Pamiętaj! Czytasz = Komentujesz = Motywujesz!

Mój blog autorski znajduję się tutaj: http://takamilosc.blogspot.com/

poniedziałek, 11 stycznia 2016

#9

Rozdział 8
Nie drażnij kotka, bo lwa zbudzisz

Szłam przy płocie, bo szkoła umiejscowiona była za pewnym zakrętem, który prowadził na szczere pola, tak więc, tylko trzymając się tego płota mogłam dostać się na główną drogę, a potem nią szorować do pobliskiej wsi, która była nieco większa, więc była szansa, że tam złapie jakiś autobus, a jeśli nie autobus, to być może choćby stopa na kciuk. Ledwie wyłoniłam się zza murku, a dostrzegłam tam Wiktora, wspartego o jeden z filarów butem. Palił papierosa i widać było, że dygocze z zimna.
Świetnie, że już jesteś – rzucił, zgaszając na wpół wypalonego szluga i przykładnie wrzucając niedopałek do kosza na śmieci, pomimo że naokoło niego było kilkanaście takich niedopałków, plamiących biały śnieg.
Czemu nie stałeś gdzie ci kazałam?! – wydarłam się na niego, bo coś w moich żyłach zdawało się wrzeć tak mocno, iż myślałam, że za moment cała eksploduję.
Jego spokój mi nie pomagał, wręcz powalał mnie na łopatki, w negatywnym znaczeniu tego zwrotu, a on dalej, jak gdyby nigdy nic, tak sobie stał, z obwiązanym wokół szyi szalikiem i w zapiętym do przedostatniego guzika płaszczu.
Tam nie wolno było stać. Musiałem przeparkować – oznajmił. – Oczywiście, mogłem wjechać na teren szkoły, ale nie chciałem się użerać z bramą. Zostawiłem tam – wskazał na budynek, w którym mieściła się jakaś pipidówka, czyli bar z zapiekankami, innymi fast foodami i oczywiście z piwem. – Postawiłem tylko samochód i wyszedłem po ciebie byś mnie nie szukała. – Spojrzał w moje załzawione oczy, choć ja ze wszystkich sił, starałam się ukryć oznaki swojej słabości, spowodowane głównie bezsilnością i brakiem rozwiązań.
Zacisnęłam szczęki, zazgrzytałam zębami i zapytałam z pretensją:
To dlaczego nie czekałeś przy szkole, tylko tutaj, za rogiem, gdzie cię nie widać!?
Czekałem przy szkole, ale ty długo nie wracałaś, to postanowiłem zapalić.
A tam nie można było? – dopytywałam, ledwie wierząc w to co słyszę.
No właśnie nie, tabliczka była.
Nie no, Fałszywka z pewnością był jedynym człowiekiem jakiego znałam, który przejmowałby się takimi tabliczkami informacyjnymi, jak zakaz palenia. Byłam zwyczajnie w szoku, ale nie chciałam dłużej marznąć, więc wskazałam na jego Jeepa.
Chcę już jechać do domu – warknęłam, zmierzając jako pierwsza zlodowaciałym chodnikiem. Przy każdym kroczku uważałam, by się nie wywalić. Więc sobie tak drybiłam drobnymi kroczkami, starając się to czynić najszybciej jak to tylko było możliwe.
Czułam na sobie czyjś wzrok i to taki natarczywy, że wręcz aż napastujący. Odwróciłam się i zatrzymałam, a Wiktor niemal natychmiast uniósł nieco wyżej głowę, a wzrok nakierował na moją twarz. Wiadome było, gdzie patrzył się wcześniej.
Możesz iść równo ze mną? – zapytałam, ale tak naprawdę, to nie oczekiwałam odpowiedzi, a że zrobi tak jakby wymagało poczucie przyzwoitości.
Oczywiście, jak sobie życzysz – odpowiedział z łobuzerskim uśmiechem i przyspieszył, by znaleźć się obok mnie.
Oczywiście nadal Fałszywka znajdował się nieco z tyłu, ale już nie na tyle, by móc się bezkarnie i bez mojej wiedzy lampić na moją pupę. Na moje trzy drobne kroczki, on stawiał jedno pewne kroczysko, aż w końcu znaleźliśmy się przed jego umorusanym autem. Chwyciłam za klamkę i chciałam otworzyć, ale powstrzymał mnie stanowczym, aczkolwiek niekrzykliwym:
Zaczekaj.
Wiktor wsparł dłoń na szybie, a potem wcisnął kluczyk do zamka. Pooperował nim troszeczkę i otworzył drzwi, wycisnął ten taki kołek, co znajdował się przy szybie i zapewniał automatyczne zamykanie, w starszych modelach samochodów, czyli w takich jaki i on posiadał.
Zanim wsiądziemy i odjedziemy, otwórz drzwi, i zamknij, jak należy, dziesięć razy.
Z początku myślałam, że on żartuje, bo jego ton był taki spokojny, wręcz stricte opanowany. Wpatrywałam się w jego twarzy, licząc na to, że za moment nie uda mu się utrzymać powagi i pierdolnie gromkim śmiechem, ale na nic takiego się nie zanosiło. Nie zamierzałam go jednak posłuchać, otworzyłam drzwi i zaczęłam ładować się do środka. Jedną nogę już miałam na wycieraczce pod fotelem, ale zanim zdążyłam zająć miejsce i zabrać moją drugą girkę z zimnego dworzyska, to łapsko Fałszywki chwyciło mnie za ramię. Nie szarpnął mną w tył, ani nie wepchnął do samochodu. Po prostu przytrzymał, uniemożliwiając mi wejście do auta. To jak dla mnie był skandal, a jego zachowanie świadczyło tylko o tym, że nie umie obchodzić się z kobietami.
