Rozdział 8
Nie drażnij kotka, bo
lwa zbudzisz
Szłam
przy płocie, bo szkoła umiejscowiona była za pewnym zakrętem,
który prowadził na szczere pola, tak więc, tylko trzymając się
tego płota mogłam dostać się na główną drogę, a potem nią
szorować do pobliskiej wsi, która była nieco większa, więc była
szansa, że tam złapie jakiś autobus, a jeśli nie autobus, to być
może choćby stopa na kciuk. Ledwie wyłoniłam się zza murku, a
dostrzegłam tam Wiktora, wspartego o jeden z filarów butem. Palił
papierosa i widać było, że dygocze z zimna.
– Świetnie,
że już jesteś – rzucił, zgaszając na wpół wypalonego szluga
i przykładnie wrzucając niedopałek do kosza na śmieci, pomimo że
naokoło niego było kilkanaście takich niedopałków, plamiących
biały śnieg.
– Czemu
nie stałeś gdzie ci kazałam?! – wydarłam się na niego, bo coś
w moich żyłach zdawało się wrzeć tak mocno, iż myślałam, że
za moment cała eksploduję.
Jego
spokój mi nie pomagał, wręcz powalał mnie na łopatki, w
negatywnym znaczeniu tego zwrotu, a on dalej, jak gdyby nigdy nic,
tak sobie stał, z obwiązanym wokół szyi szalikiem i w zapiętym
do przedostatniego guzika płaszczu.
– Tam
nie wolno było stać. Musiałem przeparkować – oznajmił. –
Oczywiście, mogłem wjechać na teren szkoły, ale nie chciałem się
użerać z bramą. Zostawiłem tam – wskazał na budynek, w którym
mieściła się jakaś pipidówka, czyli bar z zapiekankami, innymi
fast foodami i oczywiście z piwem. – Postawiłem tylko samochód i
wyszedłem po ciebie byś mnie nie szukała. – Spojrzał w moje
załzawione oczy, choć ja ze wszystkich sił, starałam się ukryć
oznaki swojej słabości, spowodowane głównie bezsilnością i
brakiem rozwiązań.
Zacisnęłam
szczęki, zazgrzytałam zębami i zapytałam z pretensją:
– To
dlaczego nie czekałeś przy szkole, tylko tutaj, za rogiem, gdzie
cię nie widać!?
– Czekałem
przy szkole, ale ty długo nie wracałaś, to postanowiłem zapalić.
– A
tam nie można było? – dopytywałam, ledwie wierząc w to co
słyszę.
– No
właśnie nie, tabliczka była.
Nie
no, Fałszywka z pewnością był jedynym człowiekiem jakiego
znałam, który przejmowałby się takimi tabliczkami informacyjnymi,
jak zakaz palenia. Byłam zwyczajnie w szoku, ale nie chciałam
dłużej marznąć, więc wskazałam na jego Jeepa.
– Chcę
już jechać do domu – warknęłam, zmierzając jako pierwsza
zlodowaciałym chodnikiem. Przy każdym kroczku uważałam, by się
nie wywalić. Więc sobie tak drybiłam drobnymi kroczkami, starając
się to czynić najszybciej jak to tylko było możliwe.
Czułam
na sobie czyjś wzrok i to taki natarczywy, że wręcz aż
napastujący. Odwróciłam się i zatrzymałam, a Wiktor niemal
natychmiast uniósł nieco wyżej głowę, a wzrok nakierował na
moją twarz. Wiadome było, gdzie patrzył się wcześniej.
– Możesz
iść równo ze mną? – zapytałam, ale tak naprawdę, to nie
oczekiwałam odpowiedzi, a że zrobi tak jakby wymagało poczucie
przyzwoitości.
– Oczywiście,
jak sobie życzysz – odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem i
przyspieszył, by znaleźć się obok mnie.
Oczywiście
nadal Fałszywka znajdował się nieco z tyłu, ale już nie na tyle,
by móc się bezkarnie i bez mojej wiedzy lampić na moją pupę. Na
moje trzy drobne kroczki, on stawiał jedno pewne kroczysko, aż w
końcu znaleźliśmy się przed jego umorusanym autem. Chwyciłam za
klamkę i chciałam otworzyć, ale powstrzymał mnie stanowczym,
aczkolwiek niekrzykliwym:
– Zaczekaj.
Wiktor
wsparł dłoń na szybie, a potem wcisnął kluczyk do zamka.
Pooperował nim troszeczkę i otworzył drzwi, wycisnął ten taki
kołek, co znajdował się przy szybie i zapewniał automatyczne
zamykanie, w starszych modelach samochodów, czyli w takich jaki i on
posiadał.
– Zanim
wsiądziemy i odjedziemy, otwórz drzwi, i zamknij, jak należy,
dziesięć razy.
Z
początku myślałam, że on żartuje, bo jego ton był taki
spokojny, wręcz stricte opanowany. Wpatrywałam się w jego twarzy,
licząc na to, że za moment nie uda mu się utrzymać powagi i
pierdolnie gromkim śmiechem, ale na nic takiego się nie zanosiło.
Nie zamierzałam go jednak posłuchać, otworzyłam drzwi i zaczęłam
ładować się do środka. Jedną nogę już miałam na wycieraczce
pod fotelem, ale zanim zdążyłam zająć miejsce i zabrać moją
drugą girkę z zimnego dworzyska, to łapsko Fałszywki chwyciło
mnie za ramię. Nie szarpnął mną w tył, ani nie wepchnął do
samochodu. Po prostu przytrzymał, uniemożliwiając mi wejście do
auta. To jak dla mnie był skandal, a jego zachowanie świadczyło
tylko o tym, że nie umie obchodzić się z kobietami.
Już
miałam coś powiedzieć, jakoś zaoponować, ale ledwo wyrwało się
ze mnie no ej, w formie protestu, a on już zabrał głos:
– Chyba
wyraziłem się jasno, czego w tej chwili od ciebie oczekuję.
Od
jego zwyczajnego tonu, aż zakręciło mi się ze złości w głowie.
O
co on robił tyle szumu? O jedno trzaśnięcie drzwiami? Frajer.
– Puść
mnie! – zażądałam i szarpnęłam się do tyłu.
Przestał
mnie trzymać i o mało co, przez to bym się wywaliła. Ponownie
miałam usiłować wsiąść do auta, ale ktoś zastawił mi drogę.
Typek zaczynał mnie już naprawdę, konkretnie wkurwiać.
– Nie
wierzę, że nie rozumiesz czego oczekuję, bo wydajesz się być
inteligentna i mowa polska, nie stanowi dla ciebie wyzwań ponad
możliwości. Więc pozostają dwie opcje. Pierwsza – wystawił
kciuk do góry dokładnie przed moją twarz – nie wiesz dlaczego
wymagam akurat takiej rzeczy. Druga – przy tym słowie jego palec
wskazujący wylądował dokładnie przed moim nosem – nie masz
ochoty się podporządkować. W pierwszym przypadku mogę ci to
dokładnie wyjaśnić, w drugim, nie interesuję mnie czy to ci się
podoba, czy nie, masz zrobić jak powiedziałem i już.
