie kosztować, bo ja mam stówę w portfelu, aż do wypłaty.
Wiktor wsparł głowę na dłoni, a łokieć położył na blacie stołu. Popatrzył w ciemne oczy kobiety, z którą niegdyś sypiał regularnie, a zaprzestał tego dopiero w chwili, gdy zaszła w ciążę. Uznał, że musi jej pomóc i pokryć koszty naprawy.
Ja się z nim rozliczę – powiedział w końcu.
Nie musisz. Znajdę dodatkową pracę albo zmienię tę co mam na inną, bo odcięli mi etat...
I będziesz bez wody do tego czasu? – dopytywał. – Daj spokój, zapłacę.
Pożyczysz – zaznaczyła.
Dam – podkreślił. – I nie tobie, choć tobie w pewnym sensie też, bo jesteś matką mojego dziecka, ale przede wszystkim Julce. To moje dziecko i musi mieć odpowiednie warunki. Jakby mnie nie było stać, nie miałbym czy coś, to byśmy kombinowali, pożyczali, ale że akurat mam, to przestań się unosić honorem, zwłaszcza, że ostatnio straszyłaś mnie podwyżką alimentów. Teraz w sumie wiem dlaczego – burknął niezadowolony i o mało nie spadł z krzesła. Na szczęście w porę sobie przypomniał, że taboret nie ma oparcia.
Co chcesz przez to powiedzieć? – warknęła krzykliwie.
Małgośka, bądźmy szczerzy. Przez tyle lat, nie chciałaś podwyżki, bo wiedziałaś, że to co ci daję, to jedynie na połowę wyżywienia Julii. Co do reszty, miałaś pewność, że gdy będę miał, to zawsze Julka będzie na pierwszym miejscu. Rozumiałem, że musi mieć się w co ubrać, mieć zabawki, coś słodkiego, potem, że potrzebny jest internet, telefon, doładowania. Zawsze dawałem jej tyle, ile mogłem. Jeśli straciłaś pracę, czy jakąś część ci zabrali, przez co masz niższą wypłatę i nie masz na jakąś ratę, naprawę, rachunek, czy cokolwiek, to po prostu powiedz. Nie szarpmy się jak idioci przed sądem, bo to nie ma sensu. Nawet najmniejszego sensu w tym nie widzę. – Przygryzł dolną wargę i mlasnął. – W takiej sytuacji, po prostu ci pomogę, na tyle na ile będę potrafił, nie na stałe, bo nie zamierzam utrzymywać dwóch domów, bo jesteś dorosła i musisz sobie radzić, no i nie jesteśmy razem, ale jakiś czas, miesiąc, dwa, trzy, czy nawet pół roku, dopóki nie staniesz na nogi, to okay, mogę na przykład dawać ci na cały czynsz, czy robić zakupy. Sama dobrze wiesz jakie mam zdanie o facetach, co jedynie płacą alimenty, a wszystko inne olewają i głupio by było, gdybyś wyciągnęła ode mnie w sądzie siedem czy osiem stów, mając świadomość, że wtedy nie będę Julki brał na zakupy co dwa tygodnie, że nie będę ładował jej komórki, i tak dalej. Co innego, gdybym jedynie płacił ci te dwieście pięćdziesiąt złotych, a wszystko inne zrzucał na ciebie. Właściwie, to mogę płacić stówkę więcej, bo wszystko idzie w górę.
Nic mu na to nie odpowiedziała, bo z pokoju dobiegł melodyjny sygnał smartphone. Wstała więc, czując jak wzrok Wiktora utkwiony w jej pupie, wciśniętą w czarne legginsy, odprowadza ją niemal do samego końca. Odebrała, gdyż dzwonili ze szkoły Julii, a takiego telefonu nie mogła zignorować. Wychowawczyni powiedziała, że trzynastolatka źle się czuje i dopytywała czy ktoś ją wcześniej odbierze, czy może ma wypuścić dziecko na odpowiedzialność rodzica samo do domu.
Niech pani moment poczeka – rzuciła niechlujnie do słuchawki i ponownie pojawiła się w kuchni. – Wiktor, odbierzesz teraz Julkę? Dzwonią ze szkoły, że się źle czuje.
Mężczyzna przytaknął ruchem głowy.
Oczywiście – odpowiedział i nie czekając na to aż jego żona zakończy rozmowę, po prostu wstał, wstawił brudne kubki do zlewu, zdjął swój płaszcz z wieszaka i wyszedł z mieszkania. Odzienie wierzchnie zakładał na siebie podczas przemierzania klatki schodowej, a zapinał w drodze do samochodu. Wsiadł za kółko i ruszył z zamiarem dotarcia pod publiczną szkołę podstawową. – Nie zapina się, łazi bez czapki, bez szalika, a potem wielce zdziwiona, że chora jest – zamarudził wjeżdżając na parking.