Już miałam coś powiedzieć, jakoś zaoponować, ale ledwo wyrwało się ze mnie no ej, w formie protestu, a on już zabrał głos:
Chyba wyraziłem się jasno, czego w tej chwili od ciebie oczekuję.
Od jego zwyczajnego tonu, aż zakręciło mi się ze złości w głowie.
O co on robił tyle szumu? O jedno trzaśnięcie drzwiami? Frajer.
Puść mnie! – zażądałam i szarpnęłam się do tyłu.
Przestał mnie trzymać i o mało co, przez to bym się wywaliła. Ponownie miałam usiłować wsiąść do auta, ale ktoś zastawił mi drogę. Typek zaczynał mnie już naprawdę, konkretnie wkurwiać.
Nie wierzę, że nie rozumiesz czego oczekuję, bo wydajesz się być inteligentna i mowa polska, nie stanowi dla ciebie wyzwań ponad możliwości. Więc pozostają dwie opcje. Pierwsza – wystawił kciuk do góry dokładnie przed moją twarz – nie wiesz dlaczego wymagam akurat takiej rzeczy. Druga – przy tym słowie jego palec wskazujący wylądował dokładnie przed moim nosem – nie masz ochoty się podporządkować. W pierwszym przypadku mogę ci to dokładnie wyjaśnić, w drugim, nie interesuję mnie czy to ci się podoba, czy nie, masz zrobić jak powiedziałem i już.
Nie będziesz mną rządził! – krzyknęłam, ale on całkiem to zignorował.
Odsunął się na bok, jakby nigdy nic i polecił:
No dalej. Dziesięć razy otworzysz i zamkniesz, i pojedziemy. Odstawię cię dokładnie przed dom.
A jeśli nie, to co? Zostawisz mnie tutaj?
Kobietę, zostawić na mrozie? Masz mnie za niepoczytalnego? – Uniósł brwi do góry.
Szczerze mówiąc, to odrobinkę bardzo tak.
Zaśmiał się, ale szybko opanował i ściągnął tak usta, że wyglądał na zagniewanego.
Poczekam z tobą na tym mrozie, aż wykonasz moje polecenie.
Nie wykonuję niczyich poleceń.
Zmierzył mnie od góry do dołu, a mnie przypomniało się o tym, jak bolą mnie nóżki od moich kozaczków na obcasie. Były ładne i ciepłe, ale do chodzenie, to one nieszczególnie się nadawały. Chciałam sobie móc już klepnąć i zagrzać dupsko w samochodzie Fałszywki.
Wiktor odstąpił krok w bok i wskazał brwiami oraz wzrokiem na drzwi Jeepa. Łypnęłam na niego pełnym nienawiści spojrzeniem, a potem zerknęłam na samochód, następnie znów na mężczyznę i znowu na samochód, aż nagle podskoczyłam, tak zostałam wystraszona krzyknięciem:
Natychmiast, zrób co powiedziałem!
Oj nie – pomyślałam sobie wtedy. – Jeśli ten typek myślał sobie, że będzie bezkarnie na mnie krzyczał, to był w błędzie.
Nie muszę! – odkrzyknęłam i sięgnęłam do klamki, otworzyłam te przeklęte drzwi i z całej siły nimi pierdolnęłam podczas zamykania. – Zadowolony? – zapytałam sarkastycznie i już miałam spleść ręce na piersi, gdy Fałszywka pochwycił mnie za nadgarstek.
Chciałam się wyrwać, ale zabolało, bo wtedy właśnie zacisnął mocniej.
Uspokój się – polecił nad wyraz spokojnie i zanim trzepnęłam go drugą dłonią w okolice twarzy, to i ją pochwycił. – Spokój, powiedziałem! – warknął, krzyżując moje ręce i przybliżając twarz do mojej tak bardzo, że niemal stykaliśmy się nosami.
Nasze spojrzenia mierzyły się, moje nienawistnie wgapiało się w jego. Natomiast w tęczówkach Wiktora nie dostrzegłam ni cienia nienawiści, ani chyba nawet nie było tam gniewu.
Już? – zapytał, a ja wtedy zamachnęłam się nogą, celując oczywiście w jego krocze.
Niestety poślizgnęłam się i wyszło na to, że zawisłam na swoich skrzyżowanych nadgarstkach, trzymanych oczywiście przez niego. Moje kolana były kilka centymetrów nad ziemią, a buciki właśnie zdzierały sobie czubki.
Nie rób tak, bo samej sobie zrobisz krzywdę – oznajmił, podczas wciągania mnie do góry, tak, że w końcu stanęłam na równych nogach.
Oczywiście nie poddałam się i usiłowałam go ugryźć, ale ten pomysł też zaległ w gruzach, bo Wiktor przycisnął mnie do zimnej blachy samochodu i trzymał moje ręce w stalowym uścisku, ale tak, że te dotykały mojego brzucha, a tam niestety ząbkami nie dosięgałam.
To boli – powiedziałam w końcu, niemal żałośnie, bo naprawdę ścisk jego dłoni zdawał się być tak silny, iż miałam wrażenie, że za moment skruszy moje kości.
Boli, bo się szarpiesz – wyjaśnił. – Bolą cię twoje szarpnięcia, a nie to, że cię trzymam.
To mnie puść! – wrzasnęłam.
Jak sobie życzysz – usłyszałam, ku mojemu zaskoczeniu i faktycznie mnie puścił. Odstąpił ode mnie na kilka kroków i się tak dziwnie patrzył. Zupełnie nie wiedziałam o co mu chodzi.
Nie lubię cię! – wykrzyczałam mu prosto w twarz, ale zamiast go tym zdenerwować czy zasmucić, to on się jedynie lekko uśmiechnął i spojrzał na mnie, jakbym była co najmniej żałosna.
Otwórz i zamknij drzwi samochodu jak należy. Piętnaście razy.
Było dziesięć! – przypomniałam zbulwersowana.
Tak, było, ale to było zanim kolejny raz trzasnęłaś – wyjaśnił, siląc się na jakiś niezwykły spokój.