– Nie
będziesz mną rządził! – krzyknęłam, ale on całkiem to
zignorował.
Odsunął
się na bok, jakby nigdy nic i polecił:
– No
dalej. Dziesięć razy otworzysz i zamkniesz, i pojedziemy. Odstawię
cię dokładnie przed dom.
– A
jeśli nie, to co? Zostawisz mnie tutaj?
– Kobietę,
zostawić na mrozie? Masz mnie za niepoczytalnego? – Uniósł brwi
do góry.
– Szczerze
mówiąc, to odrobinkę bardzo tak.
Zaśmiał
się, ale szybko opanował i ściągnął tak usta, że wyglądał na
zagniewanego.
– Poczekam
z tobą na tym mrozie, aż wykonasz moje polecenie.
– Nie
wykonuję niczyich poleceń.
Zmierzył
mnie od góry do dołu, a mnie przypomniało się o tym, jak bolą
mnie nóżki od moich kozaczków na obcasie. Były ładne i ciepłe,
ale do chodzenie, to one nieszczególnie się nadawały. Chciałam
sobie móc już klepnąć i zagrzać dupsko w samochodzie Fałszywki.
Wiktor
odstąpił krok w bok i wskazał brwiami oraz wzrokiem na drzwi
Jeepa. Łypnęłam na niego pełnym nienawiści spojrzeniem, a potem
zerknęłam na samochód, następnie znów na mężczyznę i znowu na
samochód, aż nagle podskoczyłam, tak zostałam wystraszona
krzyknięciem:
– Natychmiast,
zrób co powiedziałem!
Oj
nie – pomyślałam sobie wtedy. – Jeśli ten typek myślał
sobie, że będzie bezkarnie na mnie krzyczał, to był w błędzie.
– Nie
muszę! – odkrzyknęłam i sięgnęłam do klamki, otworzyłam te
przeklęte drzwi i z całej siły nimi pierdolnęłam podczas
zamykania. – Zadowolony? – zapytałam sarkastycznie i już miałam
spleść ręce na piersi, gdy Fałszywka pochwycił mnie za
nadgarstek.
Chciałam
się wyrwać, ale zabolało, bo wtedy właśnie zacisnął mocniej.
– Uspokój
się – polecił nad wyraz spokojnie i zanim trzepnęłam go drugą
dłonią w okolice twarzy, to i ją pochwycił. – Spokój,
powiedziałem! – warknął, krzyżując moje ręce i przybliżając
twarz do mojej tak bardzo, że niemal stykaliśmy się nosami.
Nasze
spojrzenia mierzyły się, moje nienawistnie wgapiało się w jego.
Natomiast w tęczówkach Wiktora nie dostrzegłam ni cienia
nienawiści, ani chyba nawet nie było tam gniewu.
– Już?
– zapytał, a ja wtedy zamachnęłam się nogą, celując
oczywiście w jego krocze.
Niestety
poślizgnęłam się i wyszło na to, że zawisłam na swoich
skrzyżowanych nadgarstkach, trzymanych oczywiście przez niego. Moje
kolana były kilka centymetrów nad ziemią, a buciki właśnie
zdzierały sobie czubki.
– Nie
rób tak, bo samej sobie zrobisz krzywdę – oznajmił, podczas
wciągania mnie do góry, tak, że w końcu stanęłam na równych
nogach.
Oczywiście
nie poddałam się i usiłowałam go ugryźć, ale ten pomysł też
zaległ w gruzach, bo Wiktor przycisnął mnie do zimnej blachy
samochodu i trzymał moje ręce w stalowym uścisku, ale tak, że te
dotykały mojego brzucha, a tam niestety ząbkami nie dosięgałam.
– To
boli – powiedziałam w końcu, niemal żałośnie, bo naprawdę
ścisk jego dłoni zdawał się być tak silny, iż miałam wrażenie,
że za moment skruszy moje kości.
– Boli,
bo się szarpiesz – wyjaśnił. – Bolą cię twoje szarpnięcia,
a nie to, że cię trzymam.
– To
mnie puść! – wrzasnęłam.
– Jak
sobie życzysz – usłyszałam, ku mojemu zaskoczeniu i faktycznie
mnie puścił. Odstąpił ode mnie na kilka kroków i się tak
dziwnie patrzył. Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
– Nie
lubię cię! – wykrzyczałam mu prosto w twarz, ale zamiast go tym
zdenerwować czy zasmucić, to on się jedynie lekko uśmiechnął i
spojrzał na mnie, jakbym była co najmniej żałosna.
– Otwórz
i zamknij drzwi samochodu jak należy. Piętnaście razy.
– Było
dziesięć! – przypomniałam zbulwersowana.
– Tak,
było, ale to było zanim kolejny raz trzasnęłaś – wyjaśnił,
siląc się na jakiś niezwykły spokój.
Byłam
ciekawa, skąd ten typek ładuje się stoicyzmem, bo ja mimo
wszelakich chęci, nie potrafiłam zachować zimnej krwi.
– Katrina,
raz, dwa, trzy, bo mnie też jest zimno i uwierz, że mam ciekawsze
rzeczy do robienia, niż wykłócanie się na mrozie.
– To
mnie po prostu odwieź – zaproponowałam, wycierając jedną łzę,
która toczyła się po moim policzku. Dostrzegłam przy okazji, że
nadgarstki mam całe czerwone, dłonie zresztą też, ale one, to
chyba z zimna tak zsiniały.
– W
życiu za wszystko ponosi się konsekwencje – powiedział ostro,
ale nie krzyczał. Zmniejszył dystans między nami i ponownie
chwycił mnie za jeden nadgarstek. Szarpnął i przy tym szarpnięciu
odwrócił tak, że moje plecy spotkały się z jego klatką
piersiową. Drugą dłoń szybko zacisnął na moim ramieniu i pchnął
mnie w stronę samochodu, oczywiście ciągle nie puszczając. –
Pokażę ci, że to nie jest takie trudne – wyjaśnił, zanim
zdążyłam go opieprzyć.
– Nie
będziesz mi nic... ała! – wrzasnęłam niemal na całe gardło,
gdy poczułam jak jego uściski się zaciskają, o wiele mocniej niż
poprzednio.
– Przestań
zachowywać się jak dziecko – warknął z jakąś taką odrazą
wprost do mojego ucha, a potem zaczął zbliżać moją dłoń do
klamki drzwi samochodu. – Złap – polecił. – Rób co mówię!
– wydarł się, zanim zdążyłam tupnąć, albo chociażby zrobić
cokolwiek, bo mowę to mi dosłownie odebrało.
Chwyciłam
za tą jebaną klamkę, bardziej ze strachu przed tym co może mi
jeszcze zrobić i otworzyłam te przeklęte drzwi, a potem z jego
pomocą je zamknęłam, bo oczywiście ciągle trzymał mój
nadgarstek, a moje plecy nadal dotykały jego torsu.