6 komentarzy:

  1. Biedny Wiktorek, niedobrzy ludzie, psuje jedne, niszczą mu zimę, jak tak można, no jak? Chociaż muszę przyznać, że ja lubię zimę ze śniegiem, jak jest wszędzie tak jasno i biało, to ma swój urok niepowtarzalny, zwłaszcza wieczorem. No, ale nie będę zaprzeczać, że niezmiernie się cieszę, jak rano pomykam do pracy i chodniczek piaskiem jest wysypany.
    Zastanawiam się, czy Wiktor zszedłby na śniadanie gdyby ojciec był w domu, czy po prostu wyszedł i pojechał do siebie?
    Wik to przyzwyczajony jest, że obiadki w domu to kobieta powinna gotować i mężusiowi i dzieciom podawać, tak jak to robiła jego matka, ciekawa jestem czy gdyby był z Kati, to ona by mu tak te obiadki serwowała, jakoś sobie nie wyobrażam Kati w takiej roli, ale mogłoby być ciekawie, jej przyzwyczajenia kontra jego oczekiwania.
    W pierwszej chwili jak przeczytałam, że Gośka zadzwoniła do Wiktora, bo jej się powódź w kuchni zrobiła to pomyślałam, że to trochę dziwne, wszywać byłego zamiast hydraulika, ale później wyjasniło się, ona zwyczajnie kasy na tego hydraulika nie miała.
    Nie bedę ukrywać, że spodobała mi się postawa Wiktora, nie każdy facet przejąłby się, no a przede wszystkim nie każdy zaproponowałby, że zapłaci za naprawę, a nawet pomoże finansowo przez jakiś czas.
    Wydaje mi się, że Gośka raczej nie ma jakiejś nadzwyczaj roszczeniowej postawy wobec niego, nie wyciąga jakichś przesadnie wielkich alimentów. Ale z drugiej strony Wiktor oprócz alimentów na tyle na ile może to pomaga w utrzymaniu Julki.
    On ma dużo racji w tym, że teraz dzieciaki bardzo często mają wysokie wymagania względem rodziców. Uśmiałam się jak wspominali jak sami kiedyś zbierali na dżinsy z reszty od zakupów, Wik miał pod górkę bo w domu była konkurencja w postaci cwanego starszego brata. No i ma rację, że Goska nie powinna Julce na wszystko pozwalać, przed nim się hamuje, ale pred matka niekoniecznie, bo wie, że sobie może pozwolić, bo jej żadna kara z tego powodu nie spotka.
    Myślę, że Gośka bardzo chętnie stworzyłaby z Wikiem rodzinę, niby przyznaje mu rację, że tak jest lepiej, że nie są razem, że nie stworzyli pozorów tylko ze względu na córkę, ale odnoszę wrażenie, że ona pomimo wszystko ma do niego żal o to, że nie chciał nawet spróbować, bo ona by chciała, tak jakby była dobra do sypiania, ale już nie do tego żeby być jego żoną.
    Coś mi się zdaje, że Julka wysłucha reprymendy od ojca, za chodzenie w rozpiętej kurtce, bez czapki i szalika, Wik sobie tego nie daruje.