Byłam ciekawa, skąd ten typek ładuje się stoicyzmem, bo ja mimo wszelakich chęci, nie potrafiłam zachować zimnej krwi.
Katrina, raz, dwa, trzy, bo mnie też jest zimno i uwierz, że mam ciekawsze rzeczy do robienia, niż wykłócanie się na mrozie.
To mnie po prostu odwieź – zaproponowałam, wycierając jedną łzę, która toczyła się po moim policzku. Dostrzegłam przy okazji, że nadgarstki mam całe czerwone, dłonie zresztą też, ale one, to chyba z zimna tak zsiniały.
W życiu za wszystko ponosi się konsekwencje – powiedział ostro, ale nie krzyczał. Zmniejszył dystans między nami i ponownie chwycił mnie za jeden nadgarstek. Szarpnął i przy tym szarpnięciu odwrócił tak, że moje plecy spotkały się z jego klatką piersiową. Drugą dłoń szybko zacisnął na moim ramieniu i pchnął mnie w stronę samochodu, oczywiście ciągle nie puszczając. – Pokażę ci, że to nie jest takie trudne – wyjaśnił, zanim zdążyłam go opieprzyć.
Nie będziesz mi nic... ała! – wrzasnęłam niemal na całe gardło, gdy poczułam jak jego uściski się zaciskają, o wiele mocniej niż poprzednio.
Przestań zachowywać się jak dziecko – warknął z jakąś taką odrazą wprost do mojego ucha, a potem zaczął zbliżać moją dłoń do klamki drzwi samochodu. – Złap – polecił. – Rób co mówię! – wydarł się, zanim zdążyłam tupnąć, albo chociażby zrobić cokolwiek, bo mowę to mi dosłownie odebrało.
Chwyciłam za tą jebaną klamkę, bardziej ze strachu przed tym co może mi jeszcze zrobić i otworzyłam te przeklęte drzwi, a potem z jego pomocą je zamknęłam, bo oczywiście ciągle trzymał mój nadgarstek, a moje plecy nadal dotykały jego torsu.
Jeden – policzył. – Dwa – dodał, gdy ponownie pomógł mi otworzyć drzwi.
Po piątym miałam ochotę go ukatrupić, a ręka to już mnie tak mocno bolała, że to było nie do wytrzymania. W ogóle coraz mniej czułam końcówki palców, bo ściskał tak mocno, że krew najprawdopodobniej do nich nie dopływała. Poczułam mokre krople na mojej twarzy i nie był to deszcz, ani płatki śniegu. Cała się trzęsłam i to nie z zimna, a przynajmniej nie tylko dlatego, ale także z gniewu. On sobie tak liczył, a mnie było zimno i tak bardzo niedobrze. Najgorsze było to, że nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko to co on sobie zażyczył, bo przecież był silniejszy i najzwyczajniej w świecie mnie zmusił. Przy dwunastym ja już płakałam, a właściwie szlochałam na dobre, a on w końcu ode mnie odszedł. Stanął z boku, założył ręce na ten swój muskularny tors, który nie był wcale tak dobrze widoczny pod tym czarnym płaszczem, który skutecznie go wyszczuplał. Łypał na mnie, jakimś takim, surowym spojrzeniem. Rzuciłam mu więc moje pytające i pełne urazy.
No dalej – popędził ostro. – Jeszcze trzy – przypomniał, jakbym nie wiedziała.
Kretyn, myślał, że nie słyszę gdy liczył, czy co!?
Zdenerwowana jak wszyscy diabli znowu sięgnęłam do klamki i otworzyłam te przeklęte drzwi.
Trzynaście – usłyszałam, gdy zostały przeze mnie zamknięte. – Aż tak boli? – zagadnął, ale nie miałam zamiaru mu odpowiedzieć.
Ostatnie dwa razy bardzo szybko otworzyłam i zamknęłam ten pieprzony pojazd, a potem zastanawiałam się do mam zrobić dalej. Makijaż mi się rozmazał i oczka mnie szczypały.
Wsiadaj – warknął i nawet nie otworzył przede mną drzwi. Obszedł maskę i zajął miejsce kierowcy.
Usiadłam obok niego i myślałam, że dosłownie, zaraz na dobre się poryczę. Przecież on mnie poniżył i potraktował jak byle kogo. Jeszcze na dodatek miał czelność podawać mi chusteczki, mówiąc przy tym głosem zupełnie bez wyrazu:
Proszę, wytrzyj się.
Nie przyjęłam od niego higienicznych, więc zostawił je na moich kolanach. Pomimo włączonego silnika, staliśmy w miejscu. Ja ze spuszczoną głową, chlipiąca, a on nie wiem co robił i jak siedział, ale wystukiwał jeden rytm, prawdopodobnie za pomocą dwóch palców.
Dlaczego nie jedziemy? – zapytałam, zerkając na niego.
Łokieć miał wsparty na kierownicy i siedział tak półbokiem, ciągle mnie obserwując.
Bo to nie musiało tak wyglądać i przede wszystkim, to chciałem ci powiedzieć. Po drugie samochód, to jednak nieco kosztuje, więc jeśli chcesz sobie trzaskać drzwiami, to oczywiście możesz, ale własnymi, we własnym samochodzie lub własnym domu.
To tylko samochód.
Tak, ale mój i ze względu na szacunek, nie powinnaś się tak zachowywać. Przecież jak wchodzisz czy wychodzisz z czyjegoś domu, to też drzwiami nie trzaskasz, prawda?
Trzaskam – szepnęłam.
Potraktuj to właśnie tak samo – dopowiedział, jakby zupełnie nie słyszał co powiedziałam.
A więc powtórzyłam, że ja trzaskam, ale nadal niewystarczająco głośno, bo zamiast przyjąć sobie moje słowa do wiadomości, to on mnie jeszcze zganił.