– Jeden
– policzył. – Dwa – dodał, gdy ponownie pomógł mi otworzyć
drzwi.
Po
piątym miałam ochotę go ukatrupić, a ręka to już mnie tak mocno
bolała, że to było nie do wytrzymania. W ogóle coraz mniej czułam
końcówki palców, bo ściskał tak mocno, że krew
najprawdopodobniej do nich nie dopływała. Poczułam mokre krople na
mojej twarzy i nie był to deszcz, ani płatki śniegu. Cała się
trzęsłam i to nie z zimna, a przynajmniej nie tylko dlatego, ale
także z gniewu. On sobie tak liczył, a mnie było zimno i tak
bardzo niedobrze. Najgorsze było to, że nie mogłam zrobić nic
innego, jak tylko to co on sobie zażyczył, bo przecież był
silniejszy i najzwyczajniej w świecie mnie zmusił. Przy dwunastym
ja już płakałam, a właściwie szlochałam na dobre, a on w końcu
ode mnie odszedł. Stanął z boku, założył ręce na ten swój
muskularny tors, który nie był wcale tak dobrze widoczny pod tym
czarnym płaszczem, który skutecznie go wyszczuplał. Łypał na
mnie, jakimś takim, surowym spojrzeniem. Rzuciłam mu więc moje
pytające i pełne urazy.
– No
dalej – popędził ostro. – Jeszcze trzy – przypomniał, jakbym
nie wiedziała.
Kretyn,
myślał, że nie słyszę gdy liczył, czy co!?
Zdenerwowana
jak wszyscy diabli znowu sięgnęłam do klamki i otworzyłam te
przeklęte drzwi.
– Trzynaście
– usłyszałam, gdy zostały przeze mnie zamknięte. – Aż tak
boli? – zagadnął, ale nie miałam zamiaru mu odpowiedzieć.
Ostatnie
dwa razy bardzo szybko otworzyłam i zamknęłam ten pieprzony
pojazd, a potem zastanawiałam się do mam zrobić dalej. Makijaż mi
się rozmazał i oczka mnie szczypały.
– Wsiadaj
– warknął i nawet nie otworzył przede mną drzwi. Obszedł maskę
i zajął miejsce kierowcy.
Usiadłam
obok niego i myślałam, że dosłownie, zaraz na dobre się poryczę.
Przecież on mnie poniżył i potraktował jak byle kogo. Jeszcze na
dodatek miał czelność podawać mi chusteczki, mówiąc przy tym
głosem zupełnie bez wyrazu:
– Proszę,
wytrzyj się.
Nie
przyjęłam od niego higienicznych, więc zostawił je na moich
kolanach. Pomimo włączonego silnika, staliśmy w miejscu. Ja ze
spuszczoną głową, chlipiąca, a on nie wiem co robił i jak
siedział, ale wystukiwał jeden rytm, prawdopodobnie za pomocą
dwóch palców.
– Dlaczego
nie jedziemy? – zapytałam, zerkając na niego.
Łokieć
miał wsparty na kierownicy i siedział tak półbokiem, ciągle mnie
obserwując.
– Bo
to nie musiało tak wyglądać i przede wszystkim, to chciałem ci
powiedzieć. Po drugie samochód, to jednak nieco kosztuje, więc
jeśli chcesz sobie trzaskać drzwiami, to oczywiście możesz, ale
własnymi, we własnym samochodzie lub własnym domu.
– To
tylko samochód.
– Tak,
ale mój i ze względu na szacunek, nie powinnaś się tak
zachowywać. Przecież jak wchodzisz czy wychodzisz z czyjegoś domu,
to też drzwiami nie trzaskasz, prawda?
– Trzaskam
– szepnęłam.
– Potraktuj
to właśnie tak samo – dopowiedział, jakby zupełnie nie słyszał
co powiedziałam.
A
więc powtórzyłam, że ja trzaskam, ale nadal
niewystarczająco głośno, bo zamiast przyjąć sobie moje słowa do
wiadomości, to on mnie jeszcze zganił.
– Mów
głośniej! – uniósł się. – Nie mamrocz pod nosem. Albo mówisz
głośno, to co masz do powiedzenia, tak bym słyszał, albo zamilcz
i nie odzywaj się wcale – końcówkę warknął przez zęby, ale
nie wydawało się to być objawem ledwo utrzymywanej w ryzach
irytacji. Postawą był spokojniutki, taki stoicki.
– Trzaskam
drzwiami! – wykrzyknęłam mu prosto w twarz, ale przez moje łzy i
zdenerwowanie, brzmiało to naprawdę żałośnie.
– Gratuluję.
Musisz mieć niezły wpływ na osoby trzecie, że sobie na to
pozwalają – skomentował tak sucho, że dosłownie wióry zdawały
się lecieć. – A teraz się uspokój i zapnij pasy, abyśmy mogli
odjechać. Płacz niczego nie zmieni, czasu nie cofnie, nic już nie
naprawi, ale jeśli ci z tym lepiej, to oczywiście płacz, a ja nie
będę zwracał uwagi. Skoro wydaje ci się, że tego właśnie
potrzebujesz. Jesteś kobietą, masz prawo do łez. – Odwrócił
się przodem do kierownicy i zaczął pomału wycofywać. – Pasy –
przypomniał, zanim wyjechał z parkingu.
– Nie
pojmuję, co za wariaci mogli wychowywać takiego debila –
rzuciłam, chcąc dać upust swojej złości.
Nagle
samochód stanął i to tak ostro został przyhamowany, że aż się
zabujał.
– Posłuchaj
mnie teraz uważnie – zaczął ostrzej niż wcześniej. Nawet gdy
wtedy krzyczał, to jego głos nie przybierał takiego tonu, jak
właśnie w tamtej chwili. – Gdybyś była mężczyzną, to nie
dość, że dostałabyś teraz twarz, to wylądowałabyś poza tym
samochodem i miałbym gdzieś czy sobie poradzisz, i jakoś wrócisz,
czy zamarzniesz, ale że jesteś kobietą, to się powstrzymam, i
tobie na przyszłość też radzę się hamować, bo być może nie
jestem dżentelmenem, ale na płeć piękną ręki nie podniosę,
choć w twoim przypadku, ktoś bez wątpienia powinien to uczynić.
– Nie
pozwalaj sobie!
– Sama
pierwsza sobie pozwoliłaś! – uniósł się tak mocno, że aż się
fotele w samochodzie zatrzęsły, a potem wypuścił powietrze nosem,
niczym byk przy toczeniu boju z torreadorem, co mu ta para z nozdrzy
wtedy leci.
– Nie
jesteś moim ojcem, by mi mówić co i kiedy mam robić!
– Nie
jestem i nie chciałem tego mówić, ale skoro pierwsza wciągnęłaś
w to wszystko rodziców, to gdy patrzę na ciebie, to widzę
egzemplarz, któremu ojca szczególnie brakowało, bo nawet jeśli
był, to nieodpowiedni.