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak! Piach wszędzie denerwuje. Osobiście zimy nie lubię, bo uwielbiam ciepło i nienawidzę marznąć, a zimną to się zazwyczaj marźnie, ognisk robić nie można i nocek w namiotach też nie. Jednak zimna to ładna jest, jak tak biało i jasno. W tym roku wyjątkowo ładnie to wygląda, a wszystko psuje śnieg posypany piachem. A co jest gorsze? Sól, która sprawia, że owszem, śnieg topnieje, ale ta ciapa jest jeszcze gorsza niż śnieżek.
    Wiktor to mądry człowiek, realista z przyszłościowym poglądem na świat. Ma trochę sztywne zasady, no i może to nieco bym zmieniła. Albo ma takie zasady, bo to teorie, jednak wiadomo, że w praktyce to wszystko inaczej wygląda. Zawsze tak jest. Dobrze jednak zrobił z tym, że nie jest z Gośką, bo taki związek na siłę, dla dziecka, nie ma żadnego sensu.
    W ankiecie obok zagłosowałam na Wiktora, chociaż interesuje mnie też wychowawca klasy Katriny. Mało go znamy, ale wydawał się miły, więc skłaniałabym się do Wiktora albo właśnie tego nauczyciela.
    Na dziś to wszystko, jak zwykle było świetnie. Czekam na ciąg dalszy!
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i od soli jeszcze butki się niszczą ;-( Niedługo jednak lato, więc może o tym nie myślmy, choć przyznam, że miło mi się tak dla odmiany o zimie czytało. Mam nadzieję, że koleżanka wybaczy, iż podpiąłem się do jej komentarzyku.
      Lubię Wiktora. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale go lubię i facet zawiera w sobie wiele moich własnych poglądów, co jest niesamowite, bo zazwyczaj spotykam się na blogach z postaciami, które myślą zupełnie odwrotnie niż ja. Jedno co bym stwierdził, to że jest odrobinę za surowy, ale jednak to pewnie wynika z jego zawodu, bo już prywatnie podpytałem i wiem czym się ten facet zajmuje. Jednak ciągle mam do niego szacunek, przede wszystkim za to, że choć nie jest z matką własnego dziecka to tej matce tego dziecka pomaga i finansowo i w wychowaniu i właśnie taką rozmową, co wiele znaczy, takim dzieleniem się obowiązkami. Pokazał facet klasę.

      Usuń
  3. Wiktor i Gośka inaczej wychowują Julkę. Przy Wiktorze Julka może sobie na mniej pozwolić. Może jakby Gośka była bardziej stanowcza to jej by bardziej słuchała.
    Wiktor chce dla swojej córki jak najlepiej i pomaga jej i Gośce jak może. To dobrze z jego strony.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech, Wiktor z Romanem to naprawdę nie mogą się dogadać, więc pewnie rzeczywiście pozostaje im tylko unikać siebie nawzajem, jak tylko się da :) Trochę biedna Klarcia, że tak ją zostawili. W ogóle bardzo fajnie wplotłaś tutaj te nawiązania do dzieciństwa Wiktora <3 W sumie to naszła mnie taka myśl, że Wiktor z Romkiem tak się nie dogadują, bo są do siebie po prostu całkiem podobni. Fakt, nieco inne mają poglądy, ale generalnie obydwaj mają swoje zasady i się ich mocno, ale to mocno trzymają…
    Co do Małgorzaty… Hmm… zupełnie nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego w ogóle myślała o tym, by sądownie domagać się od Wiktora kasy. Ok, gdyby oni się nie dogadywali, gdyby Wiktor był tym rodzajem pseudotatusia, co to tylko wysyła daną sumkę co do grosza i bajo… Ale on naprawdę, jeśli trzeba dokłada się, opiekuje Julką… Ot, teraz choćby zachował się naprawdę super, przyjeżdżając, gdy Gośka go o to poprosiła i jeszcze zadecydował, że na tyle o ile sam będzie miał możliwość, wesprze ją. Także takie straszenie i mieszanie nieco bez potrzeby.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. W tym rozdziale zapałałam do Wiktora większą sympatią, przez jego poglądy i podejście. Wcześniej myślałam, że on to taki, że radź sobie sama, ja dam tylko na dzieciaka, ciebie utrzymywać nie mam zamiaru. On mnie jednak pozytywnie tu zaskoczył i tym sobie zapulsował. Co do Gosi, to mam trochę wrażenie, że ona żałuję, że z Wiktorem jej nie wyszło, choć nie zawsze miałaby z nim lekko. Ten facet jest niesamowicie męski i taki, przy którym nie ma powodu się bać, ale ma swoje wady, chociażby ta zasadniczość… Gosie i Julkę może by tym utrzymał w ryzach, nawet jestem pewna, że by tak było, ale Kati zdecydowanie nie podoła, przynajmniej nie do tego stopnia, do jakiego by chciał.

    OdpowiedzUsuń