Mów głośniej! – uniósł się. – Nie mamrocz pod nosem. Albo mówisz głośno, to co masz do powiedzenia, tak bym słyszał, albo zamilcz i nie odzywaj się wcale – końcówkę warknął przez zęby, ale nie wydawało się to być objawem ledwo utrzymywanej w ryzach irytacji. Postawą był spokojniutki, taki stoicki.
Trzaskam drzwiami! – wykrzyknęłam mu prosto w twarz, ale przez moje łzy i zdenerwowanie, brzmiało to naprawdę żałośnie.
Gratuluję. Musisz mieć niezły wpływ na osoby trzecie, że sobie na to pozwalają – skomentował tak sucho, że dosłownie wióry zdawały się lecieć. – A teraz się uspokój i zapnij pasy, abyśmy mogli odjechać. Płacz niczego nie zmieni, czasu nie cofnie, nic już nie naprawi, ale jeśli ci z tym lepiej, to oczywiście płacz, a ja nie będę zwracał uwagi. Skoro wydaje ci się, że tego właśnie potrzebujesz. Jesteś kobietą, masz prawo do łez. – Odwrócił się przodem do kierownicy i zaczął pomału wycofywać. – Pasy – przypomniał, zanim wyjechał z parkingu.
Nie pojmuję, co za wariaci mogli wychowywać takiego debila – rzuciłam, chcąc dać upust swojej złości.
Nagle samochód stanął i to tak ostro został przyhamowany, że aż się zabujał.
Posłuchaj mnie teraz uważnie – zaczął ostrzej niż wcześniej. Nawet gdy wtedy krzyczał, to jego głos nie przybierał takiego tonu, jak właśnie w tamtej chwili. – Gdybyś była mężczyzną, to nie dość, że dostałabyś teraz twarz, to wylądowałabyś poza tym samochodem i miałbym gdzieś czy sobie poradzisz, i jakoś wrócisz, czy zamarzniesz, ale że jesteś kobietą, to się powstrzymam, i tobie na przyszłość też radzę się hamować, bo być może nie jestem dżentelmenem, ale na płeć piękną ręki nie podniosę, choć w twoim przypadku, ktoś bez wątpienia powinien to uczynić.
Nie pozwalaj sobie!
Sama pierwsza sobie pozwoliłaś! – uniósł się tak mocno, że aż się fotele w samochodzie zatrzęsły, a potem wypuścił powietrze nosem, niczym byk przy toczeniu boju z torreadorem, co mu ta para z nozdrzy wtedy leci.
Nie jesteś moim ojcem, by mi mówić co i kiedy mam robić!
Nie jestem i nie chciałem tego mówić, ale skoro pierwsza wciągnęłaś w to wszystko rodziców, to gdy patrzę na ciebie, to widzę egzemplarz, któremu ojca szczególnie brakowało, bo nawet jeśli był, to nieodpowiedni.
Skąd możesz wiedzieć!? – wydarłam się na niego.
Bo gdyby był odpowiedni, to by kilka razy porządnie pasem po dupie przyłożył za dzieciaka i w tej chwili, gdy już jesteś dorosła, to byś się tak nie zachowywała, a ty odczuwasz porażkę, i nie dlatego, że tobą szarpnąłem, a dlatego, że byłaś zmuszona zrobić coś, czego nie chciałaś. Boli cię nie ręka, a to, że nie postawiłaś na swoim, bo w życiu, widać, zazwyczaj stawiałaś na swoim, ale chwilowo jesteś w moim świecie, bo w moim samochodzie i w mojej obecności, a ja nie pozwolę sobie nigdy na brak szacunku, i na słowa ludzi chamskich, bez kultury i obycia, jestem po prostu głuchy. Więc od tej pory, możesz mówić co chcesz, ale ja już skończyłem, bo nie mam zamiaru zniżać się do poziomu, na którym obecnie ty się znajdujesz, tylko po to, by sobie z tobą bezsensu dyskutować. Choć gdybyś chciała, to znajdowałabyś się na wyższym, bo wcześniej pokazałaś mi, że potrafisz.
Zakończył w końcu swój kretyński, nad wyraz długi monolog i ruszył. Zatrzymał się przed samą ulicą, choć ta była pusta. Nie rozumiałam zupełnie o co mu chodzi, ale nie miałam ochoty pytać, a on najprawdopodobniej nie miał ochoty nic mówić, bo przybliżył się do mnie. Dosłownie niemal się na mnie położył, a ja nie wiedziałam o co mu chodzi i nawet się lekko przestraszyłam, dopóki nie spostrzegłam, że chwyta za pas bezpieczeństwa i go naciąga. Kiedy był tak blisko mnie, poczułam zapach potu zmieszany z wonią orzeszków, takich włoskich. Zastanawiałam się czy to rodzaj jakiegoś kremu, perfum, czy może szamponu do włosów. Usłyszałam znajomy klik i w końcu ruszyliśmy.
Wysmarkałam nosek i starałam się nim nie pociągać, ale Wiktor i tak zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, więc z drugiej strony, mogłam czynić co mi się żywnie podobało. Problem taki, że mi się u niego w samochodzie, w jego obecności, już wcale, nic, a nic nie podobało. Fałszywka zatrzymał się na światłach, pomimo że nic nie szło, a my ciągle byliśmy na zadupiu, gdzie zapewne radary nie robiły zdjęć. Zanim ponownie ruszył, gdy objawiło się zielone, najpierw włączył odtwarzacz CD. Czyli jednak pewnie moje płakanie mu przeszkadzało, albo cisza, najzwyczajniej jego osobie ciążyła.
Gdy przestaniesz liczyć czas
Weźmiesz mniej, więcej dasz
Gdy przestaniesz się już bać
Staniesz tym, kim chcesz stać
Żadnych gier, żadnych kłamstw
Powiesz tak, gdy myślisz tak
Znaczy, że już je masz
Wiem, szczęście na każdego czeka gdzieś...