– Skąd
możesz wiedzieć!? – wydarłam się na niego.
– Bo
gdyby był odpowiedni, to by kilka razy porządnie pasem po dupie
przyłożył za dzieciaka i w tej chwili, gdy już jesteś dorosła,
to byś się tak nie zachowywała, a ty odczuwasz porażkę, i nie
dlatego, że tobą szarpnąłem, a dlatego, że byłaś zmuszona
zrobić coś, czego nie chciałaś. Boli cię nie ręka, a to, że
nie postawiłaś na swoim, bo w życiu, widać, zazwyczaj stawiałaś
na swoim, ale chwilowo jesteś w moim świecie, bo w moim samochodzie
i w mojej obecności, a ja nie pozwolę sobie nigdy na brak szacunku,
i na słowa ludzi chamskich, bez kultury i obycia, jestem po prostu
głuchy. Więc od tej pory, możesz mówić co chcesz, ale ja już
skończyłem, bo nie mam zamiaru zniżać się do poziomu, na którym
obecnie ty się znajdujesz, tylko po to, by sobie z tobą bezsensu
dyskutować. Choć gdybyś chciała, to znajdowałabyś się na
wyższym, bo wcześniej pokazałaś mi, że potrafisz.
Zakończył
w końcu swój kretyński, nad wyraz długi monolog i ruszył.
Zatrzymał się przed samą ulicą, choć ta była pusta. Nie
rozumiałam zupełnie o co mu chodzi, ale nie miałam ochoty pytać,
a on najprawdopodobniej nie miał ochoty nic mówić, bo przybliżył
się do mnie. Dosłownie niemal się na mnie położył, a ja nie
wiedziałam o co mu chodzi i nawet się lekko przestraszyłam, dopóki
nie spostrzegłam, że chwyta za pas bezpieczeństwa i go naciąga.
Kiedy był tak blisko mnie, poczułam zapach potu zmieszany z wonią
orzeszków, takich włoskich. Zastanawiałam się czy to rodzaj
jakiegoś kremu, perfum, czy może szamponu do włosów. Usłyszałam
znajomy klik i w końcu ruszyliśmy.
Wysmarkałam
nosek i starałam się nim nie pociągać, ale Wiktor i tak zupełnie
nie zwracał na mnie uwagi, więc z drugiej strony, mogłam czynić
co mi się żywnie podobało. Problem taki, że mi się u niego w
samochodzie, w jego obecności, już wcale, nic, a nic nie podobało.
Fałszywka zatrzymał się na światłach, pomimo że nic nie szło,
a my ciągle byliśmy na zadupiu, gdzie zapewne radary nie robiły
zdjęć. Zanim ponownie ruszył, gdy objawiło się zielone, najpierw
włączył odtwarzacz CD. Czyli jednak pewnie moje płakanie
mu przeszkadzało, albo cisza, najzwyczajniej jego osobie ciążyła.
Gdy
przestaniesz liczyć czas
Weźmiesz
mniej, więcej dasz
Gdy
przestaniesz się już bać
Staniesz
tym, kim chcesz stać
Żadnych
gier, żadnych kłamstw
Powiesz
tak, gdy myślisz tak
Znaczy,
że już je masz
Wiem,
szczęście na każdego czeka gdzieś...
***
Odwiózł
ją dokładnie w miejsce, które podała. Od razu chciała uciec z
jego samochodu, ale nie była w stanie tego dokonać, bo drzwi się
zablokowały i nie umiała wyjąć przycisku blokującego. Wypiął
swoje pasy bezpieczeństwa i ponownie znalazł się tak blisko niej,
że poczuła ten przyjemny, słodki zapach włoskich orzechów.
– Proszę,
już gotowe. Do widzenia i mimo wszystko, miłego dnia... właściwie,
to już wieczoru – zauważył zwyczajnym, można by rzec, że jak
na jego osobę, to nawet ciepłym tonem.
– Spadaj
debilu – warknęła, wysiadając, ale zanim trzasnęła drzwiami,
to ostatni raz tego dnia, pochwycił ją za bolący nadgarstek.
– Jak
wolisz, ale ja mimo wszystko, chciałem się rozstać w przyjemnej,
znośnej atmosferze. Nie trzaskaj już drzwiami, daruj sobie
dziecinadę.
Warknęła
coś pod nosem, doskonale wiedząc, że tego nie lubi i wycofała się
o kilka kroków. Drzwi pozostawiła otwarte, a więc on musiał się
bardziej wychylić i je zatrzasnąć, oczywiście uczynił to
niezwykle cicho.
Spojrzał
na zegarek, standardowy, z białą tarczą, ciemnymi cyframi i
wskazówkami oraz na brązowym pasku. Wiedział, że stracił za
wiele czasu. Droga była daleka, pogoda niekomfortowa, ale to i tak
nic, w porównaniu z tym ile oboje zmarnowali na bezsensowną
szarpaninę. On oczywiście nie uważał, by nie miał racji. Był
zasadniczy i nie zamierzał odpuszczać nawet ładnej kobiecie, a
Kati była ładna, choć niezwykle nietypowa i oryginalna, także pod
względem ubioru.
Wrócił
się do domu rodziców, gdzie z samego progu usłyszał:
– Jeśli
przyjechałeś po Julkę, to Marcin z Dorotką odwieźli ją do
Gośki. Dzwoniliśmy do ciebie, ale nie odbierałeś, więc... nie
wiedzieliśmy czy wrócisz.
– To
było pewne, że wrócę po własne dziecko, mamo. A telefon się
rozładował, przepraszam. Będę już...
– Wejdź,
wejdź – nalegała, wskazując na kuchnię. – Ojciec już poszedł
do łóżka – dodała na zachętę, jakby wiedziała, że jej syn,
nie zostanie ani chwili dłużej, wiedząc, że będzie musiał
spojrzeć na jej męża. – Gołąbki zrobiłam. Julka mi pomagała.
Weźmiesz trochę do domu. Zapakuje ci, bo ty to tak gotujesz, że...
– przerwała i zabrała się za szukanie słoika w szafce pod
parapetem.
Wiktor
w tym czasie wsparł się o futrynę i zaczął rozwiązywać buty.
Potem zdjął płaszcz i wszedł do kuchni, by zasiąść na brzegu
narożnika, bokiem do stołu.
– Nie
trzeba aż tyle – stwierdził, gdy zauważył jaki duży słój
wynalazła jego matka.
– Trzeba,
trzeba.
– Ja
naprawdę potrafię coś sam ugotować.
– To
sobie ugotujesz, ryż, makaron albo ziemniaki. Do gołąbków w sam
raz – ucięła przyjemnie, ale jednak pewnie dyskusję. – Gulaszu
ci jeszcze nałożę, teraz byś sobie zjadł, co? Z bułką może
być?
– Może
– odpowiedział, wiedząc, że z góry jest na straconej pozycji i
się nie wymiga.
– Gdzieś
ty na tak długo dzisiaj zniknął? – dopytywała, mieszając w
niewielkim rondlu, nieco odlanego z większego garnka gulaszu.
– Musiałem
zawieźć gdzieś pewną kobietę.
– Kobietę?
– podłapała. – Będę miała w końcu synową?
Gawryluk
jakby się przestraszył słów matki. W nawet najczarniejszej wizji,
nie wyobrażał sobie Kati u swojego boku jako żony. Pokręcił
głową i szybko odparł:
– Nie
chciałabyś takiej synowej.
– Dlaczego?
Zamyślił
się, zastanawiając się jak ma ubrać zachowanie dziewczyny w
słowa. Nie znalazł odpowiedniego, a nie chciał rodzicielce mówić,
że Katrina nawet jej nie znajdą, śmiała nazwać ją wariatką,
więc zdecydował się na:
– Jest
ode mnie dużo młodsza.
Talerz
wylądował obok jego łokcia, a bułki zostały wyjęte ze sporych
rozmiarów chlebaka i włożone w wiklinowy koszyk z serwetką na
dnie.
– Dużo,
to znaczy ile? – dopytywała zaciekawiona i wysunęła taboret spod
stołu, by móc zasiąść dokładnie naprzeciwko syna.
Wiktor
chwycił za łyżkę i nabrał na nią gulaszu. Jadł tak jak za
dziecięcych czasów, bez pyz czy innego dodatku. Nawet bułką
wzgardził. Starczał mu sam sos i drobno pokrojone, chude, długu
duszone mięso, a to wszystko z odrobiną czerwonej papryki i
pieczarek.
– Jakieś...
nie wiem, dziesięć lat – odparł, wzruszając ramionami, a potem
powrócił do jedzenia. – Może jedenaście – dodał między
jedną, a kolejną łyżką.
– To
nie jest znowu taka granica do nieprzeskoczenia. Ojciec też jest ode
mnie siedem lat starszy.
– Siedem,
to nie jedenaście – zaznaczył z uśmiechem. – Poza tym ona
jest... jest... nieokrzesana – wynalazł w końcu odpowiednie słowo
i postanowił je wykorzystać. – A ja cenię sobie spokój i
poukładanie. Chaos, by wprowadziła w moje życie – dodał kończąc
posiłek.
– Odrobina
chaosu, by ci z pewnością nie zaszkodziła – wyznała
rodzicielka, wstała z taboretu, wsunęła go ponownie pod stół i
już miała zabrać się za zmywanie, gdy syn ją ubiegł.
Wiktor
wstał i pierwszy doszedł do zlewu, oczywiście wraz ze swoim
talerzem.
– Ja
to zrobię – zaoferował się, podwijając rękawy koszuli w
zielono-czarną kratę po same łokcie. Ucieszył się, że koszula
ta, rękawy miała na ściągacze, a nie na guziki, bo dzięki temu
miał znacznie ułatwione zadanie. Odkręcił kurek z ciepłą wodą
i wcisnął korek do zlewozmywaka.
Matka
mężczyzny w tym czasie zajęła się chowaniem pieczywa, które
wyjęła na próżno, bo przecież pozostało nietknięte i wołaniem
kota, który wskoczył na blat i zaczął miauczeć, wystawiając
głowę coraz wyżej, w kierunku Wiktora.
– A
psik – syknął na niego i strzepnął palcami tak, że opryskał
nieco zwierzaka wodą.
Czarne
jak smoła kocisko, jednak się nie wystraszyło, tylko złowrogo
zawarczało, później syknęło niczym wąż i zaczęło machać
łapą, jakby chciało trzepnąć mężczyznę w dłoń, gdyby
kolejnym razem, przyszło mu do głowy go opryskać.
– Nie
drażnij go, bo cię podrapie jak tamten, gdy byłeś mały –
wspomniała, trącając syna najpierw w ramie, a potem rozczochrując
jego i tak już potargane od czapki, i braku wcześniejszego
uczesania, włosy.
Wiktor
wspomniał moment, gdy nie miał więcej niż siedem lat i zawiesił
na patyku odrobinę czerwonej wstążki. Drażnił nią kota, ale ani
razu nie dał mu jej złapać. W końcu zirytowane zwierze, wskoczyło
na stół, by móc do niego dosięgnąć i najzwyczajniej w świecie,
strzeliło mu z otwartej łapy w twarz, zadrapując przy tym jej
znaczną część. Siedmiolatek wtedy zakrył buzię obiema dłońmi
i zaniósł się płaczem, a matka z ciotką skakały naokoło niego,
nalegając, by odsłonił twarz, bo obawiały się iż Murzyn
wydrapał mu oko. Ojciec chłopca wtedy mówił kobietom, że mają
go zostawić, nie lelkać, tylko kazać iść do łazienki, umyć się
i po prostu przyjść. Wtedy, jeszcze nie tak starego, Gawryluka nikt
nie słuchał, aż w końcu mężczyzna chwycił syna za nadgarstki i
siłą zabrał dłonie z jego twarzyczki. Matka i ciotka, wtedy
niezwykle uważnie, i skrupulatnie zaczęły oglądać wciąż
płaczącego chłopca, który nieustannie jojczył, że on chciał
się tylko z kotkiem pobawić. Dzieciak miał odrobinę skroni
zadrapanej, a policzek nawet tak mocno drapnięty, że aż krwawił.
Na jego ojcu jednak to nie robiło wrażenia i uznał, że wystarczy
wodą przemyć, i do wesela się zagoi. Miał racje, zagoiło się i
nawet znacznej blizny nie było, choć odrobinę płytkiego śladu
pozostało, obecnie jednak nie było go widać, bo był pokryty
męskim, chropowatym w dotyku zarostem.
– Ten
też jest Murzyn, nie? – dopytywał, znowu opryskując kocisko
wodą.
– Nie,
ten jest Czaruś. Ma łagodniejsze usposobienie.
– Jak
będę wychodził, to wyniosę go na dwór. Niech sobie do stodoły
idzie.
– Czyś
ty na głowę upadł?! – uniosła się kobieta. – By zamarzł.
Sam sobie idź do stodoły, jeśli chcesz.
– Jak
byłem mały, to koty spały w stodole – wspomniał.
– Bo
to były dzikie koty.
– Ten
też na rasowego nie wygląda – skomentował i spojrzał ponownie
na Czarka, który wystawiał na niego kły, niczym agresywny pitt
bull.
– Ale
ten śpi w domu. On na dwór prawie wcale nie wychodzi, tyle co na
parapet i kawałek na taras. On domowy jest, synku, domowy.
– Na
agresywnego wygląda – stwierdził i chciał pogłaskać czarnego
dzikusa po łbie, ale ten wpił mu się pazurami obydwóch łap w
dłoń, i mocno szarpnął w dół, sprawiając, że z rozszarpanych
ran, polała się krew.