***

Odwiózł ją dokładnie w miejsce, które podała. Od razu chciała uciec z jego samochodu, ale nie była w stanie tego dokonać, bo drzwi się zablokowały i nie umiała wyjąć przycisku blokującego. Wypiął swoje pasy bezpieczeństwa i ponownie znalazł się tak blisko niej, że poczuła ten przyjemny, słodki zapach włoskich orzechów.
Proszę, już gotowe. Do widzenia i mimo wszystko, miłego dnia... właściwie, to już wieczoru – zauważył zwyczajnym, można by rzec, że jak na jego osobę, to nawet ciepłym tonem.
Spadaj debilu – warknęła, wysiadając, ale zanim trzasnęła drzwiami, to ostatni raz tego dnia, pochwycił ją za bolący nadgarstek.
Jak wolisz, ale ja mimo wszystko, chciałem się rozstać w przyjemnej, znośnej atmosferze. Nie trzaskaj już drzwiami, daruj sobie dziecinadę.
Warknęła coś pod nosem, doskonale wiedząc, że tego nie lubi i wycofała się o kilka kroków. Drzwi pozostawiła otwarte, a więc on musiał się bardziej wychylić i je zatrzasnąć, oczywiście uczynił to niezwykle cicho.
Spojrzał na zegarek, standardowy, z białą tarczą, ciemnymi cyframi i wskazówkami oraz na brązowym pasku. Wiedział, że stracił za wiele czasu. Droga była daleka, pogoda niekomfortowa, ale to i tak nic, w porównaniu z tym ile oboje zmarnowali na bezsensowną szarpaninę. On oczywiście nie uważał, by nie miał racji. Był zasadniczy i nie zamierzał odpuszczać nawet ładnej kobiecie, a Kati była ładna, choć niezwykle nietypowa i oryginalna, także pod względem ubioru.
Wrócił się do domu rodziców, gdzie z samego progu usłyszał:
Jeśli przyjechałeś po Julkę, to Marcin z Dorotką odwieźli ją do Gośki. Dzwoniliśmy do ciebie, ale nie odbierałeś, więc... nie wiedzieliśmy czy wrócisz.
To było pewne, że wrócę po własne dziecko, mamo. A telefon się rozładował, przepraszam. Będę już...
Wejdź, wejdź – nalegała, wskazując na kuchnię. – Ojciec już poszedł do łóżka – dodała na zachętę, jakby wiedziała, że jej syn, nie zostanie ani chwili dłużej, wiedząc, że będzie musiał spojrzeć na jej męża. – Gołąbki zrobiłam. Julka mi pomagała. Weźmiesz trochę do domu. Zapakuje ci, bo ty to tak gotujesz, że... – przerwała i zabrała się za szukanie słoika w szafce pod parapetem.
Wiktor w tym czasie wsparł się o futrynę i zaczął rozwiązywać buty. Potem zdjął płaszcz i wszedł do kuchni, by zasiąść na brzegu narożnika, bokiem do stołu.
Nie trzeba aż tyle – stwierdził, gdy zauważył jaki duży słój wynalazła jego matka.
Trzeba, trzeba.
Ja naprawdę potrafię coś sam ugotować.
To sobie ugotujesz, ryż, makaron albo ziemniaki. Do gołąbków w sam raz – ucięła przyjemnie, ale jednak pewnie dyskusję. – Gulaszu ci jeszcze nałożę, teraz byś sobie zjadł, co? Z bułką może być?
Może – odpowiedział, wiedząc, że z góry jest na straconej pozycji i się nie wymiga.
Gdzieś ty na tak długo dzisiaj zniknął? – dopytywała, mieszając w niewielkim rondlu, nieco odlanego z większego garnka gulaszu.
Musiałem zawieźć gdzieś pewną kobietę.
Kobietę? – podłapała. – Będę miała w końcu synową?
Gawryluk jakby się przestraszył słów matki. W nawet najczarniejszej wizji, nie wyobrażał sobie Kati u swojego boku jako żony. Pokręcił głową i szybko odparł:
Nie chciałabyś takiej synowej.
Dlaczego?
Zamyślił się, zastanawiając się jak ma ubrać zachowanie dziewczyny w słowa. Nie znalazł odpowiedniego, a nie chciał rodzicielce mówić, że Katrina nawet jej nie znajdą, śmiała nazwać ją wariatką, więc zdecydował się na:
Jest ode mnie dużo młodsza.
Talerz wylądował obok jego łokcia, a bułki zostały wyjęte ze sporych rozmiarów chlebaka i włożone w wiklinowy koszyk z serwetką na dnie.
Dużo, to znaczy ile? – dopytywała zaciekawiona i wysunęła taboret spod stołu, by móc zasiąść dokładnie naprzeciwko syna.
Wiktor chwycił za łyżkę i nabrał na nią gulaszu. Jadł tak jak za dziecięcych czasów, bez pyz czy innego dodatku. Nawet bułką wzgardził. Starczał mu sam sos i drobno pokrojone, chude, długu duszone mięso, a to wszystko z odrobiną czerwonej papryki i pieczarek.
Jakieś... nie wiem, dziesięć lat – odparł, wzruszając ramionami, a potem powrócił do jedzenia. – Może jedenaście – dodał między jedną, a kolejną łyżką.
To nie jest znowu taka granica do nieprzeskoczenia. Ojciec też jest ode mnie siedem lat starszy.
Siedem, to nie jedenaście – zaznaczył z uśmiechem. – Poza tym ona jest... jest... nieokrzesana – wynalazł w końcu odpowiednie słowo i postanowił je wykorzystać. – A ja cenię sobie spokój i poukładanie. Chaos, by wprowadziła w moje życie – dodał kończąc posiłek.
Odrobina chaosu, by ci z pewnością nie zaszkodziła – wyznała rodzicielka, wstała z taboretu, wsunęła go ponownie pod stół i już miała zabrać się za zmywanie, gdy syn ją ubiegł.
Wiktor wstał i pierwszy doszedł do zlewu, oczywiście wraz ze swoim talerzem.
Ja to zrobię – zaoferował się, podwijając rękawy koszuli w zielono-czarną kratę po same łokcie. Ucieszył się, że koszula ta, rękawy miała na ściągacze, a nie na guziki, bo dzięki temu miał znacznie ułatwione zadanie. Odkręcił kurek z ciepłą wodą i wcisnął korek do zlewozmywaka.
Matka mężczyzny w tym czasie zajęła się chowaniem pieczywa, które wyjęła na próżno, bo przecież pozostało nietknięte i wołaniem kota, który wskoczył na blat i zaczął miauczeć, wystawiając głowę coraz wyżej, w kierunku Wiktora.
A psik – syknął na niego i strzepnął palcami tak, że opryskał nieco zwierzaka wodą.
Czarne jak smoła kocisko, jednak się nie wystraszyło, tylko złowrogo zawarczało, później syknęło niczym wąż i zaczęło machać łapą, jakby chciało trzepnąć mężczyznę w dłoń, gdyby kolejnym razem, przyszło mu do głowy go opryskać.
Nie drażnij go, bo cię podrapie jak tamten, gdy byłeś mały – wspomniała, trącając syna najpierw w ramie, a potem rozczochrując jego i tak już potargane od czapki, i braku wcześniejszego uczesania, włosy.