– On
nie lubi wody – oznajmiła spokojnie, wycierając jednocześnie
blaty. Wzięła sporych rozmiarów kota na ręce, pogłaskała,
wsłuchując się w jego łagodne, dobrotliwe mruczenie, a potem
spojrzała na ociekającą krwią dłoń syna. – A nie mówiłam?
Mówiłam, że nie drażnij kotka, bo lwa zbudzisz. Jak już
skończysz zmywać, to w szufladzie obok sztućcy jest na pewno jakiś
plaster.
Wiktor
wiedział, że mówi się sztućców, a nie sztućcy,
ale miał na tyle obycia i dobrego wychowania, by wiedzieć, że nie
należy poprawiać własnej rodzicielki. Poza tym, jego matka nigdy
nie zdobyła żadnego wykształcenia. Ukończyła jedynie
podstawówkę, potem poszła pracować do szklarni, następnie
poznała jego ojca i urodził się najpierw Rafał, potem Marcin,
następnie on, i jakoś to się wszystko potoczyło, być może w
niezaplanowanym i idealnym kierunku, ale mimo wszystko w dobrym. Jego
ojciec pracował i utrzymywał dom, matka wychowywała dzieci, i
dorabiała piekąc placki oraz torty na wesela, a czasami nawet
dostarczała swoich wypieków do okolicznej piekarni, a potem do
szkolnego sklepiku. Tak czy inaczej, słodyczy za czasów dzieciństwa
mu nie brakowało, a jednak były to czasy, gdy czekolada i cukierki
nie zalegały na sklepowych półkach, tak jak dzisiaj. Wtedy
wszystkiego było mniej, za wszystkim stało się w niebotycznie
długich kolejkach, a pomarańcze w święta, które jego ojciec
otrzymywał w pracy, były oznaką niemal luksusu. Dlatego też
wszystkie dzieci z okolicy, zjeżdżały się na rowerach do jego
domu, bo jego matka zawsze częstowała ich babką piaskową,
skubańcem albo innym, pospolitym, nienależących do trudnych w
wykonaniu, plackiem. Poza tym, tu było podwórko i można było bez
opamiętania grać w piłkę, bo wtedy drewniane okiennice nie robiły
tylko za ładną ozdobę, a były zamykane, po to, by chronić szyby.
Choć i tak, pomimo tego, kilka tych na piętrze zostało wybitych.
No i Wiktor miał też ojca, który miał broń, i nieraz pozwalał z
niej strzelać do, poustawianych na drewnianym stoliku, szklanych
butelek.
Dzieciństwo
Wiktora Gawryluka, było więc zupełnie inne od dzieciństwa
Katriny, teraz Michalskiej, wtedy, za dziecięcych czasów jeszcze
Banasik. Jednak, na chwilę obecną, mężczyzna widział tylko
znaczną różnicę między sobą, a nią i nie zachodził w myśl, z
czego ona wynikała. Dla niego, po prostu była, tak samo jak każda
inna przeszłość – była, minęła i nigdy się nie powtórzy, a
więc, nie mogła też być żadnym usprawiedliwieniem jakiegoś
zachowania, odruchu, czy nieodpowiedniej odzywki. Zakończył więc
zmywanie, nie myśląc już o dziewczynie o brązowych włosach, w
różowym berecie. Krew nadal sączyła się z jego dłoni, choć już
znacznie mniej obficie i nie ze wszystkich zadrapań. Sięgnął więc
po plaster i rozpoczął poszukiwanie wody utlenionej. Nie znalazł
takowej, więc zadowolił się pół litrem wódki, wyjętej z
szafki. Wiedział, że będzie szczypać jak wszyscy diabli, więc
zapobiegawczo odkręcił kran z zimną wodą i to właśnie pod nią
podłożył szyjkę butelki. Pod taki roztwór podsunął swoją
skaleczoną dłoń. Zacisnął zęby z całych sił i pomimo
wykrzywionej boleśnie twarzy, nie uronił ani jednej kropli łzy,
choć te, za sprawą bólu, wyraźnie cisnęły się do jego oczu.
Odłożył butelkę, ale szybko chwycił za nią ponownie. Uczynił z
niej dwa spore łyki i dopiero wtedy zajął się naklejaniem
plastra. Gdy było już po wszystkim, to zakręcił butelkę czerwoną
nakrętką i odłożył ją z powrotem do szafki. Postanowił, że
ponieważ wypił, to na tę noc zostanie u rodziców, w końcu mieli
kilka wolnych pokoi, w tym także ten jego i Marcina. Było to
nieduże, ale jednocześnie też niemałe pomieszczenie, z jedną,
wielką, masywną szafą i stołem umiejscowionym pod ścianą, do
którego przysunięte były dwa krzesła. Do tego drewniane, zamykane
skrzynki, stojące trzy, jedna na drugiej i łóżko piętrowe.
Wiktor sięgnął po jedno ze zdjęć, stojące na parapecie i
dostrzegł na nim siebie, ubranego w białe, wełniane śpiochy.
Siedział na kolanach jednego, jasnowłosego chłopca, a drugi
znajdował się tuż obok i zajmował go jakąś plastikową
grzechotką, która najwidoczniej średnio go musiała interesować,
skoro na fotografii głowę miał zadartą i wzrokiem błądził po
suficie. Wiktor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przed nim
ten pokój zajmował Rafał – brat, którego pamiętał jak przez
mgłę, bo zmarł zanim on zdążył pójść do szkoły, a z okresu
wcześniejszego, naprawdę niewiele kojarzył. Pamiętał jednak, że
jakieś pół roku po śmierci Rafała, przeniósł się do tego
pokoju i zajął jego miejsce, bo Marcin go tam osobiście
wprowadził, kładąc jego ulubionego jaśka w łaciatą krowę na
dole łóżka piętrowego i mówiąc rozkazującym tonem:
– Od
dziś tu będziesz spać! – Wdrapał się wtedy na górę łóżka,
po masywnej drabince. – Bo nie chcę być sam – szepnął,
siadając i machając, zwisającymi przez barierkę nogami.
Wykorzystany utwór:
IRA – Szczęście
Hejo! :3
OdpowiedzUsuńHa! Dobrze myślałam, że Wiktor będzie czekał :D
Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego zachowania ze strony Katriny. W tamtym momencie przypominała mi dziecko, które nie dostało obiecanej rzeczy. Podziwiam Wiktora za ten jego spokój. Ja na jego miejscu już raczej dawno bym wybuchła.
,,Gdybyś była mężczyzną, to nie dość, że dostałabyś teraz twarz, to wylądowałabyś...’’ w twarz
,,– Spadaj debili – warknęła, wysiadając, ale zanim trzasnęła drzwiami...’’ debilu
Heheheh. Nie dziwota, że Wiktor powiedział, że jego matka nie chciałaby mieć takiej synowej xD Ale z drugiej strony... Czemu nie?
Mam taką nadzieję, że będą może razem (już nwm, który raz to mówię xD).
Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
Maggie
Dobrze mi nie pasowało do Wiktora, że mógłby tak po prostu odjechać i zostawić Kati. Tylko ja nie wiem, czy ona w ostatecznym rozrachunku to by jednak nie wolała w pobliskiej wsi łapać podwózkę niż przeżyć tą swoistą lekcję pokory jaką Wiktor jej dał.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony rozumiem go, nie powinna trzaskać drzwiami jego auta, dorośli ludzie tak nie postępują (chyba, że są mega wkurzoną Katriną haha). Wiktor jest bardzo zasadniczy, poukładany, więc postanowił dać po raz kolejny Kati nauczkę. A Kati jak to Kati, ma być tak jak ona chce, dla Wika to wręcz naturalne, że nie trzaska się drzwiami cudzych samochodów, nie trzaska się drzwiami do cudzych domów, bo zwyczajnie tak nie uchodzi robić, a dla Kati to chleb powszedni, nie widzi w tym nic złego. Ona wyznaje jedną zasadę, Kati tak robi, Kati tak postępuje i najlepiej się do tego przyzwyczaić. Ja naprawdę nie dziwię się, że on się zdenerwował jej zachowaniem, miał prawo, ale z drugiej strony to tak się zastanawiam, czy on jednak nie posunął się trochę za daleko. Bo jakby nie patrzeć to kim on dla niej jest, kto mu dał prawo tak ją traktować, jest przygodnym znajomym. Niby jej nic nie zrobił, nie uderzył, ani nic takiego, ale jednak ograniczył nieco jej wolność i za łapki trzymał. Katrina jest nie przyzwyczajona do takiego traktowania, że nie jest tak, że tupnie nóżką i ma być po jej, ona tym całym zmuszaniem przez Wiktora do zamykania drzwi tak jak jej nakazał poczuła się upokorzona. Nie wim, może nawet nie upokorzona, ona się wściekła, że nie było tak jak ona chce, że musiała podporządkować się jego woli, zwyczajnie, że musiała zrobić to czego nie chciała, a to tak bardzo boli. Złość, frustracja, to ją nakręciło.
Aż się uśmiechnęłam, jak Wiktor na nagabywania matki, czy będzie miała synową, stwierdził, że nie chciałaby takiej synowej jak Katrina, takiej nieokrzesanej, a może właśnie pani Gawrylukowa ma rację, ze w życiu jej syna, w jego poukładanym życiu przydałoby się nieco chaosu o imieniu Katrina, przeciwieństwa się przyciągają i uzupełniają, więc może byłby z nich niezły duet, napewno nie nudziliby się w swoim towarzystwie.
Muszę przyznać, że spodobało mi się zachowanie Wiktora, kiedy pozmywał naczynia, bo przecież bardzo łatwo byłoby zostawić to matce, cieszę sie, że ma takie odruchy.
Uśmiałam się z Wika jak kocisko go podrapało, dobrze mu tak, no i widać, że zostało w nim nadal coś z małego chłopca, tylko teraz już nie rozpaczał, a mężnie zniósł ból, no i trochę się wspomógł wódką, można powiedzieć, ze odkaził sie nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie, pewnie tak na wszelki wypadek, haha.
Podoba mi się szablon, aczkolwiek, gdyby Kati miała ciut większe piersiątka... chociaż, chyba ma, ale to ja tak opina i... no efekt jest jaki jest, ale pupkę ma zgrabną xD
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy do rozdziału, albo raczej do wszystkich rozdziałów i prologu, bo czytałem pod rząd i nic po drodze nie komentowałem.
Kati poznała na własnej skórze, bardzo brutalnie co znaczy życie. Dorosłość i jej problemy dotknęły ją, gdy jeszcze była dzieckiem, bo bieda, brak mieszkania, to odbiło się skutkami na zabraniu jej do domu dziecka, na braku zaufania do prawa i innych instytucji państwowych, i ja osobiście jej się nie dziwię. Po prostu nie chce mi się wierzyć, by w całym mieście nie było ani jednego, wolnego lokalu, by dać go samotnej kobiecie z dzieckiem, zamiast zabierać jej dziecko. To chore, gdy matka i córka, czy matka i dzieci są rozdzielane nie z powodu nieprawidłowości tak wielkich, że zakrawają o niebezpieczeństwo dla tych dzieci, ale z powodu braku warunków, braku pracy, braku pieniędzy. Hańba dla naszego rządu, za to, że takie rzeczy... takie sytuacje mają miejsce i nie tylko w opowiadaniach, ale także w życiu realnym.
W Kati przypadku, do jej nieszczęść w dużej mierze przyczynił się ojciec, choć ja tego pana nie nazwałbym nawet człowiekiem. Nie pojmuje jak samemu można pławić się w dobrobycie, a dziecko, które się spłodziło i z którym długi czas się przebywało zostawić w takiej ruinie, bez warunków, perspektyw. Okay, nie miał obowiązku dawać mieszkania, mogło być go nie stać, miał nową rodzinę, ale czy tak trudno było mu kupić węgiel i drewno, przy jego zarobkach? Przyjść do chorej córki, napalić w piecu, zainteresować się nią? Takich jak on powinno się wieszać za jaja i tu moje zdanie jest niezmienne od lat, bo ojcostwo to nie pieniądze, gadżety i wspólne zdjęcia, a bycie przy dziecku gdy właśnie najbardziej jest to potrzebne.
Wreszcie przejdę do matki Kati. Kobieta jest... szalona? Jakby przeżywała drugą młodość i choć nie radzi sobie z życiem, finansami, remontem, na który zapewne nie ma środków, to wyczuwam w niej takie ciepło. Może nie jest typową matką, może nie ma należytego respektu od córki i Kati czuje się niekochana i w pewien sposób zaniedbywana, ale wydaje mi się, że tu problem tkwi w córce, a nie w matce. Kati jest zimna, niby wesoła, niby szalona, niby rozrywkowa, ale... nie umie kochać, nie odczuwa miłości, wyprała się z uczuć i to jest bardzo wyraźnie dostrzegalne, choć jest drugim tłem. Nie wątpię, że Alka oddałaby za córkę życie, bo zaakceptowała wnuka, cieszyła się na wieść, że będzie babcią, przyjęła córkę ponownie pod swój dach i na tyle na ile ma jest gotowa jej zawsze pomóc, nawet finansowo, i co najważniejsze - walczyła o dziecko, gdy państwo jej je odebrało, a wiele kobiet w takiej sytuacji by się poddało, zaczęło pić, albo nawet uznało egoistycznie, że tak jest lepiej, że prościej.
Wreszcie przejdę do Gawryluka, który zahacza o ojca Kati, zahacza bo tak jak on jest ojcem i tak jak on nie mieszka z matką córki. Wiktor jednak podjął ten trud, że mu się chce. Może u niego to nie kwestia tylko i wyłącznie uczuć, ale przede wszystkim wychowania. Rodzice uczynili z niego wartościowego człowieka, bo pakowali mu pewne wartości do głowy, choćby łopatą ale uczynili go odpowiedzialnym. Jakoś nie wydaje mi się, by Wiktor postąpił tak jak ojciec Katriny i pozwolił by jego córka marzła, będąc chorą, podczas, gdy on by się woził choćby z Katriną i uprawiał z nią seks. Choć ludzie się zmieniają i być może i on kiedyś stanie się takim chujem, którego będę miał ochotę za jaja powiesić.