Wiktor wspomniał moment, gdy nie miał więcej niż siedem lat i zawiesił na patyku odrobinę czerwonej wstążki. Drażnił nią kota, ale ani razu nie dał mu jej złapać. W końcu zirytowane zwierze, wskoczyło na stół, by móc do niego dosięgnąć i najzwyczajniej w świecie, strzeliło mu z otwartej łapy w twarz, zadrapując przy tym jej znaczną część. Siedmiolatek wtedy zakrył buzię obiema dłońmi i zaniósł się płaczem, a matka z ciotką skakały naokoło niego, nalegając, by odsłonił twarz, bo obawiały się iż Murzyn wydrapał mu oko. Ojciec chłopca wtedy mówił kobietom, że mają go zostawić, nie lelkać, tylko kazać iść do łazienki, umyć się i po prostu przyjść. Wtedy, jeszcze nie tak starego, Gawryluka nikt nie słuchał, aż w końcu mężczyzna chwycił syna za nadgarstki i siłą zabrał dłonie z jego twarzyczki. Matka i ciotka, wtedy niezwykle uważnie, i skrupulatnie zaczęły oglądać wciąż płaczącego chłopca, który nieustannie jojczył, że on chciał się tylko z kotkiem pobawić. Dzieciak miał odrobinę skroni zadrapanej, a policzek nawet tak mocno drapnięty, że aż krwawił. Na jego ojcu jednak to nie robiło wrażenia i uznał, że wystarczy wodą przemyć, i do wesela się zagoi. Miał racje, zagoiło się i nawet znacznej blizny nie było, choć odrobinę płytkiego śladu pozostało, obecnie jednak nie było go widać, bo był pokryty męskim, chropowatym w dotyku zarostem.
Ten też jest Murzyn, nie? – dopytywał, znowu opryskując kocisko wodą.
Nie, ten jest Czaruś. Ma łagodniejsze usposobienie.
Jak będę wychodził, to wyniosę go na dwór. Niech sobie do stodoły idzie.
Czyś ty na głowę upadł?! – uniosła się kobieta. – By zamarzł. Sam sobie idź do stodoły, jeśli chcesz.
Jak byłem mały, to koty spały w stodole – wspomniał.
Bo to były dzikie koty.
Ten też na rasowego nie wygląda – skomentował i spojrzał ponownie na Czarka, który wystawiał na niego kły, niczym agresywny pitt bull.
Ale ten śpi w domu. On na dwór prawie wcale nie wychodzi, tyle co na parapet i kawałek na taras. On domowy jest, synku, domowy.
Na agresywnego wygląda – stwierdził i chciał pogłaskać czarnego dzikusa po łbie, ale ten wpił mu się pazurami obydwóch łap w dłoń, i mocno szarpnął w dół, sprawiając, że z rozszarpanych ran, polała się krew.
On nie lubi wody – oznajmiła spokojnie, wycierając jednocześnie blaty. Wzięła sporych rozmiarów kota na ręce, pogłaskała, wsłuchując się w jego łagodne, dobrotliwe mruczenie, a potem spojrzała na ociekającą krwią dłoń syna. – A nie mówiłam? Mówiłam, że nie drażnij kotka, bo lwa zbudzisz. Jak już skończysz zmywać, to w szufladzie obok sztućcy jest na pewno jakiś plaster.
Wiktor wiedział, że mówi się sztućców, a nie sztućcy, ale miał na tyle obycia i dobrego wychowania, by wiedzieć, że nie należy poprawiać własnej rodzicielki. Poza tym, jego matka nigdy nie zdobyła żadnego wykształcenia. Ukończyła jedynie podstawówkę, potem poszła pracować do szklarni, następnie poznała jego ojca i urodził się najpierw Rafał, potem Marcin, następnie on, i jakoś to się wszystko potoczyło, być może w niezaplanowanym i idealnym kierunku, ale mimo wszystko w dobrym. Jego ojciec pracował i utrzymywał dom, matka wychowywała dzieci, i dorabiała piekąc placki oraz torty na wesela, a czasami nawet dostarczała swoich wypieków do okolicznej piekarni, a potem do szkolnego sklepiku. Tak czy inaczej, słodyczy za czasów dzieciństwa mu nie brakowało, a jednak były to czasy, gdy czekolada i cukierki nie zalegały na sklepowych półkach, tak jak dzisiaj. Wtedy wszystkiego było mniej, za wszystkim stało się w niebotycznie długich kolejkach, a pomarańcze w święta, które jego ojciec otrzymywał w pracy, były oznaką niemal luksusu. Dlatego też wszystkie dzieci z okolicy, zjeżdżały się na rowerach do jego domu, bo jego matka zawsze częstowała ich babką piaskową, skubańcem albo innym, pospolitym, nienależących do trudnych w wykonaniu, plackiem. Poza tym, tu było podwórko i można było bez opamiętania grać w piłkę, bo wtedy drewniane okiennice nie robiły tylko za ładną ozdobę, a były zamykane, po to, by chronić szyby. Choć i tak, pomimo tego, kilka tych na piętrze zostało wybitych. No i Wiktor miał też ojca, który miał broń, i nieraz pozwalał z niej strzelać do, poustawianych na drewnianym stoliku, szklanych butelek.
Dzieciństwo Wiktora Gawryluka, było więc zupełnie inne od dzieciństwa Katriny, teraz Michalskiej, wtedy, za dziecięcych czasów jeszcze Banasik. Jednak, na chwilę obecną, mężczyzna widział tylko znaczną różnicę między sobą, a nią i nie zachodził w myśl, z czego ona wynikała. Dla niego, po prostu była, tak samo jak każda inna przeszłość – była, minęła i nigdy się nie powtórzy, a więc, nie mogła też być żadnym usprawiedliwieniem jakiegoś zachowania, odruchu, czy nieodpowiedniej odzywki. Zakończył więc zmywanie, nie myśląc już o dziewczynie o brązowych włosach, w różowym berecie. Krew nadal sączyła się z jego dłoni, choć już znacznie mniej obficie i nie ze wszystkich zadrapań. Sięgnął więc po plaster i rozpoczął poszukiwanie wody utlenionej. Nie znalazł takowej, więc zadowolił się pół litrem wódki, wyjętej z szafki. Wiedział, że będzie szczypać jak wszyscy diabli, więc zapobiegawczo odkręcił kran z zimną wodą i to właśnie pod nią podłożył szyjkę butelki. Pod taki roztwór podsunął swoją skaleczoną dłoń. Zacisnął zęby z całych sił i pomimo wykrzywionej boleśnie twarzy, nie uronił ani jednej kropli łzy, choć te, za sprawą bólu, wyraźnie cisnęły się do jego oczu. Odłożył butelkę, ale szybko chwycił za nią ponownie. Uczynił z niej dwa spore łyki i dopiero wtedy zajął się naklejaniem plastra. Gdy było już po wszystkim, to zakręcił butelkę czerwoną nakrętką i odłożył ją z powrotem do szafki. Postanowił, że ponieważ wypił, to na tę noc zostanie u rodziców, w końcu mieli kilka wolnych pokoi, w tym także ten jego i Marcina. Było to nieduże, ale jednocześnie też niemałe pomieszczenie, z jedną, wielką, masywną szafą i stołem umiejscowionym pod ścianą, do którego przysunięte były dwa krzesła. Do tego drewniane, zamykane skrzynki, stojące trzy, jedna na drugiej i łóżko piętrowe. Wiktor sięgnął po jedno ze zdjęć, stojące na parapecie i dostrzegł na nim siebie, ubranego w białe, wełniane śpiochy. Siedział na kolanach jednego, jasnowłosego chłopca, a drugi znajdował się tuż obok i zajmował go jakąś plastikową grzechotką, która najwidoczniej średnio go musiała interesować, skoro na fotografii głowę miał zadartą i wzrokiem błądził po suficie. Wiktor doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przed nim ten pokój zajmował Rafał – brat, którego pamiętał jak przez mgłę, bo zmarł zanim on zdążył pójść do szkoły, a z okresu wcześniejszego, naprawdę niewiele kojarzył. Pamiętał jednak, że jakieś pół roku po śmierci Rafała, przeniósł się do tego pokoju i zajął jego miejsce, bo Marcin go tam osobiście wprowadził, kładąc jego ulubionego jaśka w łaciatą krowę na dole łóżka piętrowego i mówiąc rozkazującym tonem:
Od dziś tu będziesz spać! – Wdrapał się wtedy na górę łóżka, po masywnej drabince. – Bo nie chcę być sam – szepnął, siadając i machając, zwisającymi przez barierkę nogami.