Oskar, niewiele o nim było, ale z Kati po ożenku raczej się mijali. Facet to jeszcze chłopiec, nie sprawdził się w roli mężczyzny, w roli męża, kogoś kto powinien utrzymać dom, zaopiekować się żoną i ewentualnym dzieckiem. Nie wątpię, że Kati kochał, że pokochałby synka, że by się nim zajmował, ale... myślę, że brakuje mu jeszcze jakiś dziesięciu lat na to by się wybawić i stanąć przed faktem "jestem kurwa dorosły". Zastanawia mnie rodzina Oskara i mam nadzieję, że i ona nie zostanie tutaj pominięta.
Podoba mi się obraz rzeczywistej Polski, takiej naszej, bez udziwnień, ulepszeń. Pokazujesz zarówno patologię, biedę, przeciętność, jak i luksus, o który zahaczyłaś piszą o błyszczyku z NY, który otrzymała od Gracjana, więc jak się domyślam, to on jest ten z najbogatszej rodziny się wywodzący.
UsuńPrzyjaciele Katriny - Ewka z dwójką dzieci i z mężem, którzy palą dopalacze. Filip, który pochodzi z wielodzietnej rodziny, ale jakoś się stara, na dodatek gej. Pan Paweł z domu dziecka. Kamil jako nauczyciel, a ubrany jak nastolatek. Bartek jako lekarz. Rodzina Wiktora... to są wszystko całkiem inne, odmienne od siebie światy, a jednak egzystują w jednym państwie, nawet w jednym mieście i się mijają, i jedno drugiego nigdy do końca nie zrozumie, bo żyło inaczej, inne realia ich chowały, choć ta sama Polska była ich matką.
Najwięcej jednak się mogę wypowiedzieć o Wiktorii, Patryku, ich babci i małej Kasi. Cudna rodzinka. Z problemami rodzina, ale rodzina. Osoby, które wspierają się nawzajem i żyją, oraz starają się dla siebie nawzajem, a nie dla siebie samych. Są wręcz przykładni, mimo że nienajbogatsi.
Śmiało mogę napisać jedno zdanie - Blog prawdziwy jak życie!
Pozdrawiam i oby szybko do następnego.
Ta dam! Jestem! Wybacz, że nie skomentowałam poprzednich, ale kurczę, czasu nie mam, a Ty tak popędziłaś z tymi rozdziałami, że ło ho ho! Nadrobiłam jednak wszystko za razem, właśnie przed chwilą. Powiem tak; zaczyna się czytać i nie chce kończyć, bo jak już wiele razy powtarzałam ta historia jest z życia wzięta, bardzo bliska naszym realiom i po prostu przyjemnie się coś takiego czyta!
OdpowiedzUsuńWiktora nadal lubię, choć w obyciu bywa ciężki. No! Nie oszukujmy się jednak, bo Kati to też lekka nie jest, kurczę! Potrafi człowieka zdenerwować. Przy Wiktorze zachowywała się nad wyraz niedojrzale i dziecinnie, a przecież wcześniej była o wiele bardziej poważniejsza. Nie wiem, co jej się dzieje w jego obecności. Przyznać trzeba, że bywał nieco agresywny, ale taka nauczka na przyszłość jej się przyda. A rację miał, gdyby się nie szarpała, to by nie bolało. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że ją by zostawił tak daleko od domu i rację miałam. Gawryluk to taki dobry pan, na pierwszy rzut oka, ułożony i w ogóle, jednak za uszami, jak każdy facet (XD), coś ma. Nie ma, że nie!
Kamil… Kamil, Kamil. No, miły profesorek, nie powiem. Wiktor mówił, że może będzie niemiła dla kogoś, kogo potem spotka, a tu bach! Jak na zawołanie taka sytuacja. No nieźle, nieźle! Trzeba przyznać, że wyczucie do takich sytuacji to ona ma bezbłędne. Pan nauczyciel wydał się mi sympatycznym gościem, więc myślę, że jakoś się dogadają. Kati miała chociaż na tyle pokory, że się zawstydziła nieco i przeprosiła, zanim dała nogę!
Czekam na następne, postaram się komentować na bieżąco, ale może być ciężko, jeśli nadal będzie taki nakład rozdziałów. Mnie to jednak nie przeszkadza, bo potem miło się nadrabia <3!
Pozdrawiam, mnóstwa weny i obym nadal motywowała!
CM Pattzy
Blog został dodany do Katalogu Euforia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Białko :>
A jednak Wiktor zaczekał na Katrinę. Jak ją zawiózł do tej szkoły to nie mógłby jej tak zostawić.
OdpowiedzUsuńTeraz Katrina też wolała postawić na swoim. Mogłaby wykonać polecenie Wiktora to może by szybciej pojechała do domu i tej bezsensownej dyskusji by nie było. Wiktora podziwiam, że tyle chciało mu się na nią czekać. Pewnie ktoś inny by tak długo nie czekał i ją zostawił. Nie dziwię mu się że raczej by nie chciał jej za żonę. Ale z drugiej strony gdyby byli razem to ciekawie by mogło być.
Będę czytać dalej.
Faceci z tym trzaskaniem tymi drzwiami, to przewrażliwieni są. Ale Kati Wiktora konkretnie z równowagi wyprowadziła, że pozwolił sobie na coś takiego w jej stronę. Już nawet nie mówię o czynach, a słowach, choć i to, i to, to było za dużo i niepotrzebne. Ale ona też swoje dała popalić i momentami to nawet ja nią potrząsnąć chciałam, co dopiero Wiktor, że aż taka uparta i nieugięta jest. Z jednej strony to dobre, z drugiej zgubne.
OdpowiedzUsuńMatka Wiktora wydaje się taka ciepła, że od razu ją polubiłam. A i Wiktor był przy niej spokojny, mimo tego, jak wcześniej Kati wyprowadziła go z równowagi.
O, więc jednak Wiktor poczekał, choć w obecnej sytuacji… Może lepiej jakby Kati jakiegoś stopa złapała? Bo w tym wypadku stoję po jej stronie. Rozumiem, że Wiktor może się troszczyć o swój samochodzik i że może nie życzyć sobie, żeby ktoś trzaskał drzwiami, ale zwyczajne upomnienie by wystarczyło. Ich choć ta jego prośba to nie było niby nic wielkiego, ale jednak… zapachniało mi takim tyranem. I po tym rozdziale straciłam do niego sympatię. Nawet nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć o tym wydarzeniu… Chyba jest dość wymowne. Mimo że to wszystko jest skutkiem jego przeszłości, nie potrafię mu z tego powodu współczuć. Może to się jeszcze zmieni.
OdpowiedzUsuń