Wykorzystany utwór:
IRA  Szczęście

9 komentarzy:

  1. Hejo! :3
    Ha! Dobrze myślałam, że Wiktor będzie czekał :D
    Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego zachowania ze strony Katriny. W tamtym momencie przypominała mi dziecko, które nie dostało obiecanej rzeczy. Podziwiam Wiktora za ten jego spokój. Ja na jego miejscu już raczej dawno bym wybuchła.
    ,,Gdybyś była mężczyzną, to nie dość, że dostałabyś teraz twarz, to wylądowałabyś...’’ w twarz
    ,,– Spadaj debili – warknęła, wysiadając, ale zanim trzasnęła drzwiami...’’ debilu
    Heheheh. Nie dziwota, że Wiktor powiedział, że jego matka nie chciałaby mieć takiej synowej xD Ale z drugiej strony... Czemu nie?
    Mam taką nadzieję, że będą może razem (już nwm, który raz to mówię xD).
    Potopu weny twórczej życzę! Pozdrawiam cieplutko! xoxo :***
    Maggie

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze mi nie pasowało do Wiktora, że mógłby tak po prostu odjechać i zostawić Kati. Tylko ja nie wiem, czy ona w ostatecznym rozrachunku to by jednak nie wolała w pobliskiej wsi łapać podwózkę niż przeżyć tą swoistą lekcję pokory jaką Wiktor jej dał.
    Z jednej strony rozumiem go, nie powinna trzaskać drzwiami jego auta, dorośli ludzie tak nie postępują (chyba, że są mega wkurzoną Katriną haha). Wiktor jest bardzo zasadniczy, poukładany, więc postanowił dać po raz kolejny Kati nauczkę. A Kati jak to Kati, ma być tak jak ona chce, dla Wika to wręcz naturalne, że nie trzaska się drzwiami cudzych samochodów, nie trzaska się drzwiami do cudzych domów, bo zwyczajnie tak nie uchodzi robić, a dla Kati to chleb powszedni, nie widzi w tym nic złego. Ona wyznaje jedną zasadę, Kati tak robi, Kati tak postępuje i najlepiej się do tego przyzwyczaić. Ja naprawdę nie dziwię się, że on się zdenerwował jej zachowaniem, miał prawo, ale z drugiej strony to tak się zastanawiam, czy on jednak nie posunął się trochę za daleko. Bo jakby nie patrzeć to kim on dla niej jest, kto mu dał prawo tak ją traktować, jest przygodnym znajomym. Niby jej nic nie zrobił, nie uderzył, ani nic takiego, ale jednak ograniczył nieco jej wolność i za łapki trzymał. Katrina jest nie przyzwyczajona do takiego traktowania, że nie jest tak, że tupnie nóżką i ma być po jej, ona tym całym zmuszaniem przez Wiktora do zamykania drzwi tak jak jej nakazał poczuła się upokorzona. Nie wim, może nawet nie upokorzona, ona się wściekła, że nie było tak jak ona chce, że musiała podporządkować się jego woli, zwyczajnie, że musiała zrobić to czego nie chciała, a to tak bardzo boli. Złość, frustracja, to ją nakręciło.
    Aż się uśmiechnęłam, jak Wiktor na nagabywania matki, czy będzie miała synową, stwierdził, że nie chciałaby takiej synowej jak Katrina, takiej nieokrzesanej, a może właśnie pani Gawrylukowa ma rację, ze w życiu jej syna, w jego poukładanym życiu przydałoby się nieco chaosu o imieniu Katrina, przeciwieństwa się przyciągają i uzupełniają, więc może byłby z nich niezły duet, napewno nie nudziliby się w swoim towarzystwie.
    Muszę przyznać, że spodobało mi się zachowanie Wiktora, kiedy pozmywał naczynia, bo przecież bardzo łatwo byłoby zostawić to matce, cieszę sie, że ma takie odruchy.
    Uśmiałam się z Wika jak kocisko go podrapało, dobrze mu tak, no i widać, że zostało w nim nadal coś z małego chłopca, tylko teraz już nie rozpaczał, a mężnie zniósł ból, no i trochę się wspomógł wódką, można powiedzieć, ze odkaził sie nie tylko zewnętrznie, ale i wewnętrznie, pewnie tak na wszelki wypadek, haha.

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się szablon, aczkolwiek, gdyby Kati miała ciut większe piersiątka... chociaż, chyba ma, ale to ja tak opina i... no efekt jest jaki jest, ale pupkę ma zgrabną xD

    Przejdźmy do rozdziału, albo raczej do wszystkich rozdziałów i prologu, bo czytałem pod rząd i nic po drodze nie komentowałem.

    Kati poznała na własnej skórze, bardzo brutalnie co znaczy życie. Dorosłość i jej problemy dotknęły ją, gdy jeszcze była dzieckiem, bo bieda, brak mieszkania, to odbiło się skutkami na zabraniu jej do domu dziecka, na braku zaufania do prawa i innych instytucji państwowych, i ja osobiście jej się nie dziwię. Po prostu nie chce mi się wierzyć, by w całym mieście nie było ani jednego, wolnego lokalu, by dać go samotnej kobiecie z dzieckiem, zamiast zabierać jej dziecko. To chore, gdy matka i córka, czy matka i dzieci są rozdzielane nie z powodu nieprawidłowości tak wielkich, że zakrawają o niebezpieczeństwo dla tych dzieci, ale z powodu braku warunków, braku pracy, braku pieniędzy. Hańba dla naszego rządu, za to, że takie rzeczy... takie sytuacje mają miejsce i nie tylko w opowiadaniach, ale także w życiu realnym.

    W Kati przypadku, do jej nieszczęść w dużej mierze przyczynił się ojciec, choć ja tego pana nie nazwałbym nawet człowiekiem. Nie pojmuje jak samemu można pławić się w dobrobycie, a dziecko, które się spłodziło i z którym długi czas się przebywało zostawić w takiej ruinie, bez warunków, perspektyw. Okay, nie miał obowiązku dawać mieszkania, mogło być go nie stać, miał nową rodzinę, ale czy tak trudno było mu kupić węgiel i drewno, przy jego zarobkach? Przyjść do chorej córki, napalić w piecu, zainteresować się nią? Takich jak on powinno się wieszać za jaja i tu moje zdanie jest niezmienne od lat, bo ojcostwo to nie pieniądze, gadżety i wspólne zdjęcia, a bycie przy dziecku gdy właśnie najbardziej jest to potrzebne.

    Wreszcie przejdę do matki Kati. Kobieta jest... szalona? Jakby przeżywała drugą młodość i choć nie radzi sobie z życiem, finansami, remontem, na który zapewne nie ma środków, to wyczuwam w niej takie ciepło. Może nie jest typową matką, może nie ma należytego respektu od córki i Kati czuje się niekochana i w pewien sposób zaniedbywana, ale wydaje mi się, że tu problem tkwi w córce, a nie w matce. Kati jest zimna, niby wesoła, niby szalona, niby rozrywkowa, ale... nie umie kochać, nie odczuwa miłości, wyprała się z uczuć i to jest bardzo wyraźnie dostrzegalne, choć jest drugim tłem. Nie wątpię, że Alka oddałaby za córkę życie, bo zaakceptowała wnuka, cieszyła się na wieść, że będzie babcią, przyjęła córkę ponownie pod swój dach i na tyle na ile ma jest gotowa jej zawsze pomóc, nawet finansowo, i co najważniejsze - walczyła o dziecko, gdy państwo jej je odebrało, a wiele kobiet w takiej sytuacji by się poddało, zaczęło pić, albo nawet uznało egoistycznie, że tak jest lepiej, że prościej.

    Wreszcie przejdę do Gawryluka, który zahacza o ojca Kati, zahacza bo tak jak on jest ojcem i tak jak on nie mieszka z matką córki. Wiktor jednak podjął ten trud, że mu się chce. Może u niego to nie kwestia tylko i wyłącznie uczuć, ale przede wszystkim wychowania. Rodzice uczynili z niego wartościowego człowieka, bo pakowali mu pewne wartości do głowy, choćby łopatą ale uczynili go odpowiedzialnym. Jakoś nie wydaje mi się, by Wiktor postąpił tak jak ojciec Katriny i pozwolił by jego córka marzła, będąc chorą, podczas, gdy on by się woził choćby z Katriną i uprawiał z nią seks. Choć ludzie się zmieniają i być może i on kiedyś stanie się takim chujem, którego będę miał ochotę za jaja powiesić.

    Oskar, niewiele o nim było, ale z Kati po ożenku raczej się mijali. Facet to jeszcze chłopiec, nie sprawdził się w roli mężczyzny, w roli męża, kogoś kto powinien utrzymać dom, zaopiekować się żoną i ewentualnym dzieckiem. Nie wątpię, że Kati kochał, że pokochałby synka, że by się nim zajmował, ale... myślę, że brakuje mu jeszcze jakiś dziesięciu lat na to by się wybawić i stanąć przed faktem "jestem kurwa dorosły". Zastanawia mnie rodzina Oskara i mam nadzieję, że i ona nie zostanie tutaj pominięta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podoba mi się obraz rzeczywistej Polski, takiej naszej, bez udziwnień, ulepszeń. Pokazujesz zarówno patologię, biedę, przeciętność, jak i luksus, o który zahaczyłaś piszą o błyszczyku z NY, który otrzymała od Gracjana, więc jak się domyślam, to on jest ten z najbogatszej rodziny się wywodzący.

      Przyjaciele Katriny - Ewka z dwójką dzieci i z mężem, którzy palą dopalacze. Filip, który pochodzi z wielodzietnej rodziny, ale jakoś się stara, na dodatek gej. Pan Paweł z domu dziecka. Kamil jako nauczyciel, a ubrany jak nastolatek. Bartek jako lekarz. Rodzina Wiktora... to są wszystko całkiem inne, odmienne od siebie światy, a jednak egzystują w jednym państwie, nawet w jednym mieście i się mijają, i jedno drugiego nigdy do końca nie zrozumie, bo żyło inaczej, inne realia ich chowały, choć ta sama Polska była ich matką.

      Najwięcej jednak się mogę wypowiedzieć o Wiktorii, Patryku, ich babci i małej Kasi. Cudna rodzinka. Z problemami rodzina, ale rodzina. Osoby, które wspierają się nawzajem i żyją, oraz starają się dla siebie nawzajem, a nie dla siebie samych. Są wręcz przykładni, mimo że nienajbogatsi.

      Śmiało mogę napisać jedno zdanie - Blog prawdziwy jak życie!

      Pozdrawiam i oby szybko do następnego.

      Usuń
  4. Ta dam! Jestem! Wybacz, że nie skomentowałam poprzednich, ale kurczę, czasu nie mam, a Ty tak popędziłaś z tymi rozdziałami, że ło ho ho! Nadrobiłam jednak wszystko za razem, właśnie przed chwilą. Powiem tak; zaczyna się czytać i nie chce kończyć, bo jak już wiele razy powtarzałam ta historia jest z życia wzięta, bardzo bliska naszym realiom i po prostu przyjemnie się coś takiego czyta!
    Wiktora nadal lubię, choć w obyciu bywa ciężki. No! Nie oszukujmy się jednak, bo Kati to też lekka nie jest, kurczę! Potrafi człowieka zdenerwować. Przy Wiktorze zachowywała się nad wyraz niedojrzale i dziecinnie, a przecież wcześniej była o wiele bardziej poważniejsza. Nie wiem, co jej się dzieje w jego obecności. Przyznać trzeba, że bywał nieco agresywny, ale taka nauczka na przyszłość jej się przyda. A rację miał, gdyby się nie szarpała, to by nie bolało. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to, że ją by zostawił tak daleko od domu i rację miałam. Gawryluk to taki dobry pan, na pierwszy rzut oka, ułożony i w ogóle, jednak za uszami, jak każdy facet (XD), coś ma. Nie ma, że nie!
    Kamil… Kamil, Kamil. No, miły profesorek, nie powiem. Wiktor mówił, że może będzie niemiła dla kogoś, kogo potem spotka, a tu bach! Jak na zawołanie taka sytuacja. No nieźle, nieźle! Trzeba przyznać, że wyczucie do takich sytuacji to ona ma bezbłędne. Pan nauczyciel wydał się mi sympatycznym gościem, więc myślę, że jakoś się dogadają. Kati miała chociaż na tyle pokory, że się zawstydziła nieco i przeprosiła, zanim dała nogę!
    Czekam na następne, postaram się komentować na bieżąco, ale może być ciężko, jeśli nadal będzie taki nakład rozdziałów. Mnie to jednak nie przeszkadza, bo potem miło się nadrabia <3!
    Pozdrawiam, mnóstwa weny i obym nadal motywowała!
    CM Pattzy

    OdpowiedzUsuń
  5. Blog został dodany do Katalogu Euforia.
    Pozdrawiam, Białko :>

    OdpowiedzUsuń
  6. A jednak Wiktor zaczekał na Katrinę. Jak ją zawiózł do tej szkoły to nie mógłby jej tak zostawić.
    Teraz Katrina też wolała postawić na swoim. Mogłaby wykonać polecenie Wiktora to może by szybciej pojechała do domu i tej bezsensownej dyskusji by nie było. Wiktora podziwiam, że tyle chciało mu się na nią czekać. Pewnie ktoś inny by tak długo nie czekał i ją zostawił. Nie dziwię mu się że raczej by nie chciał jej za żonę. Ale z drugiej strony gdyby byli razem to ciekawie by mogło być.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
  7. Faceci z tym trzaskaniem tymi drzwiami, to przewrażliwieni są. Ale Kati Wiktora konkretnie z równowagi wyprowadziła, że pozwolił sobie na coś takiego w jej stronę. Już nawet nie mówię o czynach, a słowach, choć i to, i to, to było za dużo i niepotrzebne. Ale ona też swoje dała popalić i momentami to nawet ja nią potrząsnąć chciałam, co dopiero Wiktor, że aż taka uparta i nieugięta jest. Z jednej strony to dobre, z drugiej zgubne.
    Matka Wiktora wydaje się taka ciepła, że od razu ją polubiłam. A i Wiktor był przy niej spokojny, mimo tego, jak wcześniej Kati wyprowadziła go z równowagi.

    OdpowiedzUsuń
  8. O, więc jednak Wiktor poczekał, choć w obecnej sytuacji… Może lepiej jakby Kati jakiegoś stopa złapała? Bo w tym wypadku stoję po jej stronie. Rozumiem, że Wiktor może się troszczyć o swój samochodzik i że może nie życzyć sobie, żeby ktoś trzaskał drzwiami, ale zwyczajne upomnienie by wystarczyło. Ich choć ta jego prośba to nie było niby nic wielkiego, ale jednak… zapachniało mi takim tyranem. I po tym rozdziale straciłam do niego sympatię. Nawet nie wiem, co mogłabym jeszcze powiedzieć o tym wydarzeniu… Chyba jest dość wymowne. Mimo że to wszystko jest skutkiem jego przeszłości, nie potrafię mu z tego powodu współczuć. Może to się jeszcze zmieni.

    OdpowiedzUsuń